Przepraszam, ale to bardzo przepraszam! Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale po prostu ostatnio wiele się dzieje w moim życiu i nie miałam czasu napisać tej notki :c Ale na szczęście już jest :D
Zaczęłam teraz ferie, ale mam wiele planów i raczej też nie będę tak często pisać rozdziałów, ale się postaram, żeby nie było aż takich dwutygodniowych przerw ;___;
To już 30 rozdział! Chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytają mojego bloga, bo kończę tą historię tylko dla was <3 Dziękuję, że jesteście :3
A ten rozdział chciałabym dedykować Pure Blood i Lily, które zawsze motywują mnie do pisania dalszych notek. Dziękuję, skarby ;*
Kolejny rozdział dodam za powyżej pięć komentarzy xD
Pozdrawiam ♥
~K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wolnym krokiem zmierzamy ku Wiosce Zwycięzców. Peeta trzyma mnie
za rękę, cały czas głaszcząc kciukiem zewnętrzną część mojej dłoni. Chociaż
przesuwa po mojej skórze tylko jednym palcem, ja i tak odczuwam ciepło, które
pojawia się tylko za jego sprawą. Źródłem tego przyjemnego uczucia jest serce.
Stamtąd wydobywa się ciepło, które ogrzewa cały mój organizm pomimo paskudnej
pogody. Nie muszę zakładać swetrów i opatulać się szalikiem, kiedy mam przy
sobie Peetę. On potrafi mnie dostatecznie rozgrzać.
Podróż z Kapitolu minęła nam dość spokojnie. Pomijając fakt, że
prawie połowę przespałam. Peeta natomiast chyba w ogóle nie zmrużył oka. Gdy na
początku udawałam, że śpię zauważyłam, jak nad czymś intensywnie myśli. Co
kilka minut na mnie spoglądał, a później podchodził do okna i znów siadał na
łóżku. Nie muszę się zastanawiać nad czym myślał. Chyba nawet głupi wie, że
chodzi mu o Gale’a. Tylko ukrywa przede mną, że tak bardzo się martwi. Ale w
jakim celu? Żebym ja też się tak tym nie przejmowała? Zauważam, że ostatnio
specjalnie oboje unikamy rozmów na temat Gale’a. Odrzucamy je na dalszy plan,
jakby w ogóle nie były istotne, ale w gruncie rzeczy przecież są ważne. Mój
były przyjaciel próbuje mnie… nas dorwać i zabić. Czy to nie jest istotne?
Gdybyśmy byli normalnymi ludźmi, którzy nie przeżyli Igrzysk być może
zaczęlibyśmy panikować. Zgłaszać sprawę Strażnikom Pokoju. A tymczasem już tyle
razy mieliśmy świadomość, że ktoś za chwilę może pozbawić nas życia, że chyba
nawet zagrożenie ze strony Gale’a nie robi na nas wrażenia, ale musimy jakoś
wyjaśnić tą sprawę. Nie możemy siedzieć bezczynnie i czekać aż łaskawie zapuka
do naszych drzwi. Wtedy może być już za późno.
Cieszę się, że jesteśmy już w domu. Całkiem inaczej czuję się w
Dwunastce, niż na przykład w Kapitolu. Tutaj mogę być teraz wolna i robić, co
mi się żywnie podoba, oczywiście pod czujnym okiem Peety. Chociaż spotkało mnie
więcej złego, niż dobrego, czuję, że właśnie tu jest mój dom. Nasz dom, mój i
Peety. Nasza wspólna przyszłość, która, mam nadzieję, będzie odrobinę lepsza
niż przeszłość.
Raz za razem mijamy bawiące się dzieci. Obdarzają nas swoimi
szczerymi uśmiechami, jakby chciały podziękować nam za wolność, którą im
daliśmy. Za to, że nie muszą już głodować i obawiać się o swoje życie. Nie
wiem, dlaczego nie mogę odwzajemnić ich uśmiechu. Nie potrafię nawet unieść
kącików ust. Speszona, przygryzam tylko dolną wargę i spoglądam na Peetę,
którego twarz aż promienieje. Czy to możliwe, że jest aż tak dobrym aktorem? Gdybym
ja zmuszała się do uśmiechu, z pewnością wyglądałby jak grymas. Pamiętam, że
nawet podczas nagrywania propagit musieliśmy powtarzać sceny po kilka razy,
zanim wszystko wyszło tak, jakby sobie tego życzyła Cressida. Moje załamanie
nerwowe też było wielką przeszkodą. Nie radziłam sobie z byciem Kosogłosem, ale
z czasem nabierałam sił, by walczyć z Kapitolem. Motywowałam ludzi do
przeciwstawienia się władzom. Byłam ich nadzieją, światłem w tunelu, które
nigdy nie powinno zgasnąć. Byłam ich Kosogłosem, symbolem rewolucji. I zdaję
sobie sprawę, że nadal nim jestem.
Zastanawiam się nad wartością mojego uśmiechu. Rzadko kiedy to
robię, chyba że za sprawą Peety, który cały czas stara się dawać mi do tego
powody. Niekiedy jestem do tego zmuszana, jak w przypadku wywiadów. Nie
rozumiem, dlaczego tak ważne jest uśmiechanie się. Zmuszając się do tego,
dajemy złudny obraz nas samych. Dlaczego wszyscy muszą myśleć, że poprzez ten
gest jesteśmy szczęśliwi? Że nic nas tak naprawdę nie trapi? I znów przyłapuję
się nad rozmyślaniem o rzeczach, które i tak nie mają sensu. Nie zmienię
przecież nawyków ludzi, wpojonych przez naturę. Muszę przestać wreszcie myśleć
o nieistotnych rzeczach i zająć się sprawami przyziemnymi. Na przykład takimi,
dlaczego Peeta prowadzi mnie w inną stronę, niż do Wioski Zwycięzców?
Spoglądam za siebie, na Haymitcha, Effie, Johannę i Annie, którzy
nie zwracają na nas uwagi, idąc prościutko w stronę domu. Marszczę brwi. Chciałabym
znaleźć się już na kanapie, przed ciepłym kominkiem. Akurat przechadzanie się
po dystrykcie i to w taką pogodę nie za bardzo mnie cieszy.
-Peeta, gdzie idziemy?- pytam, zniecierpliwiona, puszczając jego
dłoń.
-Zobaczysz- szepcze, a ja próbuję wyczytać coś z jego twarzy, ale
on jakby to przewidział i sprawia wrażenie niewzruszonego. Wszelkie emocje z
jego niebieskich oczu wyparowały i nie pozwala zepsuć przez siebie swojej
niespodzianki. Nie pamiętam, od kiedy zrobił się taki tajemniczy.
-Wiesz, akurat nie za bardzo urządza mnie wędrówka w deszczu-
zauważam, a on wreszcie na mnie przenosi swój wzrok. Marszczy lekko brwi.
-Przecież jeszcze nie pada.
-Właśnie, jeszcze. Za chwilę lunie, zobaczysz- mówię, żeby przekonać
go, abyśmy zawrócili, ale on nie zawraca sobie tym głowy. Tylko lekko
przyspiesza, delikatnie pociągając mnie za sobą- A ja się wtedy rozchoruję i
dostanę zapalenia płuc i urządzimy sobie kolejną wizytę w szpitalu, a ty znów
będziesz miał wyrzuty sumienia.
Peeta nagle gwałtownie przystaje i, gdybym nie trzymała go pod
ramię, z pewnością leżałabym jak długa. Jego obolały wzrok sprawia, że raz za
razem czuję ukłucie gdzieś w okolicach serca. Wiem, że chodzi mu o napad na
pociąg. Już wtedy wystarczająco się obwiniał, a teraz mu to wszystko
przypomniałam i jeszcze przyznałam rację, że to jego wina.
-Nie, Peeta…- jąkam się, próbując dobrać odpowiednie słowa.
Słyszę, jak z trudność przełyka gulę, która ugrzęzła mu w gardle. Zwilża usta
językiem, a ja w duchu błagam, żeby przestał patrzeć na mnie w taki sposób- Nie
chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Przepraszam…
Chwila ciszy, która między nami zawisła ciągnie się, jak godziny.
Słyszę bicie mojego własnego serca, kiedy Peeta wolnym krokiem do mnie
podchodzi. Czekam na to, żeby przebaczył mi moje lekkomyślne słowa, które jak
zwykle wypowiadam przed dokładnym przemyśleniem ich brzmienia. Zbliża się na
tyle, że przez chwilę myślę, że mnie pocałuje, ale tego nie robi. Przysuwa usta
do mojego ucha, a jego ciepły oddech drażni się z moją skórą, sprawiając, że
moje serce jeszcze bardziej przyspiesza.
-Nie masz za co, to raczej ja ciebie powinienem przepraszać
każdego dnia, o każdej godzinie- szepcze, a ja muszę się powstrzymać, żeby nie
zbliżyć swoich warg do jego. Nie mogę tego zrobić, nie teraz. Zaciskam usta w
prostą kreskę, niepewnie zaprzeczając ruchem głowy- Tak, Katniss. Do końca
życia będę się obwiniać za to, że dopuściłem do takiego niebezpieczeństwa. Ledwo
co uszłaś z życiem, Willow swoją drogą też. Nigdy nie wybaczę sobie tego, że
tak po prostu pozwoliłem sobie spuścić was z oka. Nigdy…
Głośno przełyka ślinę, tłumiąc w ten sposób łzy, które są
niebezpiecznie bliskie spłynięcia po jego policzkach. Nie potrafię tak po
prostu patrzeć na jego spojrzenie wypełnione bólem. Nic nie mówię, bo wiem, że
jak tylko otworzę usta to ja pierwsza rozpłaczę się, jak mała dziewczynka. Nie
chcę cały dzisiejszy wieczór przesiedzieć, użalając się nad tamtą nocą. Nie
chcę znów do tego wracać i wszystko sobie przypominać. Nie mogę pozwolić, by
tamten strach na nowo zagnieździł się w moim sercu.
Kiedy nie wytrzymuję dalszego powstrzymywania się od płaczu,
jedynym rozwiązaniem jest tylko to. Szybko zbliżam swoje wargi do warg Peety.
Odwzajemnia pocałunek niemal natychmiastowo, jakby wiedział, że prędzej, czy
później i tak do tego doprowadzę. Czuję, jak nasze łzy mieszają się ze sobą,
tworząc nietypową ciecz, wypełnioną żalem i goryczą. Peeta dotyka dłonią mojego
policzka, drugą ręką otacza mnie w pasie, jeszcze bardziej mnie do siebie
zbliżając. Między nami nie ma nawet milimetra przestrzeni. Moje nogi już dawno
zaczęły drżeć, ale przyzwyczaiłam się do takiej gwałtownej reakcji mojego ciała
na bliskość Peety. Nic nie mogę na nią poradzić.
Nagle czuję, jak o moją twarz i dłonie zaczynają uderzać krople.
Pierwszą moją myślą są nasze łzy, które spływają na moje ciało. Jednak na
chwilę odrywam się od ust Peety i odchylam głowę do góry. Niewielkie krople
deszczu oblewają moją twarz, a ja odruchowo przymykam oczy.
-A nie mówiłam?- wzdycham, słysząc krótki śmiech blondyna. Jak to
możliwe, że w tak krótkim czasie od łez przeszedł do śmiechu?
-To chyba nici z mojej niespodzianki- wzrusza ramionami i chwyta
moją dłoń, ruszając w stronę Wioski Zwycięzców.
-Niespodzianki?
-Chciałem ci coś pokazać, ale teraz to nie istotne. Kiedy indziej
wybierzemy się na wycieczkę- wyjaśnia, delikatnie dotykając ustami mojego
czoła. Nie zamierzam już drążyć tego tematu, bo znów nieodpowiednie słowa wyrwą
się z moich ust, a później będę ich żałować.
Dopiero w połowie drogi powrotnej orientuję się, że kiedy
oderwałam się od Peety, moje ciało zaczęło drżeć z zimna. Ręce od mroźnego
wiatru mi skostniały i tylko dłoń blondyna stara się ogrzać jedną z nich.
Chłodne powietrze dostaje się do środka mojego płaszcza, sprawiając, że lekko
się wzdrygam. Peeta to zauważa i momentalnie ściąga z siebie swoją kurtkę,
opatulając mnie niczym troskliwy ojciec. Wiem, że to z pozoru nic nie znaczący
gest, ale on robi to z miłości do mnie. Z miłości do Willow. Żebym tylko się nie
przeziębiła i ona przy okazji także.
-Teraz to tobie będzie zimno- zauważam, próbując zdjąć z siebie
jego płaszcz, ale Peeta jest szybszy i zamyka moje dłonie w jego ciepłym
uścisku.
-Wy jesteście ważniejsze- mówi stanowczo, chuchając ciepłym
powietrzem w moje ręce. Przyjemny dreszcz rozpływa się po moim ciele, tylko na
moment pozbywając się chłodu- Poza tym za chwilę i tak będziemy w domu.
Przekraczamy bramę Wioski Zwycięzców. Moje myśli zaprzątają ciepłe
iskierki skaczące w kominku w domu. Przez deszcz przemokłam do suchej nitki,
więc razem z Peetą prawie biegniemy. Od dziś oficjalnie przyznaję, że
nienawidzę takiej pogody. Założę się, że za chwilkę będzie się przeklinał za
to, że chciał pokazać mi tą swoją niespodziankę. Obejmuje mnie w pasie, żeby nie
było mi zimno, chociaż to i tak na nic się nie zdaje. Drżę, a moje zęby dzwonią
na, co najmniej dziesięć różnych sposobów. Przyznaję, że nie raz nawet
polowałam w taką pogodę, ale ostatnio jestem mało odporna na takie warunki. Pamiętam,
jak razem z tatą byliśmy mokrzy od stóp do głów, a pomimo tego usiłowaliśmy
zapolować na zgraję zająców. W gruncie rzeczy do domu wróciliśmy z trzema
sztukami oraz ostrym zapaleniem oskrzeli. Mama leczyła mnie przez dwa tygodnie,
a tata przez ten czas musiał wybierać się na polowania sam. Zakładam, że teraz
też nie obejdzie się chociaż bez kataru.
Kątem oka spoglądam na Peetę, który zarówno, jak ja przymyka oczy
przed kroplami deszczu. Jego przemoknięte,
blond włosy ułożone są w nieładzie, jakby od tygodnia się nie czesał.
Mam ochotę parsknąć śmiechem, bo wygląda naprawdę zabawnie, ale uświadamiam
sobie, że ja prezentuję się podobnie. Poza tym nasze położenie nie jest ani
trochę śmieszne.
Na jego twarzy w pewnym momencie zauważam niedowierzanie, a
później determinację, kiedy wpatruje się w jakiś punkt przed nami. Błękitne
tęczówki zastępują czarne, jak węgiel źrenice, które są oznaką zaniepokojenia.
Domyślam się, że to, co znajduje się przed nami, mnie także za chwilę zszokuje.
Widzę nasz dom, a przed nim Haymitcha, Johannę, Effie i innych
mieszkańców Wioski Zwycięzców. Z pozoru wygląda normalnie, jakby nic nie
zaszło, ale dopiero teraz zauważam to, co było taką widoczną zmianą na twarzy
Peety. Czuję, jak moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Mam ochotę się
zatrzymać, usiąść na ziemi i nie ruszać się stąd już nigdy, a jednak
przyspieszam do ciałkiem zdemolowanego domu. Gdy jesteśmy już przed gankiem
widzę powybijane szyby, a szkło leży u naszych stóp. Przepychamy się przez
zgromadzenie, żeby dojść do wejścia. Nawet Peeta nie potrzebuje szukać kluczy,
bo zastajemy drzwi otwarte na oścież. Ostrożnie wchodzę do przedpokoju, jakby
obawiając się, że ktoś za chwilę wyskoczy na nas zza ściany. Nie wykluczam
takiej opcji.
-Boże…- mogę wypowiedzieć tylko jedno słowo w stosunku do widoku,
którego jesteśmy świadkami. Moje otwarte usta natychmiast domagają się
wyjaśnień, a zamiast tego nawet nie jestem w stanie nimi poruszyć. Peeta idzie
za mną niczym cień, bojąc się, że napastnik, który tak zdemolował nasz dom
wciąż może przebywać w jego pobliżu.
Tapety na ścianach wokół nas zwisają bezwładnie w strzępach, tak
samo wygląda dywan. Przy komodzie błyszczą kawałki wazonu, który wcześniej
zdobił przedpokój. Salon jest w prawie takim samym stanie. Dopiero teraz zdążam
otrząsnąć się z szoku, jaki wkradł się do mojej świadomości jeszcze przed
wejściem do domu. Zamiast niego do moich oczu napływają gorzkie łzy, kiedy
zauważam fotografię Prim, leżącą na podłodze wśród kolejnych odłamków szkła.
Podbiegam do niej i uklękam, żeby móc ją podnieść. Nie zważam nawet na rozbitą
ramkę fotografii. W desperacji zbieram szkło, próbując jakoś poskładać je we
wspólną całość. Piekące łzy palą moje policzki, a później zdjęcie Prim.
Uśmiechniętej, które zawsze stało na kominku. Mam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć.
Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę. Nie ma takiej opcji.
Po jakimś czasie Peeta pomaga mi podnieść się z podłogi. Mam
wrażenie, że nie potrafię normalnie się poruszać. Moje nogi pragną odpoczynku,
chociaż dopiero co wstałam. Przechodzimy do kuchni, która jest w takim samym
stanie. Wszystkie naczynie zostały pobite i leżą bezczynnie na podłodze.
Przyprawy rozsypane, mąka i inne składniki tak samo. Sama boję się tego, co
zobaczę w naszej sypialni.
Kiedy tam wchodzimy, widok jaki nas oszołamia nawet nie umywa się
do pozostałych pokoi. Czuję na ramieniu dłoń Peety, ale w tej chwili mam ochotą
ją po prostu z siebie zsunąć. Nadal czuję na moich gorących policzkach potok
łez. Przełykam gulę, która z każdym oddechem rośnie mi w gardle.
Nie dziwię się, gdy nasze łóżko zastajemy w strzępach. Poduszki,
pościel, kołdra. Wszystko zmasakrowane, jakby ktoś naumyślnie pociął je nożem.
Lodowate powietrze wdziera się przez wybite okna. Moje całe ciało drży. Nie
byłam przygotowana na taki obrót spraw. Nawet nie spodziewałam się takiego
widoku.
Wszystkie szafki, komody i szuflady w naszej sypialni zostały
opróżnione, a ich zawartość leży na podłodze. To wszystko wygląda tak, jakby
napastnik czegoś poszukiwał, ale w rezultacie chyba nie znalazł.
Teraz moje łzy spływają niczym wodospad, kiedy zauważam na
podłodze rozbite zdjęcie z naszego ślubu. Jedyne, jakie mieliśmy i jakie
ocalało. Opieram się o ścianę załamana, jeszcze raz szacując straty. Nie mogę
nawet myśleć, ile naszych rzeczy mógł zabrać napastnik. Pocieszające jest
jedynie to, że nie dostał się do pokoiku Prim. A może wcale nie zależało mu na
tym? Zauważam do tego, że nasze ubrania, które zostawiliśmy na szczęście nie
ucierpiały. Mój łuk także stoi za szafą nietknięty. Nie rozumiem tych całych
zniszczeń. O co, tak naprawdę chodziło napastnikowi?
Nadal nie potrafię zatrzymać łez. Peeta chodzi po pokoju, tak samo
załamany, jak ja. Nie mogę wypowiedzieć ani słowa, nawet w jego kierunku. Po
raz kolejny wzrokiem analizuję sypialnię i dopiero teraz ją dostrzegam.
Niewielka kartka, leżąca pomiędzy poduszką, a kołdrą na łóżku. Podchodzę i
biorę ją w ręce, które momentalnie zaczynają znów mi się trząść.
Należysz
do mnie. G.
Krzyczę. Na razie tylko tą jedną, prostą czynność potrafię
zarejestrować. Przeczytany tekst cały czas wypowiadany jest w mojej głowie.
Rozpoznaję jego pismo niemal natychmiastowo. Siadam, a raczej zsuwam się na
podłogę pod ścianą, bez przerwy wpatrując się w kartkę, którą upuściłam. Peeta
ją podnosi i szybko siada koło mnie. Nadal w jego niebieskich oczach króluje
strach, którego ja tak bardzo się obawiam. Z początku próbuje mnie uspokoić,
zupełnie jak po jakimś przerażającym koszmarze. Ale teraz jest o wiele gorzej,
bo to jawa, a nie sen. Wtulam się w jego koszulę, a on zamyka mnie w ciepłym
uścisku. Moje gorące łzy spływają po jego szyi i wpadają za ubranie. Teraz to
on jest dla mnie najlepszym lekarstwem. Oboje dla siebie jesteśmy.
Peeta czyta tekst wypisany na kartce. Nadal głośno szlocham w jego
koszulę i już oboje wiemy, od kogo jest ten krótki liścik.
-Boże, to on…- szepcze Peeta z niedowierzaniem w głosie. Nie mam
siły nawet kiwnąć głową. Na nic nie mam siły- To on…