wtorek, 5 maja 2015

35. "Dziesięć godzin"

Hej Wam! :3
Bardzo dziękuję za Waszą cierpliwość i wyrozumiałość. Notka znów z opóźnieniem, ale tak jak wspominałam, mam mnóstwo spraw na głowie. Następny rozdział postaram się napisać wcześniej.
Co do obecnej notki, nie jestem z niej zadowolona, bo pisałam ją na szybko, żeby tylko dzisiaj Wam ją wstawić, ale mam nadzieję, że chociaż Wam przypadnie do gustu. Nie ukrywam, że czekam i liczę na Wasze komentarze :3 Wiem, że nie będzie ich tyle, co przy poprzedniej notce, bo za długi odstęp czasu zrobił swoje, ale jednak proszę Was o tę parę słów ^^
A rozdział dedykuję kochanej Lily, która jest ze mną prawie od samego istnienia tego bloga i zawsze motywuje mnie do pracy nad nim. Dziękuję <3
K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Tylko dziesięć godzin.
Powtarzam w głowie, a czasem nawet na głos zdanie, które od razu stawia mnie na nogi. Muszę przeczekać jeszcze dziesięć godzin do jego powrotu. Niby to nic takiego, ale ile to minut? Sześćset? No, właśnie, sześćset. Ta informacja już trochę mnie przeraża, ale skoro wytrzymałam cały dzień, to te marne dziesięć godzin różnicy wielkiej nie zrobi.
Nie mam pojęcia, czym się w nocy zajmę, żeby rozproszyć uporczywe myśli. Jestem przekonana, że nie uda mi się zmrużyć oka. Bez Peety jest to niewykonalne. Przychodzi mi do głowy, że mogłabym spróbować malować. Nieraz mój mąż starał się nauczyć mnie tej czynności, ale jakoś zawsze jego obrazy były lepsze od moich. I to stokroć. Postanawiam jednak nie ruszać farb i płótna, które tradycyjnie stoją w kącie naszej sypialni.
W ciągu dnia zdążyłam wysprzątać cały dom. W gruncie rzeczy i tak lśni czystością, ale nie mam czym zająć rąk oraz myśli. To niewiarygodne, jak wiele moich codziennych czynności wiąże się z Peetą. W wolnym czasie uczy mnie piec, malować, wychodzi ze mną na spacery, opiekuje się mną. W ciągu ostatnich dni nie zostało ani śladu po tym wszystkim.
Czuję ulgę, gdy robię ostatni ruch mopem w kącie kuchni. Ramiona nieznacznie bolą mnie w kilku miejscach, ale zbytnio się tym nie przejmuję. Jestem zadowolona ze swojej pracy. Wreszcie mogę się na coś w domu przydać.
Prostuję się i kalkuluję wzrokiem całe pomieszczenie. Nie przypominam sobie, kiedy było tu tak czysto. Peeta na pewno będzie zadowolony, myślę, ale po chwili uświadamiam sobie, że domyśli się, że pomimo jego kategorycznych zakazów, sprzątałam. Wzruszam ramionami, sama do siebie i wylewam brudną wodę z wiadra do zlewu, po czym chowam je razem z mopem do szafy w przedpokoju. To nie moja wina, że nie mam co ze sobą zrobić. Chociaż mogłam wcześniej oprzytomnieć i uświadomić sobie, że przez większość dnia będę w domu całkiem sama. Przecież to wręcz logiczne. Z drugiej strony nie wiem, czy mogłabym Peecie odmówić. Nie zgodzić się, żeby prowadził piekarnię. Jemu nawet nie chodzi o pieniądze, bo ich mamy aż nadto. Chce pracować w tej piekarni ze względu na ojca. Dalej poprowadzić jego interes jako jedyny z żyjących synów. Powinnam wynagrodzić Peecie w jakiś sposób śmierć jego rodziny.
Zginęli z mojej winy.
Dopiero teraz analizuję słowa Prim, które usłyszałam we śnie. „Przynosisz śmierć, siostrzyczko”. Dreszcze przechodzą przez moje całe ciało. Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie to zdanie wydobyło się z jej ust. Ale ma świętą rację. Dzięki mnie, tysiące ludzi straciło życie. Opuścili rodziny, osierocili bezbronne dzieci. Nie mam pojęcia, jak wiele osób widzi we mnie morderczynię. Morderczynię, która również powinna ponieść śmierć za tych, których zabiła. Za Prim, Finnicka, Cinnę, Mags, Rue i tysiące innych ludzi. Od dawna wiedziałam, że nie powinnam już zaznać szczęścia. Nie po tych wszystkich krzywdach, które wyrządziłam innym. Ale jednak los się do mnie odwrócił, czego wcale nie oczekiwałam. Kiedy moja noga stanęła na arenie zostałam naznaczona bólem, który cały czas powinnam odczuwać.
Z zamyśleń wyrywa mnie nagły dzwonek telefonu. Momentalnie wzdrygam się i przytomnieję. Nie myślałam, że ktoś mógłby nawiedzić mnie telefonem około dwudziestej drugiej wieczorem. Leniwie podchodzę i podnoszę słuchawkę do ucha.
-Słucham?- odzywam się obojętnym głosem, lecz po drugiej stronie nikt mi nie odpowiada. Ściągam brwi, opierając się o ścianę i czekając krótką chwilę choćby na najcichszy dźwięk. Po krótkim czasie ponawiam pytanie, lekko zniecierpliwiona.
-Witaj, córeczko- rozpoznaję jej głos niemal natychmiastowo. Tylko w jakiej sprawie miałaby do mnie dzwonić? Przecież wszystko wyjaśniłyśmy sobie podczas mojego pobytu w szpitalu w Kapitolu. Dobrze pamiętam, jak obarczała mnie, że razem z Peetą za bardzo się spieszymy. Jej słowa ukłuły mnie w samo serce i dźgały za każdym razem, gdy je wspominałam. Nazwała mnie nieodpowiedzialną, a do tego ostro się pokłóciłyśmy. Domyślam się, że rozmowa, która po chwili nastąpi nie będzie należała do łatwych.
-Cześć, mamo- ton mam ostry. Nie mam najmniejszej ochoty z nią rozmawiać. Nie potrzebuję jej matczynej opieki, którą i tak skrajnie mnie obdarowywała.
-Jak się czujesz?- jej głos jest drobny i pobłażliwy. Głośno przełykam ślinę, siadając w fotelu.
-Dobrze- odpowiadam jej krótko i zwięźle i chyba to ją zadowala.
-Katniss, posłuchaj…- próbuje dobrać odpowiednie słowa, przez co na chwilę w słuchawce zapada głucha cisza- Wiem, że tamtego dnia w szpitalu moje słowa były kompletnie nie na miejscu. Bardzo żałuję tego, co powiedziałam. Całkiem niedawno uświadomiłam sobie, że jesteś dorosła. Za chwilę będziesz miała osiemnaście lat i to twoje życie. Niepotrzebnie się wtrącam. Nie chciałam, żebyśmy się pokłóciły, tym bardziej, że jesteś w ciąży. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam, skarbie…
-Ja również przepraszam, mamo. Za dużo tamtego dnia ci wygarnęłam…- jej słowa mnie zaskakują. Nie sądziłam, że sama, z własnej woli może zadzwonić i przyznać się do swojego błędu.
-Rozejm?- pyta, a ja bez zastanowienia kiwam głową. Po chwili dopiero orientuję się, że mnie nie widzi i posłusznie potakuję- Miałabym do ciebie jeszcze jedną, małą prośbę. Mogłabym w najbliższym czasie was odwiedzić? Nie ukrywam, że trochę się za tobą stęskniłam- w słuchawce rozlega się jej krótki śmiech, a ja bez zastanowienia się zgadzam. W końcu jest moją matką, a ostatni raz widziałyśmy się około dwóch miesięcy temu i to w dość niemiłej atmosferze.
Żegnam się z nią i odkładam słuchawkę na stół. Nie mogę ukrywać, że tym telefonem odrobinę poprawiła mój humor. Sprawę naszej kłótni mam już z głowy. Co prawda, nie przejmowałam się nią aż tak bardzo. Wiedziałam, że mama w końcu prędzej, czy później i tak zadzwoni. Nie chciałaby przegapić narodzin jej pierwszej wnuczki.
Spoglądam na zegarek, który wskazuje parę minut po dwudziestej drugiej. Jeszcze tylko dziewięć godzin. Myślami znów wracam do Peety. Domyślam się, że zapewne w tej chwili piecze jakieś torty na specjalne zamówienie, albo inne wykwintne ciasta. Jego talent nie mógłby się zmarnować i po chwili jednak karcę się w myślach za to, że mogłabym nie zgodzić się na prowadzenie piekarni. Nawet pomimo mojego złego samopoczucia.
Przed położeniem się do łóżka, zjadam parę ciastek z czekoladą, które Peeta niedawno przyniósł dla mnie z piekarni. Są kruche i aż nadto smaczne. Coraz częściej zajadam się jego wypiekami, szczególnie tymi słodszymi. Mój wzmożony apetyt domaga się tylko więcej i więcej, ale muszę się pilnować, żeby tylko nie przesadzić z tą słodkością. Nie chcę być grubsza, niż jestem obecnie.
Przebieram się w koszulę nocną, którą niedawno dostałam od Peety. O dziwo jeszcze jest na mnie dobra. Przyglądam się mojemu odbiciu w lustrze w łazience. W większości ubiór ma kolor czerwony. Przy górze, na dekolcie oraz u dołu wyszyty został czarną koronką. Gdy mąż mi go podarował, jako „bezokazyjny” prezent, natychmiast mi się spodobał. Nigdy nie miałam tego typu koszuli, ale ta wyjątkowo przypadła mi do gustu. Peeta doskonale wie, czym mnie zachwycić i skrzętnie to wykorzystuje.
Gaszę światło w sypialni, sprawiając, że zapanowuje w niej przenikliwa ciemność. Księżyc staje się jedynym źródłem światła. Lekko uchylam okno z dość jasnego powodu. Jestem już do tego przyzwyczajona, bo Peeta robił to każdej nocy. Nie potrafiłabym nawet położyć się do łóżka bez wykonania tej czynności.
Kładę dłoń na szybie okna i spoglądam w dal, gdzie stoi piekarnia Peety. Oczywiście nie mogę jej dostrzec. Na dworze jest zbyt ciemno, a w dodatku nasz dom wybudowany jest pod takim kątem, że nie sposób jest zauważyć piekarnię. Zrezygnowana, ciężko wzdycham.
Dnie, jak i noce zaczynają być w miarę ciepłe. Przez otwarte okno do pokoju wdziera się lekki wiaterek, łaskocząc moją skórę. Taką pogodę właśnie lubię, nie za gorąco i nie za zimno. Jest w sam raz.
Odwracam się, by wrócić do łóżka. Po drodze uważam na sztalugę oraz farby, porozstawiane prawie po całym pokoju. Muszę poprosić Peetę, by w końcu zrobił z nimi porządek. Przyzwyczaiłam się już do ciągłego zapachu farb, przez który na początku było mi niedobrze. Ciągłe kolorowe plamy na podłodze, czy meblach to także codzienność w naszym domu. Zbytnio mi nie przeszkadzają, nawet dodają naszemu życiu pewnej oryginalności, ale tego mamy aż nadto.
Kładę się do łóżka i przykrywam kołdrą. Dobrze wiem, że nie zmrużę oka. Chcę po prostu położyć się i odpoczywać, w razie, gdyby Peeta wrócił nieco wcześniej. Nieraz mu się to zdarzało, ale jednak częściej wracał około siódmej nad ranem.
Szczerze powiedziawszy, boję się zasnąć. Nie chcę znów mieć tych samych koszmarów, które ostatnimi nocami nawiedzają mnie coraz częściej. Nie mam najmniejszej ochoty, tym razem po raz trzeci stawać na arenie i walczyć na śmierć i życie, ujrzeć Prim, która próbuje mnie zabić, czy Peetę z przebłyskami wspomnień. Tego typu koszmary zdarzają się najczęściej. A co pojawi się przed moimi oczami zostaje w pamięci do końca życia.
Moja prawa dłoń, jak każdej takiej samotnej nocy zajmuje miejsce na drugiej połowie łóżka, gdzie powinien leżeć Peeta. Ile bym dała, żeby naprawdę tu ze mną był. Przez myśl nawet przebiega mi, żebym teraz się do niego wybrała, ale momentalnie rezygnuję z tej opcji. To byłoby chyba co najmniej niedorzeczne, gdybym znalazła się w nocy u niego w piekarni.
Leżę w bezruchu, tępo wpatrzona w biały sufit przez dobrą godzinę. Wsłuchuję się w każdy odgłos, który dobiega do moich uszu. Jaskier, drapiący meble w salonie, pohukiwanie sów w lesie. Przymykam oczy, ostrożnie kładąc lewą dłoń na brzuchu. Zawsze wiedziałam, że jestem słaba, ale to właśnie Willow czyni mnie silniejszą. Nie pozwala mi się załamać w chwilach zwątpienia. Dzięki niej widzę moją przyszłość w jaśniejszych barwach i nigdy, przenigdy nie pozwolę jej skrzywdzić. Nikomu.
Nagle do moich uszu dobiega przenikliwe i donośne wycie. Instynktownie otwieram oczy i z dokładnością rozglądam się po całym pokoju. W lasach Dwunastki od lat przecież nie były widziane żadne wilki. Odgłos znów się powtarza, a ja nie wiem, co mam o tym myśleć.
Nagle do głowy przychodzi mi Sierra, moja dawna przyjaciółka ze szkoły. Ostatni raz widziałyśmy się przed świętami, gdy z Peetą wybraliśmy się na poszukiwanie choinki. Sprawiała wrażenie niepokojąco tajemniczej. Przypominam sobie najważniejsze. Sierra zmieniła się w wilka. Nie mam pojęcia, jak tego dokonała, ale dawno przestałam wierzyć w tego typu bajeczki. Może tym razem to także ona. Myślę, że może chce przekazać mi coś ważnego, ale nie może przecież wejść tak po prostu przez bramę Wioski Zwycięzców. Mogłabym wreszcie dowiedzieć się czegoś o tej ciemniejszej stronie Kapitolu i może też o Gale’u…
Z początku lekko się waham. Wiem, że źle robię, a gdyby Peeta tylko się dowiedział z pewnością nie stanęłoby tylko na jednym upomnieniu. Kategorycznie zabronił mi samej wychodzić do lasu i polować już na początku ciąży, ale teraz nie mam wyjścia. Muszę choć raz mu się przeciwstawić i dowiedzieć czegoś więcej. Nie mogę tylko cicho siedzieć i udawać, że wszystko jest w porządku.
Ściągam szybko nocną koszulę i rzucam ją niedbale na łóżko. Przebieram się w jakieś sportowe ubranie i narzucam na siebie kurtkę. Wracam się jeszcze po łuk i kilka strzał. Sama nie wierzę, że to robię. Nim zdążę pomyśleć, jakie konsekwencje może nieść moje zachowanie, już otwieram drzwi i wychodzę na ganek domu. Modlę się w duchu, żeby Peeta przypadkiem nie wracał wcześniej. Zrobi mi piekło, jeśli się tylko dowie.
Rozglądam się uważnie po Wiosce Zwycięzców. Słyszę jedynie mój przyspieszony i w pewnych momentach urywany oddech. W Dystrykcie panuje cisza, jak makiem zasiał. Łuk kurczowo ściskam w lewej ręce, strzały natomiast w prawej. Nie zabrałam kołczanu, gdyż na tą chwilę jest dla mnie odrobinę za ciężki. Muszę uważać, żeby też nikt z mieszkańców Wioski mnie nie zauważył. Z pewnością prędzej, czy później doniósłby Peecie o moich nocnych przechadzkach.
Gdy na skraju lasu rozlega się głośne wycie, moje nogi same ruszają w kierunku odgłosu. Cicho i prawie niezauważalnie przemieszczam się do bramy Wioski. Żwir pod moimi stopami nieznacznie szeleści, natomiast moje serce prawie podskakuje mi do gardła.
Kiedy już znajduję się pomiędzy drzewami niezapomniane uczucie własnej indywidualności powraca do mnie, niczym bumerang. Już wiem, czego tak bardzo brakowało mi przez te pięć miesięcy. Lasu i polowań, które są częścią mnie. Częścią mojego życia. Znajomy zapach sosen wdziera się do mojego nosa i roznosi po całym ciele, ale wciąż pozostaję czujna.
Uważnie rozglądam się po lesie, by móc wreszcie ją dostrzec. Wycie już się nie powtarza, ale wiem, że mnie znalazła. Gdy zauważam dwoje wielkich ślepiów, wpatrzonych we mnie na chwilę zamieram. Ciarki przechodzą przez moje ciało, dając mi do zrozumienia, że powinnam uciekać, ale nie ruszam się z miejsca. Ciche i krótkie warczenie wydobywa się z jej paszczy, a po chwili obnaża ostre, jak brzytwa kły. Mój urywany oddech staje się coraz głośniejszy i zdaje się trochę ją drażnić. Po chwili ostrożnie wyłania się z cienia w całej okazałości. Powoli do mnie podchodzi. Wielki wilk o szarej sierści wlepia we mnie krwiożercze spojrzenie, a ja nie wiem, czy zdążę się jeszcze uratować. 


poniedziałek, 4 maja 2015

Krótka informacja.

Witajcie, kochani ♥
Przepraszam, że musicie tyle czekać, ale mam ogromny natłok spraw prywatnych. I nie, nie bójcie się, bo nie kończę z blogiem. Kolejny rozdział już piszę i mam nadzieję, że najwcześniej uda mi się go wstawić już jutro :3 Jeśli nie, możecie podsunąć mi łykołaki.
Znów Was zawiodłam, przepraszam najmocniej i wiem, że jesteście na mnie źli. Sama jestem na siebie cholernie wkurzona, że wcześniej nie mogłam go napisać, ale naprawdę, w ostatnim czasie mam mnóstwo spraw na głowie.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie i do jutra!
Kocham Was! x
K. G.