Tak, jeszcze żyję i przybywam z nowym rozdziałem, którym mam nadzieję Was choć troszkę zaskoczę :3 Wiem, że znów był duży odstęp pomiędzy notkami, ale wszystkie skargi kierujcie do mojego "kochanego" gimnazjum ;-; Ale jako zadośćuczynienie rozdział o wiele dłuższy od poprzednich i mam nadzieję, że to również docenicie :3
Nie ukrywam, że bardzo zależy mi na waszych komentarzach i następna notka pojawi się, o ile tutaj zobaczę powyżej 5 komentarzy. Przepraszam, ale tylko takim sposobem mogę zachęcić Was do komentowania.
Więc zapraszam do czytania i wyrażania swojej opinii w komentarzach <3
Pozdrawiam i niech los zawsze Wam sprzyja!
PS Zostało tylko 27 dni do Kosogłosa cz. II! ;-;
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ciepły wiatr łagodnie owiewa moją twarz. Na chwilę przymykam oczy, starając się zapomnieć o wszystkich problemach, które otaczają mnie przez kilka ostatnich dni. Wdycham świeże powietrze, uspokajając oddech.
Dzisiejszy powrót do domu okazał się jeszcze trudniejszy, niż przypuszczałam. Gdy tylko przekroczyłam próg drzwi, wszystkie wspomnienia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Na kanapie nadal widziałam Gale’a, który próbuje zedrzeć siłą moje ubranie. Miałam wrażenie, jakby wciąż był obecny w tym domu. Na początku było najgorzej- gdy tylko wzrok skierowałam ku kanapie, momentalnie zaczęłam szlochać. Później łzy przerodziły się w krzyki, których nie byłam w stanie opanować. Zataczając się po całym salonie i unikając kojących dłoni Peety wpadłam w histerię. Nie bardzo pamiętam, co miało miejsce po tych zdarzeniach, ale ostatnie, co zdążyłam zarejestrować, to moje przeszywające wrzaski na każdy dotyk, jakim Peeta mnie obdarowywał, chcąc w jakiś sposób ukoić mój strach.
Zamknięta wśród czterech białych ścian byłam równy tydzień. Większość tego czasu spędziłam na odpoczywaniu i drzemaniu, co wcale nie było łatwe zważając, że każdej nocy budziłam się z wrzaskiem przeszywającym całą salę. Doskonale wiedziałam, co mnie czeka, gdy tylko zamknę oczy- kolejna wyprawa do domu, na kanapę, gdzie Gale już na mnie czekał, uśmiechając się zawadiacko.
Prawie codziennie odwiedzali mnie wszyscy po kolei. Markotny Haymitch, który i tak nie zamieniał ze mną zbyt wielu zdań, będąc na odwyku przez pielęgniarki, grożące wyrzuceniem z terenu szpitala. Effie, która nieporadnie próbowała mnie pocieszać, lecz doceniałam jej starania. I na koniec oczywiście Johanna, która nie krępowała się przed podbieraniem ode mnie morfaliny. Jednak ona i Peeta przesiadywali ze mną najdłużej.
Nie rozmawiałam z nim już więcej o incydencie z Gale’em. Mój mąż wie, że na razie to dla mnie drażliwy temat, co nie zmienia faktu, że nasze stosunki znacznie się ochłodziły. Johanna jednak zawsze starała się rozładować napiętą atmosferę pomiędzy nami. Nie mam pojęcia, jak długo jeszcze będą ciągnęły się te „ciche dni”. Peeta stara się nie okazywać tego dystansu do mnie, ale bez problemu potrafię go zauważyć. Choćby oznaką tego może być celowe odwracanie wzroku przez niego, kiedy rozmawiamy. Może „rozmawiamy” to niewłaściwe określenie przy wymianie zimnych i oschłych paru zdaniach.
Wzdrygam się na wspomnienie jego chłodnego tonu. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby odzywał się do mnie w tak nieprzyjemny sposób. W gruncie rzeczy, ja także nie popisałam się uprzejmością. Samo wypomnienie mu, że tamtej nocy przesiadywał w piekarni było kompletnie nie miejscu. Nie mógł przewidzieć, co takiego zdarzy się, kiedy akurat będzie miał nocną zmianę. Nikt nie mógł.
Nie wiem, ile już czasu stoję na balkonie z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że cała aż zesztywniałam. Prostuję się, a dłonie opieram na balustradzie, obserwując nowo wybudowany Pałac Sprawiedliwości oraz Ćwiek, który już w pełni nie służy, tak jak przed laty. Nie uważamy go za czarny rynek, handlujący zakazanymi towarami. Ludzie po prostu przyzwyczaili się do tego miejsca i powstał tutaj już całkiem legalny, normalny rynek.
Mój wzrok od Ćwieku wędruje ku Łące, a potem automatycznie spoglądam na las. Przyglądam się, jak ciepły wiatr łagodnie porusza wierzchołkami najróżniejszych drzew. Ten widok uspokaja mnie i odpręża, ale nadal nie mogę zapomnieć o najgorszym. Że to właśnie tam może przesiadywać Gale. Na tą rychłą myśl moje ciało tężeje, a plecy przeszywają nieprzyjemne dreszcze. Mam dziwne wrażenie, że nawet teraz, w tej chwili może mnie obserwować. Gwałtownie odskakuję od barierek, gdy sobie to uświadamiam. Z drugiej strony Gale nie jest na tyle głupi, żeby po tym, co mi zrobił ukrywać się gdzieś w lesie. Może brać pod uwagę fakt, że zgłosiłam sprawę do Strażników Pokoju, a oni pierwsze, co zrobiliby w tym kierunku, to oczywiście zaczęliby poszukiwania od lasu.
Nagle nieruchomieję, gdy czuję czyjeś dłonie, oplatające mnie wokół pasa. W pierwszej chwili mam zamiar krzyknąć, ogarnięta paniką, ale gdy jego palce złączają się na moim brzuchu i tym samym mogę dostrzec na nich obrączkę, już nieco się uspokajam. Peeta delikatnie i jeszcze niepewnie przytula mnie od tyłu, dając mi tym nieznacznym gestem powód do uśmiechu. Kładę swoje dłonie na jego i kciukiem głaszczę ich zewnętrzną część.
-Jesteś spięta- stwierdza szeptem, tuż przy moim uchu, co jest powodem moich lekkich dreszczy. Milczę. Jedyne, co jestem w stanie w tej chwili zrobić, to położyć głowę na jego obojczyku. Nie mam ochoty znów wracać do niekończącej się rozmowy o tamtej felernej nocy. A tym bardziej nie dzisiaj.
Peeta, widząc moją rezygnację nie odzywa się już ani słowem. I tak tkwimy w nieruchomym uścisku aż chłopak zaczyna delikatnie przesuwać palcami po moim brzuchu. Jak za pstryknięciem palcami, zapominam o jakichkolwiek problemach i troskach. Ten drobny gest sprawił, że zaczynam myśleć tylko o nas, jako o kochającej się rodzinie, która nie może żyć w ciągłym strachu i uprzedzeniu. Przez ostatnie lata już dość chodziłam przerażona na jakikolwiek drobny ruch, nawet z mojej strony. Nie mogę tego kontynuować, bo będzie mi tylko coraz ciężej, a Willow nawet mi tego nie ułatwia.
Jeszcze przez chwilę stoimy w zupełnej ciszy, obserwując Dystrykt Dwunasty pogrążony w głębokim śnie, aż moje usta niekontrolowanie wypowiadają pytanie, które mnie samą zaskakuje:
-Jak my jej o tym wszystkim opowiemy?- szepczę i dopiero po krótkim czasie dochodzi do mnie, co takiego właśnie powiedziałam. Peeta tylko lekko muska moje czoło ustami.
-Będziemy musieli się przełamać i wszystko jej wyjaśnić, jak na kochających rodziców przystało- odpowiada, a jego słowa zanikają wśród wiosennego wiatru. Po chwili jednak dodaje: -Boisz się?
-To zależy czego bardziej. Samego rozwiązania, czy tego, co będzie po nim.
-Pamiętaj, że bez względu na wszystko, będę przy tobie. Zawsze. Razem damy sobie radę nawet z najgorszymi przeciwnościami losu, jeśli tylko na nowo obdarzymy się zaufaniem.
Słowa Peety lekko mnie zaskakują, ale już domyślam się, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. Marszczę brwi, obracając się w jego ramionach tak, że teraz jego oddech przyjemnie owiewa moją twarz.
-Przecież ja ci ufam… ale nie jestem pewna, czy ty ufasz mi, zważając na to, że każda nasza rozmowa schodzi na ten sam tor i założę się, że teraz też tak będzie.
Twarz Peety momentalnie przybiera smutny wyraz, aż przez moment robi mi się go żal. Przez jego błękitne tęczówki przebija się rozczarowanie, ale też determinacja i już wiem, że nadal nie zamierza tak łatwo mi odpuścić.
-W takim razie powiedz mi, co tak naprawdę wydarzyło się tamtego wieczoru, a już nigdy o tym nie wspomnę- wiedziałam, że prędzej czy później o to zapyta. Teatralnie przewracam oczami, okazując moje niezadowolenie, a chłopak przysuwa mnie bliżej siebie- Jeśli nie masz przede mną żadnych tajemnic, możemy znów sobie zaufać i zacząć wszystko od nowa.
-Ale ja ci ufam, a skoro ty nie potrafisz zaufać mnie, to ty masz z tym problem. Poza tym, niby co mielibyśmy zacząć od nowa? Gale wciąż jest na wolności, a tak długo, jak on bez żadnych przeszkód będzie poruszał się po Dwunastce, żadne z nas nie zazna spokoju. Już po zrujnowaniu naszego starego domu chciałam zacząć wszystko od nowa, bez zbędnych zmartwień i obaw o własne życie, ale właśnie wtedy zaczęło się najgorsze. Sam przecież to odczuwałeś. Strach opanował nasze życie do tego stopnia, że nie potrafiliśmy cieszyć się nawet z najmniejszych rzeczy. Peeta, ja nie chcę dalej tak tego ciągnąć. Nie chcę, żeby Willow to odczuła. Że nasze życie to jedna, wielka tykająca bomba, która w każdym momencie może wybuchnąć…
Z trudnością hamuję się przed kolejnym w tym dniu wylewem łez i przełykam wielką gulę w gardle. Spoglądam w jego oczy, błyszczące jak zawsze, ale mam wrażenie, że właśnie w tym momencie, z sekundy na sekundę tracą swój blask. Zamiast niego, widzę w nich tylko swoje własne odbicie i żadnego ludzkiego uczucia. Jestem przekonana, że dzieje się coś złego, kiedy Peeta kładzie swoją dłoń na moim policzku.
-Dlatego, żeby to wszystko zakończyć potrzebujemy swojego wsparcia i zaufania. Katniss, dlaczego po prostu nie możesz mi powiedzieć o tamtym wieczorze? Masz przede mną coś do ukrycia, prawda?
-A dlaczego tak bardzo ci na tym zależy, żeby wiedzieć?
-Bo najzwyczajniej cię kocham, a teraz nie tylko martwię się o ciebie, ale i o was dwie. Nie chciałbym znów stracić jedynych, najważniejszych osób w moim życiu. Katniss, proszę…- jego głos jest ciepły i przepełniony troską, więc nie sposób jest mu się oprzeć, ale muszę zachować trzeźwy umysł, żeby nie dać się omamić. Peeta spogląda na mnie pokrzywdzonym wzrokiem, a ja nie potrafię już dalej tego wszystkiego ukrywać, szczególnie pod naciskiem jego oczu. Już moje usta moją mu wszystko wyśpiewać, kiedy postępuje szybko i niespodziewanie. Natychmiast zbliżam swoje wargi do jego z takim impetem, że chłopak na chwilę traci równowagę. Zaczynam gwałtownie i namiętnie całować jego usta, a Peeta mi w tym wtóruje. Nie spodziewałam się tego po nim. Zawsze zaczynał delikatnie i nieśmiało- dopiero potem przechodził do coraz śmielszych pocałunków.
Zajadle smakuję jego ust po tak koszmarnie długim czasie, a on tradycyjnie przejeżdża palcami po linii mojego kręgosłupa. Wplatam palce w jego blond włosy i zamykam oczy, rozkoszując się tą rzadką chwilą beztroski, jaka została nam dana. Mam wrażenie, jakby wszystko inne przestało istnieć. Jakbym nigdy nie brała udziału w Igrzyskach, nigdy nikogo nie zabiła, nigdy nie spotkała Gale’ a i nie straciła siostry. Jakbym wiodła całkiem spokojne życie i żaden strach nie zamieszkał w moim sercu. Kiedy jednak Peeta odrywa swoje usta od moich, cały czar prysł. Znów powróciło do mnie wszystkie wspomnienia. Jesteśmy tylko parą żyjących zwycięzców, stojących na balkonie swojego domu w Dwunastym Dystrykcie i nigdy nie uwolnimy się spod szponów obezwładniającego strachu.
-Błagam, nie przestawaj… Chcę o tym wszystkim zapomnieć, a tylko ty potrafisz to uczynić- szepczę, mając łzy na czubku nosa, ale Peeta tylko chwyta w palce mój podbródek, by móc spojrzeć w moje szare oczy.
-Bądź prawdomówna, proszę…
Szybko w myślach analizuję wszystkie zdarzenia, jakie mogą wpaść do głowy Peety po tym, jak powiem mu o wiadomości Sierry i o tym, że w ogóle miałam czelność ruszyć się z domu w środku nocy. Chłopak jest aż nadto opiekuńczy, więc mogą mu przyjść wszystkie pomysły do głowy, byle tylko zapewnić mi bezpieczeństwo. Zażąda, żebym pod jego nieobecność w ogóle nie wychodziła z domu, zamknie mnie w pokoju, albo w najlepszym wypadku nakaże Haymitchowi lub Johannie pilnowanie mnie. Prawdomówność kategorycznie odpada.
-Dobra, wygrałeś…- mówię niezadowolona- Sprzątałam, to wszystko. Potem zadzwonił dzwonek do drzwi, myślałam, że to ty wróciłeś z pracy i zapomniałeś kluczy od domu, więc bez zastanowienia otworzyłam. Sam wiesz, kto za nimi stał…
Peeta powoli analizuje moje słowa, ale nie jest nimi przekonany. Marszczy brwi i powoli kiwa głową, a ja już wiem, że mi nie wierzy. Koniec. Straci do mnie zaufanie i zamknie mnie na cztery spusty.
-A to ciekawe, Johanna mówiła mi coś zupełnie innego- mówi zaczepnie, a ja staję jak wryta.
Johanna! A to papla… Wiedziałam, że nie powinnam była jej jeszcze ufać! Mojego krótkiego wypadu do lasu nie potrafiła zachować w tajemnicy, a co dopiero wiadomość, którą otrzymałam od Sierry.
Peeta nagle odsuwa się ode mnie na krótką odległość. Widzę w jego oczach gniew i przebijającą się frustrację, a ja już wiem, że nie mam co liczyć na więcej pocałunków.
-Dlaczego musisz mnie tak okłamywać?! Katniss, jesteśmy małżeństwem! Związek przede wszystkim opiera się na zaufaniu, a nam go brakuje! Johanna wszystko mi powiedziała. Że byłaś w środku nocy w lesie i urządziłaś sobie krótkie polowanie. Wyjaśnij mi, co ty sobie wtedy myślałaś?! Po pierwsze- jesteś w ciąży. Kiedy to w końcu do ciebie dotrze?! Teraz nie tylko chodzi o ciebie, ale także o naszą córkę, na której i tak wszystko się odbija. Naprawdę chcesz zabić kolejne istnienie?!- tutaj na chwilę przerywa, zaciskając powieki i odwracając się ode mnie. Szybko i kurczowo chwyta się balustrady, a ja milczę. Stoję tylko, jak słup soli, bo co w takiej sytuacji powinnam zrobić? Po chwili w końcu pokonuję odrętwienie i pewnym krokiem podchodzę do Peety, który zdaje się z sekundy na sekundę coraz ciężej i łapczywiej oddychać. Słyszę swoje własne bicie serca, kiedy ostrożnie kładę dłoń na jego ramieniu. Chłopak momentalnie odwraca się w moim kierunku, przy okazji odrzucając moją rękę.
-To właśnie przez tą wyprawę do lasu, Gale zdołał cię dopaść! Domyślił się, że nie pozwoliłbym wyjść ci z domu w nocy, a skoro jednak wyszłaś, to muszę być gdzieś indziej. Sama zastawiłaś na siebie sidła! Sama jesteś za to wszystko winna!- Peeta jeszcze nigdy aż tak nie podnosił na mnie głosu. Zmierza w moim kierunku, niczym taran, a ja tylko się cofam, uważając, żeby nie potknąć się o brzeg dywanu, gdy wchodzimy do pokoju. Wściekłość wymalowana na jego twarzy nie zwiastuje nic dobrego, a ja obawiam się najgorszego. Że błyszczące wspomnienia w każdej chwili mogą powrócić.
-Nie rozumiesz, że zachowałaś się jak małe, rozkapryszone dziecko, które nie myśli, jakie mogą mieć konsekwencje jego postępowanie?! I ty się wtedy dziwisz, że nie mam do ciebie zaufania?! Nie mam i nie będę miał, jeśli w tej chwili się nie opamiętasz! Naprawdę chcesz pogrzebać nasz związek?! Chcesz tego?! Bo w tym momencie wisimy nad krawędzią. Kolejny raz mnie okłamałaś, ja nie mogę tego tak po prostu puścić mimo uszu, Katniss!
Z każdym krokiem, jaki wykonuje w moją stronę dostrzegam, jak jego tęczówki diametralnie ulegają zmianie. Najpierw błękitny blask zastępuje zielonkawa poświata, która nadaje twarzy chłopaka jeszcze większej wściekłości. Po chwili jednak tęczówek już w ogóle nie potrafię dostrzec. Zostały zastąpione przez czarne, jak węgiel źrenice, a to oznacza tylko jedno.
Część mnie krzyczy, żebym uciekała, być może jeszcze zdołałabym dobiec do drzwi Haymitcha, ale decyzję podejmuję stanowczo za późno. Nadal cofam się na oślep, aż w końcu moje nogi dotykają miękkiego prześcieradła łóżka. Peeta naciera na mnie, cały aż kipiąc z frustracji. Czekam na uderzenie, które zwali mnie z nóg. Być może już się nie podniosę. Być może stracę córkę. Być może stracę męża.
Jednak zamiast uderzenia następuje popchnięcie, dzięki któremu upadam na łóżko. W następnej sekundzie nastaje ciemność, a mi zaczyna brakować tchu. Chwilę zajmuje mi orientacja w sytuacji. Jedyne, co słyszę to pogardliwy głos Peety i niezbyt miłe słowa skierowane w moim kierunku.
Duszę się. Nie mogę oddychać. Poduszka, przyciskana z całej siły do mojej twarzy odcina mi dopływ powietrza. Nie daję za wygraną, bo tak, jak powiedział Peeta, teraz nie chodzi tylko o mnie. Próbuję się jakimś cudem oswobodzić, ale moje wysiłki na nic się nie zdają. Chłopak jest za silny, a tym bardziej dla mnie. Bardzo szybko zaczynam panikować, a do moich oczu napływają łzy strachu. Kiedy zaczynam już tracić siły i oswajać się z opcją nieuchronnej śmierci, zaciskam paznokcie na nadgarstkach Peety, pomagając mu w ten sposób wrócić do rzeczywistości, bo dzięki cierpieniu może się skupić na tym, co jest tu i teraz. Wbijam paznokcie tak mocno, że czuję, jak jego krew spływa po moich palcach. Nie chcę sprawiać mu bólu, ale teraz to jest jedynym wyjściem, żebym mogła przeżyć.
Ściskam jego nadgarstki tak mocno, że aż boli, ale nie przestaję, aż w końcu zupełnie tracę siły. Mam wrażenie, jakby moje płuca płonęły żywym ogniem. To koniec- myślę i odrywam paznokcie od jego nadgarstków i wtedy właśnie nie czuję już nacisku na twarz. Ostatkami sił zdejmuję poduszkę i łapczywie wdycham świeże powietrze, tak długo aż zaczynam się krztusić własnymi łzami. Parę minut zajmuje mi uspokojenie oddechu oraz mojego rozdygotanego ciała. Po chwili odwracam wzrok ku Peecie, który kuli się pod jedną ze ścian pokoju, wbijając paznokcie w nadgarstki. Jego twarz jest roztrzęsiona i cała czerwona, ale powoli dochodzi do siebie. Widzę to w jego oczach, które stopniowo nabierają znów błękitnej barwy.
Wykończona opadam na łóżko nie zwracając uwagi na dyszącego Peetę w kącie pokoju. W tym momencie pamiętam tylko o tym, żeby oddychać.
Po paru minutach czuję jego palce na moim policzku. Momentalnie ogarnięta paniką, że znów chce mnie udusić, podnoszę się do pozycji siedzącej, unikając jego dłoni.
-Spokojnie, Katniss. Nic ci już nie zrobię…- uspokaja mnie, a ja mu wierzę, bo nie widzę nic niepokojącego w jego oczach- Nic ci nie jest?
W odpowiedzi tylko przecząco kręcę głową, bo nie stać mnie na więcej. Peeta dokładnie lustruje wzrokiem każdą część mojego ciała.
-Na pewno? Możemy pojechać do szpitala, żeby się upewnić.
Jego opiekuńczy ton od razu mnie denerwuje, ale nic nie mówię, tylko znów przecząco kręcę głową. Jestem zbyt zmęczona, żeby jeszcze się z nim wykłócać. Peeta chwyta mnie za dłoń i delikatnie ściska moje palce.
-Chciałem cię przeprosić za to, że któryś już raz próbowałem cię zabić, ale ja naprawdę nie mogę tego kontrolować. Przepraszam, Katniss. To ja stanowię dla ciebie jeszcze większe zagrożenie niż Gale- mówi i widzę, jak te słowa muszą sprawiać mu trudność. Spuszcza wzrok, bo nie jest w stanie już dłużej patrzeć w moje przestraszone oczy.
-Co? Peeta, co ty wygadujesz?- mój głos jest ochrypły i jeszcze nie w pełni sił. Nie rozumiem, co przez to chłopak pragnie powiedzieć i nie chcę nawet myśleć, do czego zmierza.
-Zabiłem kogoś, rozumiesz?- szepcze, zaciskając palce na kołdrze- Zabiłem chłopaka, który był mną…
-Nie, Peeta…- zaprzeczam, gorączkowo kręcąc głową. Czuję, jak słone łzy zaczynają zbierać się pod moimi powiekami- Dawny ty jesteś nadal w środku.
Blondyn spogląda głęboko w moje oczy, kiedy pierwsza łza zaczyna spływać po moim policzku, aż w końcu skapuje na jego dłoń. Mam wrażenie, jakby ta chwila trwała całą wieczność.
-Katniss, próbowałem cię zabić. Powinienem stąd odejść.
Tego jednego, prostego zdania obawiałam się od zawsze. I właśnie teraz, kiedy mój mąż wstaje, by tak po prostu wyjść z pokoju i zniknąć z mojego życia, pękam na małe, drobne kawałeczki. Łzy obficie spływają po moich policzkach, a ja nie potrafię opanować oddechu, który z każdą następną sekundą mi się urywa.
-Dlaczego chcesz mnie tak po prostu zostawić po tym wszystkim, co przeszliśmy?- szlocham, obejmując się ramionami, żeby chociaż trochę uspokoić oddech. Peeta zatrzymuje się i odwraca w moim kierunku, a kiedy zauważa, w jakim jestem stanie widzę, że powstrzymuje się od zmiany decyzji i wtulenia się w moje ciało.
-Nie chcę cię zostawiać. Za bardzo się do ciebie przywiązałem. Za bardzo cię kocham. Za bardzo mi na tobie zależy, żebym cię zostawił, ale czasami jedynym sposobem chronienia osoby, którą się kocha, jest trzymanie się od niej z daleka- Peeta odwraca się do drzwi, kiedy i do jego oczu napływają łzy, których nie sposób jest pohamować. Jego słowa kłują moje serce raz za razem jeszcze długo po ich wypowiedzeniu. Czuję w piersi obezwładniający ból od nadmiernego płaczu, ale pomimo tego ostatni raz ponawiam próbę zatrzymania go.
-Peeta, zaczekaj- chłopak ostatni raz zatrzymuje się w drzwiach i spogląda na mnie smutnymi, błękitnymi oczami, w których nie mogę dostrzec niczego innego, jak ból- Nadal cię kocham…