Dziękuję wam za każdy komentarz pod ostatnią notką, który naprawdę niewyobrażalnie motywuje mnie do dalszego pisania <3 Jesteście niesamowici!
Okay, żeby nie przedłużać, ten rozdział dedykuję kochanej Dark Side ;*
Następny rozdział dodam za minimum 5 komentarzy *taki mały szantażyk, hue hue :3*
No i jeśli macie jakieś pytania zapraszam na mojego aska: @Maddy33272
A teraz miłego czytania i pozdrawiam ;*
K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie jestem w stanie już dłużej się bronić. Mam wrażenie, jakby te męczarnie trwały całą wieczność. W rzeczywistości minęło najpewniej tylko parę minut. Jest mi wszystko jedno, co on ze mną zrobi. Nic już nie jest dla mnie istotne. Przestaję nawet utrudniać mu dobranie się do mnie. W sumie, co mi dadzą te parę sekund dłużej?
Na języku czuję moje własne słone łzy, które cicho błagają o pomoc. Drobne stróżki krwi ściekają z mojego nosa, który przed chwilą przyjął uderzenie Gale’a za przeciwstawianie się mu. Mój głuchy płacz rozlega się w całym domu, który jeszcze bardziej zadowala chłopaka. Nie mam siły krzyczeć, chociaż ta czynność i tak jest zbędna. Wiem, że nie ma dla mnie ratunku. Mieszkańcy Wioski Zwycięzców zapewne smacznie śpią, całkiem nieświadomi tego, co dzieje się w moim domu. Nie jestem w stanie nawet myśleć o Peecie. Za parę godzin wróci z pracy i zastanie mnie skuloną w kącie pokoju, kruchą, nagą, bezsilną. Nie mogę mieć nawet pewności, że tutaj pozostanę. Gale może zrobić ze mną wszystko, co mu się żywnie podoba. Zabierze mnie, porwie, zostawiając mojego męża z wątpliwościami i złamanym sercem. Pocieszenie jedynie mam w tym, że Peeta tak łatwo się nie poddaje. Postawiłby na nogi cały dystrykt. Wierzę, że któregoś dnia znajdzie mnie, ale wtedy może być odrobinę za późno…
Leżę nieruchomo skulona na lewym boku na kanapie, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w kominek, w którym od dłuższego czasu się nie paliło. Nerwowo przygryzam paznokcie, a moje całe ciało wciąż niepokojąco drży. Niewyobrażalny ból wypełnia każde miejsce na mojej skórze. Z każdą chwilą coraz świeższe łzy spływają po moich policzkach, aż pozostawią po sobie słony ślad w moich ustach. Nadal mam na sobie bieliznę, ale jestem świadoma, że za moment zostanę i jej pozbawiona. Gale na chwilę dał sobie ze mną spokój. Zostawił mnie roztrzęsioną, a sam powędrował do kuchni. Nie mam pojęcia w jakim celu, ale mam parę minut, aby się uspokoić i przemyśleć całą tą sytuację. Nawet nie próbuje mnie pilnować, bo wie, że nie jestem w stanie nigdzie uciec.
Nagle zauważam coś, co może uratować moje życie. Nieznacznie się ożywiam, a mój puls przyspiesza. Jeśli Gale dowie się o tym, co chcę zrobić, z pewnością gorzko pożałuję, ale nie mam innego wyjścia.
Ostrożnie wyciągam rękę po telefon, leżący na stole tuż obok mnie. Musiałam zostawić go tutaj, kiedy skończyłam rozmawiać z mamą. Dziękuję sama sobie w duchu, że nie odłożyłam go na miejsce. Promieniujący ból utrudnia mi dosięgnięcie słuchawki. Krzywię się i zaciskam zęby, żeby tylko nie wydać z siebie żadnego jęku. W końcu chwytam ją ostatkami sił, jak moją jedyną deskę ratunku. Z niedowierzaniem przypatruję się jej, ale po chwili bez zastanowienia wykręcam numer Peety. Nie muszę długo czekać, żeby odebrał.
-Słucham?- na dźwięk jego głosu dobrowolnie się rozklejam. Cichy szloch wydobywa się z mojego gardła. Nie mogę nic powiedzieć, ale nie dlatego, żeby Gale tego nie usłyszał. Nie potrafię się do niego odezwać.
-Katniss, co się dzieje?- ponawia pytanie, a ja tylko przyciskam dłoń do ust, żeby stłumić mój płacz. Staram się, żeby Peeta go usłyszał. Żeby już wrócił i nigdy mnie nie zostawiał. Żeby otulił mnie swoimi silnymi ramionami, w których zawsze najlepiej się czułam. Żeby obronił mnie przed tym złem, które na dobre próbuje cały czas nas prześladować, bo ja już nie daję rady. Jestem za krucha, aby zapewnić bezpieczeństwo nawet naszemu dziecku. Nie chcę już dłużej cierpieć.
Czuję, jak wielka gula rośnie mi w gardle, gdy nadal słyszę, jak Peeta desperackim głosem próbuje się czegoś ode mnie dowiedzieć. Jego ton jest rozpaczliwy, jakby jakimś sposobem domyślał się, co mi jest. Na pewno dosłyszał, że płaczę. Nie chcę nawet myśleć, co może teraz czuć. Jego żona z niewiadomych przyczyn do niego dzwoni i szlocha mu w słuchawkę, nawet nie powiedziawszy o co chodzi.
Wtem słyszę ciężkie kroki, prowadzące do salonu. Moje serce gwałtownie przyspiesza, ale jestem myśli, że Peeta już jest w drodze. W drzwiach pojawia się sylwetka Gale’a, a ja wiem, że już za chwilę zostanę świadkiem przemocy seksualnej. Bo tylko na tym mu zależy, jak prawie każdemu mężczyźnie. Chłopak jest nieobliczalny, a ja bezsilna. On silny, a ja słaba. On myśliwym, a ja zwierzyną.
Zaciskam paznokcie na materacu kanapy, gdy Gale powolnym krokiem się do mnie zbliża. Drwiący uśmieszek króluje na jego twarzy, a ręce krzyżuje na piersi, na znak jego wyższości. Nie jestem w stanie na niego patrzeć, więc tylko zamykam oczy, chowając twarz w poduszkę, czym też tłumię nadchodzący atak płaczu. Mogę spokojnie przyznać, że naprawdę się boję, ale z drugiej strony już mi wszystko jedno, co ze mną zrobi. Może to bestialska myśl, ale nawet nie przejmuję się już Willow.
Mina mu odrobinę rzędnie, gdy zauważa słuchawkę w mojej dłoni. Przez jedną sekundę wydaje się być zmieszany, ale po chwili wyrywa mi ją, ciskając w kąt pokoju. Obserwuję tylko, jak telefon pod wpływem uderzenia rozpada się na drobne kawałeczki.
-Dzwoniłaś do kogoś- nie wiem, czy jest to pytanie, czy stwierdzenie, ale nie odpowiadam. Leżę wiąż nieruchomo, nie zamierzając mu się poddać- Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać, będę musiał zastosować trochę drastyczniejsze metody. Teraz się zabawimy.
Gorąca fala uderza o moje całe ciało, które znów zaczyna drżeć. Gale mocno przyciska mnie do kanapy i zaczyna całować mnie po szyi. Próbuję go odepchnąć, nie dać mu tej satysfakcji, pokazać gdzie są granice, udowodnić, że nigdy nie będę jego własnością. Wiem, że to niewykonalne. A on doskonale o tym wie i jeszcze lepiej to wykorzystuje.
Płaczę, krzyczę, błagam, ale nie bronię się. Nie bronię się, bo nie mam już sił. Powoli do mnie dochodzi, że od dawna jestem na przegranej pozycji. Od czasu, kiedy zaczęłam z nim polować. Zawsze to on nade mną górował, ale po prostu nie przywiązywałam do tego większej wagi. Od lat tylko na tym mu zależało. Żeby zedrzeć ze mnie ubrania i tak potwornie mnie upokorzyć.
-Należysz do mnie- szepcze władczym tonem, wprost do mojego ucha. Próbuję odwrócić twarz w innym kierunku, żeby nie okazywać mu słabości. Proszę bardzo, może robić ze mną, co chce, ale nigdy nie pokażę mu, że się go boję. Chociaż w głębi duszy jestem przerażona.
Siada na mnie okrakiem, nie hamując się przed niczym. Jednym szarpnięciem rozpina mój biustonosz. Zwykle robił to Peeta, a ja nie chciałam, żeby ktokolwiek poza nim to robił. Nikt inny nie ma do tego prawa. W oczach Gale’a widzę coś na kształt podniecenia. Pamiętam, gdy u mojego męża pojawiały się podobne ogniki w jego niebieskich tęczówkach. Uwielbiałam, kiedy patrzył na mnie z takim pożądaniem. Potem obcałowywał całe moje ciało, ale zawsze w takich momentach niezauważalnie pytał mnie o pozwolenie na kontynuowanie. Dałabym wszystko, żeby zamiast bruneta był tutaj mój mąż. Nigdy nie robił nic wbrew mnie. Nie zagarniał całej przyjemności dla siebie. Dzielił się nią ze mną.
Gale szybko zdejmuje z siebie mundur, pozostając jedynie w bieliźnie, podobnie jak ja. Mam wrażenie, jakby moje płuca płonęły. Cała skóra piecze mnie w każdym miejscu, a ja nie wiem, czego może być to oznaką. Próbuję osłonić nagie piersi, jak i brzuch przed nim. Przed tym potworem, którego doszczętnie zmieniła i zniszczyła rewolucja.
Peeta, gdzie jesteś?
Cały czas kręcę przecząco głową, histerycznie szlochając i wrzeszcząc. Jestem pełna podziwu, że jeszcze nie zdarłam sobie gardła. Znów nie potrafię w pełni nabrać powietrza do płuc. Co chwilę krztuszę się własnymi łzami.
Peeta, błagam…
Byłam niewyobrażalnie głupia, gdy otworzyłam te drzwi. Był to impuls, którego nie przemyślałam. Zamroczona rozmową z Johanną po prostu myślałam, że to mój mąż wrócił wcześniej. Nie raz było tak, że niespodziewanie kończył pracę w środku nocy. Nie przypuszczałam, że mój największy koszmar tak szybko się urzeczywistni. Ale na jawie jest o wiele gorzej. Sen to wymysł twojej wyobraźni, z którego w każdej chwili możesz się obudzić, trochę pokrzyczeć, popłakać. Jawa jest o wiele gorsza, bo jej nie możesz w którymś momencie przerwać.
Peeta…
Gale zaczyna zdejmować ze mnie dolną bieliznę, ale ja się opieram. Wciąż histerycznie płaczę, wierzgając całym moim ciałem, co na niewiele się zda, gdyż brakuje mi sił do dalszego przeciwstawiania się.
W następnej minucie wszystko zaczyna dziać się, jakby w zwolnionym tempie. Gale mocno szarpie mnie za ramiona, ale w końcu puszcza. W rezultacie uderzam głową o poręcz kanapy, a później staczam się na podłogę. Teraz ból staje się dla mnie głównym wrogiem. Odcina mi dopływ powietrza. Jakaś siła powoli rozsadza moje ciało od środka. Desperacko próbuję nabrać powietrza do ust. Obejmuję się ramionami, duszona w cierpieniach przez niewyobrażalny ból.
Widzę i słyszę wszystko, jakby za mgłą. Mam świadomość tego, że jestem tylko na wpół przytomna, a jednak wiem, że ktoś jeszcze tutaj jest. Do moich uszu dobiega stłumiony hałas i czyjeś krzyki. Dopiero, kiedy zdołam porządnie nabrać powietrza do ust, nieco się uspokajam i jestem w stanie wytężyć umysł, by dostrzec Haymitcha. Sama nie wierzę w to, co widzę. Mężczyzna wdał się w ostrą bójkę z Gale’m. Nadal nie dochodzi do mnie ten cały obrót wydarzeń. Nie mam pojęcia, skąd mój były mentor wiedział, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
W następnej sekundzie Gale rzuca się na Haymitcha, przyciskając go do podłogi i okładając po twarzy. Obserwuję wszystko z paru metrów, nadal trochę zamroczona bólem wewnątrz, jak i na zewnątrz mojego ciała. Ostrożnie podnoszę się na łokciach, co tylko potęguje moje cierpienia. Krzywię się i wydaję z siebie okropny jęk. Odchylam głowę do tyłu, bardzo szybko oddychając. Nagle wszystko zaczyna mieć sens. Myśl, że nadal będę żyć dodaje mi trochę sił. W tej chwili mój umysł zaprząta Willow. Zaczynam się o nią martwić, czy przypadkiem nie doznała żadnego urazu, podczas moich przepychanek z Gale’m. Nie mam nawet pewności, że nadal żyje.
Moje rozmyślania przerywa blondyn, który staje w drzwiach. Z desperacją szuka mnie wzrokiem. Gdy mnie zauważa, mimowolnie łzy znajdują ujście w kącikach moich oczu. Nigdy nie chciałam, żeby oglądał mnie w takim stanie. Bezbronną, bezsilną, upokorzoną, kruchą, przerażoną…
Nie mam siły dłużej leżeć na łokciach, więc kładę się na zimnej podłodze, która niewiele ochładza moje ciało. Cały czas obserwuję Peetę, który dopiero teraz oderwał ode mnie swój wzrok. Bez zastanowienia atakuje Gale’a, powalając go na podłogę. Z zaciętością okłada go po twarzy, ale brunet nie daje za wygraną. Mój mąż przyjmuje cios od przeciwnika najpierw również w twarz, a później kilka razy w brzuch. Z mojego gardła wydobywa się wrzask, który kosztował mnie za dużo wysiłku. Nie jestem w stanie dalej obserwować tej bójki, więc kulę się na podłodze, obejmując brzuch i wciąż cicho łkając. Najważniejsze, że Gale na razie mi, a tym bardziej Willow nie zagraża.
-Nie waż się do niej więcej zbliżać! Nie wolno ci jej tknąć, rozumiesz?! Jeśli jeszcze raz będziesz ją nachodził, bez zastanowienia zabiję cię! Dotarło?!- wściekły głos Peety dźwięczy mi w uszach. Mimochodem spoglądam w ich stronę. Haymitch podniósł się już z ziemi, ale widzę, że jest osłabiony. Natomiast Peeta przejął znaczną przewagę nad Gale’m. Szarpie się z nim, okłada go pięściami, gdzie popadnie. Po jakimś czasie brunet poddaje się, odpycha mojego męża na bezpieczną odległość i zabiera swoje ubrania. W świetle księżyca mogę dostrzec parę siniaków na jego twarzy oraz stróżkę krwi pod nosem.
-To nie koniec! Jeszcze tego wszyscy pożałujecie!- brunet staje w progu, spoglądając głównie na mnie, a po chwili schodzi mi z oczu.
Sama nie wierzę, że tak po prostu Haymitch i Peeta uratowali moje życie. Po części także mama się do tego przyczyniła, bo gdyby nie zadzwoniła, nie odłożyłabym telefonu na stół.
Peeta szybko do mnie podchodzi, rozpaczliwie szukając potwierdzenia w moich oczach, czy wszystko już ze mną w porządku. Nie potrafię kiwnąć głową, bo wcale nie jest ze mną w porządku. Dopiero teraz czuję, jak przenikliwy ból rozsadza moją czaszkę od środka. Każdy ruch sprawia mi ogromną trudność, jakbym była po części sparaliżowana.
-Katniss, słyszysz mnie? Odezwij się do mnie, Katniss!- nie przypuszczałam, że po takim czasie ból jeszcze może się nasilać. Nie mam siły nawet w pełni otworzyć oczu. Jedyne, co robię, to cały czas płaczę. Krople łez spływają powoli po moich policzkach, pragnąc przekazać Peecie, jak bardzo nadal jestem przerażona, słaba, roztrzęsiona.
-Haymitch, dzwoń po karetkę! Szybko!- słyszę naglący głos mojego męża wciąż, jakby za mgłą. Czuję, jak delikatnie mnie podnosi, by później położyć na kanapie i przykrywa mnie kocem. Próbuję zaprzeczyć, żeby nie dzwonili po żadne pogotowie, ale jest to zapewne głupie posunięcie. Gdy pomyślę, że dzięki temu dowiemy się, co z Willow, momentalnie zaczynam błagać w duchu, żeby przyjechała, jak najszybciej.
Peeta głaszcze mnie po włosach, szepcząc do ucha kojące słowa pociechy, ale już nie słyszę, jakiej są treści. Oto, do czego doprowadziła chora „miłość” Gale’a. Mógł zabić mnie, mógł zabić moje dziecko, mógł nas wszystkich pozabijać. I z pewnością zrobiłby to, gdyby miał tylko okazję i czas. Wiem, że nie jesteśmy już tutaj bezpieczni. Brunet bezkarnie wkradł się do Wioski Zwycięzców, która podobno jest dobrze strzeżona, ale kogo ja oszukuję? Po rebelii z pewnością nie ma w dystrykcie porządnych straży. Gale jeszcze tutaj wróci, on tak łatwo nie daje za wygraną. Dostanie to, czego tak pragnie, prędzej, czy później. A ja tylko się boję, że może to nastąpić znów za wcześnie.
Zanim na dobre tracę przytomność, czuję na policzku łzy. Tylko, że one nie są moje…