Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że znów tyle musieliście czekać. Szkoła mnie wykańcza, ale nie zrezygnuję przez to z pisania :3 Rozdział wydaje mi się krótki, ale następny postaram się napisać dłuższy. Więc zapraszam do czytania i komentowania <3 Pozdrawiam i niech los zawsze wam sprzyja ;*
PS 10 dni do Kosogłosa! <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jestem
oszołomiona. Oszołomiona tym, co się stało. Już tyle razy miałam okazję zginąć,
że się do tego przyzwyczaiłam, ale wydarzenie, które miało miejsce parę minut
temu zszokowało mnie do granic możliwości. Jedyne, czego w tej chwili
potrzebuję, to wyjaśnień. Racjonalnego wytłumaczenia, co się stało. Dlaczego
oni na nas napadli? Jak nas namierzyli? Skąd wiedzieli, że jedziemy do Kapitolu?
Jedno jest pewne, a mianowicie, że to ja byłam ich głównym celem.
Na
razie Peeta zabronił mi podnosić się z łóżka, więc nieruchomo leżę, wpatrując
się w ciemność za oknem. Płatki śniegu powoli opadają na biały puch pomiędzy
drzewami. Od czasu do czasu da się słyszeć wycie wilków lub pohukiwanie sów.
Najchętniej wybrałabym się w tej chwili na polowanie, by o wszystkim zapomnieć.
Idealny kształt łuku w mojej dłoni, kołczan przewieszony przez ramię, strzała w
drugiej ręce. Naciągnięcie cięciwy, delikatne skrzypnięcie drewna, skupienie,
wyprostowanie palców, strzała przeszywająca powietrze przede mną… Tak tego
pragnę.
Peeta
siedzi na łóżku obok mnie, trzymając moją rękę. Jego dłonie, jak zwykle ciepłe
ogrzewają moje. Nie odzywamy się do siebie ani słowem, lecz oboje myślimy o tym
samym. Zimny podmuch wiatru od razu wyrywa mnie z zamysłów. Momentalnie
wzdrygam się i kieruję wzrok ku wybitej szybie w oknie. Na podłodze nadal leży
rozbite szkło, a zimne powietrze dostaje się do wnętrza naszego wagonu.
-Peeta?-
odzywam się po chwili ciszy. Jego wzrok od razu przytomnieje i skupia się na
mnie. Zaciska palce na mojej ręce, a lekki uśmiech pojawia się na jego twarzy. Chce
bez słów przekazać mi, że wszystko jest i będzie w porządku, że mam się niczym
nie przejmować- Czy ty… zabiłeś tamtego człowieka?
Mój
głos lekko się załamuje. Oboje pamiętamy, że obiecaliśmy sobie, że już nigdy
nikogo nie zabijemy. Peeta znacząco wzdycha, jakby nad czymś się zastanawiał.
Momentalnie poważnieje, a ja wciąż czekam na oczywistą odpowiedź.
-Sam
nie wiem. Być może, ale nie jestem pewien- jest mu ciężko z tą myślą. W jego
oczach widzę smutek. Oboje doskonale wiemy, że może ponieść za to konsekwencje
prawne.
-Peeta…
przecież pamiętasz naszą obietnicę. Mieliśmy już nie zabijać. Spróbować żyć
normalnie, bez kolejnych niewinnych ludzkich dusz na sumieniu- ostrożnie
podnoszę się na łóżku. Muszę mu uświadomić, jak poważny popełnił błąd.
-Niewinnych?!
Katniss, on chciał cię zabić! Miałem stać i patrzeć, jak cię wykańcza?!
Chciałem cię ratować! Gdybym nic nie zrobił
i pozwolił ci umrzeć, zadręczałbym się tą myślą do końca świata. A to
jest o wiele gorsze… Poza tym to wszystko moja wina. Naraziłem twoje życie.
Kazałem ci uciekać, a powinienem cię chronić. Być z tobą. Naprawdę nie wiem, co
ja sobie wtedy myślałem- na koniec chowa twarz w dłoniach. Wiem, że jest
załamany, a ja nic nie mogę na to poradzić. Nie przywrócimy już życia tamtemu
mężczyźnie. Teraz możemy tylko błagać, żeby Peeta nie poniósł żadnych
konsekwencji za jego śmierć.
Tymczasem
do naszego wagonu wchodzi Haymitch. W dłoni trzyma telefon i jest tak samo
poważny, jak my.
-Dzwoniłem
do Johanny. Podeśle po nas drugi pociąg, ale może to trochę potrwać, więc
prawdopodobnie nie zdążymy na wywiad. W Kapitolu powinniśmy być jutro około
południa. Przełożyłem spotkanie z Ceasarem na pojutrze wieczorem i mam
nadzieję, że jesteście w stanie tam przybyć- wyjaśnia Haymitch, siadając na
łóżku. Razem z Peetą tylko przytakujemy, kiwając głowami.
-Przepraszam,
Haymitch. Przepraszam za to, że tak okropnie się o tobie wyraziłam. Wcale tak
nie myślę, dobrze o tym wiesz. Działałam pod wpływem impulsu, przepraszam-
spuszczam głowę, żeby wiedział, że jest mi naprawdę przykro. Może to
nieodpowiednia chwila do przeprosin, ale im szybciej to załatwię, tym lepiej.
-Katniss,
myślę, że w tej chwili jest to akurat najmniej istotne- wzdycha Haymitch,
patrząc mi w oczy. Niechętnie przytakuję, bo muszę przyznać mu rację. Ale chcę,
żeby wiedział, że nie chciałam go urazić moimi słowami.
-Co
z maszynistą?- odzywa się Peeta, krzyżując ręce na piersi.
-Nie
żyje. Zabili go w pierwszej kolejności- na tych druzgocących słowach Haymitcha
przykładam tylko dłoń do ust.
-Dlaczego
nas zaatakowali? I kim oni właściwie byli?- zadaję w końcu tak bardzo nurtujące
mnie pytanie.
-Nie
mam pojęcia, ale musimy się jakoś dowiedzieć- w tym momencie za oknem, wśród
drzew zauważam ciemną postać, wstającą z ziemi. Od razu wskazuję palcem w
tamtym kierunku. Być może to kolejny przeciwnik, a ja już myślałam, że uda mi
się dziś spokojnie zasnąć, bez obawy o swoje życie.
-Nie
ruszaj się. Za chwilę wracam- oznajmia Peeta i razem z Haymitchem wybiegają na
zewnątrz. Obezwładniają nieznajomego bez najmniejszego wysiłku i wleką go z
powrotem do pociągu. Gdy Peeta wraca, pomaga mi wstać i prowadzi mnie do
głównego wagonu. Gdy wstaję przed moimi oczyma ukazują się czarne plamki.
Odruchowo przykładam dłoń do czoła i zaciskam powieki. Nienawidzę tego uczucia.
Jakby zaraz głowa miała pęknąć mi na milion kawałeczków. Dlatego opieram się o
Peetę całym ciężarem ciała. W rezultacie on bierze mnie na ręce i zanosi na
kanapę obok Effie. Nadal wydaje się być wystraszona. Siedzi nieruchomo,
wpatrując się w jakiś punkt przed sobą i skubiąc falbany sukienki. Nawet nie
zauważa mojej obecności. Co jakiś czas drży i wzdycha, jakby coś ważnego nagle
sobie przypomniała.
Ale
moją uwagę przykuwa związany mężczyzna, siedzący na krześle w odpowiedniej
odległości od nas. To on. On próbował mnie zabić. Przez niego prawie straciłam
dziecko. Więc jednak jeszcze żyje. Jeszcze. Pomimo tego jedno mnie cieszy-
Peeta go nie zabił, ogłuszył, ale nie pozbawił życia. Nie poniesie zbędnych
konsekwencji. Nie będzie musiał chodzić po sądach w Kapitolu. Kamień spada mi z
serca, gdy sobie to uświadamiam.
Mężczyzna
jest na wpół przytomny. Krew, ściekająca mu z twarzy brudzi podkoszulek. Silnie
poturbowany z ledwością zdoła na mnie patrzeć. Zaciskam pięści, żeby tylko się
na niego nie rzucić i do końca go nie wykończyć. Peeta z Haymitchem stoją za
nim z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Ostrożnie odrywam plecy od oparcia kanapy
i przygotowuję się do długiej rozmowy z naszym jeńcem.
-Po
co to zrobiłeś? Dlaczego ty i twoja banda na nas napadliście?- zaczynam. Chcę,
żeby mój głos był stanowczy i twardy, ale zamiast tego załamuje się, a po
każdym wypowiedzianym słowie zaczynam drżeć. Taka jestem silna.
Z
początku nie odpowiada ani słowem. Zaciska tylko zęby i potwornie dyszy.
Wpatruje się we mnie wzrokiem pełnym nienawiści. Wiem, że gdyby tylko mógł z
pewnością od razu by mnie zabił, ale nie zdoła tego zrobić. Jest uwięziony, a
Peeta i Haymitch dobrze go pilnują.
-Gadaj!-
krzyczę. Muszę być stanowcza. Przygryzam wargę i zastanawiam się, co zrobić,
żeby wszystko nam wyjawił. Zastosować jakiegoś rodzaju tortury? Od razu
odrzucam tą nieludzką myśl, ale przecież można go postraszyć- Nie chcesz z nami
grzecznie rozmawiać? No, dobrze. W takim razie zastosujemy inne metody. Od razu
nam wszystko wyśpiewasz.
Peeta
podaje mi nóż, a ja przykładam go do gardła mężczyzny. Nie chcę być tak
okrutna. Źle czuję się z myślą, że ten człowiek sądzi, że mogę go zabić, ale to
on pierwszy chciał pozbawić mnie życia. Mam być stanowcza, groźna i
niebezpieczna. Niech wie, że teraz jest pod naszą kontrolą i wszystko możemy mu
zrobić. Wszystko, bez najmniejszego wyjątku.
Gdy
dotykam otrą końcówką noża jego gardła nawet się nie odsuwa. Zniesie wszystko
bez zbędnych reakcji. Natomiast ja aż cała dygoczę. Ręka niekontrolowanie mi
się trzęsie, przez co tracę panowanie nad sobą. Nie mam pojęcia, dlaczego łzy
napływają mi do oczu. Przygryzam wargę, żeby trochę się uspokoić, ale to nie
pomaga w najmniejszym stopniu. Dlaczego nie mogę być twarda, jak kiedyś?
-No,
dobrze- zaczynam, drżącym głosem. Brzegiem noża dotykam jego skóry na gardle,
dzięki czemu dłoń mniej mi się trzęsie- Na początek powiesz nam, jak się
nazywasz.
Nie
odpowiada, co jeszcze bardziej mnie frustruje. Obdarowuje mnie wzrokiem pełnym
spokoju i cierpliwości. To ja powinnam być taka, jak on, ale nie potrafię.
Nagle
Haymitch niespodziewanie nacina ramię czarnoskórego drugim nożem. Z jego gardła
wydobywa się głuchy okrzyk bólu. Zaciska powieki i schyla głowę. W tym samym
momencie Effie zaczyna krzyczeć i wierzgać się na kanapie obok mnie. Próbuję ją
uspokoić, ale to nic nie daje. W rezultacie jeszcze bardziej pogarszam sprawę.
Effie przykłada dłonie do twarzy i wrzeszczy w niebogłosy. Tymczasem Haymitch
podnosi ją z kanapy i prowadzi do naszego przedziału. Gdy zamyka drzwi da się
jeszcze słyszeć jej głosy, ale powoli się uspokaja. Jest zdruzgotana. Zarówno
napadem, jak i tym, że Haymitch okaleczył naszego jeńca.
Chowam
twarz w dłoniach. Nie daję już rady. Do głowy przychodzi mi myśl, żeby go
uwolnić, albo zabić. Wszystko, byle się go już pozbyć. Od razu odrzucam ją od
siebie. Muszę wydobyć z niego słuszne informacje. Bez nich jesteśmy w kropce.
Gorące
łzy już dawno spływają mi po policzkach, a ja nic nie mogę na to poradzić. Ocieram
je wierzchem dłoni, przygotowując się do dalszej rozmowy. Spoglądam na Peetę,
który z troską mi się przypatruje. Unosi brwi w pytającym geście, a ja tylko
delikatnie kręcę głową, zaciskając usta w prostą kreskę.
Głęboko
oddycham. Raz, drugi, trzeci. Na ramieniu mężczyzny widoczna jest otwarta rana,
z której poważnie sączy się krew.
-To
wyjawisz nam, jak się nazywasz? Czy może wolisz kolejny raz cierpieć? On także
ma nóż- głową wskazuję na Peetę, który w dłoni obraca broń. Mężczyzna lekko
obrusza się na krześle, zaciskając zęby.
-Asher-
odpowiada, ledwo słyszalnym tonem. Jedno już z niego wydobyliśmy. Teraz kolej
na pozostałe istotne pytania.
-Dobrze,
a po co chcieliście nas zabić?- pytam, już bardziej zdecydowanym tonem.
Asher
znów nie odpowiada. Spuszcza tylko głowę, patrząc na podłogę, na której lśni
plama krwi. Momentalnie dostaję odruchów wymiotnych. Przykładam dłoń do ust, a
Peeta pospiesznie siada obok mnie.
-Odpocznij,
a ja dokończę przesłuchanie- zarządza, ale ja nie zamierzam się tak łatwo
poddać. Owszem, jest to dla mnie dużym wysiłkiem po dzisiejszym dniu, ale muszę
dokończyć to, co zaczęłam. W odpowiedzi kręcę tylko stanowczo głową. Niech
Asher wie, że z Kosogłosem się nie zadziera.
-Asher,
gadaj!- wrzeszczę, uderzając go w twarz. Mam dość tego całego cholernego dnia.
Jestem zmęczona i jedyne, czego w tej chwili chcę, to móc położyć się, otoczona
ramionami Peety. Użeranie się z Asherem to ostatnia rzecz, jakiej bym się
podjęła, ale niech wie, że jestem silniejsza, niż sobie myśli. Przynajmniej
niech mu się tak wydaje.
Od
uderzenia momentalnie zaczyna boleć mnie ręka. Chowam ją do kieszeni spodni i
zagryzam wargę, żeby nie krzyknąć z bólu. Mężczyzna pluje krwią na podłogę i
spogląda na mnie z nienawiścią wymalowaną na twarzy. Bierze głęboki wdech, a ja
już wiem, że wygrałam. Wszystko nam za chwilę wyszczeka. Wsłuchuję się uważnie
w jego słowa, które momentalnie wprowadzają mnie w otępienie.
-To
wszystko plan Hawthorne’a. Zapłacił nam sporą sumkę, żeby dorwać Igrającą z
ogniem- wyjaśnia Asher, a ja chwytam się za głowę. O mało nie mdleję. Dostaję
niekontrolowanych drgawek.
Gale.
Chce mnie zabić. Teraz wszystko nagle staje się jasne. Kosogłosy, wypadek po
ślubie. Wszystko to jego sprawka. Moje obawy się potwierdziły. Jestem celem.
Igrająca z ogniem jest celem dla Hawthorne’a…
Podbiegam
do Peety i wtulam się w niego całą sobą. Teraz tylko on może mnie ochronić.
Tylko on zapewni mi bezpieczeństwo, gdy Gale będzie na mnie polował, niczym na
zwierzynę w lesie. Nie zważam na zawroty głowy, które powodują, że prawie tracę
przytomność. Łzy strachu spływają po moich policzkach. Jęczę, wyję nadal przylegając
do Peety. Nie puszczę go. Nie puszczę, dopóki Gale nie będzie już stanowił dla
mnie zagrożenia.
Również
nie mogę się uspokoić w łóżku w naszym przedziale. Peeta cały czas przytula
mnie do siebie, nie pozwalając mi zrobić jakiegokolwiek ruchu. Raz za razem
szlocham w jego ramię.
Prędzej,
czy później Gale mnie dopadnie, ale będę przygotowana na spotkanie z nim twarzą
w twarz. Wiem już, co knuje i nie zaskoczy mnie swoją obecnością. Na pewno nie
będę sama. Razem z Peetą rozprawimy się z nim raz na zawsze. Tylko dlaczego
zawsze w myślach jestem twarda i silna? A w rzeczywistości zalewam się łzami? Naprawdę
nie rozumiem samej siebie…
-Peeta…
boję się- szepczę, gdy płacz przechodzi mi na dobre. Księżyc blado oświetla jego
zaniepokojoną twarz. Głośno przełyka ślinę, zwilżając usta językiem.
-Teraz
musimy być ostrożni, rozumiesz, Katniss? W tej chwili Gale stanowi dla nas
ogromne zagrożenie. Możliwe, że wie, gdzie się właśnie znajdujemy- myśl, że może
czyhać na nas gdzieś w lesie nie daje mi spokoju. Tylko czeka, aż zaśniemy,
żeby poderżnąć nam gardła- Dlatego od dziś nie spuszczam cię z oka. Haymitch
wziął pierwszą wartę przy Asher’u, a ja przy tobie. Najważniejsze jest to,
żebyś mi się nie sprzeciwiała. Obiecaj, że w niebezpieczeństwie nie będziesz
się opierać moim słowom, dobrze? Katniss, zrozum, że to wszystko dla twojego
dobra. Nie mogę cię stracić po raz kolejny…
-Dobrze-
przytakuję, bez cienia wątpliwości. Peeta ma racje. Skończyły się beztroskie
dni. Przynajmniej na razie będziemy żyć w napiętej atmosferze.
-Katniss…
podejmijmy pewną decyzję. Gdy dojdzie, co do czego, to ja go zabiję- spoglądam
na Peetę oczami pełnymi niepokoju. Wyraz twarzy ma nadzwyczaj poważny i wiem,
że nie żartuje. Z początku chcę kategorycznie zaprzeczyć. To zbyt pochopna
decyzja. Nie wiemy do końca, jakie ma zamiary.
-Wydaje
mi się, że za wcześnie na takie obietnice- mówię, całując go w czubek nosa.
Pomimo sytuacji, w jakiej się znajdujemy Peeta lekko się uśmiecha, przyciągając
mnie bliżej siebie.
-Zapamiętaj
sobie, że nie dam ci zrobić krzywdy. Jeśli będzie chciał cię zabić, w pierwszej
kolejności będzie musiał zabić mnie. Przy mnie możesz czuć się bezpieczna, kochanie-
na tych słowach zamieram. Jeśli Peeta przeze mnie zginie nigdy sobie tego nie
daruję. Gale doskonale wie, że największą przeszkodą w dostaniu się do mnie
jest właśnie on. Więc w pierwszej kolejności pozbędzie się Peety, później
dobierze się do mnie…