Hej Wam! :3
Bardzo dziękuję za Waszą cierpliwość i wyrozumiałość. Notka znów z opóźnieniem, ale tak jak wspominałam, mam mnóstwo spraw na głowie. Następny rozdział postaram się napisać wcześniej.
Co do obecnej notki, nie jestem z niej zadowolona, bo pisałam ją na szybko, żeby tylko dzisiaj Wam ją wstawić, ale mam nadzieję, że chociaż Wam przypadnie do gustu. Nie ukrywam, że czekam i liczę na Wasze komentarze :3 Wiem, że nie będzie ich tyle, co przy poprzedniej notce, bo za długi odstęp czasu zrobił swoje, ale jednak proszę Was o tę parę słów ^^
A rozdział dedykuję kochanej Lily, która jest ze mną prawie od samego istnienia tego bloga i zawsze motywuje mnie do pracy nad nim. Dziękuję <3
K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tylko dziesięć godzin.
Powtarzam w głowie, a czasem nawet na głos zdanie, które od razu stawia
mnie na nogi. Muszę przeczekać jeszcze dziesięć godzin do jego powrotu. Niby to
nic takiego, ale ile to minut? Sześćset? No, właśnie, sześćset. Ta informacja
już trochę mnie przeraża, ale skoro wytrzymałam cały dzień, to te marne
dziesięć godzin różnicy wielkiej nie zrobi.
Nie mam pojęcia, czym się w nocy zajmę, żeby rozproszyć uporczywe
myśli. Jestem przekonana, że nie uda mi się zmrużyć oka. Bez Peety jest to
niewykonalne. Przychodzi mi do głowy, że mogłabym spróbować malować. Nieraz mój
mąż starał się nauczyć mnie tej czynności, ale jakoś zawsze jego obrazy były
lepsze od moich. I to stokroć. Postanawiam jednak nie ruszać farb i płótna,
które tradycyjnie stoją w kącie naszej sypialni.
W ciągu dnia zdążyłam wysprzątać cały dom. W gruncie rzeczy i tak
lśni czystością, ale nie mam czym zająć rąk oraz myśli. To niewiarygodne, jak
wiele moich codziennych czynności wiąże się z Peetą. W wolnym czasie uczy mnie
piec, malować, wychodzi ze mną na spacery, opiekuje się mną. W ciągu ostatnich
dni nie zostało ani śladu po tym wszystkim.
Czuję ulgę, gdy robię ostatni ruch mopem w kącie kuchni. Ramiona
nieznacznie bolą mnie w kilku miejscach, ale zbytnio się tym nie przejmuję.
Jestem zadowolona ze swojej pracy. Wreszcie mogę się na coś w domu przydać.
Prostuję się i kalkuluję wzrokiem całe pomieszczenie. Nie
przypominam sobie, kiedy było tu tak czysto. Peeta na pewno będzie zadowolony,
myślę, ale po chwili uświadamiam sobie, że domyśli się, że pomimo jego
kategorycznych zakazów, sprzątałam. Wzruszam ramionami, sama do siebie i
wylewam brudną wodę z wiadra do zlewu, po czym chowam je razem z mopem do szafy
w przedpokoju. To nie moja wina, że nie mam co ze sobą zrobić. Chociaż mogłam
wcześniej oprzytomnieć i uświadomić sobie, że przez większość dnia będę w domu
całkiem sama. Przecież to wręcz logiczne. Z drugiej strony nie wiem, czy
mogłabym Peecie odmówić. Nie zgodzić się, żeby prowadził piekarnię. Jemu nawet
nie chodzi o pieniądze, bo ich mamy aż nadto. Chce pracować w tej piekarni ze
względu na ojca. Dalej poprowadzić jego interes jako jedyny z żyjących synów.
Powinnam wynagrodzić Peecie w jakiś sposób śmierć jego rodziny.
Zginęli
z mojej winy.
Dopiero teraz analizuję słowa Prim, które usłyszałam we śnie. „Przynosisz śmierć, siostrzyczko”.
Dreszcze przechodzą przez moje całe ciało. Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie to zdanie wydobyło się z jej ust. Ale ma
świętą rację. Dzięki mnie, tysiące ludzi straciło życie. Opuścili rodziny,
osierocili bezbronne dzieci. Nie mam pojęcia, jak wiele osób widzi we mnie
morderczynię. Morderczynię, która również powinna ponieść śmierć za tych,
których zabiła. Za Prim, Finnicka, Cinnę, Mags, Rue i tysiące innych ludzi. Od
dawna wiedziałam, że nie powinnam już zaznać szczęścia. Nie po tych wszystkich
krzywdach, które wyrządziłam innym. Ale jednak los się do mnie odwrócił, czego
wcale nie oczekiwałam. Kiedy moja noga stanęła na arenie zostałam naznaczona
bólem, który cały czas powinnam odczuwać.
Z zamyśleń wyrywa mnie nagły dzwonek telefonu. Momentalnie wzdrygam
się i przytomnieję. Nie myślałam, że ktoś mógłby nawiedzić mnie telefonem około
dwudziestej drugiej wieczorem. Leniwie podchodzę i podnoszę słuchawkę do ucha.
-Słucham?- odzywam się obojętnym głosem, lecz po drugiej stronie
nikt mi nie odpowiada. Ściągam brwi, opierając się o ścianę i czekając krótką
chwilę choćby na najcichszy dźwięk. Po krótkim czasie ponawiam pytanie, lekko
zniecierpliwiona.
-Witaj, córeczko- rozpoznaję jej głos niemal natychmiastowo. Tylko
w jakiej sprawie miałaby do mnie dzwonić? Przecież wszystko wyjaśniłyśmy sobie
podczas mojego pobytu w szpitalu w Kapitolu. Dobrze pamiętam, jak obarczała
mnie, że razem z Peetą za bardzo się spieszymy. Jej słowa ukłuły mnie w samo
serce i dźgały za każdym razem, gdy je wspominałam. Nazwała mnie nieodpowiedzialną,
a do tego ostro się pokłóciłyśmy. Domyślam się, że rozmowa, która po chwili
nastąpi nie będzie należała do łatwych.
-Cześć, mamo- ton mam ostry. Nie mam najmniejszej ochoty z nią
rozmawiać. Nie potrzebuję jej matczynej opieki, którą i tak skrajnie mnie
obdarowywała.
-Jak się czujesz?- jej głos jest drobny i pobłażliwy. Głośno
przełykam ślinę, siadając w fotelu.
-Dobrze- odpowiadam jej krótko i zwięźle i chyba to ją zadowala.
-Katniss, posłuchaj…- próbuje dobrać odpowiednie słowa, przez co na
chwilę w słuchawce zapada głucha cisza- Wiem, że tamtego dnia w szpitalu moje
słowa były kompletnie nie na miejscu. Bardzo żałuję tego, co powiedziałam.
Całkiem niedawno uświadomiłam sobie, że jesteś dorosła. Za chwilę będziesz
miała osiemnaście lat i to twoje życie. Niepotrzebnie się wtrącam. Nie
chciałam, żebyśmy się pokłóciły, tym bardziej, że jesteś w ciąży. Jeszcze raz
bardzo cię przepraszam, skarbie…
-Ja również przepraszam, mamo. Za dużo tamtego dnia ci
wygarnęłam…- jej słowa mnie zaskakują. Nie sądziłam, że sama, z własnej woli
może zadzwonić i przyznać się do swojego błędu.
-Rozejm?- pyta, a ja bez zastanowienia kiwam głową. Po chwili
dopiero orientuję się, że mnie nie widzi i posłusznie potakuję- Miałabym do
ciebie jeszcze jedną, małą prośbę. Mogłabym w najbliższym czasie was odwiedzić?
Nie ukrywam, że trochę się za tobą stęskniłam- w słuchawce rozlega się jej
krótki śmiech, a ja bez zastanowienia się zgadzam. W końcu jest moją matką, a
ostatni raz widziałyśmy się około dwóch miesięcy temu i to w dość niemiłej
atmosferze.
Żegnam się z nią i odkładam słuchawkę na stół. Nie mogę
ukrywać, że tym telefonem odrobinę poprawiła mój humor. Sprawę naszej kłótni
mam już z głowy. Co prawda, nie przejmowałam się nią aż tak bardzo. Wiedziałam,
że mama w końcu prędzej, czy później i tak zadzwoni. Nie chciałaby przegapić
narodzin jej pierwszej wnuczki.
Spoglądam na zegarek, który wskazuje parę minut po dwudziestej
drugiej. Jeszcze tylko dziewięć godzin. Myślami znów wracam do Peety. Domyślam
się, że zapewne w tej chwili piecze jakieś torty na specjalne zamówienie, albo
inne wykwintne ciasta. Jego talent nie mógłby się zmarnować i po chwili jednak
karcę się w myślach za to, że mogłabym nie zgodzić się na prowadzenie piekarni.
Nawet pomimo mojego złego samopoczucia.
Przed położeniem się do łóżka, zjadam parę ciastek z czekoladą,
które Peeta niedawno przyniósł dla mnie z piekarni. Są kruche i aż nadto
smaczne. Coraz częściej zajadam się jego wypiekami, szczególnie tymi słodszymi.
Mój wzmożony apetyt domaga się tylko więcej i więcej, ale muszę się pilnować,
żeby tylko nie przesadzić z tą słodkością. Nie chcę być grubsza, niż jestem
obecnie.
Przebieram się w koszulę nocną, którą niedawno dostałam od Peety.
O dziwo jeszcze jest na mnie dobra. Przyglądam się mojemu odbiciu w lustrze w
łazience. W większości ubiór ma kolor czerwony. Przy górze, na dekolcie oraz u
dołu wyszyty został czarną koronką. Gdy mąż mi go podarował, jako „bezokazyjny”
prezent, natychmiast mi się spodobał. Nigdy nie miałam tego typu koszuli, ale
ta wyjątkowo przypadła mi do gustu. Peeta doskonale wie, czym mnie zachwycić i skrzętnie
to wykorzystuje.
Gaszę światło w sypialni, sprawiając, że zapanowuje w niej
przenikliwa ciemność. Księżyc staje się jedynym źródłem światła. Lekko uchylam
okno z dość jasnego powodu. Jestem już do tego przyzwyczajona, bo Peeta robił
to każdej nocy. Nie potrafiłabym nawet położyć się do łóżka bez wykonania tej
czynności.
Kładę dłoń na szybie okna i spoglądam w dal, gdzie stoi piekarnia
Peety. Oczywiście nie mogę jej dostrzec. Na dworze jest zbyt ciemno, a w
dodatku nasz dom wybudowany jest pod takim kątem, że nie sposób jest zauważyć piekarnię.
Zrezygnowana, ciężko wzdycham.
Dnie, jak i noce zaczynają być w miarę ciepłe. Przez otwarte okno
do pokoju wdziera się lekki wiaterek, łaskocząc moją skórę. Taką pogodę właśnie
lubię, nie za gorąco i nie za zimno. Jest w sam raz.
Odwracam się, by wrócić do łóżka. Po drodze uważam na sztalugę
oraz farby, porozstawiane prawie po całym pokoju. Muszę poprosić Peetę, by w
końcu zrobił z nimi porządek. Przyzwyczaiłam się już do ciągłego zapachu farb,
przez który na początku było mi niedobrze. Ciągłe kolorowe plamy na podłodze,
czy meblach to także codzienność w naszym domu. Zbytnio mi nie przeszkadzają,
nawet dodają naszemu życiu pewnej oryginalności, ale tego mamy aż nadto.
Kładę się do łóżka i przykrywam kołdrą. Dobrze wiem, że nie zmrużę
oka. Chcę po prostu położyć się i odpoczywać, w razie, gdyby Peeta wrócił nieco
wcześniej. Nieraz mu się to zdarzało, ale jednak częściej wracał około siódmej
nad ranem.
Szczerze powiedziawszy, boję się zasnąć. Nie chcę znów mieć tych samych
koszmarów, które ostatnimi nocami nawiedzają mnie coraz częściej. Nie mam
najmniejszej ochoty, tym razem po raz trzeci stawać na arenie i walczyć na
śmierć i życie, ujrzeć Prim, która próbuje mnie zabić, czy Peetę z przebłyskami
wspomnień. Tego typu koszmary zdarzają się najczęściej. A co pojawi się przed
moimi oczami zostaje w pamięci do końca życia.
Moja prawa dłoń, jak każdej takiej samotnej nocy zajmuje miejsce
na drugiej połowie łóżka, gdzie powinien leżeć Peeta. Ile bym dała, żeby
naprawdę tu ze mną był. Przez myśl nawet przebiega mi, żebym teraz się do niego
wybrała, ale momentalnie rezygnuję z tej opcji. To byłoby chyba co najmniej niedorzeczne,
gdybym znalazła się w nocy u niego w piekarni.
Leżę w bezruchu, tępo wpatrzona w biały sufit przez dobrą godzinę.
Wsłuchuję się w każdy odgłos, który dobiega do moich uszu. Jaskier, drapiący
meble w salonie, pohukiwanie sów w lesie. Przymykam oczy, ostrożnie kładąc lewą
dłoń na brzuchu. Zawsze wiedziałam, że jestem słaba, ale to właśnie Willow
czyni mnie silniejszą. Nie pozwala mi się załamać w chwilach zwątpienia. Dzięki
niej widzę moją przyszłość w jaśniejszych barwach i nigdy, przenigdy nie
pozwolę jej skrzywdzić. Nikomu.
Nagle do moich uszu dobiega przenikliwe i donośne wycie.
Instynktownie otwieram oczy i z dokładnością rozglądam się po całym pokoju. W
lasach Dwunastki od lat przecież nie były widziane żadne wilki. Odgłos znów się
powtarza, a ja nie wiem, co mam o tym myśleć.
Nagle do głowy przychodzi mi Sierra, moja dawna przyjaciółka ze
szkoły. Ostatni raz widziałyśmy się przed świętami, gdy z Peetą wybraliśmy się
na poszukiwanie choinki. Sprawiała wrażenie niepokojąco tajemniczej.
Przypominam sobie najważniejsze. Sierra zmieniła się w wilka. Nie mam pojęcia, jak tego dokonała, ale dawno przestałam
wierzyć w tego typu bajeczki. Może tym razem to także ona. Myślę, że może chce
przekazać mi coś ważnego, ale nie może przecież wejść tak po prostu przez bramę
Wioski Zwycięzców. Mogłabym wreszcie dowiedzieć się czegoś o tej ciemniejszej
stronie Kapitolu i może też o Gale’u…
Z początku lekko się waham. Wiem, że źle robię, a gdyby Peeta
tylko się dowiedział z pewnością nie stanęłoby tylko na jednym upomnieniu.
Kategorycznie zabronił mi samej wychodzić do lasu i polować już na początku
ciąży, ale teraz nie mam wyjścia. Muszę choć raz mu się przeciwstawić i
dowiedzieć czegoś więcej. Nie mogę tylko cicho siedzieć i udawać, że wszystko
jest w porządku.
Ściągam szybko nocną koszulę i rzucam ją niedbale na łóżko.
Przebieram się w jakieś sportowe ubranie i narzucam na siebie kurtkę. Wracam
się jeszcze po łuk i kilka strzał. Sama nie wierzę, że to robię. Nim zdążę
pomyśleć, jakie konsekwencje może nieść moje zachowanie, już otwieram drzwi i
wychodzę na ganek domu. Modlę się w duchu, żeby Peeta przypadkiem nie wracał
wcześniej. Zrobi mi piekło, jeśli się tylko dowie.
Rozglądam się uważnie po Wiosce Zwycięzców. Słyszę jedynie mój
przyspieszony i w pewnych momentach urywany oddech. W Dystrykcie panuje cisza,
jak makiem zasiał. Łuk kurczowo ściskam w lewej ręce, strzały natomiast w
prawej. Nie zabrałam kołczanu, gdyż na tą chwilę jest dla mnie odrobinę za
ciężki. Muszę uważać, żeby też nikt z mieszkańców Wioski mnie nie zauważył. Z
pewnością prędzej, czy później doniósłby Peecie o moich nocnych przechadzkach.
Gdy na skraju lasu rozlega się głośne wycie, moje nogi same
ruszają w kierunku odgłosu. Cicho i prawie niezauważalnie przemieszczam się do
bramy Wioski. Żwir pod moimi stopami nieznacznie szeleści, natomiast moje serce
prawie podskakuje mi do gardła.
Kiedy już znajduję się pomiędzy drzewami niezapomniane uczucie
własnej indywidualności powraca do mnie, niczym bumerang. Już wiem, czego tak
bardzo brakowało mi przez te pięć miesięcy. Lasu i polowań, które są częścią
mnie. Częścią mojego życia. Znajomy zapach sosen wdziera się do mojego nosa i
roznosi po całym ciele, ale wciąż pozostaję czujna.
Uważnie rozglądam się po lesie, by móc wreszcie ją dostrzec. Wycie
już się nie powtarza, ale wiem, że mnie znalazła. Gdy zauważam dwoje wielkich
ślepiów, wpatrzonych we mnie na chwilę zamieram. Ciarki przechodzą przez moje
ciało, dając mi do zrozumienia, że powinnam uciekać, ale nie ruszam się z
miejsca. Ciche i krótkie warczenie wydobywa się z jej paszczy, a po chwili
obnaża ostre, jak brzytwa kły. Mój urywany oddech staje się coraz głośniejszy i
zdaje się trochę ją drażnić. Po chwili ostrożnie wyłania się z cienia w całej
okazałości. Powoli do mnie podchodzi. Wielki wilk o szarej sierści wlepia we
mnie krwiożercze spojrzenie, a ja nie wiem, czy zdążę się jeszcze uratować.
wtorek, 5 maja 2015
poniedziałek, 4 maja 2015
Krótka informacja.
Witajcie, kochani ♥
Przepraszam, że musicie tyle czekać, ale mam ogromny natłok spraw prywatnych. I nie, nie bójcie się, bo nie kończę z blogiem. Kolejny rozdział już piszę i mam nadzieję, że najwcześniej uda mi się go wstawić już jutro :3 Jeśli nie, możecie podsunąć mi łykołaki.
Znów Was zawiodłam, przepraszam najmocniej i wiem, że jesteście na mnie źli. Sama jestem na siebie cholernie wkurzona, że wcześniej nie mogłam go napisać, ale naprawdę, w ostatnim czasie mam mnóstwo spraw na głowie.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie i do jutra!
Kocham Was! x
K. G.
Przepraszam, że musicie tyle czekać, ale mam ogromny natłok spraw prywatnych. I nie, nie bójcie się, bo nie kończę z blogiem. Kolejny rozdział już piszę i mam nadzieję, że najwcześniej uda mi się go wstawić już jutro :3 Jeśli nie, możecie podsunąć mi łykołaki.
Znów Was zawiodłam, przepraszam najmocniej i wiem, że jesteście na mnie źli. Sama jestem na siebie cholernie wkurzona, że wcześniej nie mogłam go napisać, ale naprawdę, w ostatnim czasie mam mnóstwo spraw na głowie.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie i do jutra!
Kocham Was! x
K. G.
Subskrybuj:
Posty (Atom)