wtorek, 25 sierpnia 2015

40. "Ustało bicie serca, dla którego żyłam"

Już jest po północy, więc możemy uznać, że nastał wtorek, a z nim kolejna notka :3
Specjalnie chciałam dodać ją dziś, gdyż pewna czytelniczka mojego bloga ma w tym dniu urodziny. Ten rozdział dedykuję właśnie jej, ale niestety nie znam jej imienia, ani nawet pseudonimu, bo zapytała mnie z anonimowego konta na asku, ale to nic nie zmienia. Wszystkiego najlepszego, kochana! ;* Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie Ci do gustu.
A teraz z innej beczki- zmieniłam wygląd na blogu, według mnie jest lepiej, ale nie ja jestem od oceniania. Jeśli możecie, to wyraźcie swoją opinię w komentarzu, za co będę niezmiernie wdzięczna. Po prawej stronie dodałam kilka gadżetów, więc jeśli chcecie, możecie zaobserwować bloga i wziąć udział w ankiecie, dzięki której dowiem się, z której perspektywy wolicie czytać rozdziały.
Standardowo przepraszam za opóźnienia, które mam nadzieję, że nie odbiją się na komentarzach, ale cieszę, się, że wróciła mi wena, więc następnego rozdziału możecie spodziewać się wcześniej. Będę Was o tym informowała na bieżąco na blogu lub na moim asku- @Maddy33272.
Nie przeciągam już i tak, jak pisałam ten rozdział dedykuję anonimowej dziewczynie, którą pozdrawiam i jeszcze raz życzę wszystkiego najlepszego w dniu jej urodzin! ;*
K. G.
PS Nie ukrywam, że czekam na Wasze komentarze i do następnej notki!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Przez moment nie potrafię wykonać żadnego ruchu, wciąż wlepiając wzrok w ciemną kroplę, która powoli spływa po wierzchu mojej dłoni w stronę kciuka. W przerażeniu na chwilę zamykam oczy, minimalizują nawet własny oddech. Jedynie mojego rozkołatanego serca nie jestem w stanie uspokoić. Ból, który promieniuje z pleców do wszystkich części mojego ciała wciąż ani na sekundę nie ustał.
Mam świadomość, że coś znajduje się tuż nade mną. Wyczuwam czyjś przenikliwy wzrok na moim ciele. Jeden nieprzemyślany ruch i już po mnie. W takiej sytuacji staram się uspokoić i przede wszystkim przedwcześnie nie panikować.
W końcu biorę się w garść i bardzo powoli podnoszę głowę, by spojrzeć w górę, przy okazji powstrzymując jęki bólu, które są bliskie wydobycia się z moich ust. Pomagam sobie rękoma, aż mogę dostrzec korony drzew. Dokładnie badam wzrokiem każdy liść, każdy konar, który znajduje się w zasięgu mojego wzroku. Nie zauważam nic niepokojącego, aż do tej pory.
Gdzieś pomiędzy upstrzonym gwiazdami niebem, a zielonymi liśćmi, łagodnie poruszającymi się na wietrze, przez sekundę mogę dostrzec przerażający błysk. Nieruchomieję, by dokładniej wytężyć wzrok, ale już po chwili widzę coś, co mrozi mi krew w żyłach.
Tuż nad moją głową, na gałęzi zauważam pysk wypełniony trójkątnymi, ostrymi zębami. Ale na tym się nie kończy. Moją uwagę przykuwają długie, zakrzywione pazury w szczególności u nóg stworzenia. Na jednym, najdłuższym z nich dostrzegam czerwoną ciecz, kapiącą na trawę obok mnie. Moja krew. Nie muszę długo się zastanawiać, że to właśnie ten pazur zatopił się w mojej skórze na plecach. Od samego patrzenia mam wrażenie, jakby ból jeszcze bardziej się nasilał.
Nie mam żadnych wątpliwości, by stwierdzić, że mam do czynienia ze zmieszańcem. Tylko skąd się wziął w lasach Dwunastego Dystryktu? Zamierzam dokładniej mu się przyjrzeć, ale zastanawia mnie fakt, że jeszcze nie zeskoczył i nie rozerwał mnie na strzępy. Na pewno zauważył, że się poruszam, zresztą właśnie wpatrujemy się sobie w oczy.
Zmiech ma podłużny pysk, długi ogon oraz krótkie, zakrzywione przednie łapy. Z wyglądu przypomina mi przerośniętą jaszczurkę. Dzięki długim, tylnym łapom może poruszać się z zadziwiającą prędkością, o czym sama wcześniej się przekonałam.
Nagle, leśne powietrze przeszywa histeryczny wrzask, tak donośny, że momentalnie zrywam się z miejsca. Pomimo bólu, za sprawą którego prawie nie mogę oddychać, staram się gnać wprost do źródła dźwięku. Zaciskam zęby, kiedy na moich policzkach pojawiają się pierwsze łzy. Nie wiem dokładnie, dlaczego się tam znalazły. Może to z powodu rozdartej skóry na plecach, a może dlatego, że dobrze wiem, do kogo należą owe wrzaski.
-Peeta!- rozpaczliwie krzyczę, na chwilę się zatrzymując. Nie zważam nawet na zmiecha, który za moment odnajdzie mnie i rozszarpie na drobne kawałki. Przystaję, oparta skronią o korę drzewa, wdychając zapach lasu, który pozwala mi trzeźwo myśleć. W głowie dźwięczy mi jego histeryczny wrzask, domagający się pomocy. Kiedy go sobie przypominam zaczynam cicho płakać.
Peeta…
Muszę go odnaleźć. Muszę mu pomóc. Jestem mu to winna.
Zbieram się w sobie, kiedy mogę dosłyszeć szybkie kroki zmiecha, gdzieś za mną. Nabieram powietrza- choć nie przychodzi mi to łatwo ze względu na ból w plecach- i najgłośniej, jak tylko mogę ponawiam jego imię. Rozpaczliwie, próbuję jeszcze kilka razy, aż gardło zaczyna mnie boleć, ale nie uzyskuję żadnej odpowiedzi. Ciężko dyszę, nie mogąc pohamować łez, które bezczelnie spływają po moich policzkach. Ze złością uderzam pięścią w korę drzewa i szybkim krokiem ruszam przed siebie.
Wiem, że to był on. Wszędzie poznałabym jego głos. Nie mogłam się pomylić w tym jednym przypadku.
Wtem otrzymuję spóźnioną odpowiedź. Kolejny upiorny wrzask rozdziera moje uszy. Zaciskam zęby i powieki, błagając w duchu, żebym mogła do niego dotrzeć.
-Peeta, już biegnę!
 Z determinacją wymalowaną na twarzy, rozglądam się po lesie i usiłuję oprzytomnieć. Ruszam w kierunku jego krzyku, najszybciej, jak potrafię. Nie mam pojęcia, jaki widok zastanę, kiedy do niego dotrę, ale już teraz przygotowuję się na najgorsze. Rękawem kurtki niedbale ścieram ślady po łzach z policzków.
Po kilku minutach biegu stwierdzam, że nie dam rady do niego dotrzeć. Każdy krok potęguje ból, rozchodzący się w moim ciele, do tego moja kondycja nie jest już taka, jak przed udziałem w Igrzyskach. Kiedy sobie to uświadamiam kolejne łzy wielkości grochu kapią z mojej drżącej brody. Przyciskam zimne dłonie do twarzy, zataczając się ze zmęczenia. Nie mogę po raz kolejny go stracić. Starał się utrzymywać mnie przy życiu, kosztem własnego. Stawiał moje dobro nad swoje. Robił wszystko, żebym choć przez jedną sekundę czuła się szczęśliwa. Nie mogę tego wszystkiego tak po prostu puścić w zapomnienie wraz z nim samym. Jeśli teraz go stracę, nie pozostanie mi nikt, kogo tak naprawdę bym kochała.
Odrywam drżące dłonie od mokrej twarzy i parę razy mrugam, by poprawić ostrość widzenia. Z nieznanych mi powodów cały las kołysze się przed moimi oczami. Gwałtownie zaciskam powieki, wpadając na najbliższe drzewo i kurczowo trzymam się jego kory, żeby nie upaść.
Zbieram się w sobie, żeby otworzyć oczy, ale po chwili wpadam w panikę. Parę kroków ode mnie widzę blond czuprynę, potem obolałe niebieskie oczy, a na koniec pełno plam ciemnej krwi. Momentalnie zrywam się z miejsca w kierunku chłopaka. Mam wrażenie, jakby powoli kręcił głową, a po sekundzie już wiem, dlaczego.
W niewielkiej odległości od Peety zauważam wysoką postać. Nie muszę się jej długo przyglądać, żeby stwierdzić, że nienawidzę jej całym sercem. Gale pewnie stoi z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Nie zważam na jego obecność, tylko biegnę prosto do Peety.
-Peeta, wszystko będzie dobrze, za chwilę cię stąd wyciągnę- zaczynam łamiącym się głosem, gdy przy nim klęczę. Widzę, że z ledwością zdoła na mnie patrzeć. Obdarowuje mnie wzrokiem wypełnionym bólem, ale dostrzegam w nich coś jeszcze. Drobny kształt troski zmieszanej z miłością, próbuje przedrzeć się przez cierpienie w błękicie jego tęczówek, przez co krztuszę się własnymi łzami. Próbuję opanować drżenie rąk, kiedy rozpinam jego koszulę, by opatrzyć krwawe rany. Jest gorzej niż myślałam. Obrażenia są głębokie, zadane prawdopodobnie nożem kilka razy w klatkę piersiową i brzuch. Z ledwością zdołam stłumić jęk, gdy uświadamiam sobie, że nie dam rady go odratować. Nie mam przy sobie przydatnych bandaży, czy innych rzeczy, którymi zdołałabym zatamować krwawienie z otwartych ran. Nie ma sensu też ciągnąć Peetę do domu. Po drodze z pewnością wykrwawiłby się na śmierć, a ruszanie jego bezwładnego ciała jeszcze bardziej by się do tego przyczyniło.
Peeta stara się oddychać głęboko, wciąż nie spuszczając mnie z oka. Nie mogę już dłużej patrzeć na jego cierpienia, ale nie daję tego po sobie poznać, żeby bardziej go nie przygnębiać. Jedyne, co teraz mogę czuć, to rozpacz i nienawiść jednocześnie. Zamykam oczy, wycierając umazane krwią dłonie w spodnie. W następnej sekundzie szybko wstaję i zbliżam się do Gale’a, który nadal nieruchomo stoi z szerokim uśmieszkiem na twarzy.
-Ty draniu!- wrzeszczę przez łzy, biorę zamach i z całej siły, jaka jeszcze we mnie pozostała, uderzam go z pięści w twarz. Chyba się tego nie spodziewał, bo nieznacznie zatacza się w tył, wyraźnie zdezorientowany- Co on ci takiego zrobił?! Po co to wszystko?! To sprawa między mną a tobą, więc po co go w to wmieszałeś?! Gale, on przez ciebie umrze!
Chłopak wygląda jeszcze na lekko zamroczonego, więc korzystam z okazji, biorę zamach i już mam uderzyć po raz drugi, kiedy czuję ostre pociągnięcie za moje ramię. Mój mózg za późno rejestruje słaby krzyk Peety: „Katniss, uważaj!” I już leżę na twardej ziemi. Próbuję szybko się podnieść, ale w tym samym czasie czuję przeszywający ból w okolicach uda. Kolejny raz krzyczę i padam na ziemię, kurczowo trzymając się za bolącą nogę. Ciężko otwieram oczy i dostrzegam zarys ciała zmiecha, który próbuje dobrać się do mojego ramienia. Głęboko zatapia kły w mojej skórze, tam, gdzie zamierzał, ale tym razem nie zamierzam krzyczeć. Cicho syczę, kiedy czuję, jak paszczą miażdży mój bark, ale w następnej sekundzie nie czuję już nic. Zastanawiam się, czy może nie umarłam, ale gdy widzę, że zmiech odczepił się ode mnie, by teraz zamęczyć Peetę wpadam w przerażenie.
-Nie! Zostaw go w spokoju!
Próbuję się do niego doczołgać, ale po chwili moje uszy rozrywa upiorny wrzask. Kulę się na ziemi, nie mogąc zrobić żadnego ruchu. Zaciskam powieki, bojąc się je otworzyć. Peeta… jego krzyk był tak przeraźliwy, że natychmiast w moich oczach pojawiają się łzy bezsilności.
Potem nie słyszę już nic. Żadnych jęków, krzyków, nawet wzdychania. Nie potrafię przyjąć do wiadomości faktu, że straciłam go, tym razem bezpowrotnie. Przyciskam dłonie do twarzy, wbijając paznokcie w skórę. Dopiero teraz zaczyna się histeryczny szloch. Miotają mną drgawki, aż w pewnych momentach braknie mi tchu, tym bardziej, że słabnę przez rany zadane mi przez zmiecha.
Nagle słyszę własne imię. Niewyraźne i zmieszane z cierpieniem, ale to wystarczy, żebym otworzyła zapłakane oczy i odwróciła głowę w kierunku Peety. Nie ma śladu po bestii, po Gale’u także. Wlepiam wzrok w klatkę piersiową chłopaka, żeby dostrzec, czy unosi się i opada i upewnić się, że to, co usłyszałam nie było tylko wytworem mojej wyobraźni.
Powoli, prawie niezauważalnie próbuje oddychać. Momentalnie, najszybciej, jak mogę wstaję na czworaka i pełznę ku niemu. Przy każdym ruchu cicho jęczę, ale i to nie powstrzyma mnie przed dotarciem do blondyna.
-Peeta?- szepczę niepewnie, delikatnie dotykając jego zimnego policzka. Powoli otwiera oczy i dokładnie mi się przygląda.
-Jesteś ranna- stwierdza ledwo słyszalnym głosem, a ja dostrzegam kolejne głębokie rozcięcia na jego ciele. Przełykam głośno ślinę.
-Cii- szepczę, głaszcząc go po włosach, a po chwili składam delikatny pocałunek na jego zimnych już wargach. Jeszcze przez chwilę dokładnie się we mnie wpatruje, jakby nie chciał przeoczyć żadnego skrawka mojej twarzy. Wiem, że powoli umiera, a ja i tak nie mogę nic zrobić. Nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Żadnego najmniejszego jęku, choć domyślam się, jak całe ciało niewyobrażalnie musi go boleć.
-Zostaniesz ze mną?
-Zawsze- jęczę przez gorzkie łzy, które muszę skutecznie hamować. Ściskam jego dłoń, aż jego niebieskie tęczówki robią się nieruchome i szkliste, niczym ciche jezioro w Dwunastym Dystrykcie. Nachylam się nad nim i widzę w nich tylko swoje własne odbicie.
Ustało bicie serca, dla którego ja również żyłam.
Wstrzymuję powietrze, wpatrując się w jego klatkę piersiową, która tym razem już się nie unosi. Nie potrafię przyjąć tego do wiadomości. Nadal gorączkowo ściskam dłoń, ale zimnego trupa. Pozwalam sobie na chwilę płaczu i zatracenie się w swoim własnym obezwładniającym bólu. Opadam obok niego, ramię w ramię i walczę z dusznościami. Tarzam się na ziemi, młócąc rękoma po trawie.
Nieco uspokajam się, kiedy z mojego gardła zaczynają się wydobywać okropne zwierzęce dźwięki, jak zwykle, gdy płaczę. Teraz nie czuję już nic. Bezwładnie leżę, wyprana z jakichkolwiek emocji. Tylko moja broda jeszcze trochę trzęsie się po histerycznym płaczu.
Ciężko wstaję, podpierając się na rękach, chcąc jeszcze ostatni raz móc spojrzeć w jego oczy, by nigdy ich nie zapomnieć. Nie zważam na brud i splątane kosmyki włosów, które poprzyklejały się do mojej mokrej twarzy. Nachylam się nad nim, kładąc delikatnie dłoń w miejscu, gdzie powinno bić jego serce.
-Peeta… proszę, nie zostawiaj mnie. Nie możesz mnie opuścić. Błagam, oddychaj…- szepczę, bo na więcej mnie nie stać. Delikatnie nim potrząsam, jak wiele razy, gdy budziłam go rankami w domu. Ale tym razem wiem, że się nie obudzi.
Wpatruję się w jego nieobecne oczy, błagając w duchu, żeby na mnie spojrzał, nawet tym besztającym wzrokiem. Zaciskam pięści na jego koszuli, z ledwością powstrzymując się przed kolejnym wylewem łez. Jego niebieskie tęczówki, które uspokajały mnie po przerażającym koszmarze, już nigdy tego nie zrobią. Niebieskie tęczówki, które przypominały mi, że mam przy sobie kogoś, kto na pewno mnie kocha. Niebieskie tęczówki, które…
Są żywe.
Patrzą na mnie ze strachem i troską jednocześnie. Czuję, jak jego dłonie zacieśniają się na moich ramionach, ale próbuję się od nich oswobodzić, bo to nie jest on, tylko wytwór mojej wyobraźni. Szamoczę się z nim krótką chwilę, zanim drobne ukłucie w przedramię sprawia, że natychmiast zapadam w sen.
Budzę się powoli, stopniowo analizując każdy kąt pomieszczenia, w którym się znajduję, ale najpierw zauważam te błękitne oczy, które naprawdę są żywe. To nie był żaden wytwór mojej wyobraźni. On naprawdę oddycha.
-Peeta! Ty żyjesz!- krzyczę, choć mój głos nie jest jeszcze na tyle silny. Siedzi obok mnie, wydaje mi się trochę zdezorientowany. Natychmiast rzucam się na jego szyję i nieumyślnie wbijam paznokcie w jego plecy. Czuję, jak stara się delikatnie mnie obejmować. Już teraz powoli zaczyna dochodzić do mnie prawda, ale pomimo tego, tym razem prawdziwe łzy staczają się z moich policzków, mocząc jego koszulę.
-Byłeś martwy! Umierałeś!- dyszę mu w kark, a on kładzie jedną dłoń z tyłu mojej głowy, by jeszcze mocniej mnie do siebie przytulić.
-Spokojnie, Katniss. Żyję, a to był tylko zły sen. Nie dam nikomu cię skrzywdzić. Katniss, słyszysz mnie?- szepcze wprost do mojego ucha, ale szlochy nadal nie ustają. Po chwili odsuwa mnie od siebie, by spojrzeć mi w oczy, ale moim ciałem wciąż wstrząsają dreszcze do tego stopnia, że z ledwością zdołam oddychać. Dostrzegam niepokój wymalowany na jego twarzy, kiedy nagle wstaje i krzyczy coś niezrozumiałego, a przynajmniej ja tego nie mogę zrozumieć.
Po kilku sekundach znów czuję ukłucie w to samo miejsce, co przed chwilą i jakby na zawołanie szybko opadam na łóżko. Ciężko oddycham, od czasu do czasu krztusząc się łzami, jednak czuję, że zastrzyk szybko zaczyna działać. Ostatnie, co zdołam zarejestrować, to nieśmiały pocałunek Peety, wprost na moich spierzchniętych ustach i jego kojące słowa, które nie pozwolą znów zatonąć mi w koszmarach.


14 komentarzy:

  1. rozdział świetny, wygląd bloga również
    TAK TRZYMAĆ!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale super roździał <3 <3 Teraz to ja moge Cię kochać xd A tak poważnie to super piszesz i czekam na więcej ;) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. A no i blog wygląda super ;) :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział exstra i wygląd bloga też.
    Nicol♥
    http://katniss-i-peeta-dalsze-losy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialna notatka oraz wygląd bloga:D
    Ale błagam nie strasz mnie tak więcej!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach, spóźniona znowu ;-;
    Rozdział - cud, miód i orzeszki *-* Zakochałam się w Twoim pisaniu. Ale mnie wystraszyłaś. Po tytule wiedziałam, że Peeta umrze, ale masz szczęście, że to był zły sen Katniss, bo teraz dobijałabym się do Twoich drzwi. Ale to świetnie opisałaś. Emocje towarzyszyły mi przez cały czas i czytałam z zapartym tchem. Masz talent.
    Co do wyglądu bloga - jest zdecydowanie lepiej niż poprzednio. Może nie jest to najpiękniejsze co może być, ale jest naprawdę ładnie. :)

    Pozdrawiam, Paulina Mellark.
    everdeen-mellark.blogspot.com ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Blog wygląda super! Nie mogę się juz doczekać ich rozmowy ( czyt. następnego rozdzialu) dobrze ze się wybudzi la ale co z gale?!?!?! Tak po prostu odszedł? Myślę że drań jeszcze wróci xD no cóż czekam na next :* pozdrawiam serdecznie
    ~ ewa

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział! Warto było czekać :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wiem jak Ty to robisz, ale za każdym razem jak czytam Twoje notki, to przechodzą mnie ciarki, rozchodzi się przyjemny dreszczyk emocji :D Wygląd jest świetny ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Kate, to jest GENIALNE. Nie mam pojęcia czemu, ale z każdym przeczytaniem kolejnego rozdziału, coraz bardziej się emocjonuję. Teraz się prawie popłakałam. A wygląd bardzo mi się podoba xx

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam pytanie. Czy morzesz napisać wpis w moje urodziny. Prosze. Jestem twoją czytelniczką od dawna i ten blog bardzo mi się podoba

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny rozdział. Wygląd świetny <3 Czekam na kolejny rozdział.
    krukonskakrewjeslichesztozostaniesz.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Czekam <3 ps. Jestem nowa ale nadrobiłam starty <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Czekam <3 ps. Jestem nowa ale nadrobiłam starty <3

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)