poniedziałek, 20 października 2014

20. "Świeże rany"

Witajcie, trybuci :3
Mam dla was kolejny rozdział! :D Wreszcie się doczekaliście ^^ Okropnie Was przepraszam, że tyle musicie czekać, ale teraz się postaram, żeby kolejny rozdział pojawił się o wiele szybciej. Przynajmniej spróbuję :3 A tymczasem zapraszam do czytania i komentowania <3 Niech los zawsze Wam sprzyja! <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Śpię lekko, ale jak prawie każdej nocy nękają mnie przerażające koszmary. Widzę twarz Prim, przeplataną z krwawymi obrazami. Słyszę szumy poduszkowców, a potem krzyki. Tysiące dziecięcych twarzy błaga mnie o pomoc. Zmiechy. Błękitne oczy i znów krew.
Budzę się i sama jestem zdziwiona. Nie wrzeszczałam. Nawet cichy jęk nie wydobył się z mojego gardła. Może zdołałam się już przyzwyczaić do takich snów? Leżę cicho na wznak, a mała nieznośna łezka próbuje wydostać się z kącika mojego oka. Nie chcę zaczynać dnia od depresyjnego szlochu. Tym bardziej, że to pierwszy ranek w nowym roku. Przykładam zimne dłonie do twarzy, oddychając głęboko. Nie płacz, nie płacz, nie płacz. Chciałabym móc zapomnieć wszystkie swoje sny, albo w ogóle nie śnić, bo z tym co czyni moja wyobraźnia nie da się żyć.
Dopiero teraz dochodzi do mnie, że druga strona łóżka jest całkiem pusta. Opierając się na łokciach wycieram łzy i wstaję. Na dworze jest całkowita plucha. Niebo usłane czarnymi chmurami zwiastuje obiecujący dzień. Uwielbiam taką pogodę. Chyba nawet skuszę się na mały spacer po Łące.
Podchodzę bliżej do okna i uświadamiam sobie, że przed domem jest małe zamieszanie. Effie biega od drzwi Johanny do Haymitcha. Peeta rozmawia z byłym mentorem, Enobaria wybiega do nich w pidżamie, a Beetee gorączkowo do kogoś telefonuje. Mam wrażenie, że coś stało. Przez jakiś czas obserwuję ich w oknie i postanawiam zejść na dół. Szybko się przebieram, żeby Peeta nie miał znów do mnie zbędnych pretensji.
-Co się dzieje?- pytam prosto z mostu, gdy wychodzę z domu. Peeta i Haymitch natychmiast przerywają tą przejmującą konwersację.
-Dzień dobry, skarbie- zwraca się do mnie były mentor, a na jego twarzy pojawia się krzywy uśmiech. Nie jestem do końca pewna, czy aby doszedł do siebie po wczorajszym dniu. Zbliża się chwiejnym krokiem, a z jego buzi wydobywa się ohydny zapach alkoholu. No, jasne, że nie…
-Co się dzieje?- powtarzam pytanie już trochę zniecierpliwiona, opierając dłonie na biodrach.
-Annie pojechała do szpitala, zaczęło się- Peeta podchodzi do mnie mijając Haymitcha. To dlatego od samego rana było tu takie zamieszanie.
-Ale obiecałam jej, że pojadę z nią. Peeta, błagam muszę tam być. Chcę dotrzymać słowa- mówię, ciągnąc go w stronę domu.
-Nie ma mowy. Annie już na pewno jest w pociągu.
-W pociągu?- dziwię się, przystając przed gankiem. Przecież do Czwórki nie trzeba podróżować pociągiem. Jest wystarczająco blisko Dwunastki, że można pojechać samochodem.
-Annie chciała jechać do szpitala w Kapitolu. Sam byłem zdziwiony. Przecież szpital w Czwórce jest o wiele bliżej.
-Ale to nie zmienia faktu, że muszę tam być. Proszę, Peeta…
-Pojechała z nią Johanna i twoja mama. Na pewno dobrze się nią zajmą, więc nie musisz się niczym przejmować- wyjaśnia, głaszcząc mnie delikatnie po ramieniu.
-W gruncie rzeczy to może nawet lepiej, żebyście pojechali- wtrąca się Haymitch- Na jutro umówiłem was z Ceasarem na wywiad.
Co?! O, nie… Jak Haymitch może nas o tym powiadamiać dopiero teraz? Przecież nawet nie zdążę poukładać sobie w głowie odpowiedzi na prawdopodobne pytania. Jak on może być aż tak nieodpowiedzialny?!
-Słucham?! Haymitch, ty chyba sobie nie zdajesz sprawy w jakiej stawiasz nas sytuacji!- drę się na niego niemiłosiernie, nawet nie zważając na per „pan” przed jego imieniem.
-Och, daj spokój, Katniss. Całe Panem przecież nie może się doczekać, kiedy wyjawicie im waszą słodką tajemnicę- mówi, jak gdyby nigdy nic. Mam ochotę mu przyłożyć, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję.
-No, oczywiście! My będziemy stresować się na scenie, a ty będziesz sobie wygodnie siedział na widowni! A do tego jak zwykle upity do nieprzytomności! Nie obchodzimy cię w najmniejszym calu! Nie interesują cię nasze uczucia i czy sobie z tym wszystkim poradzimy! A wiesz, co cię interesuje najbardziej?! Bimber! Tylko dla tego świństwa jesteś w stanie wszystko zrobić!- wybucham, odwracając się na pięcie i wracając do domu. Wystarczająco głośno trzaskam drzwiami, żeby Haymitch dosłyszał.
Przykładam dłonie do czoła, żeby się uspokoić. Może trochę mnie poniosło, ale wreszcie mu wszystko wygarnęłam. Wyjmuję różę z wazoniku na stole, przy okazji kalecząc sobie dłonie. Biorę wazon i ciskam nim w ścianę, gdzie rozpada się na milion kawałeczków. Siadam na kanapie, chowając twarz w dłoniach. Jednak pierwszy dzień tego roku nie obejdzie się bez łez. Po paru minutach zaczynam być na siebie zła. Naprawdę niepotrzebnie tak nawrzeszczałam na Haymitcha i zaczynam tego żałować. Nie powinnam się tak do niego odzywać, tym bardziej, że wszystko, co powiedziałam nie było zgodne z prawdą. Przecież nam pomógł i to wiele razy. W najbliższym czasie go przeproszę.
Ale pozostaje jeszcze kwestia wywiadu. Haymitch już raz go przekładał, a i tak nas nie ominie. Przecież całe Panem chce się dowiedzieć, co słychać u nieszczęśliwych kochanków z Dwunastego Dystryktu.
Po jakimś czasie Peeta wchodzi do domu i od razu siada obok mnie na kanapie.
-Przepraszam! Nie chciałam tak Haymitchowi wszystkiego wygarnąć… Poniosło mnie i za bardzo się przejęłam! Ja naprawdę przepraszam!- szlocham, ale Peeta tylko mnie przytula, pozwalając mi się wypłakać. Nie trwa to długo, a powodem może być brak powietrza, bo zaczynam się powoli dusić.
-Katniss, ja też nie jestem zadowolony z propozycji Haymitcha, ale decyzja należy do ciebie. Mogę się dostosować. Jeśli naprawdę tego nie chcesz porozmawiam Haymitchem- spokojnie zwraca się do mnie Peeta. Zawsze zaskakuje mnie jego opanowanie w takich sytuacjach.
Naprawdę przeholowałam z odnoszeniem się do byłego mentora… Mówiłam, co mi ślina na język przyniesie, chociaż „mówiłam” to nie właściwe określenie. Może, jak jutro wystąpimy w tym cholernym wywiadzie, to Haymitch naprawdę mi wybaczy? Ale z drugiej strony zdążę się przygotować? Ubrania, fryzura, makijaż… Przecież to zajmie cały dzień, a w Kapitolu możemy być najwcześniej jutro rano. W dodatku nie ma z nami Cinny…
-Okay. Możemy pojechać. I tak ten wywiad nas nie ominie, a nie warto go cały czas odkładać. Poza tym Ceasar na pewno się za nami stęsknił- mówię ironicznie, a Peeta cicho się śmieje.
-A przy okazji możemy też odwiedzić Annie… Cięłaś się?- Peeta z przerażeniem spogląda na moje dłonie. Z paru miejsc kapie krew.
-Nie, to tylko róża. Pokaleczyłam się, gdy wyjmowałam ją z wazonu- wskazuję głową na kawałki ceramiki.
-I kolejny wazon poszedł… Katniss, nie możesz wyładowywać złości na przykład na… poduszce?- pyta, sprzątając kawałki.
-Nie, nie mogę- odparowuję, rzucając w niego poduszką. Bingo, trafiam w głowę. Peeta tylko pobłażliwie na mnie spogląda- Nie chcę się przechwalać, ale cela to mam świetnego.
Po chwili mnie unosi i delikatnie przerzuca sobie na plecy.
-Hej, puszczaj mnie! Peeta!- protestuję, ale niezbyt entuzjastycznie. Zanosi mnie do sypialni i kładzie na łóżku.
-Wiesz, że skoro jutro mamy wywiad to powinniśmy się już pakować?- mówię, ale on zamyka mi usta pocałunkiem. Znów rozkoszuję się jego dotykiem. Jak zwykle nie potrafię mu odmówić. Nawet nie staram się protestować, choć wiem, że mamy mało czasu. Ciepłymi wargami powoli schodzi na szyję. Zamykam oczy, a świat wiruje mi pod powiekami. Delikatnie rozpina guziki mojej koszuli, a ja oplatam go nogami w pasie. Tysiące słów ciskają mi się na usta, żeby wyrazić, jak bardzo go kocham.
-Katniss, jak mogłaś zachować się tak niekulturalnie w stosunku…- do pokoju niespodziewanie wchodzi Effie, zastając nas w dość kłopotliwej sytuacji. Od razu od siebie odskakujemy, a ja pospiesznie zakrywam się koszulą. Effie przykłada dłonie do ust, stojąc w progu- Ja… ja… Przepraszam was, kochani… Nie powinnam tak wchodzić bez pukania. Przepraszam…- wyjąkuje i wychodzi z pokoju, zamykając drzwi.
Z Peetą tylko spoglądamy na siebie i od razu parskamy śmiechem.
-Widziałeś jej minę?- pytam, dopinając guziki koszuli.
-Lepsze było to, jak nas przepraszała- odpowiada, nadal się śmiejąc.
-Czy zawsze ktoś musi nam przeszkodzić? Najpierw Johanna, teraz ona… Ale pamiętaj, że jeszcze to dokończymy- wstaję, przelotnie całuję Peetę w usta i wychodzę z pokoju. Schodzę na dół do salonu, gdzie Effie stoi przy kominku, oglądając zdjęcia Prim.
-Jejku, Katniss naprawdę was przepraszam… Jestem zdenerwowana, bo dopiero teraz dowiedziałam się od Haymitcha o wywiadzie. Przecież nie zdążymy tego wszystkiego przygotować. Sukienka, włosy, makijaż…- Effie wylicza na palcach, a ja widzę, że jest naprawdę przerażona.
-Spokojnie, z wszystkim się wyrobimy. Peeta zaczął już się pakować. Uwierz mi, Effie zdążymy. Nie musisz się niczym przejmować. Po południu wyjedziemy i jutrzejszego ranka będziemy już w Kapitolu- ściskam pokrzepiająco jej dłonie.
-To może zadzwonię do Fulvii i Flaviusa. Przyszykują strój, zaplanują makijaż.
-Świetny pomysł, pójdzie o wiele szybciej- entuzjastycznie kiwam głową, pragnąc by Effie już poszła. Dobrze, że chociaż nie musiałam jej się tłumaczyć z zaistniałej sytuacji z Peetą. Naprawdę mi głupio i mam nadzieję, że nikomu tego nie powtórzy.
Effie na szesnastocentymetrowych szpilkach biegnie do domu Haymitcha zatelefonować do moich stylistów, a ja tymczasem uświadamiam sobie, że na pewno znów zdoła wepchnąć na moje stopy podobne buty. Zrezygnowana przewracam tylko oczami i wracam do sypialni, by pomóc Peecie się pakować.
Zakładam, że w Kapitolu spędzimy co najmniej parę dni. Wywiad, później jeszcze chciałabym odwiedzić Annie w szpitalu. Do jednej walizki układam ubrania, a do drugiej mniej przydatne rzeczy, takie jak na przykład perła, czy medalion od Peety. W gruncie rzeczy nawet nie wiem, dlaczego je biorę, ale po prostu czuję się pewniej. Są częścią mnie. Są częścią Peety. Są częścią naszej miłości.
Siedzę na łóżku, trzymając medalion w dłoni. Skromny, złoty wisiorek, który z pozoru niczym nie różni się od innych. A jednak… Pamiętam, jak w Trzynastce cały czas wisiał mi na szyi, pod ubiorem. Nie zapomniałam o nim, tak jak o Peecie. Torturowanym. Osaczanym. Cały czas jego cząstka była ze mną. Mój medalion. Ostatni prezent od Peety. Ostatni, zanim Snow go nie zniszczył. Zanim go nie zepsuł do ostateczności. Zanim nie zmienił go nie do poznania. Peeta mnie znienawidził. Pamiętam to uczucie, jakby towarzyszyło mi przez całe życie. Ja go kochałam, a on chciał mnie zabić i to najgorszym ze sposobów. Cały czas mam przed oczami jego wzrok. Pełen nienawiści, przepełnionej żalem. Domyślam się, co wtedy myślał… „zabić ją, zabić ją, zabić ją” . Tylko to mu chodziło po głowie. Ale nie mam do niego żalu. Wiem, że to nie był on. To był zmiech. Ale prawdziwy Peeta jest nadal w środku…
Otwieram medalion, a przed moimi oczyma ukazują się trzy zdjęcia: Gale’a, mamy i Prim. Tamtejszej nocy na plaży Peeta oznajmił, że mam dla kogo żyć i podarował mi ten wisiorek. Teraz już została tylko mama. Żyję tylko dla niej i dla Peety. Z trzech osób na zdjęciach została tylko jedna. Niewiarygodne, jak wiele może zmienić się w przeciągu roku. Nigdy nie myślałam, że mogę stracić tak wiele ważnych dla mnie osób w tak krótkim czasie. Nie otrząsnęłam się jeszcze z jednej śmierci, to już muszę pogodzić się z następną… Nie chciałabym już nikogo stracić. Nie chcę znów tak okropnie cierpieć. Nie chcę…
Ocieram medalion z kropelek łez i zawieszam go sobie na szyi, wkładając pod koszulę. Przecieram dłońmi twarz, by otrząsnąć się z zadumy. Czas wrócić do teraźniejszości. Niestety…
Moje myśli wędrują ku Annie. Uporała się już z Andy’m? A może już go tuli w swoich ramionach? W końcu za kilka miesięcy będę w takiej samej sytuacji, co ona. Tylko Annie ma o wiele gorzej. Andy będzie wychowywał się bez ojca. A ona będzie musiała mu go zastąpić. Współczuję jej z całego serca i postanawiam, że jeśli zdołam to chociaż trochę jej pomogę. W końcu Finnick zginął, by nas uratować. Byśmy mogli doprowadzić rewolucję do końca. Byśmy przywrócili ład i porządek w Panem. Przysłużył się milionom ludzi. I należy go zapamiętać jako uczynnego i lojalnego człowieka…
Nagle przychodzi mi do głowy pewien pomysł. Może by tak podarować Andy’emu jakąś zabawkę. Annie na pewno się ucieszy. Z drugiej strony nie zdążę nic uszyć przed wyjazdem i na pewno straciłam już zapęd do krawiectwa. Wtem staje mi przed oczyma pluszowy piesek Prim… Tak jak prawie każdą zabawkę uszyłam ją własnoręcznie. Siostra dostała tego psa na swoje piąte urodziny. Pamiętam jej szczery uśmiech… Naprawdę nie mam pojęcia, jak ja zdołałam przeżyć jej śmierć. Załamanie. Depresję…
Postanawiam podarować tego pluszowego pieska Andy’emu. Prim raczej nie będzie mi miała tego za złe. Schodzę na dół po klucze. Zamknęłam drzwi do jej pokoju, jak tylko wróciłam do Dwunastki z Kapitolu. Nie mogłam tam wchodzić. Nie chciałam… Za dużo wspomnień. Za dużo jej rzeczy. Za dużo Prim…
Staję przed drzwiami do jej pokoju, razem z Peetą. Wie, jak dla mnie to ważne, by teraz mieć kogoś u boku. Na pewno nie obejdzie się bez łez, więc chwyta mnie za rękę. Zbliżam klucz do zamka w drzwiach. Pierwszy raz otwieram je po powrocie z Kapitolu. Pierwszy raz po śmierci Prim…
Przekręcam zamek i wchodzę do pokoiku. Peeta zostaje za progiem. Pozwala samej oswoić mi się z tym bólem.
Staję pośrodku. Wszystko zostawiła. Wszystko. Pościel na łóżku niechlujnie położona. Jej maskotki na półkach starannie poukładane. Ubrania w szafie nietknięte. Przykładam dłonie do ust. Tylko jej brakuje. Mojej małej siostrzyczki…
Pierwsza, gorąca łza spływa cicho po policzku. Nie chcę ruszać tego, co zostawiła. Ona ostatni raz dotykała te wszystkie rzeczy. Jej grzebień jeszcze nawet z blond włosami. I właśnie teraz wybucham niekontrolowanym płaczem. Miotają mną wstrząsy, cała drżę. Wiem, że to nie jest dla mnie korzystne, a tym bardziej dla dziecka. Podchodzę do szafy i wtulam się w jej ubrania. Ostatni raz wdycham jej zapach. Ostatni raz… Nadal nie mogę sobie tego uświadomić, że już nie mam siostry. Jestem jedynaczką. Nie mogę znieść tego bólu. To dla mnie zdecydowanie za dużo do przezwyciężenia.
Nagle ogarnia mnie fala gniewu. Jestem wściekła. Zła. Na samą siebie. Po co doprowadziłam do tej cholernej rebelii?! Bo nie potrafiłam się podporządkować władzom?! Bo byłam tylko wyrzutkiem społeczeństwa?! Gdyby nie moja upartość i bunt tyle ludzi nie zginęłoby przeze mnie. Tak, zgadza się. Przeze mnie. Zabiłam własną siostrę. Rebelia to moja zasługa. Kosogłos zamiast chronić ludność wszystkich ich pozabijał…
Wpadam we wściekłość. Krzyczę na całe gardło, nawet nie wiem co takiego. Majaczę o Prim. O Panem. O Kosogłosach. Klęczę na dywanie, cała drżąc. Peeta do mnie podbiega. Próbuje mnie jakoś uspokoić. Przytula mnie, ale ja zamiast to przyjąć jeszcze bardziej się denerwuję. Zaczynam wrzeszczeć,  wyzywać go i na dodatek okładać pięściami.
-Odejdź ode mnie! Zostaw mnie w spokoju! Słyszysz?! Nie chcę twojego współczucia! I tak nic nie rozumiesz! Chcę umrzeć w spokoju! Tutaj! Zostaw mnie!- krzyczę nie zważając na słowa. Nie myślę, co wygaduję. Peeta pomimo tego mnie nie zostawia. Chwyta mnie za nadgarstki, tak że nie mogę mu się wyrwać. Opieram głowę o jego dłonie. Łzy okropnie parzą mnie pod powiekami. Spoglądam w jego niebieskie oczy. Widzę w nich przerażenie, troskę. Wiem, że jestem w stanie zamknąć się w sobie, tak jak mama po śmierci taty. Nie chcę tego zrobić. Peeta wtedy zostanie całkowicie sam. Nie mogę mu uczynić tego, co mama mi i Prim przed laty. Nie potrafię go zostawić…
Peeta unosi mnie, a ja nadal płaczę, kurczowo trzymając się jego szyi. Po chwili kładzie mnie na łóżku, przykrywając miękką kołdrą. Sam kuca obok łóżka, trzymając mnie za rękę. Co jakiś czas ociera łzy z moich policzków. Najważniejsze, że mam wsparcie, ale nie wybaczę sobie tego, jak nawrzeszczałam na Peetę. Do tego na nic nie zważając okładałam go pięściami. Powinien odwrócić się na pięcie i mnie tam zostawić. A jednak nie zrobił tego. Czy ja zawsze muszę niekontrolowanie wypowiadać słowa pod czyimś adresem, których nigdy nawet bym nie pomyślała?
Po jakimś czasie uspokajam się. Peeta głaszcze mnie po policzku. Wstaję i przytulam się do niego. Nie mogę już płakać.
-Przepraszam…- szepczę, a on mnie obejmuje.
-Nie masz za co, Katniss- kręci przecząco głową, całując mnie w czubek głowy. Dobrze wie, że już zawsze będę tak reagować na śmierć Prim. Nic nie może na to poradzić.
Przynosi z jej pokoju pluszowego pieska, którego chcę podarować Andy’emu i znów zamyka pokój na klucz. Może to i dobrze. W najbliższym czasie z pewnością moja noga tam nie postanie. Rany po śmierci Prim są jeszcze stanowczo za świeże… 


2 komentarze:

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)