poniedziałek, 16 lutego 2015

30. "Niespodzianka"

Przepraszam, ale to bardzo przepraszam! Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale po prostu ostatnio wiele się dzieje w moim życiu i nie miałam czasu napisać tej notki :c Ale na szczęście już jest :D
Zaczęłam teraz ferie, ale mam wiele planów i raczej też nie będę tak często pisać rozdziałów, ale się postaram, żeby nie było aż takich dwutygodniowych przerw ;___;
To już 30 rozdział! Chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytają mojego bloga, bo kończę tą historię tylko dla was <3 Dziękuję, że jesteście :3
A ten rozdział chciałabym dedykować Pure Blood i Lily, które zawsze motywują mnie do pisania dalszych notek. Dziękuję, skarby ;*
Kolejny rozdział dodam za powyżej pięć komentarzy xD
Pozdrawiam ♥
~K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Wolnym krokiem zmierzamy ku Wiosce Zwycięzców. Peeta trzyma mnie za rękę, cały czas głaszcząc kciukiem zewnętrzną część mojej dłoni. Chociaż przesuwa po mojej skórze tylko jednym palcem, ja i tak odczuwam ciepło, które pojawia się tylko za jego sprawą. Źródłem tego przyjemnego uczucia jest serce. Stamtąd wydobywa się ciepło, które ogrzewa cały mój organizm pomimo paskudnej pogody. Nie muszę zakładać swetrów i opatulać się szalikiem, kiedy mam przy sobie Peetę. On potrafi mnie dostatecznie rozgrzać.
Podróż z Kapitolu minęła nam dość spokojnie. Pomijając fakt, że prawie połowę przespałam. Peeta natomiast chyba w ogóle nie zmrużył oka. Gdy na początku udawałam, że śpię zauważyłam, jak nad czymś intensywnie myśli. Co kilka minut na mnie spoglądał, a później podchodził do okna i znów siadał na łóżku. Nie muszę się zastanawiać nad czym myślał. Chyba nawet głupi wie, że chodzi mu o Gale’a. Tylko ukrywa przede mną, że tak bardzo się martwi. Ale w jakim celu? Żebym ja też się tak tym nie przejmowała? Zauważam, że ostatnio specjalnie oboje unikamy rozmów na temat Gale’a. Odrzucamy je na dalszy plan, jakby w ogóle nie były istotne, ale w gruncie rzeczy przecież są ważne. Mój były przyjaciel próbuje mnie… nas dorwać i zabić. Czy to nie jest istotne? Gdybyśmy byli normalnymi ludźmi, którzy nie przeżyli Igrzysk być może zaczęlibyśmy panikować. Zgłaszać sprawę Strażnikom Pokoju. A tymczasem już tyle razy mieliśmy świadomość, że ktoś za chwilę może pozbawić nas życia, że chyba nawet zagrożenie ze strony Gale’a nie robi na nas wrażenia, ale musimy jakoś wyjaśnić tą sprawę. Nie możemy siedzieć bezczynnie i czekać aż łaskawie zapuka do naszych drzwi. Wtedy może być już za późno.
Cieszę się, że jesteśmy już w domu. Całkiem inaczej czuję się w Dwunastce, niż na przykład w Kapitolu. Tutaj mogę być teraz wolna i robić, co mi się żywnie podoba, oczywiście pod czujnym okiem Peety. Chociaż spotkało mnie więcej złego, niż dobrego, czuję, że właśnie tu jest mój dom. Nasz dom, mój i Peety. Nasza wspólna przyszłość, która, mam nadzieję, będzie odrobinę lepsza niż przeszłość.
Raz za razem mijamy bawiące się dzieci. Obdarzają nas swoimi szczerymi uśmiechami, jakby chciały podziękować nam za wolność, którą im daliśmy. Za to, że nie muszą już głodować i obawiać się o swoje życie. Nie wiem, dlaczego nie mogę odwzajemnić ich uśmiechu. Nie potrafię nawet unieść kącików ust. Speszona, przygryzam tylko dolną wargę i spoglądam na Peetę, którego twarz aż promienieje. Czy to możliwe, że jest aż tak dobrym aktorem? Gdybym ja zmuszała się do uśmiechu, z pewnością wyglądałby jak grymas. Pamiętam, że nawet podczas nagrywania propagit musieliśmy powtarzać sceny po kilka razy, zanim wszystko wyszło tak, jakby sobie tego życzyła Cressida. Moje załamanie nerwowe też było wielką przeszkodą. Nie radziłam sobie z byciem Kosogłosem, ale z czasem nabierałam sił, by walczyć z Kapitolem. Motywowałam ludzi do przeciwstawienia się władzom. Byłam ich nadzieją, światłem w tunelu, które nigdy nie powinno zgasnąć. Byłam ich Kosogłosem, symbolem rewolucji. I zdaję sobie sprawę, że nadal nim jestem.
Zastanawiam się nad wartością mojego uśmiechu. Rzadko kiedy to robię, chyba że za sprawą Peety, który cały czas stara się dawać mi do tego powody. Niekiedy jestem do tego zmuszana, jak w przypadku wywiadów. Nie rozumiem, dlaczego tak ważne jest uśmiechanie się. Zmuszając się do tego, dajemy złudny obraz nas samych. Dlaczego wszyscy muszą myśleć, że poprzez ten gest jesteśmy szczęśliwi? Że nic nas tak naprawdę nie trapi? I znów przyłapuję się nad rozmyślaniem o rzeczach, które i tak nie mają sensu. Nie zmienię przecież nawyków ludzi, wpojonych przez naturę. Muszę przestać wreszcie myśleć o nieistotnych rzeczach i zająć się sprawami przyziemnymi. Na przykład takimi, dlaczego Peeta prowadzi mnie w inną stronę, niż do Wioski Zwycięzców?
Spoglądam za siebie, na Haymitcha, Effie, Johannę i Annie, którzy nie zwracają na nas uwagi, idąc prościutko w stronę domu. Marszczę brwi. Chciałabym znaleźć się już na kanapie, przed ciepłym kominkiem. Akurat przechadzanie się po dystrykcie i to w taką pogodę nie za bardzo mnie cieszy.
-Peeta, gdzie idziemy?- pytam, zniecierpliwiona, puszczając jego dłoń.
-Zobaczysz- szepcze, a ja próbuję wyczytać coś z jego twarzy, ale on jakby to przewidział i sprawia wrażenie niewzruszonego. Wszelkie emocje z jego niebieskich oczu wyparowały i nie pozwala zepsuć przez siebie swojej niespodzianki. Nie pamiętam, od kiedy zrobił się taki tajemniczy.
-Wiesz, akurat nie za bardzo urządza mnie wędrówka w deszczu- zauważam, a on wreszcie na mnie przenosi swój wzrok. Marszczy lekko brwi.
-Przecież jeszcze nie pada.
-Właśnie, jeszcze. Za chwilę lunie, zobaczysz- mówię, żeby przekonać go, abyśmy zawrócili, ale on nie zawraca sobie tym głowy. Tylko lekko przyspiesza, delikatnie pociągając mnie za sobą- A ja się wtedy rozchoruję i dostanę zapalenia płuc i urządzimy sobie kolejną wizytę w szpitalu, a ty znów będziesz miał wyrzuty sumienia.
Peeta nagle gwałtownie przystaje i, gdybym nie trzymała go pod ramię, z pewnością leżałabym jak długa. Jego obolały wzrok sprawia, że raz za razem czuję ukłucie gdzieś w okolicach serca. Wiem, że chodzi mu o napad na pociąg. Już wtedy wystarczająco się obwiniał, a teraz mu to wszystko przypomniałam i jeszcze przyznałam rację, że to jego wina.
-Nie, Peeta…- jąkam się, próbując dobrać odpowiednie słowa. Słyszę, jak z trudność przełyka gulę, która ugrzęzła mu w gardle. Zwilża usta językiem, a ja w duchu błagam, żeby przestał patrzeć na mnie w taki sposób- Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Przepraszam…
Chwila ciszy, która między nami zawisła ciągnie się, jak godziny. Słyszę bicie mojego własnego serca, kiedy Peeta wolnym krokiem do mnie podchodzi. Czekam na to, żeby przebaczył mi moje lekkomyślne słowa, które jak zwykle wypowiadam przed dokładnym przemyśleniem ich brzmienia. Zbliża się na tyle, że przez chwilę myślę, że mnie pocałuje, ale tego nie robi. Przysuwa usta do mojego ucha, a jego ciepły oddech drażni się z moją skórą, sprawiając, że moje serce jeszcze bardziej przyspiesza.
-Nie masz za co, to raczej ja ciebie powinienem przepraszać każdego dnia, o każdej godzinie- szepcze, a ja muszę się powstrzymać, żeby nie zbliżyć swoich warg do jego. Nie mogę tego zrobić, nie teraz. Zaciskam usta w prostą kreskę, niepewnie zaprzeczając ruchem głowy- Tak, Katniss. Do końca życia będę się obwiniać za to, że dopuściłem do takiego niebezpieczeństwa. Ledwo co uszłaś z życiem, Willow swoją drogą też. Nigdy nie wybaczę sobie tego, że tak po prostu pozwoliłem sobie spuścić was z oka. Nigdy…
Głośno przełyka ślinę, tłumiąc w ten sposób łzy, które są niebezpiecznie bliskie spłynięcia po jego policzkach. Nie potrafię tak po prostu patrzeć na jego spojrzenie wypełnione bólem. Nic nie mówię, bo wiem, że jak tylko otworzę usta to ja pierwsza rozpłaczę się, jak mała dziewczynka. Nie chcę cały dzisiejszy wieczór przesiedzieć, użalając się nad tamtą nocą. Nie chcę znów do tego wracać i wszystko sobie przypominać. Nie mogę pozwolić, by tamten strach na nowo zagnieździł się w moim sercu.
Kiedy nie wytrzymuję dalszego powstrzymywania się od płaczu, jedynym rozwiązaniem jest tylko to. Szybko zbliżam swoje wargi do warg Peety. Odwzajemnia pocałunek niemal natychmiastowo, jakby wiedział, że prędzej, czy później i tak do tego doprowadzę. Czuję, jak nasze łzy mieszają się ze sobą, tworząc nietypową ciecz, wypełnioną żalem i goryczą. Peeta dotyka dłonią mojego policzka, drugą ręką otacza mnie w pasie, jeszcze bardziej mnie do siebie zbliżając. Między nami nie ma nawet milimetra przestrzeni. Moje nogi już dawno zaczęły drżeć, ale przyzwyczaiłam się do takiej gwałtownej reakcji mojego ciała na bliskość Peety. Nic nie mogę na nią poradzić.
Nagle czuję, jak o moją twarz i dłonie zaczynają uderzać krople. Pierwszą moją myślą są nasze łzy, które spływają na moje ciało. Jednak na chwilę odrywam się od ust Peety i odchylam głowę do góry. Niewielkie krople deszczu oblewają moją twarz, a ja odruchowo przymykam oczy.
-A nie mówiłam?- wzdycham, słysząc krótki śmiech blondyna. Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie od łez przeszedł do śmiechu?
-To chyba nici z mojej niespodzianki- wzrusza ramionami i chwyta moją dłoń, ruszając w stronę Wioski Zwycięzców.
-Niespodzianki?
-Chciałem ci coś pokazać, ale teraz to nie istotne. Kiedy indziej wybierzemy się na wycieczkę- wyjaśnia, delikatnie dotykając ustami mojego czoła. Nie zamierzam już drążyć tego tematu, bo znów nieodpowiednie słowa wyrwą się z moich ust, a później będę ich żałować.
Dopiero w połowie drogi powrotnej orientuję się, że kiedy oderwałam się od Peety, moje ciało zaczęło drżeć z zimna. Ręce od mroźnego wiatru mi skostniały i tylko dłoń blondyna stara się ogrzać jedną z nich. Chłodne powietrze dostaje się do środka mojego płaszcza, sprawiając, że lekko się wzdrygam. Peeta to zauważa i momentalnie ściąga z siebie swoją kurtkę, opatulając mnie niczym troskliwy ojciec. Wiem, że to z pozoru nic nie znaczący gest, ale on robi to z miłości do mnie. Z miłości do Willow. Żebym tylko się nie przeziębiła i ona przy okazji także.
-Teraz to tobie będzie zimno- zauważam, próbując zdjąć z siebie jego płaszcz, ale Peeta jest szybszy i zamyka moje dłonie w jego ciepłym uścisku.
-Wy jesteście ważniejsze- mówi stanowczo, chuchając ciepłym powietrzem w moje ręce. Przyjemny dreszcz rozpływa się po moim ciele, tylko na moment pozbywając się chłodu- Poza tym za chwilę i tak będziemy w domu.
Przekraczamy bramę Wioski Zwycięzców. Moje myśli zaprzątają ciepłe iskierki skaczące w kominku w domu. Przez deszcz przemokłam do suchej nitki, więc razem z Peetą prawie biegniemy. Od dziś oficjalnie przyznaję, że nienawidzę takiej pogody. Założę się, że za chwilkę będzie się przeklinał za to, że chciał pokazać mi tą swoją niespodziankę. Obejmuje mnie w pasie, żeby nie było mi zimno, chociaż to i tak na nic się nie zdaje. Drżę, a moje zęby dzwonią na, co najmniej dziesięć różnych sposobów. Przyznaję, że nie raz nawet polowałam w taką pogodę, ale ostatnio jestem mało odporna na takie warunki. Pamiętam, jak razem z tatą byliśmy mokrzy od stóp do głów, a pomimo tego usiłowaliśmy zapolować na zgraję zająców. W gruncie rzeczy do domu wróciliśmy z trzema sztukami oraz ostrym zapaleniem oskrzeli. Mama leczyła mnie przez dwa tygodnie, a tata przez ten czas musiał wybierać się na polowania sam. Zakładam, że teraz też nie obejdzie się chociaż bez kataru.
Kątem oka spoglądam na Peetę, który zarówno, jak ja przymyka oczy przed kroplami deszczu. Jego przemoknięte,  blond włosy ułożone są w nieładzie, jakby od tygodnia się nie czesał. Mam ochotę parsknąć śmiechem, bo wygląda naprawdę zabawnie, ale uświadamiam sobie, że ja prezentuję się podobnie. Poza tym nasze położenie nie jest ani trochę śmieszne.
Na jego twarzy w pewnym momencie zauważam niedowierzanie, a później determinację, kiedy wpatruje się w jakiś punkt przed nami. Błękitne tęczówki zastępują czarne, jak węgiel źrenice, które są oznaką zaniepokojenia. Domyślam się, że to, co znajduje się przed nami, mnie także za chwilę zszokuje.
Widzę nasz dom, a przed nim Haymitcha, Johannę, Effie i innych mieszkańców Wioski Zwycięzców. Z pozoru wygląda normalnie, jakby nic nie zaszło, ale dopiero teraz zauważam to, co było taką widoczną zmianą na twarzy Peety. Czuję, jak moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Mam ochotę się zatrzymać, usiąść na ziemi i nie ruszać się stąd już nigdy, a jednak przyspieszam do ciałkiem zdemolowanego domu. Gdy jesteśmy już przed gankiem widzę powybijane szyby, a szkło leży u naszych stóp. Przepychamy się przez zgromadzenie, żeby dojść do wejścia. Nawet Peeta nie potrzebuje szukać kluczy, bo zastajemy drzwi otwarte na oścież. Ostrożnie wchodzę do przedpokoju, jakby obawiając się, że ktoś za chwilę wyskoczy na nas zza ściany. Nie wykluczam takiej opcji.
-Boże…- mogę wypowiedzieć tylko jedno słowo w stosunku do widoku, którego jesteśmy świadkami. Moje otwarte usta natychmiast domagają się wyjaśnień, a zamiast tego nawet nie jestem w stanie nimi poruszyć. Peeta idzie za mną niczym cień, bojąc się, że napastnik, który tak zdemolował nasz dom wciąż może przebywać w jego pobliżu.
Tapety na ścianach wokół nas zwisają bezwładnie w strzępach, tak samo wygląda dywan. Przy komodzie błyszczą kawałki wazonu, który wcześniej zdobił przedpokój. Salon jest w prawie takim samym stanie. Dopiero teraz zdążam otrząsnąć się z szoku, jaki wkradł się do mojej świadomości jeszcze przed wejściem do domu. Zamiast niego do moich oczu napływają gorzkie łzy, kiedy zauważam fotografię Prim, leżącą na podłodze wśród kolejnych odłamków szkła. Podbiegam do niej i uklękam, żeby móc ją podnieść. Nie zważam nawet na rozbitą ramkę fotografii. W desperacji zbieram szkło, próbując jakoś poskładać je we wspólną całość. Piekące łzy palą moje policzki, a później zdjęcie Prim. Uśmiechniętej, które zawsze stało na kominku. Mam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć. Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę. Nie ma takiej opcji.
Po jakimś czasie Peeta pomaga mi podnieść się z podłogi. Mam wrażenie, że nie potrafię normalnie się poruszać. Moje nogi pragną odpoczynku, chociaż dopiero co wstałam. Przechodzimy do kuchni, która jest w takim samym stanie. Wszystkie naczynie zostały pobite i leżą bezczynnie na podłodze. Przyprawy rozsypane, mąka i inne składniki tak samo. Sama boję się tego, co zobaczę w naszej sypialni.
Kiedy tam wchodzimy, widok jaki nas oszołamia nawet nie umywa się do pozostałych pokoi. Czuję na ramieniu dłoń Peety, ale w tej chwili mam ochotą ją po prostu z siebie zsunąć. Nadal czuję na moich gorących policzkach potok łez. Przełykam gulę, która z każdym oddechem rośnie mi w gardle.
Nie dziwię się, gdy nasze łóżko zastajemy w strzępach. Poduszki, pościel, kołdra. Wszystko zmasakrowane, jakby ktoś naumyślnie pociął je nożem. Lodowate powietrze wdziera się przez wybite okna. Moje całe ciało drży. Nie byłam przygotowana na taki obrót spraw. Nawet nie spodziewałam się takiego widoku.
Wszystkie szafki, komody i szuflady w naszej sypialni zostały opróżnione, a ich zawartość leży na podłodze. To wszystko wygląda tak, jakby napastnik czegoś poszukiwał, ale w rezultacie chyba nie znalazł.
Teraz moje łzy spływają niczym wodospad, kiedy zauważam na podłodze rozbite zdjęcie z naszego ślubu. Jedyne, jakie mieliśmy i jakie ocalało. Opieram się o ścianę załamana, jeszcze raz szacując straty. Nie mogę nawet myśleć, ile naszych rzeczy mógł zabrać napastnik. Pocieszające jest jedynie to, że nie dostał się do pokoiku Prim. A może wcale nie zależało mu na tym? Zauważam do tego, że nasze ubrania, które zostawiliśmy na szczęście nie ucierpiały. Mój łuk także stoi za szafą nietknięty. Nie rozumiem tych całych zniszczeń. O co, tak naprawdę chodziło napastnikowi?
Nadal nie potrafię zatrzymać łez. Peeta chodzi po pokoju, tak samo załamany, jak ja. Nie mogę wypowiedzieć ani słowa, nawet w jego kierunku. Po raz kolejny wzrokiem analizuję sypialnię i dopiero teraz ją dostrzegam. Niewielka kartka, leżąca pomiędzy poduszką, a kołdrą na łóżku. Podchodzę i biorę ją w ręce, które momentalnie zaczynają znów mi się trząść.
Należysz do mnie. G.
Krzyczę. Na razie tylko tą jedną, prostą czynność potrafię zarejestrować. Przeczytany tekst cały czas wypowiadany jest w mojej głowie. Rozpoznaję jego pismo niemal natychmiastowo. Siadam, a raczej zsuwam się na podłogę pod ścianą, bez przerwy wpatrując się w kartkę, którą upuściłam. Peeta ją podnosi i szybko siada koło mnie. Nadal w jego niebieskich oczach króluje strach, którego ja tak bardzo się obawiam. Z początku próbuje mnie uspokoić, zupełnie jak po jakimś przerażającym koszmarze. Ale teraz jest o wiele gorzej, bo to jawa, a nie sen. Wtulam się w jego koszulę, a on zamyka mnie w ciepłym uścisku. Moje gorące łzy spływają po jego szyi i wpadają za ubranie. Teraz to on jest dla mnie najlepszym lekarstwem. Oboje dla siebie jesteśmy.
Peeta czyta tekst wypisany na kartce. Nadal głośno szlocham w jego koszulę i już oboje wiemy, od kogo jest ten krótki liścik.
-Boże, to on…- szepcze Peeta z niedowierzaniem w głosie. Nie mam siły nawet kiwnąć głową. Na nic nie mam siły- To on…