czwartek, 21 stycznia 2016

44. "Mój dotyk palił go niewygaszalnym ogniem"

Hey, hey!
Tak, jeszcze żyję i przybywam z pierwszym rozdziałem w tym roku. Przepraszam za wielki poślizg, ale jeszcze komputer mam zepsuty, więc pisałam go znów na telefonie. Wiem, że notka taka nijaka, praktycznie nic się nie dzieje, ale chciałam dać im trochę tego złudnego szczęścia i zapowiadam, że od następnego rozdziału już wszystko się zmieni :3
Dziękuję za te wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, które tradycyjnie niewyobrażalnie mnie motywują oraz za te wszystkie wyświetlenia, których z dnia na dzień jest coraz więcej ♥
A ten rozdział dedykuję Alexis Odair ♡
Zapraszam do czytania i wyrażania swojej opinii w komentarzach!
Do następnej notki, która być może pojawi się już w przyszłym tygodniu!
PS Na końcu może pojawić się scena erotyczna, więc jeśli ktoś nie chce jej czytać, może po prostu ją pominąć.
K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Wcale nie byłam zdziwiona, kiedy na dźwięk jego głosu łzy jeszcze obficiej zaczęły spływać po moich policzkach, ale tym razem nie ze strachu o jego życie. To były łzy ulgi i wiary w to, że jeszcze nie wszystko stracone.
Nadal leżał w tym samym miejscu, wciąż osłabiony, ale żywy. Nawet nie zważając na ratowników, którzy jeszcze pomagali Peecie dojść do siebie, podbiegłam do niego i najdelikatniej, jak tylko potrafię wtuliłam się w jego szyję. Przez chwilę cicho łkałam, karcąc w duchu samą siebie za moment słabości, który z drugiej strony w zupełności mi się należał. Czułam jego równomierny oddech w swoich włosach, za który jestem wdzięczna po dziś dzień.
 Kiedy poczułam dłoń na swoim ramieniu, chcącą nas rozdzielić, szybko podniosłam głowę, by wzrokiem odnaleźć te same błękitne oczy, które ani trochę nie straciły na kolorze. Zauważyłam pokrzepiający, ale lekki uśmiech na jego umęczonej twarzy i wtedy usłyszałam szept, który był skierowany tylko do mnie:
-Nie zostawię cię. Obiecuję.
 Zacisnęłam zęby na wardze i niezauważalnie pokiwałam głową, zdobywając się na delikatny uśmiech. Z ledwością powstrzymałam łzy, które za wszelką cenę chciały wydostać się na moje policzki.
 Ta z pozoru nic nie znacząca obietnica napawała mnie jeszcze większą nadzieją w to, że w końcu może być lepiej. Chociaż nie powinnam się jej poddawać, gdyż później może okazać się zgubna.
 Peeta jeszcze raz ścisnął moją dłoń, po czym wstałam, by zamienić kilka zdań z doktorem Aureliusem o jego stanie zdrowia. Mężczyzna wyjaśnił mi, że jad gończych os, którym torturowali Peetę w Kapitolu wciąż płynie w krwioobiegu chłopaka. Nie ma na to konkretnego lekarstwa, które od razu zadziałałoby w stu procentach. Jedynym wyjściem zminimalizowania jego ataków są tabletki, pomagające utrzymać kontakt z rzeczywistością. Sama nie do końca pojmuję, jak działają, ale piszę się na wszystko, co miałoby choć w najmniejszym stopniu pomóc Peecie.
 Doktor Aurelius dał mi także trzy strzykawki z przeźroczystym płynem w środku, ostrzegając, żebym użyła ich tylko w razie konieczności w krytycznych przypadkach. Domyślam się o jakie "krytyczne przypadki" mu chodziło. Kiedy nic nie stanie Peecie na przeszkodzie, by skręcić mi kark. A ja tylko mam cichą nadzieję, że nigdy nie będę miała powodu, by wbić igłę od strzykawki w jego ciało.
Zupełną ostatecznością jest terapia oraz leczenie przeprowadzane w Kapitolu, ale Peeta z miejsca się nie zgodził, co mnie wcale nie zdziwiło. Badania organizowane byłyby raz na miesiąc i trwałyby około tygodnia. Mój mąż musiałby tam nocować, ale nie to najbardziej zniechęca go do podjęcia leczenia. Problemem jestem, jak zwykle ja. Jeszcze teraz mogłabym jeździć razem nim, chociaż i tak narażałoby mnie to na większy stres, lecz później nie mogłabym sobie na to pozwolić. Im bliżej do porodu, tym mniej podróży. Poza tym Peeta pod żadnym pozorem nie chce zostawiać mnie samej po tych wszystkich wypadkach, po których ledwie uszłam z życiem.
 Teraz, po dwóch tygodniach od tego felernego zdarzenia radzimy sobie, mam nadzieję lepiej. Peeta nie zapomina o codziennej dawce tabletek, które przepisał mu doktor, a ja uczę się na nowo rozpoznawać jego stan świadomości.
 Ataki z upływem czasu stają się coraz rzadsze, z reguły pojawiają się raz na dwa dni. Z początku było nam bardzo trudno. Bałam zbliżać się do mojego chłopca z chlebem, zazwyczaj kuląc się w kącie pokoju. Pozwalałam, by sam zmierzał się ze swoim cierpieniem, co było samolubnymi poczynaniami z mojej strony. Wrzaski przeplatane z przekleństwami wypełniały cały dom i każdy jego zakamarek. Zakrywałam wówczas uszy dłońmi, by odciąć się od jego bólu, który dotykał również mnie, lecz jęki i tak przedarły się przez tą osłonę, aż dotarły do serca, by raz za razem ranić je coraz nowszymi przekleństwami, które machinalnie wydobywały się z ust chłopaka.
 Z każdym atakiem jednak stawałam się śmielsza, nie chciałam, by strach na nowo nie pozwalał mi pomóc Peecie. Postanowiłam zacząć mały kroczkami. Najpierw powoli do niego podchodziłam, ściskając kurczowo w dłoni strzykawkę od doktora Aureliusa. Nadal obawiałam się jego wybuchów i prób zabicia mnie najróżniejszymi sposobami. Ale jednak bardziej bałam się o Willow, dlatego jedną ręką zawsze obejmowałam mój brzuch. Peeta natomiast zazwyczaj chwytał się czegoś stabilnego- szafki nocnej, blatu kuchennego, czy też krzesła. Mocno zaciskał powieki, chcąc odgrodzić się od przerażających obrazów, które przedzierały się przez jego umysł. Obserwowałam każdy jego ruch, bym była w stanie w porę odeprzeć atak, a każdy krok w jego stronę stawiałam ostrożnie, jakbym polowała na płochliwą zwierzynę w lesie. Zaczynałam przemawiać do niego kojącymi słowami, tak jak on zawsze to robił, gdy budziłam się z wrzaskiem prawie każdej nocy. Peeta zawsze starał się zagłuszyć mój głos swoimi wrzaskami, więc kiedy to nie pomagało, w ostateczności decydowałam się na śpiew, który był ostatnią deską ratunku. Słowa pieśni o dolinie próbujące za wszelką cenę przedostać się przez przekleństwa prawie zawsze pomagały. Chłopak momentalnie cichł i uspokajał swoje rozdygotane ciało. Dopiero wraz z kolejnymi atakami zaczynał się uodparniać na mój śpiew, nie reagował na mój głos. Wtedy wiedziałam, że muszę zadziałać w inny sposób. Porzuciłam próby śpiewu, chociaż cały czas powtarzałam mu kojące słowa. W końcu podchodziłam na tyle blisko, by położyć dłoń na jego plecach. Niemal mogłabym przysiąc, że poczułam, jak jego mięśnie napinały się. Mój dotyk palił go niewygaszalnym ogniem. Za jego sprawą wrzeszczał jeszcze głośniej, a z jego ust wodospadem lały się okropne wyzwiska pod moim adresem. Z początku próbował się wyrywać, nawet kilka razy obrywałam w ramię, czy plecy, ale nie były to bolesne ciosy. Jakby Peeta wcale nie chciał mi ich zadawać, a ja wiem, że tak jest.
Wraz z kolejnymi ataki przełamywałam się i nie tylko dotykałam dłonią pleców Peety. W końcu gładziłam go po ramionach, sunęłam ręką wzdłuż całej długości kręgosłupa, aż oplatywałam jego tors rękoma, przytulając się do jego pleców. Z każdym ciężkim oddechem i coraz cichszym krzykiem akceptował moją obecność, uspokajał się. I tak czekaliśmy w bezruchu wśród moich szeptów i jego jęków, aż oboje przywykniemy do tej nowej sytuacji, która stanie się już naszą codziennością.
 Wtedy uświadomiłam sobie, że żadne tabletki, czy też zastrzyki w pełni nie pomogą Peecie. To ja jestem jego jedynym lekarstwem, który może ukoić jego niewyobrażalny ból po torturach, które także miały miejsce tylko i wyłącznie z mojego powodu. Postanowiłam więc pomagać mu najlepiej, jak umiem i nadal kochać pomimo przezwisk, skierowanych prawie codziennie właśnie w moim kierunku.
 Siedzę w łazience na krześle tuż za Peetą, który w ciszy czeka, aż skończę nożyczkami strzyc jego blond włosy. Wokół nas unosi się przyjemna woń waniliowego szamponu po wspólnym prysznicu. Zimna podłoga chłodzi moje nagie stopy, przez co nieznacznie się wzdrygam, ale staram się skupić na włosach Peety. Sunę nożyczkami po bokach jego głowy, skracając przydługie kosmyki, które już od dawna nie były strzyżone. Nie obcinam ich zupełnie krótko z dość samolubnych przyczyn- podczas pocałunków, uwielbiam wplatać palce w jego włosy, przez co jeszcze bardziej zatracam się w jego ustach.
-Przepraszam cię- słyszę jego cichy szept, po którym momentalnie marszczę brwi i na chwilę przerywam strzyżenie.
-Przepraszasz, za co?
-Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak wiele dla mnie poświęcasz- wzdycha, a ja już mam ochotę zaprzeczać, lecz on mi przerywa. -Narażasz się na niebezbieczeństwo i to nie tylko siebie, gdy próbujesz uspokoić mnie w czasie ataków, a ja nawet nie potrafię się tobą zaopiekować, jak kochający mąż i przyszły ojciec. Chciałbym móc wynagrodzić ci każdą chwilę, kiedy przeze mnie cierpiałaś. Ukarać się za te wszystkie momenty, w których robiłem coś wbrew tobie. Możesz uciąć mi język za każde wyzwisko, które wypowiedziałem do ciebie. Masz moje pozwolenie na obcięcie moich rąk za każdy cios, który był wymierzony na twoim ciele. To będzie rekompensująca kara, chociaż i tak za mała za te wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłem.
 Słowa z każdym następnym zdaniem wypływają z jego ust z prędkością światła, a ja jestem nimi przerażona. Mam wrażenie, że za chwilę nastąpi kolejny atak, więc przytulam się do jego rozgrzanych pleców, by jakoś mu zapobiec, ale Peeta nie przestaje mówić:
-Miałem się wami opiekować, chronić was najlepiej, jak umiem, ale nie potrafiłem. To przeze mnie Gale prawie cię zgwałcił, przeze mnie trafiłaś na salę operacyjną z krwotokiem. Kiedy sobie o tym przypominam, myślę o sobie, jak o najgorszym człowieku na ziemi. Katniss, tak bardzo cię za to wszystko przepraszam- odwraca się w moją stronę i dopiero teraz mogę dostrzec lśniące łzy, spływające po jego czerwonych policzkach. Momentalnie czuję w gardle duszącą gulę, więc pozwalam ustąpić jej miejsca szklącymi się oczami. Jest mi Peety okropnie żal, domyślam się, co może teraz czuć. Takie same emocje towarzyszyły mi po śmierci Prim. Myśli, że nie zdołałam jej ochronić towarzyszyły mi przy każdych codziennych czynnościach, raniły do żywego.
 Nie mogę tak dłużej na niego spoglądać, tym bardziej, gdy żadne słowa nie chcą wydostać się z moich ust, więc niepewie zbliżam swoje wargi do jego. Ten pocałunek wydaje mi się inny. Przypomina mi musnięcie skrzydeł motyla. Wypełniony jest współczuciem i wybaczeniem. Jest moją obietnicą na lepsze jutro i na to, że wszystko możemy zacząć od początku.
 Kiedy odrywamy się od siebie, by zaczerpnąć powietrza i dotykamy się jedynie czołami, niewinny uśmiech wkrada się na moje usta. Peeta chwyta moje dłonie w swoje, by złożyć na nich pojedyncze pocałunki, natomiast ja scałowuję z brody jego łzy, tak jak on to robił, gdy zawsze budziłam się z koszmarów.
-Masz rację. Zacznijmy wszystko od nowa. Teraz... teraz będzie lepiej. Obiecuję ci, że będę lepszym mężem i ojcem- szepcze, obejmując dłońmi mój brzuch. -Będę się wami opiekował, będę was strzegł, niczym najcenniejszy skarb. Masz moje słowo, Katniss. Nigdy cię nie zawiodę. Przy mnie będziesz już zawsze bezpieczna, nie pozwolę już nikomu cię skrzywdzić.
 Uśmiecham się pomimo łez, ale i tak nie jestem w stanie wykrztusić ani słowa. Peeta od niepamiętnych czasów potrafił zauroczyć mnie swoim darem mowy. Swoje wypowiedzi zawsze przystrajał w piękny, niecodzienny sposób, który kładł mnie na kolana.
-Dziękuję, że los jednak okazał się dla mnie łaskawy po tych wszystkich latach i obdarował mnie takim skarbem, który trzyma mnie przy życiu- wzdycham, obejmując dłońmi twarz Peety i zatracając się w błękicie jego oczu, który od zawsze mnie uspokajał. Jego ciepłe dłonie figlarnie suną wzdłuż moich pleców, wiem, że domagają się więcej pieszczot, więc znów zbliżam swoje usta do jego, by zapomnieć o tych wszystkich okropnościach, z którymi musimy zmierzać się na porządku dziennym.
-Teraz będzie inaczej. Będzie lepiej- szepcze między pocałunkami, wprost na moje usta- Obiecuję ci to.
 Po chwili ostrożnie bierze mnie na ręce i zanosi do sypialni, gdzie kładzie na łóżku. Za oknem panuje błoga cisza. Gęsta ciemność spowiła ulice Dwunastego Dystryktu, ale pomimo tego, jestem w stanie dojrzeć drobne iskierki, tańczące w oczach Peety. Światło księżyca rzuca lekki cień na jego rozpromienioną twarz, dzięki której ja również się uśmiecham.
 Jego dotyk napawa mnie długo nieodczuwalną przyjemnością. Krąży dłońmi po całym moim nagim ciele, zmuszając mnie do urywanych wzdychań, ale wiem, że to dopiero początek. Odpłacam mu się tym samym, chociaż wiem, że teraz musimy być ostrożniejsi ze względu na Willow.
 Peeta obcałowuje każdy centymetr mojego ciała, ale w mojej głowie wciąż pojawiają się ohydne obrazy Gale'a, próbującego zedrzeć siłą ze mnie ubranie. One nigdy nie znikną, zawsze w takich momentach będą mnie nawiedzać, niczym koszmary w każdą noc, psując całą rozkosz, jaką Peeta mnie obdarowuje. Powtarzam sobie w myślach, że jestem w objęciach mojego męża, a tylko on w pełni ma dostęp do mojego ciała, więc nie mam się czego bać. Chłopak nie zrobi mi krzywdy, nie celowo, dlatego co chwilę szepcze do mojego ucha, że tu jest. Nie chodzi mu, rzecz jasna o "bycie" fizyczne. Ma na myśli raczej strefę duchową i umysłową. Nadal jest tutaj mój chłopiec z chlebem, a nie Kapitoliński zmiech, żądny mojego cierpienia.
 Kiedy stajemy się jednością, kiedy czuję, jak porusza się we mnie, wpadam w jeszcze większą rozkosz. Peeta kocha mnie całym sobą. Nie powstrzymuję się od jęczenia jego imienia, bo to jeszcze bardziej go podnieca. Co chwilę wypuszcza powietrze tuż nad moim uchem i muska ustami moją skroń. Powtarza też, jak bardzo jestem dla niego ważna i jak bardzo mnie potrzebuje, a ja nie wątpię w żadne jego słowo. Pot szybko wstępuje ma nasze nagie ciała, a ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz byliśmy w takim bliskim, intymnym kontakcie. Wbijam delikatnie paznokcie jednej dłoni w plecy Peety, drugą zaś zaciskam na prześcieradle łóżka. Chłopak przejmuje nade mną kontrolę, a ja w zupełności mu się oddaję.
 Leżymy w bezruchu w swoich objęciach, w pełni zaspokojeni i spełnieni. Blondyn od czasu do czasu głaszcze mój brzuch, a potem całuje w kącik ust, ale oboje przez dłuższy czas nie możemy zasnąć. Nieznacznie wiercę się pod kołdrą, bo mam wrażenie, że w każdej pozycji jest mi niewygodnie. Wyślizguję się więc z ramion Peety, by położyć się na wznak, gdzie już jest mi lepiej. Zamykam na chwilę oczy, ale po chwili ponownie czuję męskie dłonie na moim brzuchu. Chłopak zniżył się do jego poziomu, by móc objąć go rękoma i przytulić się do niego. Ten widok rozczula mnie jeszcze bardziej. Muszę powstrzymać niechciane łzy, które zaczęły kumulować się pod moimi powiekami za sprawą hormonów.
 Przyglądam się spokojnej twarzy mojego męża, na której błąka się niewinny uśmiech. Przeczesuję dłonią kilka razy jego blond włosy i zastanawiam się, jak to możliwe, że po tylu okropieństwach, których byłam świadkiem odnalazłam tak kruche szczęście?





18 komentarzy:

  1. Brak mi słów... to jest wspaniałe. To jak opisujesz to wszystko ,dzięki czemu mogę sobie to wyobrazić... coś pięknego. Czekam na następny rozdział i nie każ mi długo czekać

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Zostałaś nominowana do LBA! Strona: http://katnissipeetadalszelosyy.blogspot.com/

    Pozdrawiam,
    Yoo9622

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko! To jest cudowne. Kocham(mam zamiar przeczytac od poczatku Twojego bloga, I tak man duzo czasu - ferie)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział. I wcale nie jest nijaki. Wręcz przeciwnie. Pokazuje miłość, którą darzą się Nieszczęśliwi Kochankowie z Dwunastego Dystryktu. Ich przywiązanie do siebie i problemy które wspólnie pokonują.
    Ps. Na telefonie wcale nie pisze się tak źle. Ja każdy rozdział na moim blogu napisałam z komórki.
    Pozdrawiam
    Rue Alison♡
    katniss-i-peeta-dalsze-losy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG! ambrozja dla moich oczu

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialny,cudo,aż nie wiem co powiedzieć. ❤ czekam na kolejny.:)

    OdpowiedzUsuń
  7. MATKO! Rycze. Uwielbuam twój blog, zatracilam się w nim do końca. Ubustwiam go. Prosze pisz dalej. Pozdrawiam i czekam

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny, cudowny, wspaniały! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejkuś wreszcie doczekałam się rozdziału <3 świetnie piszesz, czekam na następne <3

    OdpowiedzUsuń
  10. "Możesz uciąć mi język za każde wyzwisko, które wypowiedziałem do ciebie. Masz moje pozwolenie na obcięcie moich rąk za każdy cios, który był wymierzony na twoim ciele."
    Najbardziej uderzające dwa zdania jakie w życiu słyszałam. Skąd je wytrzasnęłaś? Po prostu raj dla mych oczu

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej! Zostałaś mianowana do LBA! :) Więcej info na moich blogach:
    dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
    harry-potter-dalsze-losy-opowiadania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Taaak... ja również nominuję Cię do LBA...
    Tu są pytania:
    http://losyfinnickaiannie.blogspot.com/2016/01/lba-x3.html


    Jutro skomentuję ten wspaniały rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra... jednak komentuję dopiero dziś... przepraszam... czasami nie ogarniam jaki jest dzień...
      Teraz czas na komentarz...

      Płaczę (kurcze... coraz częściej mi się to zdarza...). Uwielbiam ten moment, kiedy tak bardzo się wczuwam, że aż płaczę... to jest świetne!! Po prostu świetne :)
      Baaardzo mi się podoba ten rozdział :D Zresztą jak zawsze :D
      Kocham niemiłosiernie długie komentarze, ale dziś wyjątkowo takiego nie zostawię, bo rozdział jest po prostu świetny i nie ma co dodawać :)
      Także... czekam na kolejny rozdział i życzę duuuuuuuużo weny :D

      Pozdrawiam
      (zakochana w Finnicku, nieogarnięta, miłośniczka niemiłosiernie długich komentarzy) love dream

      Usuń
  13. Świetny rozdział <3 czekam na kolejny.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. Świetny ❤❤ czekam na następnt życze dużo wenny ! ❤❤

    OdpowiedzUsuń
  15. Takie to piękne, cudowne .... Becze no, becze. ! 😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)