sobota, 6 grudnia 2014

23. "On nie żyje..."



Witajcie! :D
Mam dla was kolejny rozdział, przy którym okropnie długo się męczyłam. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :3
I jak zwykle serdecznie was przepraszam za tak długi odstęp w notkach. Po prostu w szkole dzień po dniu mam jakieś sprawdziany i kartkówki :c Drugi powód to brak weny, ale jak tylko przeczytałam wasze komentarze pod ostatnim rozdziałem od razu się zmotywowałam <3 Dziękuję za każdy komentarz, który wiele dla mnie znaczy :3 Mam nadzieję, że pod tą notką będzie chociażby tyle samo, albo nawet więcej *-* Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania :3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przylegam do niego całym ciałem. Zimno mi, drżę, ale on ogrzewa mnie zaledwie jednym dotknięciem. Ogrzewa mój kark, ramię i w końcu usta. Nie pozostaję mu dłużna. Odpłacam mu się, myślę, że nawet lepiej. W końcu rywalizujemy, kto kogo bardziej ociepli. Tylko w taki sposób mogę choć na chwilę zapomnieć o tym, co miało miejsce dzisiejszego dnia. Nie, nie mogę teraz zadręczać się tymi myślami. Wreszcie możemy nacieszyć się sobą, a ja nie zamierzam tego zepsuć.
Przesuwam delikatnie stopą po jego nodze, a on głaszcze mnie po plecach. Wargami znów schodzi w dół, po szyi, aż na dekolt. Przymykam oczy, oblizując usta. Jego pocałunki palą żywym ogniem, trawią aż do wewnątrz. Dla mnie nie ma bardziej przyjemniejszej na świecie rzeczy.
Delikatnie przygryza moją dolną wargę, wydobywając z mojego gardła cichy jęk. Jestem głodna, tak jak tamtego dnia na plaży, a to dopiero przekąska. Namiętnie muskam jego usta, przy okazji rozpinając guziki koszuli. On nie pozostaje mi dłużny.
Na chwilę przestaje, kiedy zauważa mój przyspieszony oddech. Lekko kręci mi się w głowie, ale mam nadzieję, że to nic poważnego. Wzrokiem odnajduje moje oczy. Jego spojrzenie przysparza mnie o niekontrolowane drgawki. Niebieskie tęczówki, nawet w ciemności lśnią w blasku księżyca. Boję się, że za chwilę utopię się w ich błękicie.
-Kochasz mnie. Prawda czy fałsz?- pyta, ochrypniętym, niemalże słyszalnym głosem. Uważnie śledzi mój wzrok, czekając na odpowiedź.
-Prawda- szepczę, unosząc kąciki ust. Na jego twarzy pojawia się ulga. Jak mógł pomyśleć, że jest inaczej?
Delikatnie skubie zębami moje ucho, a fala gorąca znów rozpływa się po moim ciele. Kładę głowę na jego klatce piersiowej, oddychając głęboko. On zaś obejmuje mnie w talii, bawiąc się kosmykami moich włosów. Oboje jesteśmy już wystarczająco zmęczeni. W pełni nie zaspokoiłam mojego głodu, ale oczy same mi się kleją.
-Nie jesteśmy za ciężkie?- pytam po jakimś czasie, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca.
-Skąd- śmieje się- Ciężkie? Czy ja o czymś nie wiem?
-Wiesz tyle, co i ja- teraz to ja chichoczę. Podnoszę głowę, całując go w czubek nosa- Bo wiesz… niedługo nie będę mogła na tobie leżeć.
-Dlatego musimy ten czas jak najszybciej wykorzystać- przytula mnie mocniej, a ja niemal widzę, jak dumny tata szeroko się uśmiecha.
-Rodzina Mellarków w komplecie- wzdycham, wsuwając moją zimną dłoń w jego. Momentalnie przymykam oczy, a sen bierze górę. Wiem, że Peeta nie zaśnie. Nie zmruży nawet oka. Całą noc będzie miał się na baczności, co z kolei niepokoi mnie. Przed wywiadem powinniśmy być wyspani, wypoczęci. On natomiast będzie pilnował mnie. Nie chcę się sprzeciwiać i robić niepotrzebnego kłopotu, ale nie jestem z tego zbytnio zadowolona…
Powoli otwieram oczy i koncentruję się na bólu, który wypełnia moją głowę. Momentalnie przykładam dłoń w obolałe miejsce, co jeszcze bardziej pogarsza sytuację. Pokój nadal wiruje mi przed oczami, ale mój wzrok powoli się wyostrza. Dopiero teraz zauważam, że leżę na podłodze, a każdy ruch sprawia mi wyjątkowy ból. Próbuję się podnieść, podtrzymując się łóżka, na którym przed chwilą leżeliśmy z Peetą. Właśnie- Peeta. Nie ma go. Teraz kompletnie zaczynam panikować. Bez niego jednym palcem można mnie powalić i to trupem.
-Peeta!- krzyczę w nadziei, że nie zostałam sama. Nieznośne łzy zdążyły już dawno napłynąć mi do oczu. Jestem słabsza, niż myślę. Cały czas czekam na jego odpowiedź. Zaczynam się trząść i pociągać nosem.
Decyduję się na wyjście z pokoju. Zrobię wszystko, byle tylko go znaleźć. Muszę go znaleźć. Wstaję z łóżka, kierując się w stronę drzwi. Po drodze rękoma podtrzymuję się ścian i mebli. Sama nie dałabym rady iść. Jestem za słaba. Jeszcze kilka razy udaje mi się zawołać Peetę, ale nic z tego. Przeczuwam, że coś jest nie tak. Jak mógłby zostawić mnie z własnej woli, w nocy i to w szczególności na podłodze? W dodatku ból w tylnej części głowy nie daje mi spokoju.
Staję przed drzwiami, ale obawiam się tego, co za nimi zobaczę. Niekontrolowane drgawki przeszywają moje ciało w każdym miejscu. Próbuję się uspokoić, raz, drugi. Mam nadzieję, że jak otworzę drzwi Peeta mnie przytuli.  Wyjaśni to całe zajście. Teraz zależy mi tylko na tym, żeby przy mnie był.
Jednym szarpnięciem otwieram drzwi, a moje przeczucia w najmniejszym calu się sprawdzają. W wagonie głównym na stole leży przywiązany Peeta. Na ten widok nogi się pode mną uginają. Upadam na ścianę, przykładając dłoń do ust. Wiedziałam, że tej nocy nie będę mogła spokojnie spać.
Odwraca głowę w moim kierunku, a ja natychmiast do niego podbiegam. Dopiero teraz zauważam na jego twarzy krew i siniaki. Błękitne oczy nie są już spokojne, jak zwykle. Czarne źrenice zwiastują niepokój i zdenerwowanie.
-Boże, Peeta!- krzyczę, obejmując jego twarz zimnymi dłońmi. Słone łzy zaczynają spływać po moich policzkach. Widzę, że jest w dość poważnym stanie. Z ledwością zdoła na mnie patrzeć.
-Uciekaj stąd! To pułapka!- wrzeszczy, próbując się uwolnić. W jego oczach tańczą iskierki szaleństwa. Nim zdołają dotrzeć do mnie jego słowa zabieram się za rozsupływanie grubych węzłów na jego nadgarstkach. Z początku zaprzecza, nadal próbując mnie chronić.
-Jaka pułapka?- pytam, zaniepokojona, dopiero trawiąc to, co mi powiedział. Odrobinę się z tym spóźniam. Ktoś od tyłu chwyta mnie za ręce, krępując je za plecami. Nie mam sił, by się bronić. Nie mam na nic siły.
-Nie! Zostawicie ją! Puśćcie!- Peeta wyrywa się, wpadając w furię. Nie może mnie uratować, ani ja jego. Na tym polega główny problem. Spoglądam na twarz mężczyzny, który wiąże mi nadgarstki. Niekontrolowany jęk wydobywa się z mojego gardła, gdy zaciąga węzeł. Nie obchodzi go, czy może zrobić mi krzywdę. Mężczyzna kogoś mi przypomina, ale w ciemnościach nie mogę liczyć na stuprocentową pewność. Myślę, że to Asher. Tylko jak zdołał się uwolnić? Haymitch go pilnował, a w dodatku był niemalże prawie konający.
Peeta zauważa łzy, spływające po moich policzkach, co jeszcze bardziej go denerwuje. Chyba uświadomił sobie, że jest bezsilny, tak jak i ja.
-Witaj, Igrająca- ponury głos sprawia, że zamieram w bezruchu. Znam go, aż za dobrze. Towarzyszył mi w lesie, na łowach, Ćwieku. Zaciskam zęby, by ponownie się nie rozpłakać. Akurat w tej chwili jest mi to najmniej potrzebne.
Z cienia, za Peetą wyłania się jego sylwetka. W blasku księżyca zauważam szaleńczy uśmiech, który gości mu na poharatanej twarzy. Nie zamierzam odezwać się do niego ani słowem. To koniec. Gale jest nieobliczalny. Najpierw zabije Peetę w okrutnych męczarniach, później natomiast mnie. Będę musiała patrzeć, jak się nad nim znęca, a to jest dla mnie najgorsza tortura. Gale doskonale o tym wie.
-Nie przywitasz się ze swoim najlepszym przyjacielem?- pyta, a ja słyszę śmiech w jego wypowiedzianych słowach. Jest zachwycony tym, że wreszcie udało mu się upolować zwierzynę, na którą tak czekał.
-Nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz moim przyjacielem- mówię stanowczo, wciąż zaciskając zęby. Tylko tak mogę powstrzymać się od płaczu, który mam na czubku nosa.
Gale parska śmiechem, podchodząc bliżej mnie. Gdybym tylko mogła od razu starłabym mu ten jego głupkowaty uśmieszek z twarzy.
-Tęskniłem za tobą, kochanie- podnosi mój podbródek na wysokość jego ust i natychmiast zbliża je do moich. Próbuję się wyrwać, szarpać, cokolwiek. Pocałunek Gale’a w najmniejszym stopniu nie przypomina tych, którymi Peeta zawsze mnie obdarowywał. Ciepłe, namiętne, przepełnione miłością. Gale całuje mnie brutalnie, niemal obrzydliwie.
-Zostaw ją! Słyszysz?!- wrzeszczy Peeta z całych sił, jakie mu pozostały. Gale wreszcie odsuwa się na małą odległość od mojej twarzy. Momentalnie łapczywie wdycham powietrze. Podnoszę wzrok, nadal nie dam za wygraną. Nie mogę okazywać mu słabości. Niech wie, że wciąż jestem silna, a przynajmniej na taką wyglądam. W głębi duszy najchętniej skuliłabym się na łóżku, łkając w poduszkę.
-Nikt nie pytał cię o zdanie, blondasie- prycha Gale, nawet nie odwracając się do Peety- Teraz twoja żonka jest moja i zapłaci za wszystkie moje zranione uczucia.
-Uczucia? Ty w ogóle je masz?- pytam, ironicznie się uśmiechając. Musi w końcu przyjąć do wiadomości, że nie tak łatwo mnie złamać. Przeżyłam dwukrotnie Igrzyska, stałam się Kosogłosem, symbolem powstania, obaliłam rządy okrutnego prezydenta, więc teraz na pewno nie pozwolę, aby jakiś podły drań mnie wykończył.
Kątem oka spoglądam na Peetę. Dochodzi do mnie, że jest wycieńczony. Gdyby nie ja zapewne już dawno straciłby przytomność. Po prostu nie chce mnie zostawić, w szczególności z tym nieobliczalnym dupkiem.
-Miałem, dopóki ty ich nie zniszczyłaś. A teraz może dla odmiany je naprawisz?- zabiera się za rozpinanie mojej koszuli.
-Tylko spróbuj ją tknąć! Od razu tego pożałujesz! Zostaw ją!- wrzeszczy Peeta, próbując wyrwać choć jedną rękę z grubych węzłów.
-Gale, nie… Błagam cię! Przestań!- krzyczę, ale słowami nic nie zdziałam. Zaczyna muskać moją szyję. Na policzkach pieką mnie gorące łzy. Łzy bezsilności. Może zrobić sobie ze mną, co tylko mu się żywnie podoba. Peeta po prostu kipi ze złości, wydając z siebie jakieś nieludzkie dźwięki.
-To co, skarbie? Może przejdziemy do sypialni?- na twarzy Gale’a pojawia się figlarny uśmieszek. Jest całkowicie usatysfakcjonowany stanem w jakim się znajduję. Udało mu się doprowadzić mnie do płaczu. Osiągnął swój cel, przy czym też mnie złamał.
-Po moim trupie- szepczę, plując mu prosto w twarz. Z początku wydaje się być niewzruszony, a ja jestem zadowolona z tego, co przed chwilą zrobiłam. Niech dotrze do niego, że nim gardzę.
Prostuje się, zachowując kamienną twarz. Dłonią wyciera moją ślinę z policzka.
-To akurat da się załatwić- mamrocze, a po chwili moja twarz przyjmuje cios pięścią. Ląduję całym ciężarem ciała na podłodze. Z początku nie mogę oddychać i zapewne wyglądam, jakbym się dusiła. Ból przeszywa mi całą głowę, niczym strzała.
-Katniss! Katniss!- słyszę naglący głos Peety. Chcę chociaż kiwnąć głową, że wszystko w porządku, chociaż tak nie jest. Żeby przynajmniej się nie przejmował moim stanem- Jeśli coś jej się stało… zabiję cię! Rozumiesz?! Zabiję!
Nim zdążę otworzyć oczy Asher od razu szarpie mnie za ramię, bym wstała. Omal się nie przewracam. Czuję, jak cały mój policzek pulsuje od uderzenia Gale’a. Nie chcę otwierać oczu. Nie chcę znów wrócić do tego koszmaru. Niech Gale mnie zabije. Proszę bardzo. Mam już dość tego wszystkiego. Tylko niech zostawi Peetę w spokoju. Błagam…
Z trudem na wpół otwieram oczy. Asher wciąż trzyma mnie za ramię, bym mu się nie wyrwała. Spoglądam na Peetę, który cały czas wpatruje się we mnie. Gdy widzi, że otwieram oczy momentalnie wypuszcza powietrze z ust, posyłając mi pokrzepiający uśmiech. Ja natomiast nie mogę tego zrobić. Nawet oddychanie sprawia mi ból, a co dopiero uniesienie kącików ust.
Zauważam Gale’a, uśmiechniętego od ucha do ucha, który przynosi wiadro z wodą i lnianą szmatkę. Zaczynam zastanawiać się po co są mu potrzebne. Chce wytrzeć Peetę z krwi?
-Kotna, pamiętasz Cornela? Tego Strażnika Pokoju sprzed czterech lat?- pyta Gale, stawiając wiadro na stole, obok Peety. Z początku nie wiem, o co mu chodzi. Owszem, przypominam sobie Cornela. Brunet z szarymi oczami, trochę podobny do Gale’a. Okrutnie brutalny i surowy. Tylko, co to ma wspólnego z sytuacją, w jakiej się znajdujemy? Nie odzywam się ani słowem. Z ledwością tylko stoję, głęboko oddychając.
-Cornel miał bardzo nietypowy sposób karania. Chyba już domyślasz się, o co mi chodzi…- mamrocze opierając się o blat stołu, na którym leży Peeta.
No, tak. Stół, Peeta związany, wiadro z wodą, lniana szmatka. Momentalnie przytomnieję. Zimny dreszcz strachu przebiega mi po plecach.
-Nie! Nie zrobisz mu tego! Nie możesz!- krzyczę i czuję, jak wielka gula rośnie mi w gardle. Gale z pobłażliwością się uśmiecha, a do mnie dochodzi okrutna prawda…
Cornel był Strażnikiem Pokoju jakieś cztery lata temu. Dość brutalnie pilnował porządku w Dwunastce. Chłostał ludzi za drobne przewinienia, robił publiczne egzekucje. Lecz najbardziej zapadł mi w pamięci dzień, w którym wymierzał karę na około siedmioletnim chłopczyku. Dzieciak pochodził z dość ubogiej rodziny, więc nie jadł nic od kilku dni. Tamtego dnia ukradł z Ćwieka zaledwie jedno małe jabłko. Cornel od razu go schwytał, przywiązał do blatu, który przeniósł na sam środek placu. Położył na twarzy chłopczyka szmatkę, a następnie lał na nią cały kubeł wody. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak dzieciak wierzgał się na tym stole. Według mnie to jedna z najokrutniejszych tortur. Sprawia, że człowiek myśli, że się topi. Rzecz jasna dzięki szmatce jest to niemożliwe. Ta tortura nie zadaje żadnych ran fizycznych, za to psychika siada po kilkakrotnym zastosowaniu. Cornel temu chłopcu lał na twarz wodę chyba z pięć razy. Później przestał, gdy zauważył, że jego ofiara przestaje się ruszać. Zgadza się, zabił tego chłopaka. Dzieciak się wykończył, a Cornela zwolniono z pełnionych obowiązków. Moim zdaniem to i tak za mało. Powinni uśmiercić go w ten sam sposób, jaki on tego chłopaka.
To wspomnienie mrozi mi krew w żyłach. Peeta za chwilę będzie przeżywał to samo. Zaczynam krzyczeć, nie mogę dopuścić, by Gale tak go torturował. Już dość się nacierpiał w Kapitolu pod opieką Snowa.
-Gale, błagam cię! Nie rób mu tego! Błagam!- wrzeszczę, a po moich policzkach spływają gorące łzy. Peeta tylko niepokojąco na mnie spogląda.
-A więc domyśliłaś się już, Kotna- jego śmiech kołacze mi w głowie. Ta jego chora zazdrość doprowadzi Peetę do śmierci.
-Peeta! Wstrzymaj powietrze! Błagam cię, wytrzymaj! Kocham cię!- wykrzykuję wszystko na jednym oddechu. Ostrzegam go najdokładniej, jak potrafię.
Gale zaczyna swoje tortury. Kładzie Peecie na twarzy lnianą szmatkę, ten zaś z początku nie wie, co się dzieje. Cały czas krzyczę, a mój płacz dopiero teraz zmienia się w gwałtowny szloch. Dostaję drgawek, które rozchodzą się po całym ciele. Peeta za chwilę postrada zmysły, albo Gale go wykończy. Stracę go po raz kolejny, tym razem na zawsze. Najgorsze jest to, że nie mogę mu pomóc. Tak samo, jak Prim. Będę do końca życia obwiniać się za śmierć ich obojga. Ta cholerna bezsilność mnie przytłacza. Nie pozwala racjonalnie myśleć. Nie mogę go stracić… Nie mogę…
Gale zaczyna lać mu na twarz lodowatą wodę. Peeta wyrywa się, niczym dzikie zwierzę, które wpadło w sidła. Nie może nic zrobić. Słyszę tylko mój własny krzyk i spływającą strumieniami wodę. Ja jestem powodem, dla którego Peeta musi tak cierpieć. Zauważam, że coraz wolniej zaczyna się wyrywać. Gale zabiera się za trzecie wiadro, a ja nadal wrzeszczę, jak opętana.
Przy siódmym kuble nie wytrzymuję. Słabnę i nie jestem zdolna już stać o własnych siłach. Opadam na kolana i pozwalam, aby moje łzy ociepliły zimne policzki. Nie potrafię wyobrazić sobie tych zimnych nocy bez silnych ramion Peety. Bez jego kojącego głosu. Bez błękitnych oczu, w których zawsze to ja się topię. Mieliśmy zacząć normalne życie z dzieckiem u boku. Tak bardzo chciałam zobaczyć, jak Peeta je przytula, bawi się z nim. A tymczasem zostanie pustka. Nicość, która od niepamiętnych czasów najbardziej mnie przeraża.
Nagle nie słyszę już lanej wody. Momentalnie podnoszę głowę, skupiając się na Peecie. Nie ma już szmatki na twarzy. Jego głowa spokojnie opada w moją stronę. Wygląda, jakby spał. Tak lekko, delikatnie. Jego rysy nie są już niespokojne, tylko łagodne. Kolejne płonące łzy spływają po moich policzkach. Uświadamiam sobie, że zostałam sama. Sama…
Nagle słyszę szept, który z każdą sekundą staje się wyraźniejszy. Dobrze znam ten głos, ale przecież to niemożliwe. Może mam urojenia? Postradałam zmysły?
-Katniss… obudź się. To tylko sen. Katniss. Tylko sen- ten głos cały czas kołacze mi w głowie. Przymykam oczy, przykładając dłonie do uszu. Szept nadal mnie prześladuje. Staje się uporczywy, wręcz na mnie wrzeszczy. Asher zaczyna szarpać mnie za ramię, nawet nie wiem po co. Niech mnie już zabije, błagam…
Krzyczę. Tą pierwszą czynność rejestruje mój mózg. Pospiesznie rozglądam się na boki. W tej chwili ktoś łapie mnie kurczowo za ramiona. To Asher. Chcę się wyrwać, uciec jak najdalej od tego chorego miejsca, ale nie mogę. Orientuję się, że leżę w łóżku, a ten ktoś, kto złapał mnie za ramiona to wcale nie Asher. To Peeta. Peeta! On żyje!
Bez wahania rzucam mu się na szyję, wylewając wszystkie łzy w jego koszulę.
-Katniss, już dobrze… Nie płacz. Obiecałem, że nic ci się nie stanie i słowa dotrzymam- jego głos, jak zwykle działa na mnie kojąco. Niczym lekarstwo dla chorego umysłowo.
-Musimy chronić się nawzajem- cedzę przez łzy- Gale jest nieobliczalny. Zabije nas oboje. Peeta, ja się boję…
-Katniss…- zaczyna, ale nie wie, co powiedzieć. Wzdycha tylko, jeszcze mocniej mnie przytulając. Cały czas płaczę, nie mogąc się uspokoić- Kocham cię- szepcze, muskając moje czoło. Te dwa wyrazy sprawiają, że się uspokajam. Peeta zawsze potrafi ukoić mój ból w sercu.
-Ja ciebie też- szepczę, chowając się w jego ramionach. Tylko one zapewniają mi ochronę przed tym całym cholernym światem. Przed złem, okrucieństwem, którego byłam świadkiem.
-Razem damy radę. Razem przejdziemy wszystko- mówi pokrzepiającym tonem, głaszcząc mnie po ramieniu.
-Razem?- pytam, spoglądając w błękit jego oczu. Przypominam sobie nasze pierwsze Igrzyska oraz jagody, które były przyczyną buntów w Dystryktach.
-Razem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
PS W związku z nieregularnym dodawaniem przeze mnie rozdziałów, mogę was powiadamiać mail'owo o nowych notkach. Jeśli chcecie możecie w komentarzu napisać e-mail, a ja o każdym nowym rozdziale was powiadomię <3 

 

7 komentarzy:

  1. Super, mega , osom, PIĘKNIE, naprawdę perfekcyjnie piszesz <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie jestes! 2 razy przeczytałam juz wszystkie notki.Rozdzial obłędny

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale mnie nastraszyłaś. Uff.. Już mi się łezka kręciła w oku. Jak ty to robisz? <3
    Mój e mail zuzad5@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże a już myślałem, że na serio uśmierciłaś Peetę.. oj nie ładnie nie ładnie. Piszesz tak, że sam mam ochotę ochronić Katniss przed Galem :) Błagam dodawaj rozdziały częściej :* rozumiem ból związany ze szkołą ale postaraj się BŁAGAM :* Czekam na następny rozdział z niecierpliwością :)Mój e-mail: jasiek499@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlaczego to zrobiłaś? Łamiesz mi serce! Myślałam, że go zabiłaś, a tymczasem to tylko sen! O boże, naprawdę powinnam się leczyć. Co ja przeżywam czytając twoje posty? Ekstaza pomieszana ze strachem! Idealna kompozycja! Chcę więcej!
    PS Kiedy narodziny maluszka? <3

    PureBlood

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki Merlinowi, to tylko sen! *wdechwydechuspokojsie*
    Znalazłam Cię na asku. Potterhead, Trybutka - witaj siostro!
    Zawsze nie lubiłam Gale'a." Team Peeta najlepszy ever :3 Już myślałam, że wyjdę z tego łóżka, włożę kurtkę i pobiegnę ich ratować *jaktakmozna?!*, ale sama dałaś radę, uff.
    No nic, ja już kończę :3
    Życzę weny ;3

    Klaudyna K.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    Zostałaś nominowana do LBA! :))
    Szczegóły u mnie, na http://zycie-lilki-evans.blogspot.com/2014/12/lba.html
    Powodzenia :))

    Klaudyna K.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)