Witajcie, trybuci :3
Mam dla was kolejny rozdział! :D Wreszcie się doczekaliście ^^ Okropnie Was przepraszam, że tyle musicie czekać, ale teraz się postaram, żeby kolejny rozdział pojawił się o wiele szybciej. Przynajmniej spróbuję :3 A tymczasem zapraszam do czytania i komentowania <3 Niech los zawsze Wam sprzyja! <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Śpię
lekko, ale jak prawie każdej nocy nękają mnie przerażające koszmary. Widzę
twarz Prim, przeplataną z krwawymi obrazami. Słyszę szumy poduszkowców, a potem
krzyki. Tysiące dziecięcych twarzy błaga mnie o pomoc. Zmiechy. Błękitne oczy i
znów krew.
Budzę
się i sama jestem zdziwiona. Nie wrzeszczałam. Nawet cichy jęk nie wydobył się
z mojego gardła. Może zdołałam się już przyzwyczaić do takich snów? Leżę cicho
na wznak, a mała nieznośna łezka próbuje wydostać się z kącika mojego oka. Nie
chcę zaczynać dnia od depresyjnego szlochu. Tym bardziej, że to pierwszy ranek
w nowym roku. Przykładam zimne dłonie do twarzy, oddychając głęboko. Nie płacz,
nie płacz, nie płacz. Chciałabym móc zapomnieć wszystkie swoje sny, albo w
ogóle nie śnić, bo z tym co czyni moja wyobraźnia nie da się żyć.
Dopiero
teraz dochodzi do mnie, że druga strona łóżka jest całkiem pusta. Opierając się
na łokciach wycieram łzy i wstaję. Na dworze jest całkowita plucha. Niebo
usłane czarnymi chmurami zwiastuje obiecujący dzień. Uwielbiam taką pogodę.
Chyba nawet skuszę się na mały spacer po Łące.
Podchodzę
bliżej do okna i uświadamiam sobie, że przed domem jest małe zamieszanie. Effie
biega od drzwi Johanny do Haymitcha. Peeta rozmawia z byłym mentorem, Enobaria
wybiega do nich w pidżamie, a Beetee gorączkowo do kogoś telefonuje. Mam
wrażenie, że coś stało. Przez jakiś czas obserwuję ich w oknie i postanawiam
zejść na dół. Szybko się przebieram, żeby Peeta nie miał znów do mnie zbędnych
pretensji.
-Co
się dzieje?- pytam prosto z mostu, gdy wychodzę z domu. Peeta i Haymitch
natychmiast przerywają tą przejmującą konwersację.
-Dzień
dobry, skarbie- zwraca się do mnie były mentor, a na jego twarzy pojawia się
krzywy uśmiech. Nie jestem do końca pewna, czy aby doszedł do siebie po
wczorajszym dniu. Zbliża się chwiejnym krokiem, a z jego buzi wydobywa się
ohydny zapach alkoholu. No, jasne, że nie…
-Co
się dzieje?- powtarzam pytanie już trochę zniecierpliwiona, opierając dłonie na
biodrach.
-Annie
pojechała do szpitala, zaczęło się- Peeta podchodzi do mnie mijając Haymitcha.
To dlatego od samego rana było tu takie zamieszanie.
-Ale
obiecałam jej, że pojadę z nią. Peeta, błagam muszę tam być. Chcę dotrzymać
słowa- mówię, ciągnąc go w stronę domu.
-Nie
ma mowy. Annie już na pewno jest w pociągu.
-W
pociągu?- dziwię się, przystając przed gankiem. Przecież do Czwórki nie trzeba podróżować
pociągiem. Jest wystarczająco blisko Dwunastki, że można pojechać samochodem.
-Annie
chciała jechać do szpitala w Kapitolu. Sam byłem zdziwiony. Przecież szpital w
Czwórce jest o wiele bliżej.
-Ale
to nie zmienia faktu, że muszę tam być. Proszę, Peeta…
-Pojechała
z nią Johanna i twoja mama. Na pewno dobrze się nią zajmą, więc nie musisz się
niczym przejmować- wyjaśnia, głaszcząc mnie delikatnie po ramieniu.
-W
gruncie rzeczy to może nawet lepiej, żebyście pojechali- wtrąca się Haymitch-
Na jutro umówiłem was z Ceasarem na wywiad.
Co?!
O, nie… Jak Haymitch może nas o tym powiadamiać dopiero teraz? Przecież nawet
nie zdążę poukładać sobie w głowie odpowiedzi na prawdopodobne pytania. Jak on
może być aż tak nieodpowiedzialny?!
-Słucham?!
Haymitch, ty chyba sobie nie zdajesz sprawy w jakiej stawiasz nas sytuacji!-
drę się na niego niemiłosiernie, nawet nie zważając na per „pan” przed jego
imieniem.
-Och,
daj spokój, Katniss. Całe Panem przecież nie może się doczekać, kiedy wyjawicie
im waszą słodką tajemnicę- mówi, jak gdyby nigdy nic. Mam ochotę mu przyłożyć,
ale w ostatniej chwili się powstrzymuję.
-No,
oczywiście! My będziemy stresować się na scenie, a ty będziesz sobie wygodnie
siedział na widowni! A do tego jak zwykle upity do nieprzytomności! Nie
obchodzimy cię w najmniejszym calu! Nie interesują cię nasze uczucia i czy
sobie z tym wszystkim poradzimy! A wiesz, co cię interesuje najbardziej?!
Bimber! Tylko dla tego świństwa jesteś w stanie wszystko zrobić!- wybucham,
odwracając się na pięcie i wracając do domu. Wystarczająco głośno trzaskam
drzwiami, żeby Haymitch dosłyszał.
Przykładam
dłonie do czoła, żeby się uspokoić. Może trochę mnie poniosło, ale wreszcie mu
wszystko wygarnęłam. Wyjmuję różę z wazoniku na stole, przy okazji kalecząc
sobie dłonie. Biorę wazon i ciskam nim w ścianę, gdzie rozpada się na milion
kawałeczków. Siadam na kanapie, chowając twarz w dłoniach. Jednak pierwszy
dzień tego roku nie obejdzie się bez łez. Po paru minutach zaczynam być na
siebie zła. Naprawdę niepotrzebnie tak nawrzeszczałam na Haymitcha i zaczynam
tego żałować. Nie powinnam się tak do niego odzywać, tym bardziej, że wszystko,
co powiedziałam nie było zgodne z prawdą. Przecież nam pomógł i to wiele razy.
W najbliższym czasie go przeproszę.
Ale
pozostaje jeszcze kwestia wywiadu. Haymitch już raz go przekładał, a i tak nas
nie ominie. Przecież całe Panem chce się dowiedzieć, co słychać u
nieszczęśliwych kochanków z Dwunastego Dystryktu.
Po
jakimś czasie Peeta wchodzi do domu i od razu siada obok mnie na kanapie.
-Przepraszam!
Nie chciałam tak Haymitchowi wszystkiego wygarnąć… Poniosło mnie i za bardzo
się przejęłam! Ja naprawdę przepraszam!- szlocham, ale Peeta tylko mnie
przytula, pozwalając mi się wypłakać. Nie trwa to długo, a powodem może być
brak powietrza, bo zaczynam się powoli dusić.
-Katniss,
ja też nie jestem zadowolony z propozycji Haymitcha, ale decyzja należy do
ciebie. Mogę się dostosować. Jeśli naprawdę tego nie chcesz porozmawiam
Haymitchem- spokojnie zwraca się do mnie Peeta. Zawsze zaskakuje mnie jego
opanowanie w takich sytuacjach.
Naprawdę
przeholowałam z odnoszeniem się do byłego mentora… Mówiłam, co mi ślina na
język przyniesie, chociaż „mówiłam” to nie właściwe określenie. Może, jak jutro
wystąpimy w tym cholernym wywiadzie, to Haymitch naprawdę mi wybaczy? Ale z
drugiej strony zdążę się przygotować? Ubrania, fryzura, makijaż… Przecież to
zajmie cały dzień, a w Kapitolu możemy być najwcześniej jutro rano. W dodatku
nie ma z nami Cinny…
-Okay.
Możemy pojechać. I tak ten wywiad nas nie ominie, a nie warto go cały czas
odkładać. Poza tym Ceasar na pewno się za nami stęsknił- mówię ironicznie, a
Peeta cicho się śmieje.
-A
przy okazji możemy też odwiedzić Annie… Cięłaś się?- Peeta z przerażeniem
spogląda na moje dłonie. Z paru miejsc kapie krew.
-Nie,
to tylko róża. Pokaleczyłam się, gdy wyjmowałam ją z wazonu- wskazuję głową na
kawałki ceramiki.
-I
kolejny wazon poszedł… Katniss, nie możesz wyładowywać złości na przykład na…
poduszce?- pyta, sprzątając kawałki.
-Nie,
nie mogę- odparowuję, rzucając w niego poduszką. Bingo, trafiam w głowę. Peeta
tylko pobłażliwie na mnie spogląda- Nie chcę się przechwalać, ale cela to mam
świetnego.
Po
chwili mnie unosi i delikatnie przerzuca sobie na plecy.
-Hej,
puszczaj mnie! Peeta!- protestuję, ale niezbyt entuzjastycznie. Zanosi mnie do
sypialni i kładzie na łóżku.
-Wiesz,
że skoro jutro mamy wywiad to powinniśmy się już pakować?- mówię, ale on zamyka
mi usta pocałunkiem. Znów rozkoszuję się jego dotykiem. Jak zwykle nie potrafię
mu odmówić. Nawet nie staram się protestować, choć wiem, że mamy mało czasu.
Ciepłymi wargami powoli schodzi na szyję. Zamykam oczy, a świat wiruje mi pod
powiekami. Delikatnie rozpina guziki mojej koszuli, a ja oplatam go nogami w
pasie. Tysiące słów ciskają mi się na usta, żeby wyrazić, jak bardzo go kocham.
-Katniss,
jak mogłaś zachować się tak niekulturalnie w stosunku…- do pokoju
niespodziewanie wchodzi Effie, zastając nas w dość kłopotliwej sytuacji. Od
razu od siebie odskakujemy, a ja pospiesznie zakrywam się koszulą. Effie
przykłada dłonie do ust, stojąc w progu- Ja… ja… Przepraszam was, kochani… Nie
powinnam tak wchodzić bez pukania. Przepraszam…- wyjąkuje i wychodzi z pokoju,
zamykając drzwi.
Z
Peetą tylko spoglądamy na siebie i od razu parskamy śmiechem.
-Widziałeś
jej minę?- pytam, dopinając guziki koszuli.
-Lepsze
było to, jak nas przepraszała- odpowiada, nadal się śmiejąc.
-Czy
zawsze ktoś musi nam przeszkodzić? Najpierw Johanna, teraz ona… Ale pamiętaj,
że jeszcze to dokończymy- wstaję, przelotnie całuję Peetę w usta i wychodzę z
pokoju. Schodzę na dół do salonu, gdzie Effie stoi przy kominku, oglądając
zdjęcia Prim.
-Jejku,
Katniss naprawdę was przepraszam… Jestem zdenerwowana, bo dopiero teraz
dowiedziałam się od Haymitcha o wywiadzie. Przecież nie zdążymy tego
wszystkiego przygotować. Sukienka, włosy, makijaż…- Effie wylicza na palcach, a
ja widzę, że jest naprawdę przerażona.
-Spokojnie,
z wszystkim się wyrobimy. Peeta zaczął już się pakować. Uwierz mi, Effie
zdążymy. Nie musisz się niczym przejmować. Po południu wyjedziemy i
jutrzejszego ranka będziemy już w Kapitolu- ściskam pokrzepiająco jej dłonie.
-To
może zadzwonię do Fulvii i Flaviusa. Przyszykują strój, zaplanują makijaż.
-Świetny
pomysł, pójdzie o wiele szybciej- entuzjastycznie kiwam głową, pragnąc by Effie
już poszła. Dobrze, że chociaż nie musiałam jej się tłumaczyć z zaistniałej
sytuacji z Peetą. Naprawdę mi głupio i mam nadzieję, że nikomu tego nie
powtórzy.
Effie
na szesnastocentymetrowych szpilkach biegnie do domu Haymitcha zatelefonować do
moich stylistów, a ja tymczasem uświadamiam sobie, że na pewno znów zdoła
wepchnąć na moje stopy podobne buty. Zrezygnowana przewracam tylko oczami i
wracam do sypialni, by pomóc Peecie się pakować.
Zakładam,
że w Kapitolu spędzimy co najmniej parę dni. Wywiad, później jeszcze chciałabym
odwiedzić Annie w szpitalu. Do jednej walizki układam ubrania, a do drugiej
mniej przydatne rzeczy, takie jak na przykład perła, czy medalion od Peety. W
gruncie rzeczy nawet nie wiem, dlaczego je biorę, ale po prostu czuję się
pewniej. Są częścią mnie. Są częścią Peety. Są częścią naszej miłości.
Siedzę
na łóżku, trzymając medalion w dłoni. Skromny, złoty wisiorek, który z pozoru
niczym nie różni się od innych. A jednak… Pamiętam, jak w Trzynastce cały czas
wisiał mi na szyi, pod ubiorem. Nie zapomniałam o nim, tak jak o Peecie.
Torturowanym. Osaczanym. Cały czas jego cząstka była ze mną. Mój medalion.
Ostatni prezent od Peety. Ostatni, zanim Snow go nie zniszczył. Zanim go nie
zepsuł do ostateczności. Zanim nie zmienił go nie do poznania. Peeta mnie
znienawidził. Pamiętam to uczucie, jakby towarzyszyło mi przez całe życie. Ja
go kochałam, a on chciał mnie zabić i to najgorszym ze sposobów. Cały czas mam
przed oczami jego wzrok. Pełen nienawiści, przepełnionej żalem. Domyślam się,
co wtedy myślał… „zabić ją, zabić ją,
zabić ją” . Tylko to mu chodziło po głowie. Ale nie mam do niego żalu.
Wiem, że to nie był on. To był zmiech. Ale prawdziwy Peeta jest nadal w środku…
Otwieram
medalion, a przed moimi oczyma ukazują się trzy zdjęcia: Gale’a, mamy i Prim.
Tamtejszej nocy na plaży Peeta oznajmił, że mam dla kogo żyć i podarował mi ten
wisiorek. Teraz już została tylko mama. Żyję tylko dla niej i dla Peety. Z
trzech osób na zdjęciach została tylko jedna. Niewiarygodne, jak wiele może
zmienić się w przeciągu roku. Nigdy nie myślałam, że mogę stracić tak wiele
ważnych dla mnie osób w tak krótkim czasie. Nie otrząsnęłam się jeszcze z
jednej śmierci, to już muszę pogodzić się z następną… Nie chciałabym już nikogo
stracić. Nie chcę znów tak okropnie cierpieć. Nie chcę…
Ocieram
medalion z kropelek łez i zawieszam go sobie na szyi, wkładając pod koszulę. Przecieram
dłońmi twarz, by otrząsnąć się z zadumy. Czas wrócić do teraźniejszości.
Niestety…
Moje
myśli wędrują ku Annie. Uporała się już z Andy’m? A może już go tuli w swoich
ramionach? W końcu za kilka miesięcy będę w takiej samej sytuacji, co ona.
Tylko Annie ma o wiele gorzej. Andy będzie wychowywał się bez ojca. A ona
będzie musiała mu go zastąpić. Współczuję jej z całego serca i postanawiam, że
jeśli zdołam to chociaż trochę jej pomogę. W końcu Finnick zginął, by nas
uratować. Byśmy mogli doprowadzić rewolucję do końca. Byśmy przywrócili ład i
porządek w Panem. Przysłużył się milionom ludzi. I należy go zapamiętać jako uczynnego
i lojalnego człowieka…
Nagle
przychodzi mi do głowy pewien pomysł. Może by tak podarować Andy’emu jakąś
zabawkę. Annie na pewno się ucieszy. Z drugiej strony nie zdążę nic uszyć przed
wyjazdem i na pewno straciłam już zapęd do krawiectwa. Wtem staje mi przed
oczyma pluszowy piesek Prim… Tak jak prawie każdą zabawkę uszyłam ją
własnoręcznie. Siostra dostała tego psa na swoje piąte urodziny. Pamiętam jej
szczery uśmiech… Naprawdę nie mam pojęcia, jak ja zdołałam przeżyć jej śmierć. Załamanie.
Depresję…
Postanawiam
podarować tego pluszowego pieska Andy’emu. Prim raczej nie będzie mi miała tego
za złe. Schodzę na dół po klucze. Zamknęłam drzwi do jej pokoju, jak tylko
wróciłam do Dwunastki z Kapitolu. Nie mogłam tam wchodzić. Nie chciałam… Za
dużo wspomnień. Za dużo jej rzeczy. Za dużo Prim…
Staję
przed drzwiami do jej pokoju, razem z Peetą. Wie, jak dla mnie to ważne, by
teraz mieć kogoś u boku. Na pewno nie obejdzie się bez łez, więc chwyta mnie za
rękę. Zbliżam klucz do zamka w drzwiach. Pierwszy raz otwieram je po powrocie z
Kapitolu. Pierwszy raz po śmierci Prim…
Przekręcam
zamek i wchodzę do pokoiku. Peeta zostaje za progiem. Pozwala samej oswoić mi
się z tym bólem.
Staję
pośrodku. Wszystko zostawiła. Wszystko. Pościel na łóżku niechlujnie położona.
Jej maskotki na półkach starannie poukładane. Ubrania w szafie nietknięte.
Przykładam dłonie do ust. Tylko jej brakuje. Mojej małej siostrzyczki…
Pierwsza,
gorąca łza spływa cicho po policzku. Nie chcę ruszać tego, co zostawiła. Ona
ostatni raz dotykała te wszystkie rzeczy. Jej grzebień jeszcze nawet z blond
włosami. I właśnie teraz wybucham niekontrolowanym płaczem. Miotają mną
wstrząsy, cała drżę. Wiem, że to nie jest dla mnie korzystne, a tym bardziej
dla dziecka. Podchodzę do szafy i wtulam się w jej ubrania. Ostatni raz wdycham
jej zapach. Ostatni raz… Nadal nie mogę sobie tego uświadomić, że już nie mam
siostry. Jestem jedynaczką. Nie mogę znieść tego bólu. To dla mnie zdecydowanie
za dużo do przezwyciężenia.
Nagle
ogarnia mnie fala gniewu. Jestem wściekła. Zła. Na samą siebie. Po co
doprowadziłam do tej cholernej rebelii?! Bo nie potrafiłam się podporządkować
władzom?! Bo byłam tylko wyrzutkiem społeczeństwa?! Gdyby nie moja upartość i
bunt tyle ludzi nie zginęłoby przeze mnie. Tak, zgadza się. Przeze mnie.
Zabiłam własną siostrę. Rebelia to moja zasługa. Kosogłos zamiast chronić
ludność wszystkich ich pozabijał…
Wpadam
we wściekłość. Krzyczę na całe gardło, nawet nie wiem co takiego. Majaczę o
Prim. O Panem. O Kosogłosach. Klęczę na dywanie, cała drżąc. Peeta do mnie
podbiega. Próbuje mnie jakoś uspokoić. Przytula mnie, ale ja zamiast to przyjąć
jeszcze bardziej się denerwuję. Zaczynam wrzeszczeć, wyzywać go i na dodatek okładać pięściami.
-Odejdź
ode mnie! Zostaw mnie w spokoju! Słyszysz?! Nie chcę twojego współczucia! I tak
nic nie rozumiesz! Chcę umrzeć w spokoju! Tutaj! Zostaw mnie!- krzyczę nie
zważając na słowa. Nie myślę, co wygaduję. Peeta pomimo tego mnie nie zostawia.
Chwyta mnie za nadgarstki, tak że nie mogę mu się wyrwać. Opieram głowę o jego dłonie.
Łzy okropnie parzą mnie pod powiekami. Spoglądam w jego niebieskie oczy. Widzę
w nich przerażenie, troskę. Wiem, że jestem w stanie zamknąć się w sobie, tak
jak mama po śmierci taty. Nie chcę tego zrobić. Peeta wtedy zostanie całkowicie
sam. Nie mogę mu uczynić tego, co mama mi i Prim przed laty. Nie potrafię go
zostawić…
Peeta
unosi mnie, a ja nadal płaczę, kurczowo trzymając się jego szyi. Po chwili
kładzie mnie na łóżku, przykrywając miękką kołdrą. Sam kuca obok łóżka,
trzymając mnie za rękę. Co jakiś czas ociera łzy z moich policzków.
Najważniejsze, że mam wsparcie, ale nie wybaczę sobie tego, jak nawrzeszczałam
na Peetę. Do tego na nic nie zważając okładałam go pięściami. Powinien odwrócić
się na pięcie i mnie tam zostawić. A jednak nie zrobił tego. Czy ja zawsze
muszę niekontrolowanie wypowiadać słowa pod czyimś adresem, których nigdy nawet
bym nie pomyślała?
Po
jakimś czasie uspokajam się. Peeta głaszcze mnie po policzku. Wstaję i
przytulam się do niego. Nie mogę już płakać.
-Przepraszam…-
szepczę, a on mnie obejmuje.
-Nie
masz za co, Katniss- kręci przecząco głową, całując mnie w czubek głowy. Dobrze
wie, że już zawsze będę tak reagować na śmierć Prim. Nic nie może na to
poradzić.
Przynosi
z jej pokoju pluszowego pieska, którego chcę podarować Andy’emu i znów zamyka
pokój na klucz. Może to i dobrze. W najbliższym czasie z pewnością moja noga
tam nie postanie. Rany po śmierci Prim są jeszcze stanowczo za świeże…
Jak pięknie i z dokładnością wszystko opisujesz. Jestem pełna podziwu ;)
OdpowiedzUsuńDziękuuję <3
OdpowiedzUsuń