niedziela, 26 października 2014

21. "Bezpieczeństwo"



 Tak, wiem, że znowu zrzędzę o te komentarze, ale one naprawdę motywują mnie do pisania następnych rozdziałów :3 Możecie wytykać mi wszelkie błędy i niedopatrzenia, a ja przyjmę je z uśmiechem i postaram się je naprawić ^^ A teraz dłużej nie przeciągając zapraszam do czytania i komentowania <3
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Otwierają się drzwi. Przed moimi oczyma ukazuje się mój przedział. Nasz. Mój i Peety. Nie robi na mnie wrażenia. Bardzo dobrze go znam. Zawsze był mój, gdy podróżowaliśmy do Kapitolu. Teraz znów czuję się, jakbym miała za chwilę wylądować na arenie. Nawet nie wyobrażam sobie, żebym musiała jeszcze raz przez to przechodzić. Jedynym pocieszeniem jest to, że je zniszczono. Chociaż nie jestem do końca pewna, czy to prawda.
Rzucam torbę w kąt pokoju. Peeta po chwili robi to samo z pozostałymi walizkami. Oczywiście mi pozwolił wziąć tylko jedną. Przecież mam się nie przemęczać.
-Pójdę dowiedzieć się od Haymitcha jaki jest jutro plan dnia. Zaraz wracam- oświadcza Peeta, a ja posępnie kiwam głową. Gdy tylko drzwi przedziału zamykają się za nim oddycham z ulgą. Staram się przy nim nie okazywać tego, że jestem załamana dzisiejszym dniem.
Kładę się na łóżku i podkulam nogi. Miękka i zimna poduszka daje mi ukojenie, ale nie usuwa bólu w moim sercu. Tęsknię. Naprawdę tęsknię. Tęsknię za tym, co było przed. Zanim trafiłam na arenę pełną ludzi łaknących mojej krwi. Może moje życie nie było usłane różami. Wzmagałam się z głodem. Umierającą rodziną, ale było normalne. Z dniem, kiedy wypowiedziałam jedno zdanie: „Zgłaszam się na ochotnika!” moje życie wywróciło się do góry nogami.
Ale teraz najbardziej tęsknię za Prim. Moją siostrą, dla której mogłam poświęcić nawet swoje życie. Nie potrafiłam jej ocalić. Tak, jak Peetę zanim trafił do Kapitolu… Ale nie chcę już tęsknić. Nie chcę tęsknić za tym, czego nie ma…
Przewracam się na bok i znów podkulam nogi na tyle, na ile pozwala mi moja sylwetka. Zaczyna się drugi miesiąc. Widać już, że jestem w ciąży, ale tylko, gdy założę przylegające bluzki. Na wywiadzie z pewnością ubiorę obcisłą suknię. Może to i dobrze. Ceasar od razu przejdzie to najistotniejszej rzeczy. Zastanawiam się, jak całe Panem zareaguje na wiadomość, że razem z Peetą spodziewamy się dziecka. Będą zaskoczeni, zdziwieni, czy może oszołomieni? A jak na to zareaguje Gale? Może będzie zawiedziony. Wiem, jak nienawidzi Peety, a fakt, że jeszcze jestem z nim w ciąży na pewno pogłębi tą nienawiść. Ale wiem, że nie odważy się powrócić do Dwunastki. Za bardzo się boi. A chyba najbardziej obawia się Peety. Wie, że to Gale przyczynił się do śmierci Prim. Przez niego tak cierpię. Mógłby mu wszystko wygarnąć. Zarówno słownie, jak i fizycznie. Za dobrze znam Peetę, żeby puścił mu to płazem.
Cały czas wpatruję się w jeden punkt przed sobą. Jestem w całkiem innym świecie. Tam, gdzie zginęła Prim. Widzę, jak otwiera usta, kiedy mnie zauważa. Bomby eksplodują. W powietrze unoszą się jej cząstki ciała. Słyszę mój własny krzyk, a później tylko ciemność. Ciemność, która przeraża mnie nawet do dziś.
Przykrywam twarz dłonią, gdy do pokoju wraca Peeta. Myślałam, że jakoś zdołam się uspokoić przed jego powrotem.
-Haymitch mówi, że…- zaczyna, ale po chwili przerywa, zauważając mnie skuloną na łóżku z łzami spływającymi po policzkach. Nawet nie odwracam się w jego stronę- Katniss, co się stało?
Wiem, że to pytanie retoryczne, bo doskonale wie, co mi jest. Kładzie się na swojej połowie łóżka, przytulony do moich pleców i z ręką na brzuchu.
-Prim- szepczę i pozwalam, by parę nieznośnych łez wydostało się z moich oczu. Peeta nic nie odpowiada. Okazuje mi wsparcie samą obecnością. Co jakiś czas głaszcze mnie po brzuchu i całuje we włosy. Wkrótce odwracam się w jego stronę, tak, że dotykamy się nosami. Splata nasze dłonie, a jego oddech przyjemnie owiewa mi twarz. Znów fala gorąca rozpływa się po moim ciele. Wiem, że jest zaniepokojony. Widzę to w jego niebieskich oczach.
-Jak się czujesz?- jego głos jest zatroskany. Cały czas przesuwa palcami po moim brzuchu.
-Całkiem nieźle- zmuszam się do uśmiechu, żeby nie miał żadnych wątpliwości. Odwzajemnia uśmiech i muska wargami moje czoło. Uwielbiam, kiedy to robi. Daje mi poczucie bezpieczeństwa. Próbuje mi przekazać bez słów, że w jego ramionach nic mi się nie stanie. Nikt mnie ponownie nie skrzywdzi. 
-Gdy wrócimy do Dwunastki pójdziemy do lekarza, dobrze?- w jego głosie słyszę stanowczość. Wie, że od razu się sprzeciwię, no i ma rację.
-Ale po co?
-Zbadać cię. Mieć pewność, że wszystko z wami w porządku- więc chodzi mu o dziecko. Peeta na twarzy wyrysowaną ma troskę. Wiem, że przygotowuje się do długiej debaty, w której będzie zamierzał mnie przekonać.
-Nie ma mowy- odpowiadam krótko, ale również stanowczo. Jak zwykle w takich momentach przewraca oczami i robi tą minę, którą tylko ja znam.
-Katniss, posłuchaj. Warto pójść do kontroli, chociażby po to, żeby dowiedzieć się którego dnia masz termin. Przecież sami nie wiemy, kiedy dokładnie zaszłaś w ciążę- otwieram usta, by mu przerwać, ale on od razu zamyka je pocałunkiem, tak jak ja mu tamtego dnia na plaży. Też chciałam, żeby nie prawił mi kazań. Oboje wiemy, że jest to najlepszy sposób, by ucieszyć któregoś z nas. Odwzajemniam pocałunek do tego stopnia, że kładę się na nim całym ciężarem ciała. Nie potrafię w inny sposób wyrazić mu, jak bardzo go kocham. Żadne słowa tego nie wyjaśnią.
Później znów kładę się na swojej połowie łóżka tak, że dotykamy się czołami. Leżę nieruchomo, dopóki Peeta znów nie zaczyna drążyć tematu. Odruchowo wzdycham, ale wysłuchuję go do końca.
-Jak nie chcesz zrobić tego dla mnie, to chociaż zrób to dla dziecka. Proszę cię, Katniss… Jako ojciec jestem odpowiedzialny za to, żeby się wami opiekować- po tym zdaniu na jego twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech. Odgarnia strąki włosów, opadające mi na twarz, przy czym jeszcze głaszcze mnie po policzku. Robi to po to, by móc spojrzeć mi w oczy. Przeszyć mnie na wylot swoimi niebieskimi tęczówkami. Wie, że to jest najlepszy sposób na to, żeby mnie przekonać. Nie potrafię oprzeć się jego spojrzeniu, wręcz błagającym o przytaknięcie.
-Peeta… dobrze wiesz, jak nienawidzę szpitali. A jeszcze bardziej obcych ludzi, dotykających moje ciało- ciągnę dalej tą dyskusję, która wydaje się nie mieć końca. Peeta jest nieustępliwy. Znów wzdycha, podnosząc się na łokciu. Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale po chwili zamyka je, jakby stracił ochotę do rozmowy. Rzecz jasna, oczywiście nie stracił. Wręcz zastanawia się, jak dalej ją potoczyć. Przeczesuje dłonią swoje blond włosy w znaczącym geście. Robi to zawsze, gdy czymś się martwi, albo niepokoi. Tego tiku nie zna nikt poza mną.
-Kocham cię. Kocham was. Nie chciałbym stracić tego, co dla mnie w życiu najważniejsze…- z powrotem kładzie się na wznak z jedną ręką pod głową, a drugą obejmując mnie. Kładę mu głowę na piersi, wsłuchując się w bicie jego serca. Równomierne uderzanie wprowadza mnie w trans. Tylko w taki sposób odprężam się, jak nigdy. Zamykam oczy w nadziei, że debata skończona. Myślę, że wygrałam, ale to nie koniec. Peeta nie podda się tak łatwo. Po prostu próbuje wymyślić lepsze argumenty.
-Kocham cię. Kocham cię na zawsze. Nigdy nie przestanę. Nigdy… bez względu na wszystko. Blisko i daleko. Zawsze i wszędzie. W każdym momencie…- szepcze, a ja powinnam zachować się, jak każda dziewczyna, czyli westchnąć, powiedzieć coś w stylu „to było takie słodkie, pysiaczku”. Ale ja nie jestem, jak każda. I Peeta doskonale o tym wie. Ja się tak nie zachowam. Po prostu rozpłaczę się w najmniej oczekiwanym momencie. Ale to łzy radości, którymi rzadko zdarza mi się obdarzać moje policzki. Peeta tylko pytająco na mnie spogląda.
-Hormony- wyjaśniam jednym słowem. Macham tylko ręką, żeby zbytnio się nie przejmował.
-Pójdę się upewnić, kiedy ruszamy- mówi szorstko, wychodząc z pokoju. Zostawia mnie samą z moimi wątpliwościami. Uraziłam go czymś? Chyba tak, skoro tak surowo się do mnie odezwał. Zazwyczaj jego głos, gdy zwraca się do mnie jest przepełniony miłością i szczęściem. A przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
Pociąg nagle rusza, a ja podchodzę do jednej z walizek, wyjmując chusteczki. Naprawdę muszę przestać płakać, bo ich ilość zmniejsza się w zastraszającym tempie. Myślę o tym, jak przeprosić Peetę, jeśli w ogóle jest na mnie o coś zły. I wtedy to czuję. Lekkie poruszenie, jakby we mnie. Zamieram i na chwilkę wstrzymuję powietrze. Moje serce gwałtownie przyspiesza swoje bicie. Wpadam w panikę, starą jak świat. Przykładam dłonie do brzucha i znów to czuję. Najpiękniejsze uczucie, jakie kiedykolwiek mi towarzyszyło. Nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. Nie potrafię opisać, co teraz czuję… Radość, oszołomienie, zaskoczenie, szczęście? Tyle słów ciska mi się jednocześnie na usta, a tymczasem stoję zszokowana, nie wiedząc co w takiej sytuacji powinnam zrobić. Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to Peeta. Powinien być w tej chwili przy mnie. Powinien być z nami. Też napawać się tym cudownym uczuciem.
-Peeta! Peeta!- wołam go, siadając na łóżku i wciąż trzymając dłonie na brzuchu. Przybiega w mgnieniu oka. Wydaje się być przestraszony i zaniepokojony.
-Coś się stało?- pyta nagląco, zauważając moje oszołomione spojrzenie.
-Stało się- mówię tylko i ciągnę go za rękę, żeby usiadł. Biorę jego dłoń, kładąc ją sobie na brzuchu- Czujesz to?
Z początku wydaje się być zdezorientowany. Marszczy tylko brwi, wpatrując się w podłogę. I znów to czuję. On także. Podnosi na mnie swój wzrok pełen ekscytacji, a po chwili się uśmiecha. Iskierki tańczą w jego niebieskich oczach, a ja wiem jaki jest teraz dumny. Unoszę kąciki ust i jeszcze bardziej się skupiam, by wyczuć chociaż najmniejszy ruch. Cieszę się, że mogę tą chwilę dzielić z Peetą. Cały czas trzyma dłoń w wyznaczonym przeze mnie miejscu. Jakby się bał, że jeśli tylko ją przesunie choćby o milimetr ten cudny moment zniknie. Przestanie istnieć.
Nie ukrywam wzruszenia. Jest to jeden z najważniejszych momentów w naszym życiu. Kąciki ust dobrowolnie unoszą mi się w znaczącym uśmiechu. Jestem przepełniona ekscytacją. Chcę krzyczeć, żeby cały świat usłyszał, jak bardzo się cieszę. Może to drobny gest. Drobny ruch, ale pierwszy raz czuję nasze dziecko. Chciałabym móc już tulić je w swoich ramionach.
-Peeta…- zaczynam, ale nie wiem, co powiedzieć. Nie muszę mu mówić jaka ekscytacja wypełnia moje ciało, bo zapewne dokładnie czuje to samo. Zamiast tego rzucam mu się na szyję, a on delikatnie obejmuje mnie ramionami. Jakby obawiał się, że może zrobić nam krzywdę. Czuję jego ciepły oddech na karku i we włosach. Miłe mrowienie przechodzi przez moje ciało, kiedy równie delikatnie muska moje usta. Chce jeszcze tym gestem przypieczętować nasze ogromne szczęście. Nie wiedziałam, że dzięki dziecku taka radość będzie mnie przepełniać. I wtedy dochodzi do mnie, że jestem okrutną matką. Nie nadaję się w najmniejszym calu. Nie chcę nawet iść do lekarza, żeby zrobił te cholerne badania. Zupełnie nie myślałam o tym, że mogę tym jedynie pomóc dziecku, a nie mu zaszkodzić. Miałam siebie wyłącznie na pierwszym miejscu. Siebie i to, jak będę się czuła w szpitalu.
-Zrobimy te badania- decyduję, a on podnosi na mnie wzrok po prostu wypełniony uśmiechem. W jego błękitnych oczach widzę błysk, którego już dawno nie byłam świadkiem. Takim samym spojrzeniem obdarował mnie w wieczór, kiedy powiedziałam mu o dziecku- Może to trochę głupio zabrzmi, ale myślę, że tym gestem chciał mi uświadomić, że to nie ja tu jestem najważniejsza.
-Mówisz „chciał”, jakby było już pewne, że to chłopiec.
-A ty chciałbyś, żeby to była dziewczynka?- pytam, uważnie śledząc jego oczy, które cały czas spoczywają na moim brzuchu.
-Chcę jedynie, żeby było zdrowe. Reszta nie ma znaczenia. Nie ważne, czy będzie to chłopiec, czy też dziewczynka. Będę je kochał tak samo mocno. Ale jak już mam zakładać, to myślę, że to dziewczynka.
-A ja, że chłopiec- deklaruję, opierając głowę na ramieniu Peety- Przepraszam. Przepraszam, że znów to ty miałeś rację, co do tego lekarza. Zachowałam się strasznie egoistycznie. Postawiłam swoje dobro nad dziecka. Ty byś nigdy tak nie postąpił.
-Ale też zachowałaś się bardzo odpowiedzialnie, kiedy wreszcie dotarło do ciebie, że te badania są ważne i musimy je wykonać- mówi, zaciskając palce na moich.
-Oboje wiemy, że to ty będziesz lepszym rodzicem. Zapewnisz bezpieczeństwo naszemu dziecku, tak że nie będę musiała się o nie martwić. Dlatego zostaniesz ze mną aż do końca świata?
-Zawsze- odpowiada, a ja mu ufam, że tak będzie. Peeta mnie nie zostawi. Choćby w najgorszym momencie nie opuści mnie.
Nagle słyszę strzał. Peeta reaguje niemal natychmiastowo, ściągając mnie na podłogę. Wtem kolejna kula przeszywa powietrze tuż nade mną. Gdyby mnie za sobą nie pociągnął, lub spóźnił się o parę sekund już leżałabym martwa. Czuję, jak pociąg gwałtownie się zatrzymuje. Nie wiem o co chodzi, ale czuję zagrożenie. Przywieram jak najmocniej do ziemi, nieruchoma. Boję się nawet oddychać. Kolejne strzały zakłócają tą gorącą atmosferę. Ktoś krzyczy, a ja rozpoznaję głos Effie. Natychmiast wstaję. Muszę jej jakoś pomóc. Peeta rzuca się na mnie i po chwili znów leżymy na ziemi, tym razem on przywiera na mnie swoim ciałem.
-Jak powiem, że masz podpełznąć do ściany pod oknem, zrobisz to, jasne?- rozkazuje, ale ja z początku nie wiem o co mu może chodzić- Już!
Zaczynam czołgać się pod ścianę. W tym momencie Peeta wstaje i wyjmuje z szuflady komody pistolet. Odruchowo zatykam uszy przed hukiem. Strzela, nawet nie wiem do kogo. Później pada na podłogę obok mnie. Dopiero teraz zauważam na niej odłamki rozbitego szkła. Po chwili znów słyszę strzały w naszym kierunku, a Peeta nie pozostaje dłużny przeciwnikowi.
-Katniss, obiecaj mi, że zrobisz wszystko co ci rozkażę. Nie ważne, co się stanie. Jak mówię, że masz uciekać, uciekniesz, jasne?- jego głos jest stanowczy. Łzy zaczynają okropnie piec mnie pod powiekami i dopiero teraz pojmuję w jak ogromnym jesteśmy niebezpieczeństwie.
-Nie zostawię cię- protestuję drżącym głosem.
-Katniss, błagam cię! Nie rób tego dla siebie, nie rób tego dla mnie, ale zrób to dla dziecka!- jestem przerażona jego słowami. Jako matka powinnam go posłuchać, ale jako żona nie. Jak już mamy umrzeć, to razem. Chcę pokręcić głową, ale w tym momencie kolejny strzał wprawia mnie w otępienie. Czuję, jak kula przeszywa ścianę, o którą się opieram.
-Teraz!- krzyczy Peeta. Oboje podnosimy się w kierunku drzwi. On jeszcze do kogoś strzela, ale po chwili jesteśmy w wagonie głównym pociągu. Haymitch klęczy pod oknem, osłaniając kulącą się Effie i trzymając w ręku broń. Z Peetą padamy na ziemię. Dyszę tak, jakbym co najmniej przebiegła maraton.
-Nie wracaj po mnie. Nie oglądaj się, ani nie zwalniaj. Po prostu uciekaj w głąb lasu. Dasz radę?- Peeta nadal przyciska mnie do ziemi. Nie mam nawet broni, jak mam dać sobie radę?
-Nie, nie zgadzam się- protestuję z łzami w oczach.
-Katniss, musisz się ratować. Musisz ratować nasze dziecko, zapewnić mu bezpieczeństwo- w jego oczach widzę ból. Przeraża mnie fakt, że muszę go zostawić. Sam nie jest do końca przekonany swoim planem.
-Widzisz tamte drzwi?- wskazuje głową na wyjście z pociągu po drugiej stronie, od tego gdzie znajdują się wrogowie- Jak powiem, że masz uciekać zrobisz to bez namysłu. Będę cię osłaniał- z niechęcią przyjmuję tą propozycję, ale wiem, że nie mam innego wyjścia. Peeta czołga się do okna obok Haymitcha, co jakiś czas wstając i strzelając do przeciwników. Czeka na odpowiedni moment. Wtem zabójcy próbują dostać się do wnętrza pociągu przez resztę okien. Za chwilę będzie za późno na ucieczkę, ale całkowicie zdaję się na Peetę.
-Teraz!- wrzeszczy, kiedy mężczyzna z ogoloną głową i krwią na twarzy wślizguje się przez okno do wagonu. Peeta jednym strzałem powala go na ziemię. Korzystam z okazji i natychmiast się podnoszę pędząc w stronę drzwi. Otwieram je jednym szarpnięciem i już jestem na zewnątrz, po drugiej stronie pociągu, z dala od wroga. Słyszę jeszcze strzały, dobiegające z wnętrza pociągu. Pomimo tego biegnę, jak tylko mogę. Momentalnie się męczę, gdy wkraczam pomiędzy drzewa. „Muszę nas uratować, muszę nas uratować, muszę na uratować”. Tylko to kołacze mi w głowie. Śnieg pod nogami jeszcze bardziej utrudnia mi bieg. Jedną ręką osłaniam brzuch, a drugą natomiast dodaję sobie siły, odpychając się od drzew. Pomimo rozkazu Peety odwracam się w kierunku pociągu i wtedy w coś uderzam. Po chwili orientuję się, że to nie „coś” tylko „ktoś”. Wysoki, czarnoskóry mężczyzna zatrzymuje mnie. Przerażenie, które mnie ogarnia nie da się porównać z żadnym innym uczuciem. Wiem, że to koniec. Zabije mnie. Zabije nas.
Już chcę wołać Peetę, choć i tak wiem, że mnie nie usłyszy wśród tych wszystkich strzałów. Osiłek zakrywa mi usta potężną dłonią i podnosi mnie z ziemi. Chcę się bronić, wyrywam się, ale wiem, że i tak nic tym nie wskóram. Mężczyzna zabiera mnie w głąb lasu. Szamocę się, a łzy same spływają po moich policzkach. Nie chcę tak zakończyć mój żywot. Nie poddam się bez walki. Gryzę go w rękę, a on odrywa ją od moich ust. Szansa jest niepowtarzalna.
-Peeta!- drę się na całe gardło- Peeta!
W końcu dochodzi do niego mój rozpaczliwy głos. Zdezorientowany odwraca się w moim kierunku. Teraz, albo nigdy. Ponownie gryzę mężczyznę, tym razem w ramię, aż czuję na ustach krew. Jęczy z bólu, puszczając mnie, a ja padam całym ciężarem na ziemię. Od razu zrywam się do biegu w kierunku pociągu. Peeta też chce do mnie biec, ale wtem za jego plecami pojawia się mężczyzna. Zaczyna go dusić, niczym Cato podczas naszych 74 Głodowych Igrzysk. Peeta tylko myśli o tym, by do mnie biec. Wyrywa mu się na wszystkie sposoby. Biegnę do niego. Ważne, że w ogóle jestem w stanie biec.
Nagle czarnoskóry chwyta mnie za nogi, a ja padam na ziemię. W ostatniej chwili osłaniam brzuch przed upadkiem. Pomimo tego i tak czuję przeszywający ból. Nie mogę nawet wydać z siebie żadnego dźwięku. Ból ogarnia mnie i pochłania w całości. Nie potrafię w tym momencie racjonalnie myśleć. Czuję tylko, jak osiłek podnosi mnie z ziemi. Wydaję z siebie ostatni, donośny krzyk, który dochodzi do Peety. Jakby przez mgłę widzę, jak powala mężczyznę, stojącego za nim. Zastanawiam się, gdzie podziała się jego broń. Po chwili Peeta za nami biegnie. Jest rozwścieczony. Z furią napada na czarnoskórego, który mnie niesie. Zaczyna go dusić. Osiłek puszcza mnie, a ja znów uderzam całym ciężarem o ziemię. Kolejny ból przeszywa mój brzuch. Zamykam oczy i błagam, żeby to wszystko w końcu się skończyło. Pomimo tego, że z ledwością mogę się ruszać czołgam się do drzewa na odpowiednią odległość od rozgrywającej się na moich oczach zawziętej walki. Osiłek w końcu pada pod ciężarem Peety, a on zaczyna okładać go pięściami. Pierwszy raz widzę Peetę takiego rozwścieczonego. Furia w jego oczach przeszywa mnie na wskroś, gdy do mnie podbiega. Powieki same mi opadają, a ból jaki przeszywa mi brzuch jest nie do wytrzymania. Pomimo tego nie krzyczę. Nawet nie jęczę.
-Katniss, wszystko w porządku? Katniss!- krzyczy Peeta, ale ja jestem w stanie tylko na wpół otworzyć oczy. Cała drżę, ale nie z zimna. Trzęsę się ze strachu. Widzę podbiegających do nas Haymitcha i Effie.
-Przynieście jej wody! Szybko!- rozkazuje Peeta. Haymitch natychmiast biegnie z powrotem do pociągu- Katniss! Katniss, błagam cię, powiedz coś do mnie! Katniss!- słyszę, jak jego głos załamuje się.
-Dziękuję- szepczę chrypliwym głosem. Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Jestem wykończona do granic możliwości. Peeta cały czas trzyma mnie na swoich kolanach. A ja oplatam ręce wokół jego szyi, cicho płacząc. On głaszcze mnie po włosach, dając mi ukojenie. Bezpieczeństwo. Jestem już bezpieczna w jego ramionach.
Haymitch przynosi mi wody. Wypijam cały kubek duszkiem. Brzuch coraz mniej mnie boli, a po dłuższym czasie zaczynają wracać mi siły, ale nadal siedzę na kolach Peety.
-Peeta… tak się bałam…- dyszę mu w kark. Łzy dobrowolnie spływają mi po policzkach.
-Cii- szepcze tylko, jeszcze bardziej przyciskając mnie do siebie. Głaszcze po włosach i całuje w czoło. Jego głos jest kojący i wreszcie mnie uspokaja- Już wszystko dobrze. Nic już ci nie grozi.
Po paru minutach przestaję się trząść. Peeta okrywa mnie swoją kurtką i wstaje ze mną na rękach. Zmierzamy w kierunku pociągu. Wtulam głowę w jego klatkę piersiową, obejmując brzuch. A jak coś się stało dziecku? Ta myśl nie daje mi spokoju. Przecież, jak upadłam i to aż trzy razy mogło mu to jakoś zaszkodzić.
Peeta kładzie mnie na łóżku i jak zwykle klęka obok, trzymając mnie za rękę.
-Jak się czujesz? Zrobił ci coś?- jego głos jest niepokojąco naglący. W odpowiedzi kręcę tylko przecząco głową.
-A dziecko?- to pytanie wypowiada z nutą przerażania w głosie. Kładę dłoń na brzuchu i niemal muszę się dokładnie skupić, żeby wyczuć choćby najmniejszy ruch. Kamień spada mi z serca, kiedy jednak udaje mi się to poczuć. Dobrowolnie kąciki moich ust lekko się podnoszą. Słyszę, jak Peeta głośno wypuszcza powietrze z ust. Szukam jego dłoni i kładę ją sobie na brzuchu.
-Nie posłuchałam cię, przepraszam- mówię lekko drżącym głosem- Powinnam się nie odwracać, a jednak zrobiłam to.
-To nie twoja wina, Katniss. Jedynie za to wszystko możemy obwiniać mnie. Ja kazałem ci uciekać- w odpowiedzi tylko przecząco kręcę głową. Peeta siada na łóżku, a ja wtulam się w niego. Gdyby nie on już więcej bym tego nie zrobiła. Kolejny raz mnie uratował, udowadniając, że nasze bezpieczeństwo, moje i dziecka jest dla niego najważniejsze.
-Zostaniesz ze mną?- pytam, choć i tak już znam odpowiedź.
-Zawsze- szepcze, obejmując mnie jeszcze mocniej i całując w czoło…



5 komentarzy:

  1. Świetna! Byłam przerażona, kiedy czytałam o tym ataku na nich.Wow!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mi serducho waliło ;) Jak ty niesamowicie wszystko opisujesz. Może się powtarzam ale brak mi słów z podziwu :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo sie wzruszyłam czytając notkę.Piszesz obłędnie oby tak dalej :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepsze fan fiction na świecie <3 <3 normalnie obłęd czuje się jakby to Suzanne Colins siedziała po drugiej stronie i pisała :0

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo spodobało mi się Twoje opowiadanie, a ten ostatni rozdział, aż wbił mnie w krzesło. Mam nadzieje, ze niedługo będzie następna notka. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)