Budzę się,
wrzeszcząc i nie mogąc złapać tchu. Pospiesznie rozglądam się wokół. Jestem w
pociągu, który jedzie do 12 Dystryktu. Jak się cieszę, że to był tylko sen.
Próbuję się
uspokoić i wyrównać oddech, ale nie jest to łatwe. Spoglądam na zegarek.
Dopiero 3.15 w nocy. Kładę głowę na poduszce, by móc znów zasnąć, lecz jest to
niewykonalne. Przewracam się z boku na bok, myśląc o tym koszmarze. Prim,
przeszyta strzałą, cienie, szepty, Peeta cały we krwi, krzyki, wystrzały z
armaty…
Siadam i
zakrywam twarz dłońmi. Chciałabym, żeby ktoś przy mnie był. Żeby ktoś mnie
przytulił. Żebym miała dla kogo żyć. Chciałabym wrócić do tych czasów, gdy
budziłam się z koszmarów i zawsze ktoś przy mnie był. Przybiegał na każdy mój
krzyk. Peeta… tak bardzo chciałabym, żeby ze mną był… Chciałabym znów móc
wtulić się w jego ramiona, poczuć się znów bezpieczna…
Otwieram
szufladkę od komody przy łóżku i wyjmuję perłę. Tę perłę, którą Peeta podarował
mi podczas 75 Głodowych Igrzysk. Zaciskam ją mocno w ręce i znów próbuję
zasnąć. Może ona mi pomoże…
Po godzinie
bezczynnego leżenia i gapienia się na perłę nadal rozmyślam nad snem. Widać nie
mogę spać i kropka.
Odkładam
ostatni prezent od Peety z powrotem do szufladki i powoli wstaję. Jak zwykle
kręci mi się w głowie i w ostatniej chwili chwytam się łóżka.
Jakoś
zdołałam dowlec się do łazienki. Spoglądam w lustro. Ujrzałam w nim
siedemnastoletnią dziewczynkę. Tak, dziewczynkę, która zwyciężyła w 74
Głodowych Igrzyskach i przeżyła 75. Dziewczynkę, która zabiła nie jednego
człowieka. Dziewczynkę, która sprzeciwiła się bezwzględnym władzom i stała się
symbolem Rebelii.
Myśląc o
tamtych wydarzeniach od razu łzy spływają po moich policzkach. Te wszystkie
niewinne, zabite dzieci. Osoby, na których tak bardzo mi zależało… Prim, Cinna,
Rue, Finnick, Peeta…
Wpadam w
nieopanowaną furię. Rozbijam lustro na drobne kawałeczki, które poważnie
kaleczą mi ręce. Czuję ostry ból, zarówno w miejscach ukłucia szkła, jak i w
sercu, które też jest w kawałkach i nie mam pojęcia kiedy znów pozbiera się w
jedną całość.
Zsuwam się
powoli na podłogę, nie zważając na kawałki popękanego lustra. Płaczę…
przykładam ręce do twarzy.
-Katniss…
musisz być silna! Weź się w garść!- mówię sama do siebie, zaciskając pięści na
twarzy. Wtedy czuję, że po nadgarstkach spływają mi stróżki krwi. Ból jest
piekący, ale daje ukojenie. Lubię cierpieć, bo to daje mi ulgę…
Biorę
kawałek szkła i rozcinam kolejną szramę na ręce. Jęczę z bólu, ale należało mi
się to… Wszystko przeze mnie! To moja wina! Oni nie żyją z mojej winy! Jeszcze
bardziej nacinam sobie ręce, aż całe są we krwi. Rzucam odpadkiem lustra w kąt,
sama przykładając okrwawione dłonie do twarzy.
Powoli
wstaję, decydując się na szybki prysznic. Nie zważając na odłamki szkła, które
wbijają mi się w stopy idę do kabiny. Odkręcam kurek, pozwalając, by lodowata woda
obmyła mnie z krwi. Szczypią mnie ręce, ale ten ból jest nieporównywalny z tym
wewnątrz mnie.
Opieram głowę
o drzwi kabiny, łzy spływają po moich policzkach. Teraz płacz zmienia się w
prawdziwy szloch. Nie mogę się uspokoić. Zaczynam się dusić.
W końcu
jakoś udaje mi się opanować załamanie i wychodzę z kabiny, ubierając szlafrok. Wtulam
się w jego ciepło i przypominam sobie Tournee Zwycięzców, kiedy to ubrałam go
po raz pierwszy. Teraz już stracił na swojej miękkości, ale nadal przyjemnie w
nim przebywać. Głównie dlatego, że przypomina mi o tamtych chwilach…
Splatam
włosy w byle jaki warkocz, ale po chwili je rozpuszczam. Nie mam dla kogo się
stroić, więc po co mam ładnie wyglądać? Nikomu już na mnie nie zależy...
Wychodzę z
łazienki i zerkam na zegarek: 5.12. Biorę szybko perłę, co nie jest łatwe przez
pokaleczone ręce. Otwieram drzwi od przedziału. To niewiarygodne. Wszystko
pozostało w tych samych miejscach, jak podczas przejazdu Tournee Zwycięzców i
do Ośrodka Szkoleniowego, gdy zostaliśmy wylosowani do Igrzysk. Wylosowani… My…
Peeta… Tak bardzo za nim tęsknię… Przypominam sobie wszystkie chwile, spędzone
razem… Ale jego już nie ma… Nie ma go przy mnie… Nie mam komu zwierzyć się ze
swoich problemów, zmartwień. No, może Haymitchowi, ale jego i tak bardziej
interesuje butelka bimbru, niż moje załamanie nerwowe…
Jedziemy
właśnie razem do 12 Dystryktu, a raczej do szczątek, które po nim pozostały.
Muszę jakoś posklejać wszystko w jedną całość. Siadam na kanapie, gdzie
siedziałam razem z Peetą…
A więc
tak... Jadę do dwunastki razem z Haymitchem. Mama przeniosła się do czwórki, by
móc pomagać w szpitalu. Tak, to było jej wytłumaczenie, chociaż wiem, że nie
chciała wracać z powodu tych wszystkich wspomnień, związanych z Prim. Mi też z
pewnością nie będzie łatwo. Okazało się, że Annie jest w ciąży z Finnickiem i
razem z Johanną wróciły do siódemki. Beetee wrócił do dwójki, a Enobaria do
trójki. Peeta za to… nie wiem dokładnie, gdzie się podziewa. Niby miał wrócić z
nami do dwunastki, ale nie widziałam go od narady z prezydent Paylor. Możliwe,
że został w Kapitolu, bo nie chciał się już ze mną widywać… Przecież po tym co
mu zrobili byłam jego wrogiem, chociaż podobno już wrócił do siebie.
Myśląc o tym
znów zaczynam płakać i kładę się na kanapie. Zwijam się w kłębek, a łzy spływają
po moich policzkach, bo tylko to mi już pozostało… Trzymam cały czas w ręce
perłę i jakoś po długim czasie udaje mi się zasnąć…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdziały postaram się dodawać co dwa dni. ;3 I jeszcze raz prosiłabym was o opinie w komentarzach- co mogłabym pozmieniać itp...