środa, 5 sierpnia 2015

39. "Znam takie miejsca"

Witajcie, kochani! <3
Myślałam, że uda mi się napisać tą notkę wcześniej, ale słowa w ogóle mi się nie kleiły i sami chyba rozumiecie... Wakacje, gorąco, wyjazdy, spotkania... Ja sama nie chciałabym spędzić tego czasu przed komputerem. Nie to, że mi się nie chce pisać. Bardzo lubię to hobby, ale chciałam też trochę odpocząć od tego myślenia nad dalszymi wydarzeniami. Poza tym u mnie nie ma tak, że piszę rozdział w parę godzin. Owszem, czasem tak jest, ale to sporadyczne wypadki, które mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Ten rozdział dla przykładu pisałam ponad półtora tygodnia, a i tak nie wyszedł tak, jakbym tego chciała. W lato wena się mnie nie klei, nie mam siły siedzieć całe popołudnie, zamknięta w pokoju, głowiąc się nad napisaniem notki, więc przepraszam za jakiekolwiek spóźnienia i niedopatrzenia w tym rozdziale.
Po drugie, myślałam, że uda mi się napisać wcześniej, ale jednak nie wyrobiłam się nawet na piątek, za co cholernie przepraszam. A właśnie, w piątek zeszłego tygodnia, minęła pierwsza rocznica założenia bloga i opublikowania na nim pierwszego rozdziału! Naprawdę nie miałam pojęcia, że wytrzymam tak długo. Dzięki Wam, uwierzyłam, że jednak mogę coś osiągnąć, i chociaż ten blog nie zbiera rekordowych ilości komentarzy i wyświetleń, to i tak dla mnie jest największym osiągnięciem. Bardzo dziękuję Wam za ten rok znoszenia moich nieregularnych notek, czekania i komentowania. Jesteście naprawdę wspaniali <3 Żadne moje słowa nie wyrażą tego, jak jestem Wam wdzięczna za bycie ze mną przez tak długi czas. DZIĘKUJĘ!
Dziękuję za 227 komentarz. Dziękuję za ponad 38 tysięcy wyświetleń. Dziękuję za motywowanie mnie do dalszej pracy. Po prostu dziękuję Wam, że jesteście.
Chciałam jeszcze spytać, czy ktoś z Was mógłby zrobić dla mnie nowy szablon na bloga? Po roku chyba każdemu by się taki znudził, więc szukam czegoś nowego, wiecie z efektem "wow". Znacie może kogoś, kto robi cudne szablony? A może sami robicie? Będę dozgonnie wdzięczna <3
Co do dzisiejszego rozdziału, nie jestem przekonana, czy Wam się spodoba. Napisałam go dosyć... dziwnie? Na początku jest znów perspektywa Peety, ale później... sami się dowiecie :3 Zmieniłam, ponieważ nie potrafię pisać z jego oczu i kropka. Nie wychodzi mi, bo Peeta to facet z bogatym słownictwem, a ja jestem dziewczyną i nie potrafię myśleć po męsku, przepraszam. Ale to nie znaczy, że już więcej notki z jego perspektywy nie będzie. Jeśli Wam się spodobały i będziecie chcieli więcej to może się przełamię :3
Trochę się rozpisałam, przepraszam, jeśli Was tym zanudziłam, ale musiałam wyjaśnić Wam parę kwestii. Dłużej nie przeciągając, zapraszam do czytania i wyrażania swojej opinii w komentarzach!
Do następnego rozdziału! Buziaki!
K. G.
PS Dziękuję za 20 komentarzy pod ostatnią notką! To niewyobrażalnie motywuje <3
I jeśli macie do mnie jakiekolwiek pytania, zapraszam na mojego aska- @Maddy33272
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


-U panny Mellark doszło do niewielkiego krwotoku wewnętrznego- na tych słowach na chwilę zamieram. Wciąż nie potrafię nabrać powietrza do ust. Czuję, jak moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Instynktownie chwytam Johannę za rękę, ale ona nie ma mi tego za złe. Wręcz jeszcze mocniej zaciska swoje place na moich. W myślach powtarzam sobie tylko jedno, proste zdanie: „Ona musi żyć”- Ale spokojnie, udało nam się zatamować krwawienie oraz operacja w pełni zakończyła się pomyślnie.
Głośno wypuszczam powietrze z ust. Jedyne, co teraz mogę czuć, to ulgę. Katniss żyje, a ja wciąż potrafię oddychać. Zamykam oczy, by choć trochę się uspokoić, ale po chwili gwałtownie je otwieram. Na usta ciska mi się jedno ważne pytanie: „Co z Willow?” Zamiast tego tylko stoję, pytająco spoglądając na lekarza. Żadne słowa nie mogą wydostać się z moich ust. Po chwili jednak Johanna mnie wyręcza.
-Co z jej dzieckiem?- słyszę głos brunetki i jeszcze mocniej ściska moją dłoń.
-Jest całe i zdrowe. Szybko opanowaliśmy sytuację, więc nie powinny pojawić się żadne powikłania. Chciałbym jeszcze zapytać, czy panna Mellark przed krwotokiem doznała jakichś urazów w okolicach czaszki?
Zimne dreszcze oblewają całe moje ciało. Okolice czaszki? Zagryzam dolną wargę, próbując się skupić na tym, co działo się dzisiejszego wieczoru. Po moim wtargnięciu do domu, raczej Katniss już nic się nie stało. Później tylko straciła przytomność, ale nie byłem z nią od początku przyjścia Gale’a. Nie mam pojęcia, co mógł jej zrobić.
-Tak, Katniss uderzyła tyłem głową o poręcz kanapy, ale wyglądało to całkiem niegroźnie. Nie wiedziałem, że to może się aż tak skończyć- odpowiada Haymitch, drapiąc się w głowę.
-To wyjaśniałoby krwotok wewnątrzczaszkowy, który zdiagnozowaliśmy u panny Mellark.
Marszczę brwi, powoli normując oddech. W mojej głowie kołacze tylko jedna myśl, że Katniss żyje i nic jej nie jest. Mam ochotę płakać, ale nie ze strachu o nią. To łzy wdzięczności za to, że jeszcze będę miał okazję ją przytulić i po prostu mieć przy sobie.
-Kiedy mógłbym ją zobaczyć?- pytam, drżącym głosem, powstrzymując się przed łkaniem na szpitalnych korytarzach.
-Dziś jest to wykluczone. Panna Mellark obecnie przebywa w śpiączce farmakologicznej oraz potrzebuje ciszy i spokoju, aby jej organizm mógł się poprawnie zregenerować. Proszę przyjść jutro w okolicach wieczora, być może wtedy już się wybudzi- lekarz posyła mi pokrzepiający uśmiech. Później dodaje jeszcze parę słów pociechy i odchodzi w głąb jednego z korytarzy.
Chowam twarz w dłoniach, bezwładnie opadając na krzesło. Zamykam oczy, błagając, aby to wszystko było tylko zwykłym koszmarem. Mój mózg rejestruje różne bodźce dochodzące z zewnątrz, ale w ogóle nie reaguję na nie. Haymitch próbuje coś do mnie mówić, Johanna siada obok, delikatnie obejmując mnie ramieniem, a ja po prostu zaczynam przyswajać sobie wszystkie wiadomości, które otrzymałem od lekarza.
Katniss żyje.
Krwotok wewnątrzczaszkowy.
Śpiączka farmakologiczna.
Willow przeżyła.
Jutro ją zobaczę.
Pozwalam, by tylko jedna, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Od spojrzenia w jej delikatnie szare tęczówki dzieli mnie zaledwie i aż ponad dwadzieścia cztery godziny. To zarazem błogosławieństwo i przekleństwo. W tej chwili jedyne, czego pragnę, to przytulić ją piersi i szepnąć wprost do jej ucha, że już nigdy nie pozwolę jej skrzywdzić. Nigdy jej nie zostawię, choćby groziło mi śmiertelne niebezpieczeństwo, zostanę przy niej. Zawsze.
***
Wiatr wiejący z głębi lasu sprawia, że na mojej skórze pojawiają się dreszcze. Rozwiewa moje włosy, które usiłuję zapleść w tradycyjny warkocz, by nie przeszkadzały mi w dalszej wędrówce. Przeczesuję wzrokiem okolicę, by dostrzec choćby najmniejsze niebezpieczeństwo. Nie ufam już temu miejscu, tak jak niegdyś. Po rebelii niewyobrażalnie tutaj się zmieniło, zresztą zupełnie, tak jak ja. Parę lat temu byłam jednak zupełnie innego zdania. Las pełnił funkcję mojego drugiego domu, w którym potrafiłam zapomnieć o poważniejszych problemach. Tylko tutaj mogłam się wyciszyć, odpocząć i zagłębić w rozmyślaniach, takich jak, co naprawdę jest w życiu ważne? Dokąd zmierzamy w tej bezkresnej wędrówce? Potrafiłam całe wieczory przesiadywać na drzewach, by tak po prostu zastanowić się nad sensem własnego istnienia, ale w końcu dochodziłam do wniosku, że jest to bezsensowne zajęcie. Nawet, gdybym znalazła odpowiedzi na te pytania, nie zmieniłabym mojego dotychczasowego życia.
Zmierzam między drzewami w głąb lasu. Tak, jak wspominałam, nie czuję się już pewnie, jak parę lat temu. Każdy podmuch wiatru wydaje mi się zdradliwy. Mam wrażenie, jakby nawet pohukiwanie sów miałoby zesłać na mnie nieprzewidziane nieszczęście. Jedynie łuk, trzymany w mojej zaciśniętej dłoni, dodaje mi trochę wiary w siebie. Co parę minut sięgam ręką, by upewnić się, że strzały w moim kołczanie nadal są tam, gdzie powinny. Poruszam się niemalże bezszelestnie. Ciemna noc już dawno okryła las, zmuszając mnie do wytężania wzroku.
Na chwilę przystaję i zaciągam się tym charakterystycznym leśnym powietrzem, w którym natychmiastowo rozpoznaję zapach sosen. Przymykam oczy, jeszcze bardziej rozkoszując się tą znajomą mi wonią.
Napełniona rześkim aromatem siadam pod pobliskim drzewem. Z małej torby, przewieszonej przez moje ramię, wyjmuję kilka krakersów, które zabrałam z domu. Przez chwilę zajadam się przysmakiem, obserwując okolicę. Cały las zapadł w silny sen. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam tutaj tak późną porą. Może to nawet lepiej. Przechadzki do lasu w nocy są jeszcze bardziej interesujące i myślę, że nawet częściej będę to powtarzać.
Strzepuję okruchy z koszuli i opieram głowę o korę drzewa. Głęboko oddycham, wsłuchując się w dźwięki, jakie wydaje las. Od czasu do czasu liście naokoło mnie szeleszczą, ale nic poza tym. Nawet sowa przestała pohukiwać. Gwałtownie otwieram oczy, gdy sobie to uświadamiam. Dłoń przesuwam na łuk, który leży tuż przy mnie, by mieć go w pogotowiu. Dokładnie rozglądam się, ale nie zauważam nic niepokojącego. Mimo to, dreszcze pojawiają się na moim ciele i niekontrolowanie się wzdrygam.
Ta przenikliwa cisza coraz bardziej zaczyna mnie niepokoić. Mogę dosłyszeć nawet własny oddech, a to raczej dobrze nie wróży. Już mam się podnosić, by wrócić do domu, ale jednak z niewiadomych przyczyn zaczynam śpiewać, by zakłócić ten niczym nie zmącony spokój.
Chcę, żeby z moich ust wydobyły się słowa pieśni „Drzewo Wisielców”, ale nie potrafię jej zaśpiewać. Jakby wyrazy tych dobrze znanych mi wersów ugrzęzły w moim gardle. Po chwili jednak dochodzę do wniosku, że śpiewanie tej piosenki w nocy, w dodatku w lesie nie jest najlepszym pomysłem. Zamiast tego pierwsza melodia, jaka przychodzi mi do głowy jest dość prosta. Usłyszałam ją parę lat temu na Ćwieku od młodej kobiety, która, jak teraz wnioskuję, śpiewem zarabiała na chleb. Pomimo jej starań, jednak w dziurawym i starym kapeluszu, który położyła przed sobą, nie znalazło się za wiele pieniędzy. Nim zdążę zacząć rozmyślać, czy owa kobieta jeszcze żyje, staram przypomnieć sobie słowa piosenki. Tamtego dnia natychmiastowo je zapamiętałam, ale później w domu zapisałam je na kartce, by za szybko nie wyleciały z mojej głowy.
Ponownie opieram głowę o pień drzewa i nieśmiało zaczynam szeptać słowa piosenki, by później coraz głośniej je śpiewać:
„Stoisz, obejmując mnie w talii.
To jest scena, jesteśmy na widoku.
Słyszę jak szepczą kiedy ich mijamy,
To zły znak, zły znak.
Coś się stanie, kiedy wszyscy się dowiedzą.
Widzę krążące sępy i ciemne chmury.
Miłość to delikatny, mały płomień,
Może się wypalić.
Bo oni mają klatki, oni mają skrzynki
I pistolety, oni są łowcami, my jesteśmy lisami.
I uciekamy.”

Nagle przerywam, słysząc donośny dźwięk łamanej gałęzi. Nie potrafię wykonać żadnego ruchu, zostałam sparaliżowana przez strach. Mój wzrok utkwiony został tylko w jednym miejscu gdzieś w oddali. Nie mogę uspokoić mojego rozkołatanego serca, które z każdą sekundą zdaje się szybciej bić. Kurczowo zaciskam palce na łuku, nie mogąc odwrócić głowy za drzewo, skąd dosłyszałam owy dźwięk. Czekam w bezruchu jeszcze chwilę, ale nic nie słyszę. Żadnego drobnego hałasu. Wmawiam sobie, że mój słuch płata mi figle i sama do siebie uśmiecham się przekonująco. Zwilżam usta językiem, nadal palcami dotykając łuku i, by dodać sobie odrobinę otuchy, zaczynam śpiewać refren utworu:
„Oni są łowcami, my jesteśmy lisami.
I uciekamy.
Po prostu chwyć mnie za rękę i nigdy nie puszczaj.
Kochanie.


Kochanie, znam miejsca, w których nas nie znajdą.
Za wszelką cenę będą starali się nas wytropić, ale bezskutecznie. Bo znam miejsca, w których możemy się ukryć. Znam takie miejsca…
Za wszelką cenę będą starali się nas wytropić, ale bezskutecznie. Bo znam miejsca, w których możemy się ukryć. Znam takie miejsca...”*

Nagle, czuję gwałtowne pociągnięcie za rękaw mojej kurtki. Nim zdążę dosięgnąć dłonią łuku, ktoś już ciągnie mnie na ziemi po plecach w przeciwnym kierunku. Wrzeszczę. Tą jedną czynność jestem w stanie wykonywać. Słyszę ciężkie i szybkie kroki osoby, która mnie ciągnie. Próbuję za wszelką cenę wyrwać się, ale jednak przynosi to marne skutki. Ten ktoś jest zdecydowanie za silny. Albo może raczej to coś. Usiłuję odwrócić głowę, by dostrzec choć zarys tej postaci, ale nawet i to nie idzie mi dobrze.
Uderzam ciałem o różne przeszkody. Korzenie drzew, wystające z ziemi ranią mój kręgosłup do tego stopnia, że przez chwilę nie mogę oddychać. W dodatku kurtka, za którą jestem uprowadzana, uciska moje gardło. Gałęzie krzewów miotają się po mojej twarzy, z pewnością pozostawiając na niej otwarte rany. Najbardziej ubolewam nad tym, że nie zdążyłam zabrać łuku. Nie mam jak się bronić, nie licząc strzał, które, mam nadzieję, nadal są w moim kołczanie.
Wydaje mi się, że poruszamy się z prędkością światła. Korony drzew nade mną raz za razem przesuwają się, odkrywając usiane gwiazdami niebo. Jeszcze raz usiłuję się miotać, by tylko utrudnić uprowadzenie mnie przeciwnikowi. Z desperacją chwytam najróżniejszych korzeni, czy gałęzi krzewów, ale i to nie powstrzyma napastnika. Moje wysiłki, tak jak myślałam, idą na marne.
Mimo trudności, próbuję złożyć myśli w spójną całość. Jednak nie mogę tego zrobić. Czuję, jak przeciwnik gwałtownie mnie puszcza, a ja uderzam głową o ziemię. Ból wykrzywia moją twarz w grymasie, ale nie mogę teraz być przez niego osłabiona. Natychmiast otwieram oczy i nakazuję sobie w tej chwili wstać z ziemi. Domyślam się, że ten, kto mnie uprowadził ma jakieś zamiary względem mojej osoby. Odwracam się na brzuch i szybko przeczesuję wzrokiem okolicę. W tej części lasu drzewa wydają mi się rzadsze, to z kolei dla mnie zła wiadomość. Nie będzie dane mi tak łatwo zgubić wroga. Zauważam jeszcze jeden, ważny szczegół. Nie ma tutaj drzew iglastych. Gdziekolwiek się rozejrzę, mój wzrok spotyka się z liściastymi okazami, przez co panuje tu jeszcze gorsza ciemność. Spoglądam w górę i tak, jak myślałam, korony drzew nie przepuszczają tutaj światła księżyca. Będzie to dla mnie wielkim utrudnieniem. Muszę dobrze wytężyć wzrok, żeby dostrzec nawet zarys własnych palców u rąk.
Nagle do moich uszu dobiega przerażający ryk. Na sekundę przestaję oddychać, leżąc w bezruchu. Usiłuję rozpoznać, skąd dobiegł ten dźwięk. Ciarki przebiegają przez moje plecy, kiedy orientuję się, że dochodził gdzieś za mną. Głośno przełykam ślinę i szybko wstaję z ziemi, otrzepując się z kawałków ściółki leśnej. Strach przejmuje kontrolę nad moim ciałem, gdy nie wyczuwam żadnego ciężaru na moich plecach. Dla pewności sięgam dłonią za plecy, ale nie mam na sobie mojego kołczanu. Lekko kręcę głową sama do siebie, nie mogąc uwierzyć, że takie rzeczy zawsze muszą spotykać właśnie mnie.
Spokojnie, na pewno jest z tego jakieś wyjście…
Rozglądam się dookoła, gdy słyszę już drugi ryk, tym razem z innej strony lasu. Długo nie myśląc, co teraz powinnam zrobić, z histerią rzucam się do ucieczki. Wiem, że nie mam żadnych szans, ale mimo to muszę jakimś cudem wyrwać się z tego przeklętego miejsca.
Nie musiałam zbytnio tracić sił, gdyż już na pierwszym zakręcie zostaję dopadnięta przez bestię i skutecznie unieruchomiona. Przewraca mnie na brzuch, przy okazji poważnie raniąc w łydkę. Czuję, jak napiera na moje plecy ciężarem swojego ciała. Już wiem, że mam do czynienia z niełatwym przeciwnikiem.
Wtem, mam wrażenie, jakby moje plecy zostały rozrywane jakimś narzędziem tortur. Cały las przeszywa mój przeraźliwy wrzask, domagający się pomocy. Kulę się z bólu, nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Duszę się w konwulsjach, zaciskając w pięściach trawę.
Po paru minutach uspokajam się na tyle, by zauważyć, że bestia zniknęła. Z ledwością udaje mi się podnieść wzrok i wybadać teren. Czuję, jak po moich plecach spływają ciepłe stróżki krwi. Mam wrażenie, że ból z każdą sekundą jeszcze się powiększa. Nie mam ochoty nawet myśleć, jak wielka rana widnieje na moich plecach. Uznaję, że mam chwilę czasu na odpoczynek, więc kładę policzek na ziemi, ciężko oddychając. I tak daleko nie uciekłabym w takim stanie.
Przez parę sekund mój wzrok utkwiony jest w moją dłoń, którą skubię kępkę trawy. Próbuję myśleć, jak wyplątać się z tej sytuacji, ale wciąż nasilający się ból skutecznie mi to utrudnia. Raz za razem syczę, gdy nie potrafię już wytrzymać. Przecież nie mogę tak wiecznie leżeć.
Myślę, że najgorsze mam już za sobą, ale jednak moje stwierdzenia się nie sprawdzają. Czuję lekkie kapnięcie na mojej dłoni. Pierwszą moją myślą jest, że zbiera się na deszcz. To i nawet lepiej. Zmyje krew z mojej rany na plecach i będzie mi łatwiej uciec.
Kiedy przenoszę wzrok na moją dłoń, znów zamieram. Zamiast małej, niewinnej kropelki deszczu, której tak bardzo pragnęłam, zauważam też kroplę, ale wielką i w dodatku ciemną. Nie muszę dokładniej jej się przyglądać, by stwierdzić, że to krew. Moja własna krew…

*"I Know Places"- Taylor Swift

 

12 komentarzy:

  1. Moim zdaniem bardzo dobrze wyszła ci część z perspektywy Peety i ogólnie cały rozdział super hiper extra fajny:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się część z perspektywy Peety, oby tak dalej!;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak się cieszę, że z Katniss i Willow będzie wszystko w porządku. Obawiałam się, iż może im się coś stać.
    Przecież pisanie z perspektywy Peety idzie Ci świetnie! Podoba mi się jego tok rozumowania :D
    Druga część rozdziału mnie zaintrygowała. Nie powiem, że spodziewałam się takich wydarzeń.
    Gratuluję takiego genialnego wyniku w rok! To naprawdę dużo, życzę dużo weny.
    Co do szablonu - na land-of-grafic robią śliczne szablony. Osobiście z chęcią bym wykonała dla Ciebie szablon, jednak mogę siebie nazwać "zielonym listkiem" w grafice, lecz kto wie :D akurat mam swój wytwór na blogu, wiec jeśli chcesz, to możesz ocenić :)
    Napisałabym więcej, ale telefon mi się tnie :/
    Pozdrawiam, Niezgodny Kosogłos z kosoglos-zyje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój szablon jest po prostu cudowny *-* Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś zechciała i dla mnie zrobić taki szablon ♥ I bardzo dziękuję za szczerą opinię :) x

      Usuń
  4. Super rozdział choć kończy się w takim momęcie. Super by było gdybyś dodawała częściej rozdziały plosze! A i notka z peespektywy peety była genialna. Nie wiem o co ci chodzi. W tym tozdziale nawed lepsza było ( o jakiś 1%) z perspektywy Peety.
    Życze weny
    Petnisss z DalszaHistotiaKatnissIPeety.blox.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział choć kończy się w takim momęcie. Super by było gdybyś dodawała częściej rozdziały plosze! A i notka z peespektywy peety była genialna. Nie wiem o co ci chodzi. W tym tozdziale nawed lepsza było ( o jakiś 1%) z perspektywy Peety.
    Życze weny
    Petnisss z DalszaHistotiaKatnissIPeety.blox.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudo po prostu cudo. Nic dodać nic ująć. Czekam na następną notkę:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wszystko super , tylko ten Gale -_- On zawsaze musi wszystko zepsuć...... Ale tak to naprawde mega notka no i oczywiście blog :) Czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Mega *-* Wszystko co napiszesz wychodzi Ci świetnie :) Oby wyświetleń i komentarzy było jeszcze jeszcze więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Och, kolejny rozdział, a ja spóźniona! Ale winę mogę zwalić na dwutygodniowy wyjazd z brakiem internetu. :P Znalazłam kilka literówek, ale każdemu się zdarza. Ogólnie rozdział bardzo fajny. Część z perspektywy Peety wyszła dobrze, gadasz jakieś pierdoły na ten temat. Druga część mnie zaintrygowała. Nie zrozumiałam dokładnie o co chodziło (bo jestem taka trochę nieogarnięta po przyjeździe *szloch*), ale i tak było super XD. Jedyne co mi pozostaje to czekać na następny rozdział.

    Pozdrawiam, Paulina Mellark.
    everdeen-mellark.blogspot.com | ps. pojawił się kolejny rozdział :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Boskie! Lecę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)