sobota, 27 grudnia 2014

24. "Siódmy tydzień"

Hej, hej :3
Po znów długiej nieobecności (błagam nie zabijajcie) dodaję nowy rozdział :D
Mam nadzieję, że wam się spodoba i liczę na wasze komentarze <3
Tak na marginesie Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! ;* (Co z tego, że Święta już minęły? xD)
Pozdrawiam, kochani <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Zewsząd oślepiają mnie błyski fleszy. Gdybym nie trzymała Peety pod ramię już dawno leżałabym jak długa. Staram się dość przyzwoicie wysiąść z pociągu na ośnieżony dworzec. W nocy przeszła tu istna zamieć. Śnieg dosięga mi do połowy łydki, a ja tak się cieszę, że jednak zdecydowałam się ubrać kozaki. Mróz momentalnie otula moje policzki.
Z tego, co zdołam zauważyć przed nami porozstawiani są rzędami natrętni dziennikarze, którzy bez przerwy świecą mi w oczy fleszami. Próbuję ukryć się za Peetą, który tak samo nie jest zadowolony tym całym zbiegowiskiem. Ale najgorsze jeszcze dopiero przed nami.
-Katniss! Dlaczego przybyliście z takim opóźnieniem?! Proszę, opowiedz, co się wydarzyło!- kobieta o fioletowych włosach, jako pierwsza zadaje tak bardzo nurtujące pytanie. Haymitch ostrzegał nas, żeby pod żadnym pozorem nie odpowiadać, a tym bardziej nie wdawać się w żadne kłótnie z dziennikarzami. Wszystkie wypowiedzi mogą wykorzystać przeciwko nam.
-Co z Gale’m?! Utrzymujecie ze sobą kontakt?
-Jesteście z Peetą szczęśliwi? Dobrze się między wami układa?
-Będziecie starać się o drugie dziecko?
-Katniss, twoje siostra, Prim nie żyje, prawda? Pogodziłaś się już z jej odejściem?
Ostatnie zdanie zabolało najbardziej, przez co łzy pieką mnie pod powiekami. Naprawdę nie mam pojęcia od kiedy stałam się tak wrażliwa. Peeta spogląda na mnie z troską, upewniając się, czy wszystko ze mną w porządku. W odpowiedzi tylko uśmiecham się blado.
Wpadam w wir pytań, a mój mózg już nie rejestruje, jakiej są treści. Wraz z Peetą po prostu przedzieramy się przez dziennikarzy w kierunku samochodu, którym pojedziemy do szpitala. Peeta uparł się, że po incydencie z Asherem kategorycznie musimy zrobić badania. Przy okazji też uda nam się zobaczyć z Annie, co jest ogromnym plusem.
-Oni nie odpowiedzą na żadne wasze durne pytanie, idioci!- wrzeszczy Haymitch tuż za nami. No, proszę. A to nas upominał, żebyśmy nie wdawali się z nimi w niepotrzebne dyskusje.
-Haymitch! On wcale tak nie uważa- Effie, jak zwykle próbuje zostać w jak najlepszym świetle przed kamerami- Haymitch, przestań się tak zachowywać!
Wciąż nie mogę uwierzyć, jak Effie zdoła iść po takim głębokim śniegu w wysokich szpilkach i to jeszcze na platformie? Odsuwam tą myśl na bok, upominając się, żeby nie zastanawiać się nad mało istotnymi rzeczami.
Niemal potykam się o własne nogi, gdy wsiadamy do samochodu. Haymitch mości się na przedzie na siedzeniu pasażera, my z Effie natomiast z tyłu. Wciąż czuję się otoczona przez te bezduszne istoty, którym zależy wyłącznie na wydobyciu z nas gorących ciekawostek.
Chowam twarz w ramieniu Peety, wdychając jego zapach. Zapach domu i świeżych wypieków.
-Wszystko w porządku, kochanie?- pyta, chwytając moją zimną dłoń. W odpowiedzi tylko kiwam głową, a on całuje mnie w czubek głowy.
Samochód rusza, a po chwili już mkniemy po ulicach Kapitolu. Tym razem to nie Haymitch kieruje. Wynajął szofera, ponieważ po wypadku po ślubie już nie chce narażać nas na takie niebezpieczeństwo.
Wywiad z Ceasar’em jest dopiero jutro wieczorem, więc mamy jeszcze półtora dnia na przygotowania. Johanna, tak jak obiecała przysłała po nas drugi pociąg, którym bezproblemowo dotarliśmy do Kapitolu.
Do gabinetu wchodzimy razem, ja i Peeta. Mówił, że nie może spuścić mnie z oka po incydencie z Asherem, ale myślę, że trochę przesadza. Nie chcę mu już powtarzać, chyba po raz setny, że umiem doskonale sama o siebie zadbać, bo od razu zaczyna prawić mi kazania, jakbym była małą dziewczynką z dwoma warkoczykami, którą poznał w szkole.
-Och, państwo Mellark! Wyśmienicie, proszę usiąść- doktor Stewart wita nas niezwykle ciepło znad mojej kartoteki, wskazując na krzesło naprzeciw jego biurka. W gabinecie, jak zwykle roznosi się ten szpitalny zapach, którego wprost nie cierpię. Białe kafelki aż rażą w oczy, a każdy sterylnie czysty kawałek pomieszczenia wprowadza mnie w paranoję.
Niepewnym krokiem podchodzę do biurka i siadam na krześle, cały czas spoglądając na Peetę i upewniając się, czy nadal tu jest. Uśmiecha się pokrzepiająco, stając za mną i ściskając moją dłoń.
-Będzie dobrze- zapewnia, całując mnie w czoło.
-Oczywiście, że będzie. A dlaczego miałoby nie być?- doktor jeszcze kreśli coś na papierze i momentalnie poświęca nam całą uwagę. Wygląda na około czterdzieści lat. Jego włosy są koloru ciemnego, lekko posiwiałe. Dlaczego zawsze muszę trafiać na lekarzy facetów? Jak już wspominałam nie cierpię, gdy ktoś obcy dotyka moje ciało, a tym bardziej, jeśli robi to mężczyzna. Jestem i będę wierna tylko Peecie.
-Cóż, panie Stewart. Mieliśmy mały wypadek podczas podróży pociągiem- wyjaśnia Peeta, kładąc mi dłonie na ramionach.
-A dokładniej?
-Napadnięto nas- mówię prosto z mostu- W dodatku z bronią palną w ręku.
Mężczyzna tylko pogwizduje ze zdziwieniem, wstając i prosząc, żebym położyła się na kozetce. Peeta cały czas trzyma mnie za rękę, co dodaje mi niezmiernej otuchy. Lekarz na początek podłącza jakieś sprzęty, których znaczenia nawet nie znam. Całe badanie przeprowadza z dokładnością.
 Peeta uważnie śledzi wzrokiem coś na urządzeniu za mną. Ekscytacja wymalowana na jego twarzy jest czymś dla mnie wprost wspaniałym. Widząc jego radosny uśmiech ja też mimowolnie się rozpromieniam. Jego kciuk głaszcze zewnętrzną część mojej dłoni.
Kiedy do moich uszu dochodzi lekkie stukanie na chwilę zamieram. Peeta natomiast nie ukrywa łez, które wolno spływają mu po policzkach. To bicie serca. Drobne i ciche bicie serduszka naszego dziecka. Nie ukrywam, że to najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Jeszcze mocniej splatam moje dłonie z dłońmi Peety.
Rzadko zdarza mi się zobaczyć takie zaciekawienie na jego twarzy. Uśmiech pełen ekscytacji, iskierki tańczące w jego błękitnych oczach. Wreszcie mogę mu dać szczęście, na które od dawna zasługiwał. Mogę ofiarować mu coś, co od tak dawna pragnął. Kieruje wzrok na mój brzuch, a kąciki jego ust dobrowolnie się unoszą. Po chwili spogląda mi w oczy, jakby telepatycznie chciał mi przekazać, jaki jest w tym momencie szczęśliwy. Bezgłośnie wypowiada „kocham cię”, poruszając jedynie ustami, tak jak tamtej nocy w szpitalu po wypadku.
Doktor odwraca w moim kierunku ekran, na którym nie zauważam nic oprócz czarnobiałych punkcików. Wpatruję się w nie, niczym zahipnotyzowana. To moja przyszłość. Nasza przyszłość. Moja i Peety. Nasze dziecko, które będzie dawało nam radość, szczęście, dumę.
-Wygląda na to, że wszystko zmierza ku najlepszej drodze- deklaruje lekarz, a ja niemal słyszę, jak Peeta wypuszcza powietrze z ust.
-Można już określić płeć dziecka?- pytam, znów spoglądając na ekran aparatury.
-Sądzę, że teraz jest to mało prawdopodobne, ale za miesiąc, czy półtora nie jest to wykluczone.
-Który to już tydzień i kiedy możemy spodziewać się rozwiązania?- głos Peety jest aż nadto spokojny w porównaniu z jego oczami, w których wciąż szaleje wzburzone morze.
-Wygląda na to, że zaczyna się siódmy tydzień, a termin przewiduję na koniec sierpnia. Coś około dwudziestego piątego. Ostateczną datę ustalimy na kolejnej kontroli.
Datę następnej wizyty wyznacza na czternastego lutego. Niechętnie odrywam się od rytmicznych uderzeń serduszka naszej małej pociechy, gdy Peeta pomaga mi się podnieść z kozetki i wspólnie wychodzimy z gabinetu. Ale mamy coś jeszcze. Zdjęcie tych wszystkich czarnobiałych punkcików. Pierwsze zdjęcie naszego dziecka.
Z Peetą siadamy na krzesłach obok gabinetu, z którego wyszliśmy. Cały czas z niedowierzaniem przypatrujemy się fotografii.
-Najchętniej oprawiłbym ją w ramkę i powiesił u nas w sypialni- mówi, podnosząc na mnie wzrok. Odruchowo się uśmiecham, kładąc głowę na jego ramieniu.
Zapada między nami krótka cisza, w której cały czas chłoniemy ten wyjątkowy widok.
-I jak, tatuśku? Sprawdzisz się w roli ojca?- pytam, bawiąc się obrączką na palcu Peety. Chyba od czasu naszego ślubu w ogóle jej nie zdejmował.
-Czy tylko ja tak cholernie się cieszę, gdy własna żona zwraca się do mnie w taki sposób?
-Oj, Peeta! Przestań używać takich brzydkich słów przy dziecku- śmieję się i widzę, jak wzrok Peety nadal spoczywa na moim brzuchu.
-Myślisz, że zapamięta mój głos? Można do niej mówić, czy coś w tym rodzaju?- słyszę, że waha się z wypowiedzeniem tych pytań.
-Albo do niego- poprawiam- Jasne, że tak. Gdzieś nawet czytałam, że dziecko powinno oswajać się z głosem rodziców jak najszybciej. Więc gadaj z nim ile tylko chcesz.
-Albo z nią- dodaje, uśmiechając się od ucha do ucha. Po chwili padamy sobie w objęcia. Peeta nadal przytula mnie delikatnie, jakby obawiał się, że może mnie w każdej chwili stłuc. Oddechem ogrzewa mój kark, a mi po plecach przebiegają zimne ciarki.
-To cud, że nic wam się nie stało po tym napadzie. Jak leżałaś pod tym drzewem, myślałem że już straciłem was oboje. Nigdy bym sobie tego nie darował. Nigdy- mówi, akcentując ostatnie słowo. Znów widzę ten ból i frustrację w jego oczach. Bezsilność, która jest moim nierozłącznym przyjacielem odkąd sięgam pamięcią.
-Ale żyjemy. Jesteśmy cali i zdrowi, jasne?- chwytam jego twarz w dłonie, żeby spojrzał mi w oczy- Istniejemy tylko i wyłącznie dla ciebie. Jesteśmy twoją własnością i nigdy o tym nie zapominaj. Należymy do ciebie.
Teraz to ja szczególny nacisk kładę na ostatnie słowo. Na koniec składam na ustach Peety delikatny pocałunek.
-Nigdy nie myślałem o was w taki sposób. Ludzie nie są na własność, Katniss.
-Ale my jesteśmy twoją własnością, bo cię kochamy, rozumiesz?
Razem z Peetą wchodzimy na salę, na której leży Annie wraz z Andy’m. Trzyma go w objęciach, niczym swój prywatny skarb, którego nigdy nie spuściłaby z oka. Obok jej łóżka na krześle przysypia Johanna. Wygląda na bardzo zmęczoną.
-Katniss! Jesteście wreszcie- od razu rozbudza się, zrywając się z krzesła.
-Dzięki za przysłanie po nas pociągu- wzdycham jeszcze nim zdoła mnie puścić.
Moją uwagę przykuwa zawiniątko w ramionach Annie. Ostrożnie do niej podchodzę, jakbym jakimś gwałtownym ruchem mogła przestraszyć jej synka.
-Witaj, Annie. I witaj mały Andy- szepczę, kucając obok łóżka. Dziewczyna jest uśmiechnięta od ucha do ucha. Tak zapatrzona w swoje dziecko, że prawie mnie nie zauważa. Nie wiem, gdzie się podziała tamta Annie. Załamana, drżąca, szlochająca pod ścianami. Annie, którą mógł uspokoić tylko Finnick swoimi silnymi ramionami, tak jak mnie Peeta. Ale przecież teraz nie ma z nami jej męża, więc naprawdę nie wiem, jak ona może to wszystko znosić i jeszcze radośnie się uśmiechać. Czyżby Andy zagoił jej wszystkie rany? Nie mogę uwierzyć, że tak mały człowiek może tak wiele. Wkrótce może sama się o tym przekonam.
-Hej- odpowiada, kierując na mnie swoje przenikliwie zielone oczy- I to już nie jest Andy.
-Jak to nie?
-Po prostu uznałam za stosowne, żeby w swoim imieniu miał cząstkę Finnicka. Więc od tej pory ma na imię Finn- wyjaśnia Annie, dotykając delikatnie opuszkami palców policzka swojego synka. Na jej miejscu nie zmieniałabym imienia Andy’emu, a teraz już Finn’owi. Ale bądź co bądź to jej dziecko.
-Czy mogłabym?- pytam, nim zdołam ugryźć się w język. Obiecałam sobie, że pierwszym dzieckiem, które będę trzymała na rękach będzie to moje.
Annie bez wahania podaje mi Finn’a, a ja orientuję się, że pierwszy raz trzymam małe dziecko. Nie jest to trudne i powoli będę musiała się do tego przyzwyczajać. Jego rączki są malutkie, z ledwością zdołam zmieścić w nich mój kciuk. Spogląda na mnie bystrymi oczkami o kolorze czystego morza. Finn tak bardzo przypomina mi Finnicka. Zupełnie, jakby był jego mniejszą kopią. Zastanawiam się, jak Annie sobie poradzi, gdy codziennie będzie musiała patrzeć, jak mały Finnick dorasta bez tego prawdziwego Finnicka.
Peeta podchodzi do mnie od tyłu, by przywitać się z Finn’em. Czym prędzej podaję mu chłopca, wycierając policzki od słonych łez. To Annie straciła najważniejszą osobę w jej życiu, a jest o wiele bardziej silniejsza ode mnie.
Przypatruję się Peecie, który z troską trzyma Finn’a w ramionach. Mimowolnie widząc ten obrazek uśmiech wypełza mi na twarz. Jest taki opiekuńczy, dobry, kochający, że ja przy nim wprost nie nadaję się na matkę.
-Annie, długo męczyłaś się z Finn’em?- pytam i dopiero potem myślę, jak to nietaktownie zabrzmiało. Dziewczyna wygodniej podnosi się na łóżku, nie zwracając najmniejszej uwagi na moją gafę.
-Miałam cesarskie cięcie, więc poszło dość szybko. Parę godzinek i z głowy. Ze szpitala wypisują nas chyba pojutrze. No, ale nie mówmy już o mnie. Katniss, słyszałam, że mieliście jakiś okropny incydent z tym pociągiem. Co się stało?
Opowiadam jej o wszystkim. Od wystrzału, po którym kuliliśmy się na podłodze, aż do złapania Ashera. Cały czas wytrzeszcza na mnie oczy, trzymając mnie za rękę.
-Boże, Katniss… mogłaś przecież poronić- szepcze Annie, ale na tyle głośno, by Peeta nas dosłyszał. Momentalnie odwraca się w naszym kierunku z obolałym wzrokiem. Wiem, że ma wyrzuty sumienia za to, że kazał mi uciekać z tego pociągu, ale przecież nikt nie przewidział takiego obrotu spraw.
Później pokazuję Johannie i Annie zdjęcie naszego dziecka. Nie są tak wniebowzięte, jak Peeta i ja, ale również cieszą się naszym szczęściem.
Razem z Peetą późnym wieczorem przechadzamy się ulicami Kapitolu, niedaleko od Ośrodka Szkoleniowego, który w obecnej chwili służy jako hotel. O tej porze raczej żaden napalony dziennikarz nie unicestwi nas swoim fleszem. A przynajmniej taką mam nadzieję.
-Wiesz, że cały czas o tym myślę- odzywa się Peeta po długim milczeniu. Spoglądam na niego, a wyraz twarzy ma śmiertelnie poważny. Nawet jego oczy wydają się być takie nieobecne.
-Co?
-Bez przerwy. Nawet w nocy, gdy nie mogę zmrużyć oka z obawy, że on po prostu cię zabije- ton z jakim wypowiedział to zdanie spada na mnie, jak grom z jasnego nieba- Boję się o was, Katniss. Najzwyczajniej się boję. Ten strach nie pozwala mi nawet racjonalnie myśleć. Obiecałem ci, że będę was chronić i słowa dotrzymam, ale zaczynam wpadać w jakąś paranoję. Cały czas rozglądam się po okolicy, czy aby on się gdzieś nie czai. Przepraszam…
-Peeta, za co ty mnie przepraszasz? To ja zesłałam na nas takie nieszczęście. To on jest moim popapranym przyjacielem. To przeze mnie tak się czujesz. Jeśli ktoś kogoś ma tutaj przepraszać to tylko ja.
Z początku jak zwykle kręci głową, a ja odruchowo przewracam oczami. Dlaczego chociaż nie może się ze mną w czymś zgodzić?
-Katniss, zrozum że…- zaczyna, ale nie pozwalam mu skończyć. Wpijam się w jego wargi najmocniej, jak potrafię. Na początku stara się jakoś mnie od siebie odsunąć, ale ja oplatam nogami jego biodra. Teraz już na dobre się poddaje i odwzajemnia pocałunek, niczym wygłodniały lew. Majaczy rękoma po moich plecach, a ja wsuwam dłoń w jego blond włosy. Przygryza lekko moją dolną wargę, doprowadzając mnie tym niemal do obłędu. Moja potrzeba bliskości Peety w tej chwili jest jeszcze bardziej nagląca niż zazwyczaj. Chcę już wrócić do naszego pokoju w Ośrodku Szkoleniowym, by to tam dokończyć, to co zaczęłam. Już mam oferować Peecie moją propozycję nie do odrzucenia, gdy za moimi plecami słyszę znajomy mi głos. Gdzieś go już słyszałam, ale bardzo dawno, niemal wieki temu.
-Katniss Everdeen- powoli schodzę z Peety, a przed moimi oczyma ukazuje się chłopak o kruczoczarnych włosach. Nie jest już tym samym chłopczykiem, który niegdyś mieszkał na Złożysku. Wygląda mi na około dwanaście lat, a skórę w niektórych miejscach pokrytą ma czarnym pyłem. Rozpoznaję go niemal od razu.
To Rory. Rory Hawthorne. Młodszy brat Gale’a.


sobota, 6 grudnia 2014

23. "On nie żyje..."



Witajcie! :D
Mam dla was kolejny rozdział, przy którym okropnie długo się męczyłam. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :3
I jak zwykle serdecznie was przepraszam za tak długi odstęp w notkach. Po prostu w szkole dzień po dniu mam jakieś sprawdziany i kartkówki :c Drugi powód to brak weny, ale jak tylko przeczytałam wasze komentarze pod ostatnim rozdziałem od razu się zmotywowałam <3 Dziękuję za każdy komentarz, który wiele dla mnie znaczy :3 Mam nadzieję, że pod tą notką będzie chociażby tyle samo, albo nawet więcej *-* Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania :3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przylegam do niego całym ciałem. Zimno mi, drżę, ale on ogrzewa mnie zaledwie jednym dotknięciem. Ogrzewa mój kark, ramię i w końcu usta. Nie pozostaję mu dłużna. Odpłacam mu się, myślę, że nawet lepiej. W końcu rywalizujemy, kto kogo bardziej ociepli. Tylko w taki sposób mogę choć na chwilę zapomnieć o tym, co miało miejsce dzisiejszego dnia. Nie, nie mogę teraz zadręczać się tymi myślami. Wreszcie możemy nacieszyć się sobą, a ja nie zamierzam tego zepsuć.
Przesuwam delikatnie stopą po jego nodze, a on głaszcze mnie po plecach. Wargami znów schodzi w dół, po szyi, aż na dekolt. Przymykam oczy, oblizując usta. Jego pocałunki palą żywym ogniem, trawią aż do wewnątrz. Dla mnie nie ma bardziej przyjemniejszej na świecie rzeczy.
Delikatnie przygryza moją dolną wargę, wydobywając z mojego gardła cichy jęk. Jestem głodna, tak jak tamtego dnia na plaży, a to dopiero przekąska. Namiętnie muskam jego usta, przy okazji rozpinając guziki koszuli. On nie pozostaje mi dłużny.
Na chwilę przestaje, kiedy zauważa mój przyspieszony oddech. Lekko kręci mi się w głowie, ale mam nadzieję, że to nic poważnego. Wzrokiem odnajduje moje oczy. Jego spojrzenie przysparza mnie o niekontrolowane drgawki. Niebieskie tęczówki, nawet w ciemności lśnią w blasku księżyca. Boję się, że za chwilę utopię się w ich błękicie.
-Kochasz mnie. Prawda czy fałsz?- pyta, ochrypniętym, niemalże słyszalnym głosem. Uważnie śledzi mój wzrok, czekając na odpowiedź.
-Prawda- szepczę, unosząc kąciki ust. Na jego twarzy pojawia się ulga. Jak mógł pomyśleć, że jest inaczej?
Delikatnie skubie zębami moje ucho, a fala gorąca znów rozpływa się po moim ciele. Kładę głowę na jego klatce piersiowej, oddychając głęboko. On zaś obejmuje mnie w talii, bawiąc się kosmykami moich włosów. Oboje jesteśmy już wystarczająco zmęczeni. W pełni nie zaspokoiłam mojego głodu, ale oczy same mi się kleją.
-Nie jesteśmy za ciężkie?- pytam po jakimś czasie, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca.
-Skąd- śmieje się- Ciężkie? Czy ja o czymś nie wiem?
-Wiesz tyle, co i ja- teraz to ja chichoczę. Podnoszę głowę, całując go w czubek nosa- Bo wiesz… niedługo nie będę mogła na tobie leżeć.
-Dlatego musimy ten czas jak najszybciej wykorzystać- przytula mnie mocniej, a ja niemal widzę, jak dumny tata szeroko się uśmiecha.
-Rodzina Mellarków w komplecie- wzdycham, wsuwając moją zimną dłoń w jego. Momentalnie przymykam oczy, a sen bierze górę. Wiem, że Peeta nie zaśnie. Nie zmruży nawet oka. Całą noc będzie miał się na baczności, co z kolei niepokoi mnie. Przed wywiadem powinniśmy być wyspani, wypoczęci. On natomiast będzie pilnował mnie. Nie chcę się sprzeciwiać i robić niepotrzebnego kłopotu, ale nie jestem z tego zbytnio zadowolona…
Powoli otwieram oczy i koncentruję się na bólu, który wypełnia moją głowę. Momentalnie przykładam dłoń w obolałe miejsce, co jeszcze bardziej pogarsza sytuację. Pokój nadal wiruje mi przed oczami, ale mój wzrok powoli się wyostrza. Dopiero teraz zauważam, że leżę na podłodze, a każdy ruch sprawia mi wyjątkowy ból. Próbuję się podnieść, podtrzymując się łóżka, na którym przed chwilą leżeliśmy z Peetą. Właśnie- Peeta. Nie ma go. Teraz kompletnie zaczynam panikować. Bez niego jednym palcem można mnie powalić i to trupem.
-Peeta!- krzyczę w nadziei, że nie zostałam sama. Nieznośne łzy zdążyły już dawno napłynąć mi do oczu. Jestem słabsza, niż myślę. Cały czas czekam na jego odpowiedź. Zaczynam się trząść i pociągać nosem.
Decyduję się na wyjście z pokoju. Zrobię wszystko, byle tylko go znaleźć. Muszę go znaleźć. Wstaję z łóżka, kierując się w stronę drzwi. Po drodze rękoma podtrzymuję się ścian i mebli. Sama nie dałabym rady iść. Jestem za słaba. Jeszcze kilka razy udaje mi się zawołać Peetę, ale nic z tego. Przeczuwam, że coś jest nie tak. Jak mógłby zostawić mnie z własnej woli, w nocy i to w szczególności na podłodze? W dodatku ból w tylnej części głowy nie daje mi spokoju.
Staję przed drzwiami, ale obawiam się tego, co za nimi zobaczę. Niekontrolowane drgawki przeszywają moje ciało w każdym miejscu. Próbuję się uspokoić, raz, drugi. Mam nadzieję, że jak otworzę drzwi Peeta mnie przytuli.  Wyjaśni to całe zajście. Teraz zależy mi tylko na tym, żeby przy mnie był.
Jednym szarpnięciem otwieram drzwi, a moje przeczucia w najmniejszym calu się sprawdzają. W wagonie głównym na stole leży przywiązany Peeta. Na ten widok nogi się pode mną uginają. Upadam na ścianę, przykładając dłoń do ust. Wiedziałam, że tej nocy nie będę mogła spokojnie spać.
Odwraca głowę w moim kierunku, a ja natychmiast do niego podbiegam. Dopiero teraz zauważam na jego twarzy krew i siniaki. Błękitne oczy nie są już spokojne, jak zwykle. Czarne źrenice zwiastują niepokój i zdenerwowanie.
-Boże, Peeta!- krzyczę, obejmując jego twarz zimnymi dłońmi. Słone łzy zaczynają spływać po moich policzkach. Widzę, że jest w dość poważnym stanie. Z ledwością zdoła na mnie patrzeć.
-Uciekaj stąd! To pułapka!- wrzeszczy, próbując się uwolnić. W jego oczach tańczą iskierki szaleństwa. Nim zdołają dotrzeć do mnie jego słowa zabieram się za rozsupływanie grubych węzłów na jego nadgarstkach. Z początku zaprzecza, nadal próbując mnie chronić.
-Jaka pułapka?- pytam, zaniepokojona, dopiero trawiąc to, co mi powiedział. Odrobinę się z tym spóźniam. Ktoś od tyłu chwyta mnie za ręce, krępując je za plecami. Nie mam sił, by się bronić. Nie mam na nic siły.
-Nie! Zostawicie ją! Puśćcie!- Peeta wyrywa się, wpadając w furię. Nie może mnie uratować, ani ja jego. Na tym polega główny problem. Spoglądam na twarz mężczyzny, który wiąże mi nadgarstki. Niekontrolowany jęk wydobywa się z mojego gardła, gdy zaciąga węzeł. Nie obchodzi go, czy może zrobić mi krzywdę. Mężczyzna kogoś mi przypomina, ale w ciemnościach nie mogę liczyć na stuprocentową pewność. Myślę, że to Asher. Tylko jak zdołał się uwolnić? Haymitch go pilnował, a w dodatku był niemalże prawie konający.
Peeta zauważa łzy, spływające po moich policzkach, co jeszcze bardziej go denerwuje. Chyba uświadomił sobie, że jest bezsilny, tak jak i ja.
-Witaj, Igrająca- ponury głos sprawia, że zamieram w bezruchu. Znam go, aż za dobrze. Towarzyszył mi w lesie, na łowach, Ćwieku. Zaciskam zęby, by ponownie się nie rozpłakać. Akurat w tej chwili jest mi to najmniej potrzebne.
Z cienia, za Peetą wyłania się jego sylwetka. W blasku księżyca zauważam szaleńczy uśmiech, który gości mu na poharatanej twarzy. Nie zamierzam odezwać się do niego ani słowem. To koniec. Gale jest nieobliczalny. Najpierw zabije Peetę w okrutnych męczarniach, później natomiast mnie. Będę musiała patrzeć, jak się nad nim znęca, a to jest dla mnie najgorsza tortura. Gale doskonale o tym wie.
-Nie przywitasz się ze swoim najlepszym przyjacielem?- pyta, a ja słyszę śmiech w jego wypowiedzianych słowach. Jest zachwycony tym, że wreszcie udało mu się upolować zwierzynę, na którą tak czekał.
-Nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz moim przyjacielem- mówię stanowczo, wciąż zaciskając zęby. Tylko tak mogę powstrzymać się od płaczu, który mam na czubku nosa.
Gale parska śmiechem, podchodząc bliżej mnie. Gdybym tylko mogła od razu starłabym mu ten jego głupkowaty uśmieszek z twarzy.
-Tęskniłem za tobą, kochanie- podnosi mój podbródek na wysokość jego ust i natychmiast zbliża je do moich. Próbuję się wyrwać, szarpać, cokolwiek. Pocałunek Gale’a w najmniejszym stopniu nie przypomina tych, którymi Peeta zawsze mnie obdarowywał. Ciepłe, namiętne, przepełnione miłością. Gale całuje mnie brutalnie, niemal obrzydliwie.
-Zostaw ją! Słyszysz?!- wrzeszczy Peeta z całych sił, jakie mu pozostały. Gale wreszcie odsuwa się na małą odległość od mojej twarzy. Momentalnie łapczywie wdycham powietrze. Podnoszę wzrok, nadal nie dam za wygraną. Nie mogę okazywać mu słabości. Niech wie, że wciąż jestem silna, a przynajmniej na taką wyglądam. W głębi duszy najchętniej skuliłabym się na łóżku, łkając w poduszkę.
-Nikt nie pytał cię o zdanie, blondasie- prycha Gale, nawet nie odwracając się do Peety- Teraz twoja żonka jest moja i zapłaci za wszystkie moje zranione uczucia.
-Uczucia? Ty w ogóle je masz?- pytam, ironicznie się uśmiechając. Musi w końcu przyjąć do wiadomości, że nie tak łatwo mnie złamać. Przeżyłam dwukrotnie Igrzyska, stałam się Kosogłosem, symbolem powstania, obaliłam rządy okrutnego prezydenta, więc teraz na pewno nie pozwolę, aby jakiś podły drań mnie wykończył.
Kątem oka spoglądam na Peetę. Dochodzi do mnie, że jest wycieńczony. Gdyby nie ja zapewne już dawno straciłby przytomność. Po prostu nie chce mnie zostawić, w szczególności z tym nieobliczalnym dupkiem.
-Miałem, dopóki ty ich nie zniszczyłaś. A teraz może dla odmiany je naprawisz?- zabiera się za rozpinanie mojej koszuli.
-Tylko spróbuj ją tknąć! Od razu tego pożałujesz! Zostaw ją!- wrzeszczy Peeta, próbując wyrwać choć jedną rękę z grubych węzłów.
-Gale, nie… Błagam cię! Przestań!- krzyczę, ale słowami nic nie zdziałam. Zaczyna muskać moją szyję. Na policzkach pieką mnie gorące łzy. Łzy bezsilności. Może zrobić sobie ze mną, co tylko mu się żywnie podoba. Peeta po prostu kipi ze złości, wydając z siebie jakieś nieludzkie dźwięki.
-To co, skarbie? Może przejdziemy do sypialni?- na twarzy Gale’a pojawia się figlarny uśmieszek. Jest całkowicie usatysfakcjonowany stanem w jakim się znajduję. Udało mu się doprowadzić mnie do płaczu. Osiągnął swój cel, przy czym też mnie złamał.
-Po moim trupie- szepczę, plując mu prosto w twarz. Z początku wydaje się być niewzruszony, a ja jestem zadowolona z tego, co przed chwilą zrobiłam. Niech dotrze do niego, że nim gardzę.
Prostuje się, zachowując kamienną twarz. Dłonią wyciera moją ślinę z policzka.
-To akurat da się załatwić- mamrocze, a po chwili moja twarz przyjmuje cios pięścią. Ląduję całym ciężarem ciała na podłodze. Z początku nie mogę oddychać i zapewne wyglądam, jakbym się dusiła. Ból przeszywa mi całą głowę, niczym strzała.
-Katniss! Katniss!- słyszę naglący głos Peety. Chcę chociaż kiwnąć głową, że wszystko w porządku, chociaż tak nie jest. Żeby przynajmniej się nie przejmował moim stanem- Jeśli coś jej się stało… zabiję cię! Rozumiesz?! Zabiję!
Nim zdążę otworzyć oczy Asher od razu szarpie mnie za ramię, bym wstała. Omal się nie przewracam. Czuję, jak cały mój policzek pulsuje od uderzenia Gale’a. Nie chcę otwierać oczu. Nie chcę znów wrócić do tego koszmaru. Niech Gale mnie zabije. Proszę bardzo. Mam już dość tego wszystkiego. Tylko niech zostawi Peetę w spokoju. Błagam…
Z trudem na wpół otwieram oczy. Asher wciąż trzyma mnie za ramię, bym mu się nie wyrwała. Spoglądam na Peetę, który cały czas wpatruje się we mnie. Gdy widzi, że otwieram oczy momentalnie wypuszcza powietrze z ust, posyłając mi pokrzepiający uśmiech. Ja natomiast nie mogę tego zrobić. Nawet oddychanie sprawia mi ból, a co dopiero uniesienie kącików ust.
Zauważam Gale’a, uśmiechniętego od ucha do ucha, który przynosi wiadro z wodą i lnianą szmatkę. Zaczynam zastanawiać się po co są mu potrzebne. Chce wytrzeć Peetę z krwi?
-Kotna, pamiętasz Cornela? Tego Strażnika Pokoju sprzed czterech lat?- pyta Gale, stawiając wiadro na stole, obok Peety. Z początku nie wiem, o co mu chodzi. Owszem, przypominam sobie Cornela. Brunet z szarymi oczami, trochę podobny do Gale’a. Okrutnie brutalny i surowy. Tylko, co to ma wspólnego z sytuacją, w jakiej się znajdujemy? Nie odzywam się ani słowem. Z ledwością tylko stoję, głęboko oddychając.
-Cornel miał bardzo nietypowy sposób karania. Chyba już domyślasz się, o co mi chodzi…- mamrocze opierając się o blat stołu, na którym leży Peeta.
No, tak. Stół, Peeta związany, wiadro z wodą, lniana szmatka. Momentalnie przytomnieję. Zimny dreszcz strachu przebiega mi po plecach.
-Nie! Nie zrobisz mu tego! Nie możesz!- krzyczę i czuję, jak wielka gula rośnie mi w gardle. Gale z pobłażliwością się uśmiecha, a do mnie dochodzi okrutna prawda…
Cornel był Strażnikiem Pokoju jakieś cztery lata temu. Dość brutalnie pilnował porządku w Dwunastce. Chłostał ludzi za drobne przewinienia, robił publiczne egzekucje. Lecz najbardziej zapadł mi w pamięci dzień, w którym wymierzał karę na około siedmioletnim chłopczyku. Dzieciak pochodził z dość ubogiej rodziny, więc nie jadł nic od kilku dni. Tamtego dnia ukradł z Ćwieka zaledwie jedno małe jabłko. Cornel od razu go schwytał, przywiązał do blatu, który przeniósł na sam środek placu. Położył na twarzy chłopczyka szmatkę, a następnie lał na nią cały kubeł wody. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak dzieciak wierzgał się na tym stole. Według mnie to jedna z najokrutniejszych tortur. Sprawia, że człowiek myśli, że się topi. Rzecz jasna dzięki szmatce jest to niemożliwe. Ta tortura nie zadaje żadnych ran fizycznych, za to psychika siada po kilkakrotnym zastosowaniu. Cornel temu chłopcu lał na twarz wodę chyba z pięć razy. Później przestał, gdy zauważył, że jego ofiara przestaje się ruszać. Zgadza się, zabił tego chłopaka. Dzieciak się wykończył, a Cornela zwolniono z pełnionych obowiązków. Moim zdaniem to i tak za mało. Powinni uśmiercić go w ten sam sposób, jaki on tego chłopaka.
To wspomnienie mrozi mi krew w żyłach. Peeta za chwilę będzie przeżywał to samo. Zaczynam krzyczeć, nie mogę dopuścić, by Gale tak go torturował. Już dość się nacierpiał w Kapitolu pod opieką Snowa.
-Gale, błagam cię! Nie rób mu tego! Błagam!- wrzeszczę, a po moich policzkach spływają gorące łzy. Peeta tylko niepokojąco na mnie spogląda.
-A więc domyśliłaś się już, Kotna- jego śmiech kołacze mi w głowie. Ta jego chora zazdrość doprowadzi Peetę do śmierci.
-Peeta! Wstrzymaj powietrze! Błagam cię, wytrzymaj! Kocham cię!- wykrzykuję wszystko na jednym oddechu. Ostrzegam go najdokładniej, jak potrafię.
Gale zaczyna swoje tortury. Kładzie Peecie na twarzy lnianą szmatkę, ten zaś z początku nie wie, co się dzieje. Cały czas krzyczę, a mój płacz dopiero teraz zmienia się w gwałtowny szloch. Dostaję drgawek, które rozchodzą się po całym ciele. Peeta za chwilę postrada zmysły, albo Gale go wykończy. Stracę go po raz kolejny, tym razem na zawsze. Najgorsze jest to, że nie mogę mu pomóc. Tak samo, jak Prim. Będę do końca życia obwiniać się za śmierć ich obojga. Ta cholerna bezsilność mnie przytłacza. Nie pozwala racjonalnie myśleć. Nie mogę go stracić… Nie mogę…
Gale zaczyna lać mu na twarz lodowatą wodę. Peeta wyrywa się, niczym dzikie zwierzę, które wpadło w sidła. Nie może nic zrobić. Słyszę tylko mój własny krzyk i spływającą strumieniami wodę. Ja jestem powodem, dla którego Peeta musi tak cierpieć. Zauważam, że coraz wolniej zaczyna się wyrywać. Gale zabiera się za trzecie wiadro, a ja nadal wrzeszczę, jak opętana.
Przy siódmym kuble nie wytrzymuję. Słabnę i nie jestem zdolna już stać o własnych siłach. Opadam na kolana i pozwalam, aby moje łzy ociepliły zimne policzki. Nie potrafię wyobrazić sobie tych zimnych nocy bez silnych ramion Peety. Bez jego kojącego głosu. Bez błękitnych oczu, w których zawsze to ja się topię. Mieliśmy zacząć normalne życie z dzieckiem u boku. Tak bardzo chciałam zobaczyć, jak Peeta je przytula, bawi się z nim. A tymczasem zostanie pustka. Nicość, która od niepamiętnych czasów najbardziej mnie przeraża.
Nagle nie słyszę już lanej wody. Momentalnie podnoszę głowę, skupiając się na Peecie. Nie ma już szmatki na twarzy. Jego głowa spokojnie opada w moją stronę. Wygląda, jakby spał. Tak lekko, delikatnie. Jego rysy nie są już niespokojne, tylko łagodne. Kolejne płonące łzy spływają po moich policzkach. Uświadamiam sobie, że zostałam sama. Sama…
Nagle słyszę szept, który z każdą sekundą staje się wyraźniejszy. Dobrze znam ten głos, ale przecież to niemożliwe. Może mam urojenia? Postradałam zmysły?
-Katniss… obudź się. To tylko sen. Katniss. Tylko sen- ten głos cały czas kołacze mi w głowie. Przymykam oczy, przykładając dłonie do uszu. Szept nadal mnie prześladuje. Staje się uporczywy, wręcz na mnie wrzeszczy. Asher zaczyna szarpać mnie za ramię, nawet nie wiem po co. Niech mnie już zabije, błagam…
Krzyczę. Tą pierwszą czynność rejestruje mój mózg. Pospiesznie rozglądam się na boki. W tej chwili ktoś łapie mnie kurczowo za ramiona. To Asher. Chcę się wyrwać, uciec jak najdalej od tego chorego miejsca, ale nie mogę. Orientuję się, że leżę w łóżku, a ten ktoś, kto złapał mnie za ramiona to wcale nie Asher. To Peeta. Peeta! On żyje!
Bez wahania rzucam mu się na szyję, wylewając wszystkie łzy w jego koszulę.
-Katniss, już dobrze… Nie płacz. Obiecałem, że nic ci się nie stanie i słowa dotrzymam- jego głos, jak zwykle działa na mnie kojąco. Niczym lekarstwo dla chorego umysłowo.
-Musimy chronić się nawzajem- cedzę przez łzy- Gale jest nieobliczalny. Zabije nas oboje. Peeta, ja się boję…
-Katniss…- zaczyna, ale nie wie, co powiedzieć. Wzdycha tylko, jeszcze mocniej mnie przytulając. Cały czas płaczę, nie mogąc się uspokoić- Kocham cię- szepcze, muskając moje czoło. Te dwa wyrazy sprawiają, że się uspokajam. Peeta zawsze potrafi ukoić mój ból w sercu.
-Ja ciebie też- szepczę, chowając się w jego ramionach. Tylko one zapewniają mi ochronę przed tym całym cholernym światem. Przed złem, okrucieństwem, którego byłam świadkiem.
-Razem damy radę. Razem przejdziemy wszystko- mówi pokrzepiającym tonem, głaszcząc mnie po ramieniu.
-Razem?- pytam, spoglądając w błękit jego oczu. Przypominam sobie nasze pierwsze Igrzyska oraz jagody, które były przyczyną buntów w Dystryktach.
-Razem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
PS W związku z nieregularnym dodawaniem przeze mnie rozdziałów, mogę was powiadamiać mail'owo o nowych notkach. Jeśli chcecie możecie w komentarzu napisać e-mail, a ja o każdym nowym rozdziale was powiadomię <3