wtorek, 11 listopada 2014

22. "Wyjaśnienia i obietnice."

Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że znów tyle musieliście czekać. Szkoła mnie wykańcza, ale nie zrezygnuję przez to z pisania :3 Rozdział wydaje mi się krótki, ale następny postaram się napisać dłuższy. Więc zapraszam do czytania i komentowania <3 Pozdrawiam i niech los zawsze wam sprzyja ;*
PS 10 dni do Kosogłosa! <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Jestem oszołomiona. Oszołomiona tym, co się stało. Już tyle razy miałam okazję zginąć, że się do tego przyzwyczaiłam, ale wydarzenie, które miało miejsce parę minut temu zszokowało mnie do granic możliwości. Jedyne, czego w tej chwili potrzebuję, to wyjaśnień. Racjonalnego wytłumaczenia, co się stało. Dlaczego oni na nas napadli? Jak nas namierzyli? Skąd wiedzieli, że jedziemy do Kapitolu? Jedno jest pewne, a mianowicie, że to ja byłam ich głównym celem.
Na razie Peeta zabronił mi podnosić się z łóżka, więc nieruchomo leżę, wpatrując się w ciemność za oknem. Płatki śniegu powoli opadają na biały puch pomiędzy drzewami. Od czasu do czasu da się słyszeć wycie wilków lub pohukiwanie sów. Najchętniej wybrałabym się w tej chwili na polowanie, by o wszystkim zapomnieć. Idealny kształt łuku w mojej dłoni, kołczan przewieszony przez ramię, strzała w drugiej ręce. Naciągnięcie cięciwy, delikatne skrzypnięcie drewna, skupienie, wyprostowanie palców, strzała przeszywająca powietrze przede mną… Tak tego pragnę.
Peeta siedzi na łóżku obok mnie, trzymając moją rękę. Jego dłonie, jak zwykle ciepłe ogrzewają moje. Nie odzywamy się do siebie ani słowem, lecz oboje myślimy o tym samym. Zimny podmuch wiatru od razu wyrywa mnie z zamysłów. Momentalnie wzdrygam się i kieruję wzrok ku wybitej szybie w oknie. Na podłodze nadal leży rozbite szkło, a zimne powietrze dostaje się do wnętrza naszego wagonu.
-Peeta?- odzywam się po chwili ciszy. Jego wzrok od razu przytomnieje i skupia się na mnie. Zaciska palce na mojej ręce, a lekki uśmiech pojawia się na jego twarzy. Chce bez słów przekazać mi, że wszystko jest i będzie w porządku, że mam się niczym nie przejmować- Czy ty… zabiłeś tamtego człowieka?
Mój głos lekko się załamuje. Oboje pamiętamy, że obiecaliśmy sobie, że już nigdy nikogo nie zabijemy. Peeta znacząco wzdycha, jakby nad czymś się zastanawiał. Momentalnie poważnieje, a ja wciąż czekam na oczywistą odpowiedź.
-Sam nie wiem. Być może, ale nie jestem pewien- jest mu ciężko z tą myślą. W jego oczach widzę smutek. Oboje doskonale wiemy, że może ponieść za to konsekwencje prawne.
-Peeta… przecież pamiętasz naszą obietnicę. Mieliśmy już nie zabijać. Spróbować żyć normalnie, bez kolejnych niewinnych ludzkich dusz na sumieniu- ostrożnie podnoszę się na łóżku. Muszę mu uświadomić, jak poważny popełnił błąd.
-Niewinnych?! Katniss, on chciał cię zabić! Miałem stać i patrzeć, jak cię wykańcza?! Chciałem cię ratować! Gdybym nic nie zrobił  i pozwolił ci umrzeć, zadręczałbym się tą myślą do końca świata. A to jest o wiele gorsze… Poza tym to wszystko moja wina. Naraziłem twoje życie. Kazałem ci uciekać, a powinienem cię chronić. Być z tobą. Naprawdę nie wiem, co ja sobie wtedy myślałem- na koniec chowa twarz w dłoniach. Wiem, że jest załamany, a ja nic nie mogę na to poradzić. Nie przywrócimy już życia tamtemu mężczyźnie. Teraz możemy tylko błagać, żeby Peeta nie poniósł żadnych konsekwencji za jego śmierć.
Tymczasem do naszego wagonu wchodzi Haymitch. W dłoni trzyma telefon i jest tak samo poważny, jak my.
-Dzwoniłem do Johanny. Podeśle po nas drugi pociąg, ale może to trochę potrwać, więc prawdopodobnie nie zdążymy na wywiad. W Kapitolu powinniśmy być jutro około południa. Przełożyłem spotkanie z Ceasarem na pojutrze wieczorem i mam nadzieję, że jesteście w stanie tam przybyć- wyjaśnia Haymitch, siadając na łóżku. Razem z Peetą tylko przytakujemy, kiwając głowami.
-Przepraszam, Haymitch. Przepraszam za to, że tak okropnie się o tobie wyraziłam. Wcale tak nie myślę, dobrze o tym wiesz. Działałam pod wpływem impulsu, przepraszam- spuszczam głowę, żeby wiedział, że jest mi naprawdę przykro. Może to nieodpowiednia chwila do przeprosin, ale im szybciej to załatwię, tym lepiej.
-Katniss, myślę, że w tej chwili jest to akurat najmniej istotne- wzdycha Haymitch, patrząc mi w oczy. Niechętnie przytakuję, bo muszę przyznać mu rację. Ale chcę, żeby wiedział, że nie chciałam go urazić moimi słowami.
-Co z maszynistą?- odzywa się Peeta, krzyżując ręce na piersi.
-Nie żyje. Zabili go w pierwszej kolejności- na tych druzgocących słowach Haymitcha przykładam tylko dłoń do ust.
-Dlaczego nas zaatakowali? I kim oni właściwie byli?- zadaję w końcu tak bardzo nurtujące mnie pytanie.
-Nie mam pojęcia, ale musimy się jakoś dowiedzieć- w tym momencie za oknem, wśród drzew zauważam ciemną postać, wstającą z ziemi. Od razu wskazuję palcem w tamtym kierunku. Być może to kolejny przeciwnik, a ja już myślałam, że uda mi się dziś spokojnie zasnąć, bez obawy o swoje życie.
-Nie ruszaj się. Za chwilę wracam- oznajmia Peeta i razem z Haymitchem wybiegają na zewnątrz. Obezwładniają nieznajomego bez najmniejszego wysiłku i wleką go z powrotem do pociągu. Gdy Peeta wraca, pomaga mi wstać i prowadzi mnie do głównego wagonu. Gdy wstaję przed moimi oczyma ukazują się czarne plamki. Odruchowo przykładam dłoń do czoła i zaciskam powieki. Nienawidzę tego uczucia. Jakby zaraz głowa miała pęknąć mi na milion kawałeczków. Dlatego opieram się o Peetę całym ciężarem ciała. W rezultacie on bierze mnie na ręce i zanosi na kanapę obok Effie. Nadal wydaje się być wystraszona. Siedzi nieruchomo, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą i skubiąc falbany sukienki. Nawet nie zauważa mojej obecności. Co jakiś czas drży i wzdycha, jakby coś ważnego nagle sobie przypomniała.
Ale moją uwagę przykuwa związany mężczyzna, siedzący na krześle w odpowiedniej odległości od nas. To on. On próbował mnie zabić. Przez niego prawie straciłam dziecko. Więc jednak jeszcze żyje. Jeszcze. Pomimo tego jedno mnie cieszy- Peeta go nie zabił, ogłuszył, ale nie pozbawił życia. Nie poniesie zbędnych konsekwencji. Nie będzie musiał chodzić po sądach w Kapitolu. Kamień spada mi z serca, gdy sobie to uświadamiam.
Mężczyzna jest na wpół przytomny. Krew, ściekająca mu z twarzy brudzi podkoszulek. Silnie poturbowany z ledwością zdoła na mnie patrzeć. Zaciskam pięści, żeby tylko się na niego nie rzucić i do końca go nie wykończyć. Peeta z Haymitchem stoją za nim z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Ostrożnie odrywam plecy od oparcia kanapy i przygotowuję się do długiej rozmowy z naszym jeńcem.
-Po co to zrobiłeś? Dlaczego ty i twoja banda na nas napadliście?- zaczynam. Chcę, żeby mój głos był stanowczy i twardy, ale zamiast tego załamuje się, a po każdym wypowiedzianym słowie zaczynam drżeć. Taka jestem silna.
Z początku nie odpowiada ani słowem. Zaciska tylko zęby i potwornie dyszy. Wpatruje się we mnie wzrokiem pełnym nienawiści. Wiem, że gdyby tylko mógł z pewnością od razu by mnie zabił, ale nie zdoła tego zrobić. Jest uwięziony, a Peeta i Haymitch dobrze go pilnują.
-Gadaj!- krzyczę. Muszę być stanowcza. Przygryzam wargę i zastanawiam się, co zrobić, żeby wszystko nam wyjawił. Zastosować jakiegoś rodzaju tortury? Od razu odrzucam tą nieludzką myśl, ale przecież można go postraszyć- Nie chcesz z nami grzecznie rozmawiać? No, dobrze. W takim razie zastosujemy inne metody. Od razu nam wszystko wyśpiewasz.
Peeta podaje mi nóż, a ja przykładam go do gardła mężczyzny. Nie chcę być tak okrutna. Źle czuję się z myślą, że ten człowiek sądzi, że mogę go zabić, ale to on pierwszy chciał pozbawić mnie życia. Mam być stanowcza, groźna i niebezpieczna. Niech wie, że teraz jest pod naszą kontrolą i wszystko możemy mu zrobić. Wszystko, bez najmniejszego wyjątku.
Gdy dotykam otrą końcówką noża jego gardła nawet się nie odsuwa. Zniesie wszystko bez zbędnych reakcji. Natomiast ja aż cała dygoczę. Ręka niekontrolowanie mi się trzęsie, przez co tracę panowanie nad sobą. Nie mam pojęcia, dlaczego łzy napływają mi do oczu. Przygryzam wargę, żeby trochę się uspokoić, ale to nie pomaga w najmniejszym stopniu. Dlaczego nie mogę być twarda, jak kiedyś?
-No, dobrze- zaczynam, drżącym głosem. Brzegiem noża dotykam jego skóry na gardle, dzięki czemu dłoń mniej mi się trzęsie- Na początek powiesz nam, jak się nazywasz.
Nie odpowiada, co jeszcze bardziej mnie frustruje. Obdarowuje mnie wzrokiem pełnym spokoju i cierpliwości. To ja powinnam być taka, jak on, ale nie potrafię.
Nagle Haymitch niespodziewanie nacina ramię czarnoskórego drugim nożem. Z jego gardła wydobywa się głuchy okrzyk bólu. Zaciska powieki i schyla głowę. W tym samym momencie Effie zaczyna krzyczeć i wierzgać się na kanapie obok mnie. Próbuję ją uspokoić, ale to nic nie daje. W rezultacie jeszcze bardziej pogarszam sprawę. Effie przykłada dłonie do twarzy i wrzeszczy w niebogłosy. Tymczasem Haymitch podnosi ją z kanapy i prowadzi do naszego przedziału. Gdy zamyka drzwi da się jeszcze słyszeć jej głosy, ale powoli się uspokaja. Jest zdruzgotana. Zarówno napadem, jak i tym, że Haymitch okaleczył naszego jeńca.
Chowam twarz w dłoniach. Nie daję już rady. Do głowy przychodzi mi myśl, żeby go uwolnić, albo zabić. Wszystko, byle się go już pozbyć. Od razu odrzucam ją od siebie. Muszę wydobyć z niego słuszne informacje. Bez nich jesteśmy w kropce.
Gorące łzy już dawno spływają mi po policzkach, a ja nic nie mogę na to poradzić. Ocieram je wierzchem dłoni, przygotowując się do dalszej rozmowy. Spoglądam na Peetę, który z troską mi się przypatruje. Unosi brwi w pytającym geście, a ja tylko delikatnie kręcę głową, zaciskając usta w prostą kreskę.
Głęboko oddycham. Raz, drugi, trzeci. Na ramieniu mężczyzny widoczna jest otwarta rana, z której poważnie sączy się krew.
-To wyjawisz nam, jak się nazywasz? Czy może wolisz kolejny raz cierpieć? On także ma nóż- głową wskazuję na Peetę, który w dłoni obraca broń. Mężczyzna lekko obrusza się na krześle, zaciskając zęby.
-Asher- odpowiada, ledwo słyszalnym tonem. Jedno już z niego wydobyliśmy. Teraz kolej na pozostałe istotne pytania.
-Dobrze, a po co chcieliście nas zabić?- pytam, już bardziej zdecydowanym tonem.
Asher znów nie odpowiada. Spuszcza tylko głowę, patrząc na podłogę, na której lśni plama krwi. Momentalnie dostaję odruchów wymiotnych. Przykładam dłoń do ust, a Peeta pospiesznie siada obok mnie.
-Odpocznij, a ja dokończę przesłuchanie- zarządza, ale ja nie zamierzam się tak łatwo poddać. Owszem, jest to dla mnie dużym wysiłkiem po dzisiejszym dniu, ale muszę dokończyć to, co zaczęłam. W odpowiedzi kręcę tylko stanowczo głową. Niech Asher wie, że z Kosogłosem się nie zadziera.
-Asher, gadaj!- wrzeszczę, uderzając go w twarz. Mam dość tego całego cholernego dnia. Jestem zmęczona i jedyne, czego w tej chwili chcę, to móc położyć się, otoczona ramionami Peety. Użeranie się z Asherem to ostatnia rzecz, jakiej bym się podjęła, ale niech wie, że jestem silniejsza, niż sobie myśli. Przynajmniej niech mu się tak wydaje.
Od uderzenia momentalnie zaczyna boleć mnie ręka. Chowam ją do kieszeni spodni i zagryzam wargę, żeby nie krzyknąć z bólu. Mężczyzna pluje krwią na podłogę i spogląda na mnie z nienawiścią wymalowaną na twarzy. Bierze głęboki wdech, a ja już wiem, że wygrałam. Wszystko nam za chwilę wyszczeka. Wsłuchuję się uważnie w jego słowa, które momentalnie wprowadzają mnie w otępienie.
-To wszystko plan Hawthorne’a. Zapłacił nam sporą sumkę, żeby dorwać Igrającą z ogniem- wyjaśnia Asher, a ja chwytam się za głowę. O mało nie mdleję. Dostaję niekontrolowanych drgawek.
Gale. Chce mnie zabić. Teraz wszystko nagle staje się jasne. Kosogłosy, wypadek po ślubie. Wszystko to jego sprawka. Moje obawy się potwierdziły. Jestem celem. Igrająca z ogniem jest celem dla Hawthorne’a…
Podbiegam do Peety i wtulam się w niego całą sobą. Teraz tylko on może mnie ochronić. Tylko on zapewni mi bezpieczeństwo, gdy Gale będzie na mnie polował, niczym na zwierzynę w lesie. Nie zważam na zawroty głowy, które powodują, że prawie tracę przytomność. Łzy strachu spływają po moich policzkach. Jęczę, wyję nadal przylegając do Peety. Nie puszczę go. Nie puszczę, dopóki Gale nie będzie już stanowił dla mnie zagrożenia.
Również nie mogę się uspokoić w łóżku w naszym przedziale. Peeta cały czas przytula mnie do siebie, nie pozwalając mi zrobić jakiegokolwiek ruchu. Raz za razem szlocham w jego ramię.
Prędzej, czy później Gale mnie dopadnie, ale będę przygotowana na spotkanie z nim twarzą w twarz. Wiem już, co knuje i nie zaskoczy mnie swoją obecnością. Na pewno nie będę sama. Razem z Peetą rozprawimy się z nim raz na zawsze. Tylko dlaczego zawsze w myślach jestem twarda i silna? A w rzeczywistości zalewam się łzami? Naprawdę nie rozumiem samej siebie…
-Peeta… boję się- szepczę, gdy płacz przechodzi mi na dobre. Księżyc blado oświetla jego zaniepokojoną twarz. Głośno przełyka ślinę, zwilżając usta językiem.
-Teraz musimy być ostrożni, rozumiesz, Katniss? W tej chwili Gale stanowi dla nas ogromne zagrożenie. Możliwe, że wie, gdzie się właśnie znajdujemy- myśl, że może czyhać na nas gdzieś w lesie nie daje mi spokoju. Tylko czeka, aż zaśniemy, żeby poderżnąć nam gardła- Dlatego od dziś nie spuszczam cię z oka. Haymitch wziął pierwszą wartę przy Asher’u, a ja przy tobie. Najważniejsze jest to, żebyś mi się nie sprzeciwiała. Obiecaj, że w niebezpieczeństwie nie będziesz się opierać moim słowom, dobrze? Katniss, zrozum, że to wszystko dla twojego dobra. Nie mogę cię stracić po raz kolejny…
-Dobrze- przytakuję, bez cienia wątpliwości. Peeta ma racje. Skończyły się beztroskie dni. Przynajmniej na razie będziemy żyć w napiętej atmosferze.
-Katniss… podejmijmy pewną decyzję. Gdy dojdzie, co do czego, to ja go zabiję- spoglądam na Peetę oczami pełnymi niepokoju. Wyraz twarzy ma nadzwyczaj poważny i wiem, że nie żartuje. Z początku chcę kategorycznie zaprzeczyć. To zbyt pochopna decyzja. Nie wiemy do końca, jakie ma zamiary.
-Wydaje mi się, że za wcześnie na takie obietnice- mówię, całując go w czubek nosa. Pomimo sytuacji, w jakiej się znajdujemy Peeta lekko się uśmiecha, przyciągając mnie bliżej siebie.
-Zapamiętaj sobie, że nie dam ci zrobić krzywdy. Jeśli będzie chciał cię zabić, w pierwszej kolejności będzie musiał zabić mnie. Przy mnie możesz czuć się bezpieczna, kochanie- na tych słowach zamieram. Jeśli Peeta przeze mnie zginie nigdy sobie tego nie daruję. Gale doskonale wie, że największą przeszkodą w dostaniu się do mnie jest właśnie on. Więc w pierwszej kolejności pozbędzie się Peety, później dobierze się do mnie…