wtorek, 30 czerwca 2015

37. "Nie chcę już dłużej cierpieć"

Witajcie, kochani! Mam już dla was upragniony rozdział :D Pisałam go dosyć długo, a mianowicie cały dzisiejszy dzień, więc mam nadzieję, że docenicie moje starania :3
Dziękuję wam za każdy komentarz pod ostatnią notką, który naprawdę niewyobrażalnie motywuje mnie do dalszego pisania <3 Jesteście niesamowici!
Okay, żeby nie przedłużać, ten rozdział dedykuję kochanej Dark Side ;*
Następny rozdział dodam za minimum 5 komentarzy *taki mały szantażyk, hue hue :3*
No i jeśli macie jakieś pytania zapraszam na mojego aska: @Maddy33272
A teraz miłego czytania i pozdrawiam ;*
K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Nie jestem w stanie już dłużej się bronić. Mam wrażenie, jakby te męczarnie trwały całą wieczność. W rzeczywistości minęło najpewniej tylko parę minut. Jest mi wszystko jedno, co on ze mną zrobi. Nic już nie jest dla mnie istotne. Przestaję nawet utrudniać mu dobranie się do mnie. W sumie, co mi dadzą te parę sekund dłużej?
Na języku czuję moje własne słone łzy, które cicho błagają o pomoc. Drobne stróżki krwi ściekają z mojego nosa, który przed chwilą przyjął uderzenie Gale’a za przeciwstawianie się mu. Mój głuchy płacz rozlega się w całym domu, który jeszcze bardziej zadowala chłopaka. Nie mam siły krzyczeć, chociaż ta czynność i tak jest zbędna. Wiem, że nie ma dla mnie ratunku. Mieszkańcy Wioski Zwycięzców zapewne smacznie śpią, całkiem nieświadomi tego, co dzieje się w moim domu. Nie jestem w stanie nawet myśleć o Peecie. Za parę godzin wróci z pracy i zastanie mnie skuloną w kącie pokoju, kruchą, nagą, bezsilną. Nie mogę mieć nawet pewności, że tutaj pozostanę. Gale może zrobić ze mną wszystko, co mu się żywnie podoba. Zabierze mnie, porwie, zostawiając mojego męża z wątpliwościami i złamanym sercem. Pocieszenie jedynie mam w tym, że Peeta tak łatwo się nie poddaje. Postawiłby na nogi cały dystrykt. Wierzę, że któregoś dnia znajdzie mnie, ale wtedy może być odrobinę za późno…
Leżę nieruchomo skulona na lewym boku na kanapie, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w kominek, w którym od dłuższego czasu się nie paliło. Nerwowo przygryzam paznokcie, a moje całe ciało wciąż niepokojąco drży. Niewyobrażalny ból wypełnia każde miejsce na mojej skórze. Z każdą chwilą coraz świeższe łzy spływają po moich policzkach, aż pozostawią po sobie słony ślad w moich ustach. Nadal mam na sobie bieliznę, ale jestem świadoma, że za moment zostanę i jej pozbawiona. Gale na chwilę dał sobie ze mną spokój. Zostawił mnie roztrzęsioną, a sam powędrował do kuchni. Nie mam pojęcia w jakim celu, ale mam parę minut, aby się uspokoić i przemyśleć całą tą sytuację. Nawet nie próbuje mnie pilnować, bo wie, że nie jestem w stanie nigdzie uciec.
Nagle zauważam coś, co może uratować moje życie. Nieznacznie się ożywiam, a mój puls przyspiesza. Jeśli Gale dowie się o tym, co chcę zrobić, z pewnością gorzko pożałuję, ale nie mam innego wyjścia.
Ostrożnie wyciągam rękę po telefon, leżący na stole tuż obok mnie. Musiałam zostawić go tutaj, kiedy skończyłam rozmawiać z mamą. Dziękuję sama sobie w duchu, że nie odłożyłam go na miejsce. Promieniujący ból utrudnia mi dosięgnięcie słuchawki. Krzywię się i zaciskam zęby, żeby tylko nie wydać z siebie żadnego jęku. W końcu chwytam ją ostatkami sił, jak moją jedyną deskę ratunku. Z niedowierzaniem przypatruję się jej, ale po chwili bez zastanowienia wykręcam numer Peety. Nie muszę długo czekać, żeby odebrał.
-Słucham?- na dźwięk jego głosu dobrowolnie się rozklejam. Cichy szloch wydobywa się z mojego gardła. Nie mogę nic powiedzieć, ale nie dlatego, żeby Gale tego nie usłyszał. Nie potrafię się do niego odezwać.
-Katniss, co się dzieje?- ponawia pytanie, a ja tylko przyciskam dłoń do ust, żeby stłumić mój płacz. Staram się, żeby Peeta go usłyszał. Żeby już wrócił i nigdy mnie nie zostawiał. Żeby otulił mnie swoimi silnymi ramionami, w których zawsze najlepiej się czułam. Żeby obronił mnie przed tym złem, które na dobre próbuje cały czas nas prześladować, bo ja już nie daję rady. Jestem za krucha, aby zapewnić bezpieczeństwo nawet naszemu dziecku. Nie chcę już dłużej cierpieć.
Czuję, jak wielka gula rośnie mi w gardle, gdy nadal słyszę, jak Peeta desperackim głosem próbuje się czegoś ode mnie dowiedzieć. Jego ton jest rozpaczliwy, jakby jakimś sposobem domyślał się, co mi jest. Na pewno dosłyszał, że płaczę. Nie chcę nawet myśleć, co może teraz czuć. Jego żona z niewiadomych przyczyn do niego dzwoni i szlocha mu w słuchawkę, nawet nie powiedziawszy o co chodzi.
Wtem słyszę ciężkie kroki, prowadzące do salonu. Moje serce gwałtownie przyspiesza, ale jestem myśli, że Peeta już jest w drodze. W drzwiach pojawia się sylwetka Gale’a, a ja wiem, że już za chwilę zostanę świadkiem przemocy seksualnej. Bo tylko na tym mu zależy, jak prawie każdemu mężczyźnie. Chłopak jest nieobliczalny, a ja bezsilna. On silny, a ja słaba. On myśliwym, a ja zwierzyną.
Zaciskam paznokcie na materacu kanapy, gdy Gale powolnym krokiem się do mnie zbliża. Drwiący uśmieszek króluje na jego twarzy, a ręce krzyżuje na piersi, na znak jego wyższości. Nie jestem w stanie na niego patrzeć, więc tylko zamykam oczy, chowając twarz w poduszkę, czym też tłumię nadchodzący atak płaczu. Mogę spokojnie przyznać, że naprawdę się boję, ale z drugiej strony już mi wszystko jedno, co ze mną zrobi. Może to bestialska myśl, ale nawet nie przejmuję się już Willow.
Mina mu odrobinę rzędnie, gdy zauważa słuchawkę w mojej dłoni. Przez jedną sekundę wydaje się być zmieszany, ale po chwili wyrywa mi ją, ciskając w kąt pokoju. Obserwuję tylko, jak telefon pod wpływem uderzenia rozpada się na drobne kawałeczki.
-Dzwoniłaś do kogoś- nie wiem, czy jest to pytanie, czy stwierdzenie, ale nie odpowiadam. Leżę wiąż nieruchomo, nie zamierzając mu się poddać- Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać, będę musiał zastosować trochę drastyczniejsze metody. Teraz się zabawimy.
Gorąca fala uderza o moje całe ciało, które znów zaczyna drżeć. Gale mocno przyciska mnie do kanapy i zaczyna całować mnie po szyi. Próbuję go odepchnąć, nie dać mu tej satysfakcji, pokazać gdzie są granice, udowodnić, że nigdy nie będę jego własnością. Wiem, że to niewykonalne. A on doskonale o tym wie i jeszcze lepiej to wykorzystuje.
Płaczę, krzyczę, błagam, ale nie bronię się. Nie bronię się, bo nie mam już sił. Powoli do mnie dochodzi, że od dawna jestem na przegranej pozycji. Od czasu, kiedy zaczęłam z nim polować. Zawsze to on nade mną górował, ale po prostu nie przywiązywałam do tego większej wagi. Od lat tylko na tym mu zależało. Żeby zedrzeć ze mnie ubrania i tak potwornie mnie upokorzyć.
-Należysz do mnie- szepcze władczym tonem, wprost do mojego ucha. Próbuję odwrócić twarz w innym kierunku, żeby nie okazywać mu słabości. Proszę bardzo, może robić ze mną, co chce, ale nigdy nie pokażę mu, że się go boję. Chociaż w głębi duszy jestem przerażona.
Siada na mnie okrakiem, nie hamując się przed niczym. Jednym szarpnięciem rozpina mój biustonosz. Zwykle robił to Peeta, a ja nie chciałam, żeby ktokolwiek poza nim to robił. Nikt inny nie ma do tego prawa. W oczach Gale’a widzę coś na kształt podniecenia. Pamiętam, gdy u mojego męża pojawiały się podobne ogniki w jego niebieskich tęczówkach. Uwielbiałam, kiedy patrzył na mnie z takim pożądaniem. Potem obcałowywał całe moje ciało, ale zawsze w takich momentach niezauważalnie pytał mnie o pozwolenie na kontynuowanie. Dałabym wszystko, żeby zamiast bruneta był tutaj mój mąż. Nigdy nie robił nic wbrew mnie. Nie zagarniał całej przyjemności dla siebie. Dzielił się nią ze mną.
Gale szybko zdejmuje z siebie mundur, pozostając jedynie w bieliźnie, podobnie jak ja. Mam wrażenie, jakby moje płuca płonęły. Cała skóra piecze mnie w każdym miejscu, a ja nie wiem, czego może być to oznaką. Próbuję osłonić nagie piersi, jak i brzuch przed nim. Przed tym potworem, którego doszczętnie zmieniła i zniszczyła rewolucja.
Peeta, gdzie jesteś?
Cały czas kręcę przecząco głową, histerycznie szlochając i wrzeszcząc. Jestem pełna podziwu, że jeszcze nie zdarłam sobie gardła. Znów nie potrafię w pełni nabrać powietrza do płuc. Co chwilę krztuszę się własnymi łzami.
Peeta, błagam…
Byłam niewyobrażalnie głupia, gdy otworzyłam te drzwi. Był to impuls, którego nie przemyślałam. Zamroczona rozmową z Johanną po prostu myślałam, że to mój mąż wrócił wcześniej. Nie raz było tak, że niespodziewanie kończył pracę w środku nocy. Nie przypuszczałam, że mój największy koszmar tak szybko się urzeczywistni. Ale na jawie jest o wiele gorzej. Sen to wymysł twojej wyobraźni, z którego w każdej chwili możesz się obudzić, trochę pokrzyczeć, popłakać. Jawa jest o wiele gorsza, bo jej nie możesz w którymś momencie przerwać.
Peeta…
Gale zaczyna zdejmować ze mnie dolną bieliznę, ale ja się opieram. Wciąż histerycznie płaczę, wierzgając całym moim ciałem, co na niewiele się zda, gdyż brakuje mi sił do dalszego przeciwstawiania się.
W następnej minucie wszystko zaczyna dziać się, jakby w zwolnionym tempie. Gale mocno szarpie mnie za ramiona, ale w końcu puszcza. W rezultacie uderzam głową o poręcz kanapy, a później staczam się na podłogę. Teraz ból staje się dla mnie głównym wrogiem. Odcina mi dopływ powietrza. Jakaś siła powoli rozsadza moje ciało od środka. Desperacko próbuję nabrać powietrza do ust. Obejmuję się ramionami, duszona w cierpieniach przez niewyobrażalny ból.
Widzę i słyszę wszystko, jakby za mgłą. Mam świadomość tego, że jestem tylko na wpół przytomna, a jednak wiem, że ktoś jeszcze tutaj jest. Do moich uszu dobiega stłumiony hałas i czyjeś krzyki. Dopiero, kiedy zdołam porządnie nabrać powietrza do ust, nieco się uspokajam i jestem w stanie wytężyć umysł, by dostrzec Haymitcha. Sama nie wierzę w to, co widzę. Mężczyzna wdał się w ostrą bójkę z Gale’m. Nadal nie dochodzi do mnie ten cały obrót wydarzeń. Nie mam pojęcia, skąd mój były mentor wiedział, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
W następnej sekundzie Gale rzuca się na Haymitcha, przyciskając go do podłogi i okładając po twarzy. Obserwuję wszystko z paru metrów, nadal trochę zamroczona bólem wewnątrz, jak i na zewnątrz mojego ciała. Ostrożnie podnoszę się na łokciach, co tylko potęguje moje cierpienia. Krzywię się i wydaję z siebie okropny jęk. Odchylam głowę do tyłu, bardzo szybko oddychając. Nagle wszystko zaczyna mieć sens. Myśl, że nadal będę żyć dodaje mi trochę sił. W tej chwili mój umysł zaprząta Willow. Zaczynam się o nią martwić, czy przypadkiem nie doznała żadnego urazu, podczas moich przepychanek z Gale’m. Nie mam nawet pewności, że nadal żyje.
Moje rozmyślania przerywa blondyn, który staje w drzwiach. Z desperacją szuka mnie wzrokiem. Gdy mnie zauważa, mimowolnie łzy znajdują ujście w kącikach moich oczu. Nigdy nie chciałam, żeby oglądał mnie w takim stanie. Bezbronną, bezsilną, upokorzoną, kruchą, przerażoną…
Nie mam siły dłużej leżeć na łokciach, więc kładę się na zimnej podłodze, która niewiele ochładza moje ciało. Cały czas obserwuję Peetę, który dopiero teraz oderwał ode mnie swój wzrok. Bez zastanowienia atakuje Gale’a, powalając go na podłogę. Z zaciętością okłada go po twarzy, ale brunet nie daje za wygraną. Mój mąż przyjmuje cios od przeciwnika najpierw również w twarz, a później kilka razy w brzuch. Z mojego gardła wydobywa się wrzask, który kosztował mnie za dużo wysiłku. Nie jestem w stanie dalej obserwować tej bójki, więc kulę się na podłodze, obejmując brzuch i wciąż cicho łkając. Najważniejsze, że Gale na razie mi, a tym bardziej Willow nie zagraża.
-Nie waż się do niej więcej zbliżać! Nie wolno ci jej tknąć, rozumiesz?! Jeśli jeszcze raz będziesz ją nachodził, bez zastanowienia zabiję cię! Dotarło?!- wściekły głos Peety dźwięczy mi w uszach. Mimochodem spoglądam w ich stronę. Haymitch podniósł się już z ziemi, ale widzę, że jest osłabiony. Natomiast Peeta przejął znaczną przewagę nad Gale’m. Szarpie się z nim, okłada go pięściami, gdzie popadnie. Po jakimś czasie brunet poddaje się, odpycha mojego męża na bezpieczną odległość i zabiera swoje ubrania. W świetle księżyca mogę dostrzec parę siniaków na jego twarzy oraz stróżkę krwi pod nosem.
-To nie koniec! Jeszcze tego wszyscy pożałujecie!- brunet staje w progu, spoglądając głównie na mnie, a po chwili schodzi mi z oczu.
Sama nie wierzę, że tak po prostu Haymitch i Peeta uratowali moje życie. Po części także mama się do tego przyczyniła, bo gdyby nie zadzwoniła, nie odłożyłabym telefonu na stół.
Peeta szybko do mnie podchodzi, rozpaczliwie szukając potwierdzenia w moich oczach, czy wszystko już ze mną w porządku. Nie potrafię kiwnąć głową, bo wcale nie jest ze mną w porządku. Dopiero teraz czuję, jak przenikliwy ból rozsadza moją czaszkę od środka. Każdy ruch sprawia mi ogromną trudność, jakbym była po części sparaliżowana.
-Katniss, słyszysz mnie? Odezwij się do mnie, Katniss!- nie przypuszczałam, że po takim czasie ból jeszcze może się nasilać. Nie mam siły nawet w pełni otworzyć oczu. Jedyne, co robię, to cały czas płaczę. Krople łez spływają powoli po moich policzkach, pragnąc przekazać Peecie, jak bardzo nadal jestem przerażona, słaba, roztrzęsiona.
-Haymitch, dzwoń po karetkę! Szybko!- słyszę naglący głos mojego męża wciąż, jakby za mgłą. Czuję, jak delikatnie mnie podnosi, by później położyć na kanapie i przykrywa mnie kocem. Próbuję zaprzeczyć, żeby nie dzwonili po żadne pogotowie, ale jest to zapewne głupie posunięcie. Gdy pomyślę, że dzięki temu dowiemy się, co z Willow, momentalnie zaczynam błagać w duchu, żeby przyjechała, jak najszybciej.
Peeta głaszcze mnie po włosach, szepcząc do ucha kojące słowa pociechy, ale już nie słyszę, jakiej są treści. Oto, do czego doprowadziła chora „miłość” Gale’a. Mógł zabić mnie, mógł zabić moje dziecko, mógł nas wszystkich pozabijać. I z pewnością zrobiłby to, gdyby miał tylko okazję i czas. Wiem, że nie jesteśmy już tutaj bezpieczni. Brunet bezkarnie wkradł się do Wioski Zwycięzców, która podobno jest dobrze strzeżona, ale kogo ja oszukuję? Po rebelii z pewnością nie ma w dystrykcie porządnych straży. Gale jeszcze tutaj wróci, on tak łatwo nie daje za wygraną. Dostanie to, czego tak pragnie, prędzej, czy później. A ja tylko się boję, że może to nastąpić znów za wcześnie.
Zanim na dobre tracę przytomność, czuję na policzku łzy. Tylko, że one nie są moje…




środa, 17 czerwca 2015

36. "Znacznie gorsze zabawy"

Witajcie, kochani!
Nie wiem, jak mam was przepraszam za tą ogromną przerwę, ale jak zwykle wytłumaczę się szkołą. Sami chyba dobrze wiecie, że koniec roku = poprawianie ocen = brak czasu = brak notki ;-; Ale na szczęście już prawie za tydzień wakacje, więc będę miała więcej czasu na pisanie. Postaram się też regularnie umieszczać rozdziały, chociaż nie chciałabym wam znów czegoś obiecać, a później nie dotrzymać danego słowa. Ale się postaram :3 I jeszcze raz was bardzo przepraszam, mam nadzieję, że takie odstępy już więcej się nie powtórzą.
Bardzo dziękuję wam za ponad 30000 wyświetleń i około 180 komentarzy <3 Nawet nie wiecie, jak te liczby motywują mnie do pisania *-* Swoją drogą, w tym miesiącu mija rok, odkąd zaczęłam pisać to fanfiction. Dziękuję wszystkim osobom, które czytają te moje wypociny i znoszą ogromne przerwy, za które jeszcze raz cholernie przepraszam <3 Wiem, że moje fanfiction na pewno idealne nie jest. Daleko mu nawet do dobrego, ale dziękuję, że pomimo wszystko ze mną jesteście.
Co do rozdziału, wydaje mi się, że na końcu jest chyba za bardzo... kontrowersyjny? Przepraszam, jeżeli tym was zniechęcę, ale właśnie w takim świetle miałam zamiar go ukazać.
Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania i wyrażania swojej motywującej opinii.
Pozdrawiam, kochani <3
K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Przerażenie przejmuje kontrolę nad moim całym ciałem. W głowie powtarzam sobie, żebym tylko zdołała ochronić Willow. Nic więcej się nie liczy. Instynkt podpowiada mi, żebym zawróciła i uciekła do domu. Może wezwałabym Johannę, czy Haymitcha na pomoc. Nawet, gdybym tak postąpiła i tak już za późno. Nie zdążę się jej wymknąć. W pierwszej sekundzie dogoni mnie, przewróci i w ostateczności rozszarpie na strzępy. To tylko przyspieszyłoby mój nieuchronny zgon.
Liście szeleszczą pod jej ciężkimi łapami, gdy powolnym krokiem się do mnie zbliża. Głośne warczenie, wydobywające się z pyska, wypełnionego ostrymi kłami wciąż nie cichnie. Nie mam pojęcia, jak miałabym ochronić chociaż Willow. Zaczynam potwornie żałować, że po raz kolejny nie dostosowałam się do zakazów Peety. Znów narażam własne życie, ale w tej chwili nawet nie chodzi o mnie. Nie daruję sobie, jeśli naszej córce coś się stanie. Wiem, że mój mąż mi tego nie wybaczy. Ja sobie zresztą też. Świadomość, że przyczyniłam się do śmierci kolejnego człowieka na zawsze zostawi ślad w mojej psychice. W dodatku to nasza córka, powstała z miłości mojej i Peety, a chyba nic tak nie boli niż strata własnego dziecka.
Chcę objąć brzuch dłońmi, ale przypominam sobie, że trzymam w nich broń, która może uratować mi życie. Przytomnieję i w mgnieniu oka naciągam cięciwę łuku, celując strzałą prosto w bestię. Nie idzie mi to łatwo. Nieco straciłam wprawę w polowaniu, a do tego ramiona mam słabsze, niż kiedyś. Jednak ciągłe przebywanie w domu podczas ciąży daje mi się we znaki.  
Wilk natychmiast się płoszy i nieco uspokaja. Zamyka pysk i nie warczy. Zamiast tego słyszę tylko nasze przyspieszone oddechy i lekki wiatr wiejący z głębi lasu. Zwierzę miesza się, cofając się o kilka kroków. To daje mi większą przewagę. Nadal trzymam wymierzony łuk, ale czuję, że długo tak nie wytrzymam. Poza tym nie chciałabym zaszkodzić dziecku nadmiernym wysiłkiem.
Jeden znajomy błysk w jej zielonych oczach wystarcza, żebym opuściła łuk. Teraz dopiero ją rozpoznaję, a ona mnie. W następnej sekundzie staje przede mną dziewczyna o kruczoczarnych włosach z tysiącem tatuaży na ciele. Dokładnie pamiętam Sierrę i nasze ostatnie spotkanie, które miało miejsce parę miesięcy temu w tym samym lesie. Kamień spada mi z serca, gdy nie muszę zamartwiać się, że ten rozwścieczony wilk rozszarpie mnie na kawałki. Dziewczyna uśmiecha się i delikatnie przytula mnie na powitanie.
-No, no…- zaczyna, kręcąc z uznaniem głową. Jej zielone oczy spoczywają na moim brzuchu- Zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania.
-Może wtedy jeszcze nie było widać po mnie tej zmiany- mówię, również się uśmiechając- Sierra, co tutaj robisz? Po co tu wróciłaś? Przecież cię szukają.
-Uznałam, że przyda ci się mała pomoc. Ostatnio wszystkiego ci nie wyjawiłam, a jeśli nawet to okrążałam główny temat. Dobra, powiem prosto z mostu- prezydent Paylor nie żyje.
Ta wiadomość mrozi mi krew w żyłach. Marszczę brwi, pytająco na nią spoglądając. Jak to Paylor nie żyje? To kto w tej chwili sprawuje rządy w Panem?
-Co?- pytam, znacznie zdezorientowana. Sierra tylko przewraca oczami i krzyżuje ręce na piersi.
-Paylor nie żyje. Nie wiadomo, jak to się stało, ale w Kapitolu od dłuższego czasu panuje zamieszanie. Praktycznie chyba od waszego wyjazdu. Plutarch ma mnóstwo roboty. To on, jeszcze tak nieoficjalnie zarządza Panem, ale mieszkańcy Kapitolu w większości nic o tym nie wiedzą. Niektórzy nawet są nieświadomi tego, że ich pani prezydent nie żyje. Kapitol dobrze zadbał, żeby nic nie wyszło poza ściany Pałacu Prezydenckiego. Wiesz, nie chcą niepotrzebnych zamieszek, czy znów rebelii.
-A ty skąd o tym wiesz?
-Mam swoje sposoby i znajomości- uśmiecha się tym swoim tajemniczym uśmiechem i puszcza do mnie oko- Aha i jeszcze jedno- tym razem zniża ton do szeptu i powoli przybliża się w moją stronę- Podobno chcą wznowić Igrzyska.
Moje ciało tężeje, a ja mam wrażenie, jakby moje najgorsze sny właśnie miały się urzeczywistnić. Przełykam głośno ślinę, próbując racjonalnie myśleć. Myśl, że to barbarzyńskie show znów miałoby wkraść się do mojego życia sprawia, że wpadam w panikę. Błagam, nie teraz. Tak bałam się, że imię moich dzieci zostanie wyczytane na Dożynkach, że całkowicie przekreśliłam posiadanie ich w dalekiej przyszłości. Z tego powodu głównie nie chciałam ich mieć. Przez sekundę zaczynam żałować, że tamtego dnia razem z Peetą nie byliśmy ostrożniejsi. Żałuję, że noszę Willow pod swoim sercem, bo tak bardzo nie chcę, żeby Igrzyska ją dotknęły. Po chwili jednak karcę się, że w ogóle mogłam tak pomyśleć. Moja córka jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie mogłyby mi się w życiu przytrafić. Jak mogłabym żałować tego, że jestem w ciąży?
Na chwilę spuszczam wzrok, analizując słowa Sierry. To tylko plotki, powtarzam sobie w myślach. Dziewczyna dokładnie podkreśliła wyraz „podobno”. Jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek udowadniać. Pocieszam się myślą, że Plutarch musiałby być kompletnym idiotą, żeby zgodzić się na wznowienie Igrzysk. Ramię w ramię dążyliśmy, żeby właśnie na dobre usunąć to show z życia obywateli Panem, a teraz tak nagle miałby zmienić zdanie?
Takie myślenie odrobinę podnosi mnie na duchu. Nie mogę pozwolić, żeby paraliżujący strach na nowo wkradł się do mojego serca. Ledwo co pozbyłam się obaw dotyczących zemsty Gale’a, a teraz nagle wiadomość o wznowieniu Igrzysk niespodziewanie uderza mnie w twarz. Razem z Peetą powoli zaczynaliśmy wieść spokojne życie, jak normalnie ludzie, więc postanawiam nie mówić mu o tym, co usłyszałam od Sierry. Wiem, że to nie w porządku, bo przecież miłość i małżeństwo głównie opierają się na zaufaniu. Ja sama źle czuję się z tym, że mam jakieś sekrety przed Peetą, ale jeśli mu je wyjawię znów zacznie się o mnie martwić. Już prawie przestał być tak gorliwie opiekuńczy. Żyje myślą, że najgorsze mamy już za sobą, a ja nie zamierzam wyprowadzać go z tego błędu.
Wolnym krokiem wracam do domu, modląc się w duchu, żeby mój mąż szybciej nie wrócił z pracy. Sierra po przekazaniu mi informacji o Igrzyskach wyjaśniła mi także, jakim cudem potrafi zmieniać się w wilka. Podczas rebelii, gdy ja po trupach dążyłam do obalenia rządów Snowa, w Kapitolu zostały przeprowadzane eksperymenty na niewinnych ludziach, w tym na mojej przyjaciółce. Próbowali stworzyć coś w rodzaju hybrydy człowieka ze zwierzęciem w celu pilnowania porządku w Panem. Nie do końca rozumiem, jak ludzie, przemienieni w dzikie zwierzęta mieliby zapewnić spokój w państwie. Sierra akurat trafiła na wilka. Przeszła skomplikowanie wiele badań i eksperymentów, ale jako jednej z nielicznych udało jej się uciec.
W drodze do domu moje myśli zaprzątają wznowione Igrzyska. Powtarzam sobie, że jeszcze nic nie jest potwierdzone, ale te przekonania jakoś do mnie nie docierają. Poza tym, skąd mogę mieć stuprocentową pewność, że Sierra akurat mówi prawdę? Równie dobrze te wszystkie informacje mogła wyssać sobie z palca. Z drugiej strony, po co miałaby pokonywać tak długą drogę z Kapitolu aż do Dwunastki, tylko żeby mnie okłamać? Sama już nic z tego nie rozumiem, ale postanawiam nie drążyć tego tematu w mojej głowie, bo zaczynam odczuwać nieprzyjemne łomotanie w miejscu, gdzie Johanna uderzyła mnie drutem, podczas naszych wspólnych Igrzysk.
Przekraczam bramę Wioski Zwycięzców i natychmiast zauważam postać stojącą na ganku domu Annie. Dopiero, gdy podchodzę bliżej orientuję się, że to Johanna, ale moją uwagę przykuwa to, co trzyma w dłoni. Dziewczyna nie zwraca na mnie uwagi, gdy do niej podchodzę i zbliża papierosa do ust, zaciągając się.
-Johanna? Ty palisz?- odzywam się pierwsza, wchodząc po schodach na ganek. Dziewczyna tylko wzrusza ramionami dmuchając dymem papierosowym w moją stronę. Smród drażni mój nos, a następnie płuca, sprawiając, że zaczynam odchrząkiwać.
-Katniss? Ty polujesz?- odpowiada mi pytaniem na pytanie, zauważając łuk w mojej dłoni- Domyślam się, że mężuś ci zakazał i polujesz pod jego nieobecność, a on nic o tym nie wie. Zgadłam?
-Nie i się nie dowie- warczę, dając jej do zrozumienia, żeby nie wtrącała się w nie swoje sprawy. W odpowiedzi tylko lekceważąco parska śmiechem, strzepując popiół z papierosa- Możesz mi powiedzieć, dlaczego palisz?
-A, co? Chyba nie jest to zabronione?- znów bierze papierosa do ust, a ja powoli tracę cierpliwość. Sama nie wiem, dlaczego tak dociekliwie ją o to pytam. Johanna wzdycha, wyraźnie zirytowana- Finn co chwilę tylko ryczy, a ja mam już powoli tego wszystkiego dosyć. Mam nadzieję, że twój bachor taki nie będzie.
Marszczę brwi, gotowa odpowiedzieć jej coś dobitnie. Już mam otwierać usta, żeby to wszystko odszczekała, ale jednak Johanna sama się poprawia.
-Przepraszam. Po prostu trochę mnie poniosło, bo żadnej nocy nie mogę przespać do końca- mówi, teatralnie przewracając oczami. Ciekawe, co zrobiłaby na moim miejscu, gdy natomiast ja w ogóle nie mogę w nocy zmrużyć oka- Wiesz, to taka gra. Finn albo śpi, albo płacze, ale najczęściej to drugie. Więc za każdym razem, kiedy ryczy, ja wychodzę zapalić- wzrusza ramionami, dopalając do końca papierosa- Ale są przecież znacznie gorsze zabawy.
Marszczę brwi, zastanawiając się, co może oznaczać ta niecodzienna anegdota, ale nim zdążę zapytać o to Johannę, ona już znika w drzwiach swojego domu. Zgrywała dziś niezwykle tajemniczą i niedostępną, ale nie zamierzam zawracać sobie głowy kolejną rzeczą.
Wchodzę do domu z postanowieniem szybkiego wślizgnięcia się do łóżka, tak, żeby Peeta niczego nie podejrzewał, gdy wróci z pracy. Ściągam kurtkę i wieszam ją na wieszaku w przedpokoju, gdy nagle słyszę donośne pukanie do drzwi. Pierwszą moją myślą jest, że to mój mąż wrócił i zapomniał kluczy do domu. Bez większego namysłu podchodzę i uchylam drzwi, ale natychmiast wiem, że źle zrobiłam.
Moje serce przyspiesza na widok jego dwóch szarych oczu, które dogłębnie się we mnie wpatrują. Nie jest już taki, jak przedtem. Niewyobrażalnie zmienił się od ostatniego naszego spotkania, zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz. Pod jego oczami widnieją głębokie cienie, a na twarzy gości mu kilkudniowy zarost. Ubrany jest w żołnierski mundur, który ukazuje go w jeszcze potężniejszej postawie.
Jak za pstryknięciem palcami powracają do mnie wszystkie nasze wspomnienia. Wspólne polowania w lesie, zakładanie wnyków, pływanie w jeziorze, chodzenie po drzewach. Wszystkie te momenty przebiegają przed moimi oczami niczym krótkometrażowy film. Nasze ostatnie skromne śniadanie przed Dożynkami, podczas których zgłosiłam się za siostrę. Z tym dniem cała nasza przyjaźń zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Wtem do mojej podświadomości wkradają się obrazy Prim, jako żywej pochodni. Napad na pociąg, dzięki któremu prawie straciłam dziecko. Rory pod gruzami walącego się budynku. Nasz zdemolowany dom. Te wszystkie wspomnienia sprawiają, że przez moje ciało przebiegają zimne dreszcze.
-Kotna…- szepcze, ledwo słyszalnym tonem, a po chwili zamieram, gdy dłonią dotyka mojego policzka. Moje ręce niekontrolowanie zaczynają się trząść, bo wiem, że ma nade mną znaczną przewagę- Minęło tyle czasu…
-A ty i tak się nie zmieniłeś- przerywam mu, łamiącym się głosem. Przełykam ślinę, a on szybko zabiera swoją dłoń z mojego policzka.
-O czym ty mówisz?
-Nie udawaj, że nie wiesz- cedzę przez zaciśnięte zęby, patrząc mu głęboko w oczy- Napad na pociąg, śmierć Rory’ego, nasz całkowicie zdemolowany dom. Co, może powiesz mi, że nie miałeś z tym nic wspólnego?
Gale udaje niewzruszonego, czym jeszcze bardziej mnie frustruje. Nawet nie próbuje zaprzeczać, tylko patrzy na mnie z tą samą ironią wymalowaną na twarzy, co parę lat temu w lesie.
-Gdzie Peeta?- odzywa się, zaciskając pięści, gdy wypowiada imię mojego męża.
-Po co tu przyszedłeś, co?- nie zamierzam odpowiadać na jego pytania, tym bardziej, że nie powinno go to interesować. Krzyżuję ręce na piersi, opierając się ramieniem o framugę drzwi- Żeby jeszcze bardziej zniszczyć nam życie?
-Kotna… ja cię kocham- mówi, znów przysuwając dłoń do mojego policzka i głaszcząc kciukiem mój podbródek. Ten gest sprawia, że mięknę. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo brakuje mi takiej czułości, ale ze strony Peety. Natychmiast przytomnieję, gdy przypominam sobie, że stoję twarzą w twarz z moim śmiertelnym wrogiem.
-Co?!- bez zastanowienia zdejmuję jego dłoń z mojego policzka- Gale, ty chyba nie wiesz, co mówisz…
-Owszem, jestem przekonany, co do moich uczuć. Proszę cię, Kotna, zamierzasz spędzić resztę życia z tym żałosnym piekarczykiem? Naprawdę?
-Po pierwsze: nie wolno ci się o nim tak wyrażać. Po drugie: Peeta jest moim mężem, którego kocham ponad życie i po trzecie…- muszę mu to powiedzieć, żeby w końcu dał sobie spokój. Podejrzewam, że może nic o tym nie wiedzieć. Pamiętam, gdy ogłaszaliśmy u Ceasar’a tą wiadomość, na scenie nie było żadnych kamer, więc skąd Gale miałby znać Peety i moją tajemnicę?- … jestem w ciąży.
Ta informacja trochę go miesza. Widzę zagubienie w jego szarych tęczówkach. Wychodzę z cienia, żeby mógł lepiej zauważyć mój zaokrąglony brzuch, bo domyślam się, że wcześniej nie przywiązywał do niego większej wagi. Między nami zawisa długa cisza. Oczy Gale’a cały czas spoczywają na moim brzuchu, a ja zaczynam obawiać się moje własne bezpieczeństwo. Nie mam pewności, co teraz może uderzyć mu do głowy.
Nagle, niespodziewanie rzuca się na mnie, a ja mocno uderzam plecami o ścianę w przedpokoju, do której mnie przyciska. Nie potrafię złapać tchu. To wszystko dzieje się za szybko. Zostaję skutecznie przez niego unieruchomiona. Uderzenie jest tak silne, że nie mogę oddychać, ale po chwili jest to wręcz niewykonalne. Gale zbliża swoje usta do moich i natychmiast brutalnie zaczyna mnie całować. Moje najgorsze sny w każdej następnej minucie się spełniają. Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie, ale nie przypuszczałam, że tak szybko.
Próbuję się bronić, wyrwać mu się, ale moje starania idą na nic. Nie potrafię porządnie nabrać powietrza do płuc, a kiedy on jeszcze raz zbliża swoje wargi do moich, mój organizm nie wytrzymuje i zaczynam się dusić. W moich myślach jest tylko Willow. Żebym zapewniła jej ochronę i bezpieczeństwo. Nie mogę pozwolić, żeby kolejna bliska mi osoba zginęła i to z mojej winy.
Zbieram w sobie resztki sił i skutecznie kopię Gale’a kolanem w krocze. Chłopak puszcza mnie, a ja całym ciężarem upadam na podłogę. Niewyobrażalny ból znów przeszywa moje ciało, zupełnie, gdy tamtej nocy uciekałam przed Asherem. Nabieram powietrza do ust i krzyczę. Wydaję z siebie niekontrolowane dźwięki, niczym dzikie zwierzę w potrzasku. Zrobię wszystko, byle żeby ktoś mnie usłyszał i przybył mi z pomocą. Błagam…
Wpadam w przerażenie, gdy Gale pewnym krokiem podchodzi w moją stronę z nienawiścią wymalowaną na twarzy. Próbuję czołgać się po ziemi w zupełnie inną stronę, ale uświadamiam sobie, że to i tak mi nic nie pomoże. Chłopak podnosi mnie z ziemi jednym szarpnięciem za moją bluzkę. Jestem kompletnie bezsilna. Rzuca mną na kanapę w salonie i zanim zdążę się zorientować, co ma zamiar ze mną zrobić, on już siłą zdziera ze mnie spodnie. Nie mogę uwierzyć w to, co za chwilę będzie mnie czekać.
-Gale, błagam cię… Przestań! Proszę!- krzyczę z całych sił, jakie mi jeszcze pozostały, ale on nawet nie zwraca na mnie uwagi. Jest po prostu zamroczony zdzieraniem ze mnie ubrań. Bronię się, ale on jest o wiele silniejszy. Nie ustąpi, choćbym błagała go na kolanach, więc jedyną rzeczą, jaką mogę teraz zrobić jest tylko to. Wierzgam się na kanapie, tym samym nie pozwalając mu ściągnąć ze mnie bluzki. Kiedy jego dłonie w pewnym momencie znajdują się niebezpiecznie blisko mojej twarzy, mocno gryzę go w rękę. Nawet, gdy syczy z bólu, ja i tak nie odpuszczam, do momentu aż czuję słodką ciecz na podniebieniu.
-Ty dziwko- cedzi przez zaciśnięte zęby, jeszcze bardziej zdenerwowany. Tym razem stanowczo szarpie mną, żeby ściągnąć ze mnie bluzkę. Teraz jedyne, co mogę zrobić, to tylko płakać i modlić się o cud. Czuję słone łzy, spływające po moich policzkach aż do ust. Chłopak na pewno jest z siebie dumny, że doprowadził mnie do takiego stanu. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie, jaki ból za chwilę mnie czeka. Rękoma tylko próbuję osłonić brzuch, żeby chociaż Gale nie zdołał tknąć mojej córki, bo dla mnie nie ma już ratunku…