sobota, 31 stycznia 2015

29. "Długi poranek"

Rozdział nieco z opóźnieniem, ale miałam mega dużo sprawdzianów no i trochę też brak weny, ale bardzo ogromnie dziękuję za te wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem *-* Jesteście po prostu wspaniali <3 Nawet nie wiecie, jak wielkiego banana mam na twarzy xD I teraz też chyba będę stosowała tą samą zasadę, co wcześniej, czyli następny rozdział dodam, jeśli pod tym będzie 6 komentarzy :3 Przepraszam, ale tylko w taki sposób mogę was zmotywować do komentowania i oczywiście mam nadzieję, że nie jesteście na mnie o to źli, czy coś ^^ Kocham was <3
K.G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


-Dziś wielki, wielki, wielki dzień!- słyszę niewyraźnie, jakby przez mgłę. Nie muszę zbytnio się wysilać, by przypomnieć sobie do kogo należy owy głos. Natarczywe pukanie w drzwi naszego pokoju sprawia, że pomruk niezadowolenia wydobywa się z mojego gardła. Delikatnie naciągam dłoń Peety na swoją twarz, by choć jeszcze na minutkę zmrużyć oko. Leży, przytulony do moich pleców, a ja wiem, że też już nie śpi. Cicho wzdycha w moje włosy, gdy Effie znów próbuje postawić nas na równe nogi. Unoszę jedną powiekę, by sprawdzić, która godzina. No, pięknie, zegar wskazuje parę minut po ósmej. Dlaczego chociaż raz nie może pozwolić nam się wyspać?
-Już idziemy Effie!- odkrzykuje jej Peeta, jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągając. Słyszę głośny stukot jej obcasów po kafelkach w holu, więc wspólnie uznajemy, że wreszcie sobie poszła- Dzień dobry, kochanie.
Jego zalotny ton przyprawia mnie o niekontrolowane dreszcze. Chyba zwrócił na to uwagę, bo słyszę jego cichy chichot nad lewym uchem. Dlaczego muszę tak reagować na wszystko, co ma związek z Peetą?
-Co ci jest?- pytam, odwracając się w jego ramionach tak, że jego oddech przyjemnie owiewa mi twarz.
-Masz dreszcze na dźwięk mojego głosu?
-Śmieszy cię to?- teatralnie przewracam, udając moje niezadowolenie.
-Nie, ale to chyba dobrze, skoro tak gwałtownie na mnie reagujesz- uśmiech zwycięstwa króluje na jego twarzy.
-Masz niezmiernie wielkie mniemanie o sobie- kwituję i mam nadzieję, że zostawimy już ten temat rozmowy za sobą. Całuję go w czubek nosa, żeby nie czuł się urażony, ale jego kąciki ust wciąż uniesione są ku górze. Natomiast on nie ma najmniejszego zamiaru poprzestać na jednym pocałunku. Odnajduje moje usta swoimi, zatapiając je w bezgranicznym pocałunku. Znów czuję głód, ale nie taki normalny. Chociaż zaspokoiłam go w nocy, teraz ponownie mam ochotę na Peetę.
Kładę głowę na jego piersi, rozkoszując się równomiernym biciem serca. Jego dłoń powoli przesuwa się po moim nagim ramieniu, to w jedną, to w drugą stronę.
-Wiesz, że jeszcze nigdy tak dobrze nie spałam?- odzywam się po chwili ciszy, unosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy- Zero koszmarów, zero przebudzeń. A najlepsze jest to, że ty byłeś tuż obok.
W odpowiedzi na moje słowa delikatnie się rozpromienia. Widzę prawdziwe szczęście w jego błękitnych oczach, kiedy ciągle przesuwa dłonią po moim ramieniu, ale schodzi nią trochę niżej, zatrzymując na moim brzuchu.
-Nadal obstawiasz, że to będzie chłopiec?- nie wiem, dlaczego szepcze, ale podoba mi się to. Jego ton jest delikatny, jakby się obawiał, że może nagle obudzić naszą małą pociechę. Na wzmiankę o dziecku dobrowolnie się uśmiecham.
-Zastanawiałam się nad tym i wiesz, co? Jednak zmieniłam zdanie. Tak, jak ty sądzę, że to dziewczynka- jeszcze szczelniej okrywa mnie kołdrą i całuje w czubek głowy, a ja dodaję po chwili:
-Wiem, że to nie jest najlepszy moment na tego typu rozkminy, ale może powinniśmy pomyśleć na imieniem. Co ty na to? Jest jeszcze dużo czasu, ale chciałabym zacząć je jakoś nazywać i nie zwracać uwagi na to, czy mówię „on” czy „ona”.
-Więc wybierzmy imię dla dziewczynki i chłopca- decyduje, podnosząc się w moim kierunku na łokciu- Masz jakieś propozycje?
Próbuję w myślach przewertować wszystkie znane mi imiona dla dziewczyn, ale prawie każde odrzucam. Gdybym trochę dłużej się zastanowiła na pewno jakieś zdołałabym wybrać, ale pod presją jego oczu jest to wręcz niewykonalne, więc tylko ze skruchą kręcę głową.
Teraz kolej na Peetę. Uważnie mu się przyglądam, gdy intensywnie myśli nad imieniem dla naszego dziecka. Marszczy brwi, co chwilę oblizując usta. Mam nadzieję, że jego wybieranie nie osiądzie na mieliźnie, tak jak moje. Jeszcze chwilę wpatruje się w kąt pokoju, przygryzając wargę, aż nagle podnosi na mnie wzrok pełen ekscytacji.
-Willow- mówi tylko, splatając nasze dłonie. Willow. To imię dźwięczy mi cały czas w głowie.
-Idealne- szepczę, zgadzając się z nim. Jak to się dzieje, że zawsze Peeta musi być taki wspaniałomyślny?
-A jeśli to chłopiec?- pyta, dając mi do zrozumienia, że to ja teraz powinnam wymyśleć męskie imię. Znów jego przeszywające spojrzenie nie pozwala mi racjonalnie myśleć. Próbuję się skupić, ale nic z tego. Kładę dłoń na brzuchu, przymykając oczy. Wertuję całą listę chłopięcych imion w głowie, kiedy Peeta zakłada mi kosmyk włosów za ucho.
-Robisz to specjalnie- mruczę, otwierając tylko jedno oko, przy czym on cicho się śmieje.
Przypominam sobie wszystkich ludzi, których w życiu spotkałam. W szkole, na Ćwieku, na Złożysku. Wymieniam w myślach ich imiona. Louise? Odrzucam to imię. Chris? Ponownie wykreślam kolejne imię z mojej listy. To może Rye? Sama nie wiem, dlaczego akurat to przyszło mi do głowy. Nie przypominam sobie, żeby znała kogoś, kto tak się nazywa.
-Rye?- cicho proponuję, a Peeta kiwa głową, analizując brzmienie tego imienia. Podoba mi się mój pomysł i jestem z siebie dumna, że pod presją mojego męża zdołałam w ogóle racjonalnie myśleć.
-Skoro oboje zakładamy, że będzie to dziewczynka- mówi, znów niezauważalnie przesuwając palcami po moim brzuchu. Nie wiem, dlaczego, ale uwielbiam, kiedy to robi- może będziemy zwracać się do niej po imieniu? Willow?
-Zgoda- odpowiadam, przypieczętowując nasze słowa namiętnym pocałunkiem. Peeta odrywa swoje wargi od moich ust i przesuwa nimi po moim policzku i schodzi na szyję. Odruchowo odchylam głowę do tyłu, dając mu do zrozumienia, żeby pod żadnym pozorem nie przestawał. Fala gorąca oblewa moje ciało, uderzając aż po czubki palców. Nie potrafię powstrzymać mojego ciała przed dygotaniem. Tym razem to ja muskam wargami jego tors, potem ramiona i szyję. On natomiast wydaje z siebie ciche pomruki, które cały czas mnie śmieszą. No, tak. Ja jęczę, Peeta mruczy. Idealne połączenie.
Delikatnie przygryzam jego dolną wargę, a on odruchowo dłońmi schodzi po moich plecach na pośladki. Niekontrolowany, przeciągły jęk ogarnia nasz pokój, a on jeszcze raz wpija się w moje wargi.
-Wiedziałam! No, po prostu wiedziałam!- głos Johanny za drzwiami sprawia, że momentalnie odskakujemy od siebie, jak oparzeni- Słychać was aż w salonie! Nie możecie załatwić tego trochę ciszej?!
Pomimo czerwonych rumieńców, które momentalnie wypłynęły na moją twarz, przykładam dłonie do ust, próbując jakoś stłumić mój śmiech. Spoglądam na Peetę, który przyciska poduszkę do twarzy, w tym samym celu, co ja.
-Przysięgam, że jeśli w tej chwili nie wyjdziecie na śniadanie, to sama tam do was wkroczę i was ubiorę, rozumiecie?!
-Tak jest- odkrzykuję jeszcze drżącym z pożądania głosem. Johanna wydaje się być naprawdę wściekła, ale odkąd pamiętam zawsze taką zgrywała. Naburmuszona odchodzi z powrotem na śniadanie, a mnie zastanawia fakt, jak się tu znalazła. Przecież była z Annie w szpitalu. Ach, no tak, dzisiaj wreszcie wracamy do domu. Podbiegam do Peety, który zamyka otworzone na noc okno. Rzucam mu się na szyję, a on tylko pytająco na mnie patrzy.
-Co ci się stało?- pyta, niepewnie mnie obejmując.
-Wracamy do domu. Dzisiaj wreszcie wracamy do Dwunastki- wyjaśniam, uśmiechając się od ucha do ucha- I nie będziesz się już tutaj tak męczył.
Peeta nieznacznie się uśmiecha, tylko po to, żebym nie zawracała sobie głowy jego wspomnieniami z Kapitolu. Ale ja to zauważam. Widzę, że się martwi swoimi przebłyskami, a najgorsze jest to, że nie mogę mu w żaden sposób pomóc. To, co zrobił mu Snow chyba na zawsze pozostawi blizny w jego pamięci.
-Hej- wzdycham, kładąc dłoń na jego policzku, by na mnie spojrzał- Pamiętaj, że zawarliśmy umowę, więc możesz mnie całować kiedy tylko zechcesz- cytuję jego słowa, które wypowiedział do mnie podczas 74 Głodowych Igrzysk. Przypominam sobie, jak wtedy moja twarz przybrała zielonkawą barwę. Nie byłam przygotowana na takie wyznania Peety, a nawet wcale ich nie potrzebowałam. Jak mogłam w ogóle tak pomyśleć? Jak mogłam być takim bezdusznym człowiekiem o skamieniałym sercu? Dopiero teraz uświadamiam sobie, jaki cios musiałam zadać Peecie, kiedy dałam mu do zrozumienia, że wszystko, co mu mówiłam było tylko grą. Że moja miłość do niego była udawana i nic nie znaczyłam. Nigdy, nigdy sobie tego nie wybaczę…
Kiedy wreszcie udaje nam się od siebie oderwać, biorę szybki prysznic. Ciepła woda, niczym wodospad bębni po moich plecach. Obmywa ciało z nocnego potu, który za sprawą Peety wkradł się na moją skórę. Wciąż w głowie mile wspominam te chwile i mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na następne.
Rozczesuję splątane kołtuny moich ciemnych włosów, splatając je na koniec w schludny warkocz. Nie liczę już, ile razy w taki sposób je spinałam, ale sądzę, że jest to mój znak rozpoznawczy, tak samo jak broszka z Kosogłosem. Bez warkocza, swobodnie opadającego na moje ramię nie byłabym sobą.
Zakładam niebieską bluzkę i dopiero teraz zauważam, że jest trochę przykrótka. Z ledwością jej dół zdoła dosięgnąć spodni. Nie mogę przecież tak pokazać się na śniadaniu, a to ostatnia czysta bluzka jaką ze sobą wzięłam. Nie pomyślałam w domu, że może aż tak się skurczyć, albo ja powiększyć. Tak, teraz obstawiam tą drugą opcję.
Wychodzę z łazienki, przystając przed drzwiami w stronę Peety i kładąc dłonie na biodrach.
-Zobacz, jak wglądam- skarżę się, spoglądając na niego z pode łba. Peeta marszczy brwi, cały czas wylegując się na łóżku.
-Pięknie- mówi, podnosząc się i zmierzając w moim kierunku.
-Nie widzisz, że mam za krótką bluzkę?
-Ale nadal wyglądasz pięknie- upiera się, przytulając mnie do siebie, a ja nie protestuję. Po chwili jednak próbuję się od niego uwolnić.
-I grubo- dokańczam, obracając się i demonstrując swoją figurę.
-Katniss, to dopiero początek, a ty już narzekasz.
-Trzeci miesiąc to nie taki początek- obruszam się, krzyżując ręce na piersi- Masz coś większego? Na przykład w rozmiarze 50?
-Chcesz moją koszulę?- znacząco się śmieje, owijając sobie mój warkocz wokół palca.
-Nie mam w co się ubrać- mówię już trochę zirytowana. Może i przesadzam, ale tylko z tego powodu, że jestem głodna. Pragnę zejść już na śniadanie i zapełnić usta wybornymi grzankami z jagnięciną i suszonymi śliwkami.
-No dobra, ale chyba nie mam też takiej rozmiarówki. 50? Haymitch nawet chyba takiej nie nosi.
-Nie łap mnie za słówka, tylko daj mi tą koszulę- mówię stanowczo, mrużąc oczy. Peeta przeszukuje wszystkie ubrania w swojej walizce, nadal się śmiejąc.
-To powinno być w sam raz- mówi, pochodząc do mnie i podając mi ubiór. W mgnieniu oka przebieram się i przeglądam w lustrze w łazience. Rzeczywiście, koszula jest odpowiednia, nawet jeszcze za duża. Szary kolor kontrastuje z moimi tęczówkami, a ja zauważam jeszcze jeden plus. Gdy podnoszę palcami wierzch koszuli i przykładam do nosa zapach, który wlewa mi się do płuc jest niezwykły. To Peeta. Jego zapach momentalnie mnie otumania. Przymykam oczy, jeszcze raz pozwalając sobie na przywołanie tego cudnego uczucia. Wiem, że nie będę mogła długo nosić jego koszuli, bo działa na mnie, jak narkotyk, a raczej dziwnie będę wyglądać wąchając ją.
-Widzę, że ci się podoba- na głos Peety lekko się wzdrygam. Podchodzi do mnie, a po chwili czuję jego usta na mojej szyi. Natychmiast moje nogi robią się niezwykle nieznośne. Zaczynają drżeć, a ja muszę przytrzymać się zlewu, żeby tylko nie upaść i nie rozbić sobie głowy o kabinę prysznicową.
-Podoba mi się jej zapach- poprawiam, a on momentalnie robi przerwę w całowaniu mojego karku. Opiera ręce o umywalkę, zamykając mnie w potrzasku, z którego nie mogę uciec, ale i też nie mam takiego zamiaru. Odwracam się twarzą w jego stronę i delikatnie całuję jego usta. Nie chcę być natarczywa, bo przecież powinniśmy być już na śniadaniu. Nie możemy liczyć w tej chwili na więcej, bo przecież Johanna zagroziła nam, że wparuje do naszego pokoju, jeśli się nie pospieszymy. I tak ma świętą cierpliwość, bo chyba upominała nas jakieś pół godziny temu.
-Ja i Willow- tu robię krótką przerwę, żeby nacieszyć się mówieniem o dziecku po imieniu. Zauważam w błękitnych oczach Peety ten cudowny blask, którym od jakiegoś czasu dość często mnie obdarowuje- dziękujemy tacie za jego koszulę o pięknym zapachu.
Na jego twarzy pojawia się bezkresny uśmiech, na którego widok ja także dobrowolnie się rozpromieniam.
-Wiesz, że powinniśmy już być na śniadaniu? Johanna naprawdę za chwilę się wścieknie- upominam go, gdy znów próbuje wargami dobrać się do mojej szyi. Niezadowolony wzdycha z irytacją, pozwalając bym wyszła z łazienki, a on mógł się wreszcie w spokoju ubrać.
Razem schodzimy na śniadanie i zastajemy wszystkich nie przy stole, ale na kanapie przed telewizorem. Skończyli zapewne już jeść, a my jeszcze nawet nie zaczęliśmy. Effie z Haymitchem oglądają jakieś Kapitolińskie show, którego przesłania i tak nie znam. Johanna pakuje swoje rzeczy do walizki, a Annie zajmuje się Finn’em.
-No, proszę. Kochankowie wreszcie zdecydowali się zaszczycić nas swoją obecnością- mówi Johanna, gdy dostrzega nas zasiadających do śniadania. Swoje słowa jeszcze podkreśla powolnym, ironicznym klaskaniem w dłonie. Peeta piorunuje ją wzrokiem, ale ja nie jestem zła. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że Johanna się nie zmieniła i pozostała nadal sobą. Nawet w tej sarkastycznej wersji. 


piątek, 23 stycznia 2015

28. "Najmilsza noc"

Na wstępie od razu uprzedzam, że nie za bardzo podoba mi się ten rozdział, no ale macie go xD
I chyba zacznę was szantażować o komentarze :3 Nie miejcie mi tego za złe, bo sama się z tym źle czuję, ale no po prostu ostatnio jest ich tragicznie mało ;__; Więc, następny rozdział dodam, jeśli będzie powyżej 5 komentarzy. Wiem, że jestem wredna, ale nie zapominajcie, że was kocham <3 Oczywiście z całego serca dziękuję osobom, które jednak komentują, kocham was miśki ;* No i ten, zapraszam do czytania i KOMENTOWANIA <3
K.G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Przekraczam próg pokoju, w którym będę lada moment przesłuchiwana. Nieprzyjemne zimno chłosta moje ramiona, a ja od razu się wzdrygam. Chłodna dłoń Peety, spoczywająca na moim ramieniu tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że powinnam się niepokoić.
W pomieszczeniu panuje lekki półmrok, a przede mną rozciąga się biurko, na którym świeci lampa. Pod nią dostrzegam kilka papierów, długopis i teczkę. Przełykam głośno ślinę, gdy zauważam w kącie pokoju jeszcze jedną postać. Wynurza się z cienia, zdejmując kaptur, a ja niemal natychmiast ją rozpoznaję. Od razu rzucam jej się na szyję, sama zaskoczona moim czynem. Cressida z początku się waha, ale przyjmuje mój przyjacielski uścisk. Wygląda całkiem inaczej, niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Na jej niegdyś łysej głowie teraz zapuściła blond włosy, sięgające ramion. Zrobiła jeszcze dodatkowe tatuaże swoich zielonych zarośli, które teraz pną się po jej szyi aż na wygoloną, lewą stronę głowy.
-Co tu robisz?- szepczę, bo wiem, że cała nasza rozmowa jest nagrywana, a nawet może i podsłuchiwana.
-Chcę wam pomóc- oświadcza równie cichym głosem, ale dla mnie to za mało. Mój wzrok domaga się wyjaśnień, ale ona nie powie mi niczego więcej- Przepraszam, Peeta, ale będziesz musiał wyjść. Najpierw chciałabym porozmawiać z Katniss.
Jej śmiertelnie poważny ton dźwięczy mi w uszach. Peeta delikatnie ściska moje ramię, niezbyt zadowolony z decyzji Cressidy i z tego, że musi mnie tutaj zostawić. Próbuje ukryć irytację wymalowaną na jego twarzy, gdy wychodzi z pomieszczenia, a Strażnik wyprowadza go na korytarz.
Dziewczyna gestem nakazuje mi usiąść, kreśląc coś w papierach na biurku. Z pewnością nie będzie to łatwa rozmowa. W końcu chodzi tu Rory’ego. Boję się, że to ja mogę zostać obarczona jego śmiercią. Ale od czego jest tu Cressida? Zapewniła mnie, że chce nam tylko pomóc, więc raczej nie powinnam się martwić. Pomimo tego aż cała dygoczę, bawiąc się swoimi palcami.
Blondyna podnosi na mnie wzrok, odkładając papiery na bok. Wygląda zupełnie inaczej, a ja wciąż mam wrażenie, że nie rozmawiam z tamtą dziewczyną, która pomagała mi obalić rządy Snowa. Może to przez schludną marynarkę, która dodaje jej powagi? W pamięci widziałam ją przeważnie w żołnierskim stroju i z kamerą w ręce. Niewiarygodne, jak czas i wojna wszystkich nas zmieniła.
-Nie będę cię długo zatrzymywać, bo pewnie jesteś zmęczona- zaczyna, starannie składając dłonie na blacie. Posyła mi krótki, pokrzepiający uśmiech- Zadam ci tylko parę istotnych pytań.
Niezauważalnie kiwam głową, wypuszczając powietrze z ust.
-Liczę też na prawdomówność z twojej strony, Katniss… A więc dobrze, zacznijmy od tego, gdzie byłaś nocą piątego stycznia?- przyciska kilka klawiszy na urządzeniu, leżącym obok lampy, którego wcześniej nie zauważyłam. Domyślam się, że włącza nagrywanie naszej rozmowy. Więc od teraz, wszystko, co powiem może być wykorzystane przeciwko mnie.
-Myślałam, że wiesz gdzie byłam- ku mojemu zaskoczeniu głos mam stanowczy.
-Owszem, ale muszę mieć to zapisane na naszej rozmowie- wskazuje palcem na urządzenie- A więc jeszcze raz, gdzie byłaś nocą piątego stycznia?
-Po wizycie w szpitalu, razem z Peetą spacerowaliśmy po ulicach Kapitolu, gdy napotkaliśmy Rory’ego Hawthorne’a- wyjaśniam, wyraźnie zdegustowana, krzyżując ręce na piersi. Jestem nie tyle, co zirytowana tą całą sytuacją, ale wściekła.
-Dobrze, a później?
-Rory zaczął mi coś wyjaśniać w związku z jego bratem, a jak wiesz Gale zorganizował napad na pociąg, którym jechaliśmy do Kapitolu.
-Nie mamy dowodów, że to on- przerywa mi Cressida.
-Jak to nie macie?! A co z Asherem?! On nie jest dla was wystarczającym dowodem?!
-Czeka na proces, ale jak na razie jego zeznania to za mało, by winić Gale’a. Nie możemy wierzyć mu na słowo. Równie dobrze mógł sobie wszystko uroić, żeby nie skazać go na dotkliwą karę.
-Ale jak to?! Cressida, zrozum, że Gale chce mnie zabić! Może jeszcze nie wyszedł z ukrycia, ale próbuje najróżniejszych sposobów! Teraz posunął się nawet do zabicia własnego brata!- nie panuję nad swoimi nerwami. Wieść, że oni nie zrobią nic w dorwaniu Gale’a kompletnie mnie frustruje. Cressida znacząco wzdycha, przenosząc wzrok na dłonie. Wiem, że może nakazać Strażnikom dotrzeć do niego, ale tego nie zrobi. Uznaję to za zdradę. Dziewczyna przecież walczyła u mojego boku, a teraz tak po prostu nie chce mi uwierzyć?
-Może powróćmy do tematu naszego spotkania, Katniss…
-Czyli mam rozumieć, że nic nie zrobicie?- przerywam jej, posyłając nienawistne spojrzenie.
Na chwilę między nami zapada cisza, podczas której Cressida zwilża usta językiem.
-Nie mam na to wpływu. Chciałabym ci pomóc, ale jestem tu w zupełnie innej kwestii- tłumaczy, niczym małemu dziecku. Spogląda na mnie smutnymi oczami, ale ja nie potrzebuję współczucia. A tym bardziej od niej.
-To kiedy będziesz miała na to wpływ? Wtedy, kiedy będę miała robioną sekcję zwłok, a ty będziesz przeprowadzała identyczne przesłuchanie, tylko tym razem z Gale’m?
Cressida prostuje się na krześle, a na jej twarzy błądzi lekki uśmiech. Czy to, że moje życie jest zagrożone, jest aż takie zabawne?
-Katniss, bądźmy dorośli i nie bawmy się w takie gierki.
-Dobrze wiem, co usłyszałam od Rory’ego. Głównie po to za nim wtedy pobiegłam.
-A więc, co ci powiedział?- dopytuje się, opierając łokcie o blat biurka. Na wspomnienie tamtej nocy dreszcz strachu przechodzi po moich plecach.
-Że to Gale kazał mu tam mnie zwabić. Inaczej pozabijałby całą ich rodzinę.
Cressida zaciska usta w prostą kreskę i zaznacza coś na karcie, a ja w międzyczasie wycieram spocone dłonie w sukienkę. Oddałabym wszystko, żeby jakimś cudownym trafem znaleźć się w domu. Mam Kapitolu po dziurki w nosie. Praktycznie to tutaj spotykają mnie same kłopoty.
-A co stało się nieco później?- blondyna zaczyna powoli wytrącać mnie z równowagi tymi ciągłymi pytaniami.
-Mówił, że musi to zrobić dla dobra rodziny i zaczął uderzać w ściany budynku drewnianym palem. A zważając na fakt, że ten dom był bardzo stary zaczął się zawalać. Peeta w porę mnie z niego wyniósł, ale nie zdążył wrócić po Rory’ego…- znów ten przeraźliwy obraz odtwarza się w mojej głowie. Nigdy nie zapomnę jego wystającej ręki spod gruzów budynku. Czuję, jak moje oczy lekko zaczynają się szklić- Nie mogłam nic zrobić, żeby go uratować, rozumiesz? Nic. Naprawdę nie chciałam, żeby Rory zginął. Wierzysz mi, prawda?
Podnoszę na nią wzrok, gdy pierwsza łza znajduje ujście w kąciku mojego oka. Chcę, żeby Cressida zauważyła, że jest mi z tym naprawdę ciężko.
-Oczywiście, że ci wierzę- deklaruje, przesuwając dłoń po blacie i kładąc na mojej ręce- Dziękuję, że zdołałaś przyjść. Nie postawię ci zarzutów, bo ci ufam, więc jesteś wolna.
Pomimo łez, na mojej twarz rodzi się uśmiech. Czuję, jak kamień spada mi z serca i oddycham z ulgą. Jednak nie zostanę skazana za przyczynienie się do śmierci Rory’ego, a to najlepsze wieści w dzisiejszym dniu. I co, Gale? Nadal nie udało ci się mnie pogrążyć. Z Kosogłosem nie wygrasz…
Wychodzę z pokoju dumna i nadal z uśmiechem na twarzy. Peeta od razu wstaje z krzesła na korytarzu, marszcząc brwi. Wydaje się być zdezorientowany, a ja od razu chcę mu wszystko wyjaśnić, ale najpierw rzucam mu się na szyję. Jego zapach unicestwia mój strach, który prześladował mnie w pokoju obok nas. Chłopak zamyka mnie w mocnym i bezpiecznym uścisku. Równomierne bicie jego serce znów okazuje się być najlepszym lekarstwem na moje nerwy.
-Jesteśmy uniewinnieni?- szepcze w moje włosy, a ja skinam głową. Słyszę, jak głośno wypuszcza powietrze z ust i niemal wyobrażam sobie, jak siedzi tutaj, cały w nerwach podczas mojego godzinnego przesłuchania.
Jak dotąd, to my wygrywamy, ale nie wiadomo do czego znów Gale może się posunąć. Na razie działa w ukryciu, posyłając na nas inne osoby, ale chyba doszedł już do wniosku, że to nic nie daje. Próbował jeszcze unieszkodliwić Peetę, żeby nie robił kłopotu, ale sam przy tym nieźle oberwał, co wnioskuję z opowiadań blondyna. Przeczuwam, że nasze następne spotkanie odbędzie się twarzą w twarz.
Cressida nie prosi Peety na jego przesłuchanie, dając nam tym wolność. Mam wrażenie, że z moich rąk zdejmują się niewidzialne kajdany. Możemy wracać do Ośrodka Szkoleniowego, ale ja nadal wtulam się w Peetę i tak łatwo puścić go nie zamierzam. A tym bardziej, że całe moje zdenerwowanie i stres tylko on potrafi ukoić.
***
-Jutro wracamy do domu, cieszysz się?- Peeta wchodzi do naszego pokoju, podając mi kubek z herbatą. Na wieść o Dwunastce od razu się ożywiam.
-Nawet nie wiesz jak. Ten Kapitol mnie wykończy…- mamroczę, popijając słodką herbatę, której ciepło natychmiast rozlewa się po moim ciele. Spoglądam przez okno na ulice Kapitolu. Mieszkańcy jeszcze żyją naszym wywiadem. Chodniki wypełnione są kolorowymi ludźmi i światłami. Słychać nawet stłumione okrzyki i gwar.
-Tak, oto prawdziwy Kapitol. Zrobi wszystko, żeby zapewnić ludziom odpowiednią rozrywkę- mówi Peeta, podchodząc w moim kierunku. Przystaje naprzeciw mnie, również wpatrując się w te Kapitolińskie dziwadła, które teraz są wielkości mrówki. Nasz pokój znajduje się na dziesiątym piętrze, więc wszystko z tej wysokości wydaje mi się wyjątkowo małe.
-Tylko dlaczego naszym kosztem?- zadaję pytanie, na które i tak oboje nie znamy odpowiedzi. Krzyżuję ręce na piersi, zmęczona dzisiejszym, jakże „wyjątkowym” dniem. Spoglądam na zegarek, który wskazuje parę minut po północy, a mnie zaczyna wzywać sen. Stoimy tak w milczeniu, wciąż przypatrując się widokowi zza okna jeszcze przez parę minut, kiedy Peeta przerywa tę ciszę:
-Kochasz mnie. Prawda czy fałsz?
Spoglądam na niego zaniepokojonym wzrokiem, a on bez słowa siada na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Bez zastanowienia idę za jego przykładem.
-Prawda, prawda, prawda- szepczę, przytulając się do jego ramienia- Już jutro wszystko pójdzie z górki, Peeta. Będziemy w domu i błyszczące wspomnienia nie będą już cię tak męczyły.
Podnosi na mnie obolały wzrok.
-Ale one nie znikną, Katniss. Ja to wiem. Nawet nie wiesz, jak jest mi z tym ciężko…- zwilża usta i wzdycha z przejęciem. I ma rację. Właśnie o to chodzi, że nie wiem, co czuje.
-Peeta, wiem, że nie będziesz chciał rozmawiać na ten temat, ale warto spróbować… Co dokładniej robili ci w Kapitolu?- ostatnie zdanie wypowiadam nieco ciszej. Mogę przysiąc, że czuję, jak jego mięśnie się naprężają. Chyba wiedział, że prędzej, czy później będziemy musieli o tym porozmawiać. Peeta znów wzdycha, przygarniając mnie do siebie ramieniem.
-Po prostu przywiązywali mnie do fotela, żebym nie mógł się wyrwać. Potem pamiętam tylko wielką strzykawkę z zielonym płynem, wbijaną w skórę na mojej szyi. Od razu dostawałem halucynacji, które przenosiły mnie na arenę. Wtedy ty, w najróżniejszych okolicznościach próbowałaś mnie zabić. Pokazywano cię w najbardziej ohydny i przerażający sposób. Powtarzałem sobie, że to oni próbują zniekształcić cię w moich wspomnieniach, ale to się nie sprawdzało- robi krótką przerwę, żeby przypomnieć sobie tamte chwile- Kiedy nadal wmawiałem sobie, że mnie kochasz i taka nie jesteś, oni wymierzali na mnie najróżniejsze kary, żeby tylko mnie złamać. Biczowali, torturowali w inne, równie gorsze sposoby. Utwierdzali mnie w przekonaniu, że to przez ciebie tak cierpię. I tak każdego dnia na nowo…
Nie orientuję się, w której części jego opowiadania zaczęłam płakać. On stara się zachować kamienny wyraz twarzy, a ja przypominam sobie, że coś mu obiecałam w zamian za przekonanie Effie do płaskich butów. Może mu to też wynagrodzić to, że tak się przede mną otworzył. Powiedział mi o swoich najgorszych przeżyciach, a wiem, że nie jest mu z tym łatwo.
-Jestem dla ciebie najlepszym lekarstwem, tak?- mówię, a on spogląda na mnie zaciekawionym wzrokiem, unosząc brwi. Ociera moje zapłakane policzki, a ja przykładam moje usta do jego. Z początku delikatnie mnie całuje, prawie nie dotykając moich warg. Uwielbiam w nim tą jego nieśmiałość, ale muszę rozładować emocje, które dzisiejszego dnia za bardzo w sobie tłumiłam. Zarzucam mu ręce na szyję, bardziej go do siebie przyciągając. Odrywamy się na chwilę od siebie, by zaczerpnąć powietrza, a ja opieram swoje czoło o jego.
-Kocham cię, kocham cię, kocham cię- powtarza szeptem, niczym mantrę. Lekko trącam nosem jego policzek. Delikatny jęk dobrowolnie wydobywa się z mojego gardła, gdy swoimi wargami ogrzewa mój kark. Przesuwa nimi po szyi aż na moje usta i znów zaczyna trasę od nowa. Później następuje moja kolej, podczas której Peeta podnosi mnie i stawia przy ścianie. Opieram się o nią plecami, bo mam wrażenie, że dosłownie za moment upadnę. Moje nogi zaczynają drżeć, gdy znów czuję jego język na moim dekolcie. Mój płytki oddech domaga się coraz więcej tlenu, ale nie chcę żeby blondyn przestał mnie całować. Od dawna nie byliśmy tak blisko, a przynajmniej tak mi się wydaje. Peeta delikatnie napiera na mnie swoim ciałem, zabierając się za rozpinanie mojej sukienki. Szuka w moich oczach pozwolenia, ale nie potrafię wydusić z siebie ani słowa. Potrafię jedynie cicho jęczeć, nic poza tym, więc niezauważalnie skinam głową. Odsuwa się na chwilę ode mnie, by suknia mogła swobodnie opaść na podłogę. Nie dbam o to, czy strój się poniszczy, czy pogniecie. Teraz najważniejszy jest tylko on i tego się trzymam.
Potem moja kolej. Zdejmuję z niego marynarkę i koszulę. Moje serce przyspiesza na widok zarysu jego mięśni. Boję się, że za chwilkę moje płuca nie wytrzymają niedoboru tlenu, ale gdy zauważam u Peety ten sam syndrom nieco się uspokajam.
Kładzie mnie delikatnie na łóżku, potwornie dysząc przy tej czynności, a sam zdejmuje swoje spodnie, rzucając je w kąt pokoju. Czuję, jak moje ciało rozpala się do czerwoności, kiedy Peeta odpina mój biustonosz i zaznaczając drogę ustami po moim ramieniu. Między pocałunkami powtarza, jak bardzo mnie kocha, a mi cały pokój wiruje przed oczami.
Gdy pozbywamy się ostatnich, niepotrzebnych części bielizny przygryzam płatek jego ucha, przy czym on wydaje z siebie cichy pomruk, co mnie śmieszy, ale też sprawia przyjemność.
Kładę głowę na poduszce, cały czas zachłannie smakując jego ust. Potem odgarnia jednym ruchem ręki kosmyki włosów z mojego czoła i całuje mnie w to miejsce. Muska również moje policzki, nos, a później pocałunkami schodzi w dół, wzdłuż mojej szyi, przez piersi aż na brzuch. Jestem szczególnie szczęśliwa, że całuje również to miejsce mojego ciała.
Chciałabym móc mu powiedzieć, jak bardzo go kocham. Jak bardzo go potrzebuję. Jak bardzo czyni mnie w tej chwili szczęśliwą, spełnioną. Kochaną. Peeta mnie kocha. Wiem to na pewno. Żadne słowa nie potrafią wyrazić tego, co do niego czuję.
Tak bardzo czekałam na ten moment. Hormony dosłownie buzują w moim ciele, przyczyniając się do wydobywania z mojego gardła przeciągłych, głośnych jęków. Ciało Peety dosłownie lśni od potu. Przeraźliwie dyszy, zresztą ja mu w tym dorównuję. Spoglądam w jego oczy, w których nie widzę nic innego niż pożądanie. Całuje mnie, by przyciszyć odrobinę nasze wzdychania, gdy kolejna fala potu oblewa nasze ciała.
Mogę tę noc z pewnością zaliczyć do najmilszych, najlepszych, najprzyjemniejszych na świecie.
-Dziękuję- jęczę, przyciągając go jeszcze raz do siebie i przymykając oczy.
-Kocham cię, Katniss. Kocham cię, kocham- znów się powtarza, ale mi to nie przeszkadza. Wręcz utwierdza w przekonaniu, że tak jest. Skubie zębami moją dolną wargę, doprowadzając mnie tym niemal do szaleństwa. Natomiast ja nie pozostaję mu dłużna, wyznaczając szlak ustami na jego muskularnych ramionach. Zauważam, że lampa w pokoju zaczyna powoli dogasać, dając nam romantyczny nastrój. Raz za razem głaszczę jego plecy i przeczesuję włosy. Pragnę mu się odwdzięczyć za każdą chwilę rozkoszy, którą mnie obdarzył. Nie przypuszczałam, że z minuty na minutę może uczynić mnie tak szczęśliwą…
Jeszcze raz pocałunkami próbuje stłumić nasze jęki w tej kulminacyjnym momencie naszych 
pieszczot, a ja nie potrafię myśleć o niczym innym, niż o tym, jak bardzo kocham Peetę Mellarka. 



piątek, 16 stycznia 2015

27. "Wywiad"

Mam! Napisałam i możecie już czytać, a najważniejsze jest to, że dostałam weny! Yey ^^
Chciałam podziękować wam za wszystkie cenne dla mnie komentarze, jesteście kochani, że jednak mam dla kogo to pisać ;*
Kolejna notka powinna pojawić się wcześniej, o ile zasypiecie ten rozdział komentarzami :3 Pozdrawiam, skarby <3
K.G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


-Auć!- piszczę, gdy Venia po raz kolejny stara się wyrwać włosy z mojej głowy. Przeprasza mnie spojrzeniem, wyciągając kępkę z grzebienia. Jak tak dalej pójdzie wyjdę na scenę całkiem łysa. Kątem oka zauważam zaniepokojony wzrok Peety. Wszyscy muszą wysłuchiwać moich jęków przez jeszcze co najmniej godzinę. W duchu modlę się, żeby te męczarnie jak najszybciej się skończyły.
Czuję, jak grzebień znów sunie wzdłuż moich włosów, rozplątując kołtuny na końcówkach. Venia jest dosłownie zawiedziona stanem, w jakim się im pokazałam. Miałam już depilację nóg i rąk, przedłużanie paznokci, na których teraz migoczą małe ogniki. Pozostał jeszcze do zrobienia odpowiedni makijaż i sukienka. Effie przed chwilą pobiegła po buty, a ja obawiam się, że wybierze największe szpilki, ale jestem jej niezmiernie wdzięczna za to, co dla mnie robi.
Spoglądam w stronę Peety, któremu Flavius zapina marynarkę. Jego garnitur naprawdę robi na mnie wrażenie. Nieskazitelny błękit kontrastuje z jego oczami, czyniąc go w ten sposób jeszcze bardziej atrakcyjnym. Peeta dostrzega moje spojrzenie i puszcza do mnie oko, przy czym ja od razu się rumienię.
-Katniss, znalazłam idealne buty!- entuzjastyczny głos Effie od razu przywraca mnie do rzeczywistości. Zbliża się do mnie, trzymając w ręku kremowe szpilki. Sam ich widok mnie przeraża. Takimi obcasami z pewnością można by zabijać na Igrzyskach. Są cieńsze niż mój mały palec.
-Ona tego nie włoży- wtrąca się Peeta, podchodząc do nas. Głos ma stanowczy.
-A to niby dlaczego?- Effie wydaje się być zawiedziona, ale jej oczy nadal lśnią na widok butów.
-Przecież jest w ciąży, a ja nie pozwolę, żeby ubrała takie szpilki.
-Przykro mi Effie, ale jednak muszę zgodzić się z Peetą- robię smutną minę, ale w głębi duszy skaczę z radości. Jestem mu niezmiernie wdzięczna, że jednak nie będę musiała ubierać tych narzędzi tortur.
-Nie są aż takie wysokie, no ale dobrze. Zobaczę, czy znajdę coś na płaskiej podeszwie. Katniss, nie chcę ci wytykać, ale przez tą ciążę stracisz figurę, zobaczysz- mówi, grożąc palcem i już odchodzi na poszukiwania innego obuwia. Odruchowo przewracam oczami. Akurat obchodzi mnie moja figura.
-Dziękuję, że się jej sprzeciwiłeś- szepczę do Peety, delikatnie całując jego usta- Po tym całym wywiadzie odwdzięczę ci się.
Niemal widzę, jak w jego oczach tańczą ogniki.
-Nie przejmuj się Effie. Dla mnie zawsze i tak będziesz najpiękniejsza- zakłada mi kosmyk włosów za ucho i przygryza płatek mojego ucha. Jego oddech przyjemnie drażni moją skórę, przez co się wzdrygam. Muszę przestać tak gwałtownie reagować na jego bliskość.
-Przestań, Peeta- upominam go, po raz kolejną rumieniąc się. Moja twarz pewnie przypomina buraka.
-Dlaczego?
-Bo jeśli nie przestaniesz jestem gotowa zedrzeć z ciebie ten garnitur tu i teraz- szepczę najciszej, jak potrafię, za to Peeta śmieje się, obnażając białe zęby. W jego śmianiu się jest takie coś, że ja od razu również mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Jeszcze nawet nie rozszyfrowałam, co to takiego, ale czuję, jak moje policzki po prostu płoną. Przykładam do nich zimne dłonie, ale i to nie pomaga.
Effie robi ostatnie poprawki w makijażu i już jestem gotowa do wystąpienia przed kamerami. Podchodzę do lustra i prawie się nie poznaję. Częściowo upięte włosy opadają falami na moje nagie ramiona. Suknię o kolorze pomarańczowym okala srebrny brokat. Swoją drogą, myślę, że to Peeta pomagał Effie ją wybrać, ale wyglądam naprawdę pięknie. Góra ubioru kończy się tuż nad moim biustem, więc nie potrzebuję ramiączek. Falbanki u dołu dosłownie mienią się w świetle lampy. Odwracam się bokiem do lustra, spoglądając na brzuch. Zauważam, że trochę odznacza się dzięki przylegającej sukni, ale nie przeszkadza mi to. Jedynie na ten widok szerzej się uśmiecham.
Effie jednak znalazła srebrne baleriny, które z ulgą zakładam na stopy. Wyrobiliśmy się sporo przed czasem. Wywiad mamy wyznaczony na dwudziestą, a tymczasem zegar wskazuje parę minut po osiemnastej. Ostrożnie siadam na kanapie, obawiając się, czy brokat z sukni nagle się ze mnie nie zsypie. Powieki pod warstwą makijażu wydają mi się wyjątkowo ciężki i prawie przysypiam, gdyby nie Peeta wchodzący do pokoju. Na szczęście na razie jesteśmy sami, ale później może się to zmienić, więc chcę wykorzystać sytuację. Nachodzi mnie silna potrzeba jego bliskości, bo inaczej oszaleję.
Gdy mnie zauważa przystaje na chwilę i otwiera buzię ze zdumienia. Chce coś powiedzieć, ale w ostateczności rezygnuje, szeroko się uśmiechając.
-Dziękuję za wybór sukni- podchodzę do niego i obracam się, demonstrując jak falbanki magicznie lśnią.
-Skąd wiesz, że to ja?
-A kto inny mógłby wybrać pomarańczową, niczym zachodzące słońce?
-Ty akurat jesteś wschodzącym- na jego twarzy błądzi uśmiech, a ja nie wytrzymuję i wpijam się w jego wargi. Smak, jaki wlewa mi się do ust jest tym ulubionym. Właśnie za nim tęskniłam przez te parę minut. Nogi momentalnie odmawiają mi posłuszeństwa, a przez ciało przelewa się tak dobrze mi znane uczucie pożądania. Muszę się powstrzymywać, by nie zacząć odpinać jego marynarki. Karcę się w myślach, gdy jednak moje dłonie zmierzają do jego szyi. Nic nie poradzę na buzujące we mnie hormony. W duchu powtarzam sobie, żeby trzymać ręce przy sobie.
Nagle Peeta podnosi mnie, nie odrywając ust i zmierza ku kanapie. Sadza mnie sobie na kolanach, a ja uważam, żeby nie pognieść jego marynarki. Gdy w końcu odrywamy się od siebie, oboje łapczywie wdychamy powietrze. Kładę głowę na piersi Peety, czując jeszcze większe zmęczenie. Natomiast on przytula mnie do siebie. Mogę ten gest zaliczyć do najmilszych na świecie. Wiem, że na więcej w tej chwili nie mogę liczyć, więc jeszcze raz muszę nacieszyć się jego wargami.
Przysłuchuję się równomiernemu biciu jego serca, ale moje myśli teraz krążą wokół mamy. Dlaczego nie cieszy się z tego, że jestem w ciąży? Chyba jako matka powinna chociaż pozytywnie na to patrzeć. A może obawia się Peety? Myśli, że po tym, co zrobili mu w Kapitolu może zrobić mi krzywdę? Nie, przecież to wykluczone. On nigdy nie podniósłby na mnie ręki, ale jeśli znów błyszczące wspomnienia wrócą? I nie zdążę temu zapobiec? Momentalnie przed oczami pojawia mi się Peeta, który próbuje znów mnie udusić, tym razem w domu. Podchodzę do niego, kładę rękę na ramieniu, a on uderza mnie z całej siły w twarz. Odruchowo przykładam dłoń do policzka, który tamtego wieczora przyjął cios.
-Co cię trapi?- Peeta wprowadza mnie do rzeczywistości. Musiał pewnie zauważyć, że od jakiegoś czasu nad czymś uciążliwie myślę. Jego oczy nie pozwalają mi się wywinąć od odpowiedzi.
-Nic takiego. Nie będę zawracała ci głowy.
-Twoje zmartwienia są moimi- jego zaniepokojone spojrzenie nie daje mi spokoju. Tym bardziej, gdy całuje mnie w czoło moje usta same chcą mu wszystko powiedzieć.
-W szpitalu, kiedy poszedłeś do lekarza zobaczyć, co z tymi siniakami do sali weszła mama. Myślałam, że to będzie zwykła rozmowa, ale ona ni stąd, ni zowąd zapytała mnie, czy jesteśmy pewni, że będziemy odpowiedzialnymi rodzicami. Dziwne, nie sądzisz?- wyjaśniam, spoglądając mu w oczy. Marszczy tylko brwi, mocniej mnie przytulając.
-A ty, co jej odpowiedziałaś?
-Że to jest nasza sprawa, no i może trochę jej wypomniałam, jak postąpiła ze mną i Prim po śmierci taty. Przecież sobie poradzimy, prawda?
-Oczywiście, że tak. Nawet nie wiesz, jakim czynisz mnie szczęśliwym- gdy wspomina o dziecku, niemal zauważam, jak jego oczy lśnią.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Że kiedy wyliczam dary od losu… was liczę podwójnie- wyjawia, całując mnie w czubek nosa- Tak w ogóle, to jak się czujesz?
-Bywało gorzej. Trochę mnie mdli, ale da się wytrzymać i…- dopiero teraz uświadamiam sobie, że rzeczywiście jest mi niedobrze.
-I co?- dopytuje się Peeta z troską w oczach.
-I mam wielką ochotę na czekoladowy budyń z bananami- odpowiadam z niekrytym uśmiechem na ustach. On mi wtóruje, przejeżdżając palcami po moim brzuchu.
-Może być truskawkowa galaretka z obiadu?
-No dobrze… Zjem wszystko, byle coś słodkiego- na samą myśl o słodkościach oblizuję usta.
-Zobaczę, co da się zrobić- mówi, jeszcze raz całuje moje czoło i wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samą z wszystkimi myślami, które dręczą mnie od paru dni.
***
Czekamy, aż Ceasar nas zapowie, a ja przygotowuję się na spotkanie z kamerami. Moja ręka wyszukuje dłoń Peety i zachłannie ją chwyta. Jej zimno momentalnie przenosi się na moją skórę. Chyba jeszcze nigdy nie czułam, żeby jego ciało było tak chłodne, ale w tej chwili jest to mało istotne. Teraz za kulisami jesteśmy całkiem sami, nie to co rok, czy dwa lata temu. Nienawistne, a czasem zazdrosne spojrzenia innych trybutów dało mi się we znaki. Na wspomnienie tamtych chwil bez opamiętania się wzdrygam, a nogi same zaczynają mi drżeć, przez co muszę bezzwłocznie usiąść.
-Coś ci jest?- Peeta, pobladły na twarzy siada obok mnie. Jego naglące spojrzenie oczekuje odpowiedzi, a ja tylko kręcę przecząco głową.
-To tylko stres- mówię cicho, a on otacza moje dłonie swoimi. 
-Jeśli chcesz, mogę odpowiadać na większość pytań.
-Dziękuję- uśmiecham się, całując przelotnie jego usta. Bliskość Peety jest dla mnie w tej chwili najlepszą podporą.
Gdy słyszę, jak Ceasar prosi nas na scenę, moje serce dobrowolnie zaczyna swoje szybsze bicie. Peeta delikatnie pociąga mnie za rękę, bym wstała i ofiaruje mi swoje ramię. Bez tego przewróciłabym się na samym środku sceny.
Opuszczamy pomieszczenie za sceną, a ja od razu słyszę gromkie krzyki i gwizdy. Lekko unoszę kąciki ust, ale mój wzrok traci ostrość, jakbym za chwilę miała zemdleć. Ceasar całuje moją dłoń, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem, po czym natychmiast siadam na fotelu. Myślę, że serce za chwilę dosłownie wyskoczy mi z piersi. Oddycham głęboko, by choć trochę się uspokoić. Peeta zajmuje miejsce obok mnie, a Ceasar na swoim fotelu, nadal z szerokim uśmiechem na ustach. W tym roku jego włosy przybrały limonowy kolor. Do barwy dobrał pasujący garnitur, ale i tak od samego nadmiaru makijażu jest mi niedobrze.
-Nasi słynni nieszczęśliwi kochankowie z Dwunastego Dystryktu! Choć teraz może już szczęśliwi- jego białe zęby aż kolą w oczy- Gromkie brawa dla nich, proszę!
Przez salę przechodzi gwar z nutą klaskania. Mam wrażenie, że za chwilę opadnę nieruchomo na fotel, więc bez zastanowienia wsuwam moją dłoń w Peety. Wzrokiem upewnia się, czy wszystko ze mną w porządku, a ja powoli zaczynam odzyskiwać ostrość widzenia.
-A więc powiedzcie, jak się między wami układa?- pierwsze pytanie pada w kierunku Peety, a przynajmniej tak mi się wydaje.
-Od ślubu, a może nawet przed, naprawdę wspaniale. Jej usta jeszcze nigdy nie były mi bliższe- odpowiada blondyn z niekrytym uśmiechem. Odwraca twarz do publiczności, która wybucha śmiechem. Czy naprawdę ta odpowiedź była taka zabawna?
Przed nami siedzą chyba setki Kapitolińczyków, oczywiście ubranych w najróżniejsze kolory tęczy, ale nie zauważam ani jednej kamery. Upewniam się jeszcze wzrokiem, rozglądając po sali. Marszczę brwi, gdy jednak to prawda. Na sali nie ma ani jednej kamery. Czyżby Kapitol nie chciał, żeby wszyscy oglądali nasz wywiad? Przecież to wielka atrakcja dla takich ludzi, jak oni. Nie potrafią przeżyć dnia bez plotki na czyjś temat, a tym bardziej nieszczęśliwych kochanków z Dwunastki.
-Widzę, że niedługo rodzina Mellarków się powiększy, mam rację?- głos Ceasara sprowadza mnie na ziemię. Zakłopotanym wzrokiem spoglądam na niego, a on oczekuje odpowiedzi.
-Tak, ja i Peeta spodziewamy się dziecka- wyjaśniam z szerokim uśmiechem na ustach. Prowadzący klaszcze w dłonie, a caluteńka sala mu wtóruje. Zewsząd da się słyszeć przeciągliwe wzdychania.
-Wreszcie możecie być prawdziwą rodziną, ale Katniss, jak poradziliście sobie ze stratą pierwszego dziecka?- no tak, wymyślona ciąża nadal jest w ich pamięci. Udaję, że mina mi rzędnie na samo wspomnienie o niej. Bo tak w rzeczywistości powinno być, prawda? Otwieram buzię, by coś odpowiedzieć, ale po chwili zrezygnowana ją zamykam, spoglądając prosząco na Peetę.
-Cóż, z początku nie mogliśmy pogodzić się ze stratą dziecka, ale to nie nasza wina. Oczywiście Katniss się o wszystko obwiniała, ale przecież to przez Ćwierćwiecze Poskromienia i rebelię. Za to teraz los może wynagrodzić nam tą okropną stratę- Peeta mówi wszystko płynnie, a do tego na jego twarzy pojawia się niekryty smutek. Na koniec mocniej ściska moją dłoń.
-Peeta, powiedz mi, jak zareagowałeś na wieść o drugim dziecku?
-Byłem oczywiście zaskoczony, ale też wniebowzięty. Wiem, że razem z Katniss będziemy jak najlepszymi rodzicami dla naszego dziecka, bo cóż może być piękniejszego, niż dostać życie i dać je komuś innemu? Rodzina, największe bogactwo,  które nic nie kosztuje, a oddalibyśmy za nią wszystko…- zawsze wiedziałam, że Peeta ma dar mówienia, ale to, co powiedział przed chwilą dosłownie wbiło mnie w fotel. Mimowolnie w moich oczach pojawiają się łzy. Chociaż w myślach nakazuję im, aby z nich nie wypływały one i tak robią swoje i ściekają po moich policzkach. Peeta naprawdę tak myśli? Czy może to znowu gra na uczuciach Kapitolińczyków? Od razu odrzucam od siebie tą myśl. Wierzę, że on mówi, to co siedzi mu w głębi serca, ale ubiera to w tak piękne słowa, że czym prędzej znów muszę osuszyć policzki palcami. Na koniec przypieczętowuje swoje słowa pocałunkiem, złożonym na moich ustach. Zewsząd dobiega nas jeszcze większy zachwyt, ale w tej chwili tylko skupiam się na jego wargach. Nic innego nie istnieje. Żadna sala wypełniona po brzegi kolorowymi mieszkańcami. Nie ma Ceasara, a my jesteśmy w swoim własnym świecie.
Nagle na scenę wchodzi dwójka mężczyzn, ubranych w białe stroje. Nawet bez pokazywania twarzy potrafię ich rozpoznać. To Strażnicy Pokoju. Tylko, co oni tutaj robią?
Ceasar nie jest pewien, co w takiej sytuacji powinien zrobić, więc tylko otwiera usta i je zamyka, wstając z fotela. Razem z Peetą idziemy za jego przykładem. Blondyn staje przede mną, oddzielając mnie od Strażników, a ja zaczynam dobrowolnie dygotać. Skoro tu przyszli muszą coś od nas chcieć.
-Panna Mellark? Pójdzie pani z nami- mówi jeden ze Strażników, wyciągając mnie za ramię ze sceny. Z początku się opieram, ale później Peeta nas ponownie rozdziela.
-Ona nigdzie nie pójdzie, a jak już to ze mną- chłodny głos chłopaka niepokoi mężczyzn.
-Ale mamy tutaj wywiad. Nie mogą panowie przyjść trochę później?- zakłopotany Ceasar staje tuż obok nas, zaciągając mnie z powrotem na fotel, lecz Strażnicy jeszcze nie skończyli.
-O co chodzi?- pytam zniecierpliwiona.
-Musi pani złożyć zeznania do sytuacji z Rory’m Hawthorn’em. Bezzwłocznie udamy się do Pałacu Prezydenckiego.
Czuję, jak nogi dosłownie uginają się pode mną. Kurczowo przytrzymuję się Peety, żeby tylko nie upaść. Musimy złożyć te zeznania, bo wiem, że ze Strażnikami Pokoju się nie zadziera. Nie dadzą nam spokoju. Może też uda mi się wskórać coś, żeby złapali w końcu Gale’a. Przecież stanowi dla mnie śmiertelne zagrożenie. I nie tylko dla mnie.
Na sali roznoszą się okrzyki niezadowolenia. Parę osób próbuje nas powstrzymać, żeby dokończyć wywiad, ale sprawa z Rory’m jest w tej chwili ważniejsza. Żegnam się z Ceasarem, a on szepcze do mnie ciche „powodzenia”. Pomimo tego już wiem, że tej nocy nie będę spać spokojnie…