piątek, 29 stycznia 2016

45. "Jej niewinne oczy już zawsze będą prześladować mnie we śnie, jak i na jawie"

Welcome, welcome!
*cóż za oficjalne powitanie*
Wiem, że rozdział tym razem z ogromnym wyprzedzeniem, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :') Mam jeszcze ferie, więc chciałam go napisać za wczasu, bo podczas szkoły nie będzie tak kolorowo.
Przede wszystkim chciałabym podziękować wszystkim komentującym ostatni rozdział. Nie spodziewałam się, że po takim czasie od ostatniego rozdziału pojawi się aż 16 komentarzy!  To przede wszystkim dzięki Wam ten rozdział napisałam tak szybko, jeszcze raz dziękuję z całego serca, kochani! ♥
Co do samego rozdziału, to nie jestem do końca przekonana, czy taki gwałtowny obrót spraw przypadnie Wam do gustu, ale planowałam to od samego początku, kiedy zaczynałam pisać to fanfiction. Więc koniecznie dajcie znać, co myślicie!
Nie przeciągając, zapraszam do czytania, komentowania i mam nadzieję, że chociaż troszkę Was zaskoczyłam, huhuhu :3
K. G.
PS Ten rozdział znowu dedykuję kochanej love dream, bo tylko dla niej wspomniałam (wiem, że w małym stopniu, ale zawsze coś) o Finnicku. Naciesz się nim! ♥
~~~~~~~~~~~~~~
Przez macki snu, które co chwilę prowadzą mnie do zupełnie innych światów, próbują przebić się nieporadne miauki Jaskra. Słyszę je gdzieś z daleka, jakby za mgłą. Wiem, że ten kocur jest nieustępliwy, jeśli chodzi o jedzenie i tak łatwo nie da się przepłoszyć, ale pomimo tego na chwilę unoszę powieki i tak, jak podejrzewałam jego łkania dobiegają zza zamkniętych drzwi do naszej sypialni. Od czasu do czasu podkreśla je jeszcze głośnym drapaniem w ścianę. Delikatnie wyciągam poduszkę spod swojej głowy, tak żeby nie obudzić Peety, który jeszcze smacznie śpi, wtulony w moje plecy, i ciskam nią w drzwi. Mam nadzieję, że chociaż tym zdołałam go przepłoszyć, ale kiedy po paru sekundach znów słyszę pojedyncze miauki, tym razem jednak jeszcze głośniejsze i przeciągane, już wiem, że przegrałam. Sierściuch mnie wykiwał, a nadzieja, jak zwykle pozostała matką głupich.
Spoglądam ukradkiem na spokojną twarz Peety, który jeszcze pogrążony jest w głębokim śnie, choć może tylko mi się tak zdaje. Nie zamierzam go jeszcze budzić, wiem, że miał dzisiaj dość kiepską noc. Za żadne skarby nie mógł zasnąć, ponoć to tabletki na jego ataki od doktora Aureliusa w taki sposób na niego działają. Prawie zawsze po ich zażyciu staje się albo bardziej pobudzony, albo senniejszy. Tej nocy właśnie objawiały mu się te pierwsze skutki uboczne. Kiedy przebudziłam się około trzeciej nad ranem i poczułam dłonią, że druga połowa łóżka jest pusta wpadłam w lekką panikę. Myślałam, że Peeta znów dostał atak, więc czym prędzej wstałam i zaczęłam poszukiwania. Nie musiałam długo krzątać się po domu, ponieważ znalazłam go w jego własnej pracowni, która znajduje się tuż obok kuchni. Odetchnęłam z ulgą, kiedy zauważyłam, że jest cały i zdrowy, że jego niebieskie oczy wciąż zdają się lśnić na mój widok, że zastałam mojego chłopca z chlebem.
-Tutaj jesteś- westchnęłam, gdy weszłam do pracowni, gdzie momentalnie uderzył mnie silny zapach farb i rozpuszczalników. Nie wchodzę często do tego pokoju, szczególnie od czasu ciąży, bo te wszystkie zapachy skutecznie mnie odpychają. Nie ma tutaj niczego poza obrazami, namalowanymi sprawną ręką Peety, jak i przyborami do tej czynności. Pod jedną ze ścian stoi jedynie biurko z krzesłem, a na nim w nieładzie porozrzucane są pojedyncze kartki ze szkicami, nad którymi nie miałam nawet okazji się zastanowić. -Obudziłam się, a ciebie nie było i myślałam, że... nieważne- przerwałam i niezauważalnie przewróciłam oczami, gdy Peeta obdarzył mnie troskiwym spojrzeniem.
-Połóż się, zaraz do ciebie dołączę- obiecał, przy czym posłał mi promienny uśmiech- Nie mogłem zasnąć, więc zająłem się czymś, żeby odpędzić natarczywe myśli.
Dopiero wtedy podeszłam bliżej i przyjrzałam się obrazowi, nad którym Peeta tak uparcie pracował. Niemal otworzyłam usta ze zdumienia, kiedy zorientowałam się, że malunek przedstawiał mnie, pogrążoną we śnie. Moja spokojna twarz, wśród ciemnych włosów, które porozrzucane były po całej poduszce. Leżałam na boku, prawą dłoń trzymałam pod policzkiem, a drugą zaś wzdłuż mojego ciała, przykrytego kołdrą. Wyglądałam naprawdę... pięknie.
Nigdy nie wątpiłam w ogromny talent Peety, który niemal przy każdym namalowanym obrazie potrafił powalić mnie na kolana. Nie ważne, czy przedstawiał mnie, czy krajobraz Łąki, czy też wyobrażenia naszej córki, która na malunku miała już około 5 lat i na który widok dobrowolnie się rozklejałam. Dosłownie każdy namalowany obraz był tak realistyczny, tak wypełniony najróżniejszymi kolorami, że nie mogłam oderwać od nich wzroku.
Czuję, jak Peeta zaczyna niespokojnie się poruszać, więc odwracam głowę w jego stronę, gdzie już witają mnie zaspane, błękitne tęczówki. Bez słowa zbliża swoje ciepłe wargi do moich na krótki pocałunek, który zawsze stosujemy na przywitanie. Mogę się nimi nacieszyć tylko na krótko, bo po chwili chłopak wstaje, lecz ja jestem szybsza i mocno chwytam go za ramię.
-Śpij, ja nakarmię tego darmozjada- oświadczam.
-Mam u ciebie dług wdzięczności.
-Już dawno go spłaciłeś, w dodatku na dwóch arenach i nie tylko- kwituję, a on tylko ze śmiechem lekko kręci głową w geście dezaprobaty, po czym posłusznie z powrotem opada na poduszki.
Jaskier jest nieustępliwy i zdaje się robić wszystko, by trudniej było mi dostać się do kuchni. Po drodze gorzko pomiaukuje, łasi się i obciera pomiędzy moimi nogami, przez co prawie się potykam. Jestem cała szczęśliwa, kiedy w końcu docieramy do kuchni i na tym moja rola dobrej właścicielki się kończy.
Otwieram lodówkę i dopiero teraz orientuję się, że jej zawartość świeci pustkami. W środku znajdują się jedynie olej, karton mleka, jedno pudełko jajek oraz wczorajsze resztki golonki, przyrządzonej przez Peetę, którą decyduję się nakarmić Jaskra. Kocur wygląda jeszcze żałosniej, kiedy czeka, aż rzucę mu jedzenie. Siedzi tuż pod moimi stopami, śledząc każdy mój ruch i strzygąc naderwanymi uszami.
Zgarniam resztki golonki do mniejszej miseczki i stawiam ją przy ścianie, a kocur w mgnieniu oka pojawia się tuż obok mnie.
-I żeby mi to było ostatni raz, kiedy budzisz nas tak wcześnie rano, inaczej o następne śniadanie sam się postarasz i to bynajmniej nie tutaj- grożę Jaskrowi, choć i tak wiem, że mnie nie zrozumie. Nawet nie pofatyguje się zwrócić na mnie uwagi, kiedy słyszy mój podirytowany głos. Najwidoczniej skrawki golonki są bardziej interesujące ode mnie.
Wracam na górę, w nadziei na jeszcze chociażby krótką drzemkę w objęciach mojego męża, lecz kiedy już leżę tuż przy nim nie jestem w stanie zmrużyć oka. Peeta natomiast śpi, jak zabity, czego wcale mu się nie dziwię, skoro spędził pół nocy na malowaniu obrazu.
Z łóżka przyglądam się Dwunastemu Dystryktowi, który nawet rankiem już zaczyna żyć pełnym życiem. Z zewnątrz dobiegają do moich uszu niewyraźne nawoływania handlarzy z Ćwieku, gwałtowne szczekanie psów, a także przez moment zdaje mi się, że słyszę urywany krzyk. Gwałtownie podnoszę głowę z poduszek, w skupieniu nasłuchując, lecz odgłos już drugi raz się nie powtarza. Ten wrzask był zupełnie inny niż zachęcające głosy sprzedawców do kupna ich towaru. Był czymś w rodzaju desperackiego wołania o pomoc, ale po chwili uznaję, że tylko mi się przesłyszało. Po powrocie z Igrzysk takie sytuacje często mi się przytrafiały. Miewałam halucynacje, zarówno wzrokowe, jak i słuchowe. Nawet kiedyś, gdy wybrałam się do lasu na polowanie widziałam Rue, moją małą sojuszniczkę, która usiłuje wyplątać się spod grubych sieci. Jej przeraźliwe krzyki nie tylko prześladowały mnie we śnie, ale też na jawie. Parę dni po tym wydarzeniu, siedząc z Prim i mamą przy kominku do moich uszu zaczęły dochodzić armatnie wystrzały, obwieszczające śmierć kolejnego trybuta. Wpadłam w panikę, a następny kwadrans spędziłam kuląc się przy ścianie. Kojące szepty siostry oraz herbata z ziół mamy pomagały mi potem dojść do siebie. Nie chciałam wyglądać na obłąkaną, ale w sumie, który zwycięzca Igrzysk pozostał w stu procentach sobą? To pytanie do tej pory pozostawiam bez odpowiedzi.
Nie chcę znów zaprzątać sobie głowy, tym razem krzykami rozpaczy, które rzekomo dobiegały z Ćwieku, więc staram się myśleć o czymś zupełnie innym, przyjemniejszym. Obstaję przy niezachwianej opcji, że był to tylko wymysł mojej wyobraźni, która po Igrzyskach i tak wiele razy płatała mi figle.
Znów spoglądam na śpiącego Peetę i nagle powracają do mnie wszystkie wspomnienia dzisiejszego snu. Zaczynam rozumieć, dlaczego byłam tak zdenerwowana na Jaskra, kiedy zdołał mnie z niego wybudzić. Ten sen od niepamiętnych czasów nie był koszmarem.
Pamiętam, jak przez mgłę tatę, z którym polowałam w gęstwinach lasu na jelenie. Pamiętam jego szczery uśmiech, kiedy jednocześnie strzeliliśmy do tego samego zwierzęcia. Zaraz potem widziałam Finnicka nad brzegiem morza. Zimna woda obmywała nasze nagie stopy, a świeża bryza wdzierała się do nosa. Chłopak, jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha poprosił mnie tylko, żebym czuwała nad Annie i ich synkiem. On z góry także się nimi opiekuje, ale uznał, że ja będę w tej kwestii bardziej pomocna. Potem zapewnił mnie, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie.
Przyglądałam się w osłupieniu, jak łagodne fale morza ustępują miejsca zielonej trawie. Wśród stóp poczułam delikatne łaskotanie mniszków, które dopiero co zaczęły kiełkować w zastraszającym tempie. Po piaszczystej plaży nie było już ani śladu. Stałam w ciszy, na obrzeżach lasu, które wyprowadzało na kwiecistą Łąkę. Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu Finnicka, lecz i on rozpłynął się, zupełnie jak morze i wcześniejsza plaża. Zamiast niego, gdzieś wśród gęstej trawy dojrzałam dwa splecione blond warkoczyki.
-Prim!- z mojego gardła wyrwał się krzyk i czym prędzej znalazłam się przy niej. Siostra powoli odwróciła się w moim kierunku, ale gdy mnie ujrzała, momentalnie promienny uśmiech zawitał na jej twarzy. Wstała z ziemi, po czym wtuliła się w moje ciało. Jej nieskazitelnie biała sukienka pachniała kwiatami bzu.
-Jak ja za tobą tęsknię- westchnęłam, gdy objęłam jej drobną twarz w dłonie.
-Ja też, ale zawsze z tobą jestem, Katniss. Nigdy na dobre nie odeszłam i teraz też nigdzie się nie wybieram. A tutaj jest mi dobrze. Tata się mną opiekuje, chociaż my wszyscy trzymamy pieczę bardziej nad wami. Potrzebujecie naszej pomocy, a my nigdy wam nie odmówimy, pamiętaj o tym, Katniss.
-Powinnam częściej cię odwiedzać, kaczorku- szepnęłam i przycisnęłam ją do piersi, jakbym znów nie chciała się z nią pożegnać, chociaż w głębi duszy czułam, że nasze spotkanie powoli dobiegało końca.
-Wcale się nie żegnamy- rzekła, jakby potrafiła czytać mi w myślach. -Ja zawsze z tobą jestem, Katniss. O, tutaj- dłonią dotknęła miejsca na mojej piersi, gdzie biło moje serce, które właśnie pęka z tęsknoty za nią.
-Kocham cię, siostrzyczko- szepnęłam, głaszcząc jej policzek, na co ona znów odpowiedziała mi uśmiechem, ukazując rządek bialutkich zębów.
Na tym mój dobry sen się skończył. Potem caluteńka Łąka zaczęła się zniekształcać, rozpływać pod moimi stopami. Zanim się obejrzałam znalazłam się we własnym łóżku z natrętnym kotem za drzwiami.
To, co powiedziała mi Prim, że wcale nie odeszła, sprawia, że od niepamiętnych czasów uśmiecham się na wspomnienie snu. Ci, których z nami nie ma wcale nie oznacza, że zniknęli, że odeszli na zawsze z naszego życia. Oni wciąż żyją, nadal z nami są, wystarczy umiejętnie szukać.
Ocieram wierzchem dłoni pojedyncze łzy szczęścia, które cicho wkradły się na moje policzki i uśmiecham się pod nosem. Czuję, jak po moim ciele rozchodzi się przyjemna fala ciepła, coś na znak pozytywnej energii i pełni szczęścia. Z rozmachem oderzucam więc kołdrę, z zamiarem wybrania się na Ćwiek, by zrobić zakupy na dzisiejsze śniadanie. Nachodzi mnie wielka ochota na jagodowe babeczki, więc jeśli wrócę przed pobudką Peety może nawet uda mi się go na nie namówić.
Po ciepłym porannym prysznicu, który wprowadził mnie na ścieżki jeszcze większej rozkoszy, ubieram się stosownie do kwietniowej pogody, po czym wychodzę z łazienki, by powiadomić Peetę o moim wyjściu. Nie chcę, by mój mąż znów wpadał w panikę, kiedy zorientuje się, że wcale nie leżę tuż obok niego. Już ostatnimi czasy dość nam niepokoju i zmartwień.
-Wstawaj, śpiąca królewno- zwracam się do niego żartobliwie, ale Peeta wcale nie reaguje. Jedynie cichy pomruk niezadowolenia dobiega z jego gardła. Podchodzę więc do niego i potrząsam jego ciepłym ramieniem, na co on momentalnie się krzywi i jeszcze głębiej zakopuje twarz w poduszkach. -Och, Peeta nie wygłupiaj się. Słyszysz? Chciałam tylko ci powiedzieć, że wychodzę na Ćwiek, zrobić zakupy na śniadanie.
Zaczynam mieć podziurki w nosie jego ignorancji. Rozumiem, że miał ciężką noc, ale czy nie mógłby chociaż kiwnąć głową na znak, że dotarło do niego to, co właśnie mu powiedziałam? Nagle do głowy przychodzi mi dużo lepszy pomysł na obudzenie go. Odstawiam sposób dzbanka pełnego zimnej wody, pozostawiając go dla Haymitcha. Dla odmiany mam dla mojego męża inną niespodziankę. Cicho przysuwam się tuż nad jego ucho i krzyczę zdesperowanym głosem:
-Peeta, ja rodzę!
Efekt jest natychmiastowy. Chłopak zrywa się na równe nogi, niemal uderzając głową w mój nos, a po drodze prawie spada z łóżka. Przez mój nieopanowany śmiech chyba domyśla się, że tylko żartowałam, bo chwilę zajmuje mu orientacja w sytuacji. Ze śmiechu siadam na łóżku, natomiast Peeta złowrogo się we mnie wpatruje z kamienną twarzą, więc chyba już pojął, że za wcześnie na poród.
-To wcale nie było śmieszne, Katniss- stwierdza, lekko podirytowany. -Tylko dziecinne.
-Może to ciąża właśnie tak mnie działa? Poza tym nie mogłam cię dobudzić, żeby powiedzieć ci, że idę zrobić zakupy ma śniadanie, a nie chciałam, żebyś się martwił.
-Nie rób z siebie takiego świętoszka. Już ja znam te twoje "dobre intencje"- mówi, a na jego twarzy dostrzegam zarys uśmiechu. -Poczekaj chwilę, to pójdziemy razem.
-Już mówiłam- nie wygłupiaj się. Szybko zrobię tylko zakupy, a ty w tym czasie możesz jeszcze pospać, albo pomyśleć, jakim śniadaniem mnie zachwycisz.
-Jeśli myślisz, że po tak miłej pobudce zdołam jeszcze zasnąć, to jesteś w błędzie- stwierdza zalotnie, powolnie przybliżając swoje wargi do moich, ale nie pozwalam mu ich złączyć. Wiem, że nasze pieszczoty zaczęłyby się od niewinnych pocałunków, a skończyły na zdjętych ubraniach, więc nie chcę przedłużać, tylko szybko uporać się z zakupami.
-A tak na marginesie, nie potrzebuję ochroniarza na każde zawołanie, wiesz?- pytam żartobliwie, żeby nie przyjął tego zbytnio do siebie, ale Peeta się nie obrusza, zamiast tego łagodnie się uśmiecha, spuszczając głowę. -Hej, jak chcesz, to później możesz mnie dogonić- całuję delikatnie jego policzek i zmierzam w kierunku drzwi sypialni. -Tylko zbytnio się nie śpiesz.
-Uważaj na siebie- woła za mną na odchodnym, a ja posłusznie kiwam głową, posyłając mu pewny uśmiech.
Zimny wiatr już od progu rozwiew mój ciasno spleciony warkocz. Pewnym krokiem mijam bramę Wioski Zwycięzców, zmierzając w kierunku Ćwieku. W duchu cieszę się, że zarzuciłam na siebie jeszcze kurtkę, bo nie wytrzymałabym bez niej w tym mrozie ani minuty. Pomimo, że już prawie żegnamy się z kwietniem, w Dwunastce od paru dni panuje paskudna pogoda i nic nie zwiastuje na jej poprawę. Deszczowe chmury wiszą w powietrzu, czekając tylko na odpowiedni moment, żeby nas wszystkich zaskoczyć ulewą. Chowam dłonie w kieszenie kurtki, przyspieszając kroku.
-Och, Katniss, witaj- Śliska Sae zauważa mnie, gdy tylko podchodzę do pierwszego targowiska. Odkąd rewolucja dobiegła końca, a ludzie zaczęli z powrotem zapełniać ulice Dwunastki, Sae sprzedaje o wiele więcej towaru, niż za czasów Głodowych Igrzysk, ale wciąż daje się skusić na handlową wymianę ubitych zwierząt. -Czego szukasz, moje dziecko?
Po krótkiej pogawędce, proszę ją o kilka produktów spożywczych niezbędnych do przygotowania śniadania, a także babeczek, na których myśl aż ślinka cieknie po mojej brodzie. Nie wiem, co takiego Peeta wymyśli po moim powrocie do domu, ale wolę być przygotowana z zakupami.
Nagle przy sąsiednim stoisku zauważam dobrze znajomego mi brzuchatego mężczyznę. Marszczę brwi i przez krótką chwilę zastanawiam się, co on może robić tutaj, na Ćwieku, aż Sae z uśmiechem wręcza mi moje zakupy. Płacę jej, odrobinę więcej, niż powinnam i podchodzę do sąsiedniego targowiska.
-Haymitch?- pytam, a on odwraca się zdezorientowany- Co ty tutaj robisz?
-To już nie wolno mentorowi zrobić zakupów?
-Też się cieszę, że cię widzę- wyrywa mi się, po czym  przewracam oczami i dodaję: -Mogłeś powiedzieć, to byśmy przecież dla ciebie też zrobili.
-I tak dużo dla mnie robicie, poza tym nie robię zakupów na zwykły posiłek. Katniss, umiesz dotrzymać tajemnicy, prawda?- pyta z lekkim uśmiechem na twarzy, a ja już nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam okazję widzieć go takiego... szczęśliwego? Najwdoczniej dziś nie tylko mi udziela się pozytywna energia.
W odpowiedzi bez słowa potakuję tylko głową. Mężczyzna ciągnie mnie za ramię w bardziej ustronne miejsce, gdzie nikt nie jest w stanie podsłuchać jego sekretu. Schodzimy z oczu podekscytowanym handlarzom, którzy bez chwili wytchnienia zachęcają do kupna ich towarów. Za targowiskami zdaje się być odrobinę ciszej. Ich irytujące krzyki z mniejszą mocą docierają do moich uszu, więc oddycham z ulgą. Od jakiegoś czasu stałam się bardzo wrażliwa na jakikolwiek gwar, czy chaos.
-No, więc dziś wieczorem- kontynuuje Haymitch, uważnie śledząc wzrokiem moją reakcję. -Mam zamiar podczas romantycznej kolacji oświadczyć się Effie...
-Och, panie Haymitch, to wspaniale! Gratuluję!
-Jeszcze nie ma co gratulować, nie jestem do końca przekonany, co na to powie sama Effie- słyszę zawód w jego głosie, więc chcę czym prędzej rozwiać jego wątpliwości.
-Jestem pewna, że będzie wniebowzięta, poza tym przecież zna pan Effie. Ślub to dla niej niepowtarzalna okazja do planowania całej ceremonii, sukni, zapraszania gości- wyliczam na palcach, aż zauważam, jak te wszystkie rzeczy zaczynają płoszyć Haymitcha. Drapie się po głowie, ciężko wzdychając. -Ale kochacie się, tak? Więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście stali się małżeństwem. Będzie dobrze, panie Haymitch, a Effie na pewno dziś wieczorem, pełna zachwytu odpowie "tak". Potem tylko będę czekała na jej telefon, albo nawet waszą wizytę.
Klepię go niezdarnie po ramieniu i postanawiam nie poruszać tematu samego wesela, które najwyraźniej wzbudza w nim lęk. Szczerze nie wyobrażam sobie Haymitcha, mojego mentora i Effie, mojej opiekunki przy ołtarzu. Oboje zupełnie różnią się od siebie, ale być może pomimo tych przeciwności odnaleźli w sobie wsparcie i pocieszenie. Zdaje mi się, że od wieków nie widziałam Haymitcha zalanego w trupa i śpiącego na stole z nożem w dłoni. Effie pomogła mu wyjść z nałogu, stała się dla niego oparciem, a drastyczne wydarzenia z przeszłości jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyły, zupełnie, jak mnie i Peetę.
Zdławiony wrzask przeszywa zastygłe powietrze wokół mnie. Instynktownie unoszę głowę, kierując wzrok w kierunku odgłosu i dopiero teraz zauważam na placu zwarty tłum ludzi, którzy ze strachem przyglądają się jakiemuś widowisku. Moje ciało tężeje, czuję jak serce niemal zaczyna obijać się o moje żebra. Kiedy ruszam w kierunku tłumu, nawoływania Haymitcha docierają do mnie, jak przez szybę. Nie reaguję na nie, tylko przyspieszam kroku.
Mam wrażenie, że właśnie przeżywam dziwne déjà vu. Przez moje myśli przedzierają się obrazy sprzed zaledwie roku, na których widzę Gale'a przywiązanego do słupa, a jego plecy przypominają ochłap surowego mięsa, na których wspomnienie lekko się wzdrygam.
Próbuję przedrzeć się przez zwarty tłum gapiów, lecz już na początku blokują mi drogę łokciami i besztającymi spojrzeniami. Czuję niewyraźną woń krwi, która bezsprzecznie kojarzy mi się tylko z najgorszym.
Nagle krzyk się powtarza. Bolesny, wołający o jakąkolwiek pomoc. Myślę tylko o tym, żeby dostać się na sam początek tłumu. Przepycham się, ludzie popychają mnie tak mocno, że prawie się przewracam, ale w pewnej wśród wszystkich gapiów chwili dostrzegam blond czuprynę, parę metrów ode mnie. Co on tutaj robi?, myślę, Dlaczego o wszystkim dowiaduję się jako ostatnia?
-Sierra Haddock, obywatelka Kapitolu, pod rozkazem Claire Snow zostaje skazana na karę śmierci za następujące wykroczenia: ucieczkę bez zgody opiekunów z miejsca zamieszkania, wyjawienie tajnych informacji na temat sprawowania rządów w Panem oraz kradzież- zamieram, kiedy basowy głos wypowiada imię Sierry, mojej przyjaciółki ze szkolnych lat, na której Kapitolińczycy przeprowadzali niebezpieczne eksperymenty. Boję przyswoić sobie myśl, że ją złapano i to ona znajduje się na samym środku placu, lecz gdy w końcu zdołam przepchnąć się na sam początek tłumu, moje obawy okazują się słuszne.
Sierra przywiązana jest tyłem do słupa, jej wołania o pomoc roznoszą się po całym placu, lecz nikt nie odważy się wyjść poza szereg równego tłumu. Jej twarz w kilku miejscach jest rozcięta, z ran powoli sączy się szkarłatna krew. Pod okiem zauważam wielkiego sińca, który nadaje jej twarzy jeszcze większej bezbronności. Czarne strąki włosów poprzyklejały się do krwi na jej czole.
Chwilę zajmuje mi orientacja w sytuacji. Dopiero teraz zauważam Strażnika Pokoju, którego przecież nie powinno tutaj być, nie w takich okolicznościach. Z prawej strony plutonu egzekucyjnego dostrzegam pozostałych Strażników, którzy w ciszy nieruchomo stoją, obserwując całe przedstawienie, zupełnie, jak tłum, ale nie ja.
W momencie, kiedy Główny Strażnik wyciąga pistolet i z odpowiedniej odległości celuje wprost w głowę Sierry, zamieram, ale już po chwili odzyskuję zdolność poruszania się.
-Nie! Zostaw ją!- krzyczę, wyrywając się z tłumu. Zielone oczy Sierry, pełne przerażenia, teraz zdają się lśnić nadzieją, albo to przez jej łzy, które cały czas ściekają po jej czerwonych policzkach.
Nie zdążam jednak nawet do niej dobiec i osłonić ją własnym ciałem, gdyż już w połowie drogi zostaję skutecznie przez kogoś zatrzymana. Wyrywam się, krzyczę, lecz moje starania idą na nic, aż słyszę wystrzał, który ucisza wszystkich i wszystko. Z przerażeniem odwracam wzrok ku Sierze, która właśnie osuwa się na kolana, a z każdą sekundą z jej piersi wypływa jeszcze więcej krwi.
Nie mogę oddychać, tracę ostrość widzenia, a po chwili czuję kamienny bruk pod palcami u rąk. Jej niewinne, zielone oczy, proszące o pomoc już zawsze będą prześladować mnie we śnie, jak i na jawie.
Nie wiem, ile już czasu siedzę na posadzkach placu, ale gdy unoszę głowę, dostrzegam zaniepokojone oczy Peety, który przez ten czas przy mnie czuwał. Przyskał mnie do piersi, gdy moje łzy nie chciały przestać spływać po moich policzkach. To on odciągnął mnie od Sierry, ale teraz wydaje mi się to słuszne. Zadziałałam pod wpływem impulsu, chciałam za wszelką cenę ją ochronić przed kulą pistoletu, choć w głębi duszy wiedziałam, że to i tak niewykonalne. Kto raz został skazany na śmierć na plutonie egzekucyjnym, już nie wychodzi z tego żywy.
Rozglądam się dookoła, ale orientuję się, że na placu zostaliśmy zupełnie sami. Tłum gapiów powrócił do swoich codziennych czynności, jakby nic takiego nie zaszło. Nawet po Strażnikach Pokoju nie ma śladu. Ani po zwłokach Sierry.
-Główny Strażnik zapowiedział godzinę policyjną od osiemnastej. Wszyscy mają być w domach, przed telewizorami- dochodzi do mnie zachrypnięty głos Peety, który delikatnie głaszcze mnie po włosach.
-Co się dzieje? Jakim prawem to wszystko zostało rozegrane? Po co oni wrócili i to z plutonem egzekucyjnym?- bombarduję go pytaniami, na które i tak pewnie nie zna odpowiedzi. Kręci jedynie z rezygnacją głową i zaciska usta w prostą linię.
Okazuje się, że nie jestem w stanie wracać do domu o własnych siłach, więc Peeta jest zmuszony wziąć mnie na ręce. Po drodze opowiadam mu o mojej przyjaźni ze Sierrą, która wytłumacza moje lekkomyślne postąpienie, które miało na celu uratowanie jej. Kiedy wchodzimy do domu, wspominam mu nawet o wiadomościach, które mi przekazywała, gdy spotykałyśmy się w lesie. Na początku zdaje się być odrobinę na mnie zły.
-Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?- pyta z wyrzutem w oczach, na który nie jestem w stanie patrzeć. Odwracam więc  wzrok i siadam na kanapie w salonie, by wyregulować oddech, który ugrzązł mi w gardle już na placu.
-Nie chciałam cię martwić.
-Ach, nie chciałaś mnie martwić?- pyta z wyczuwalną nutą sarkazmu w głosie, na którą niezauważalnie się krzywię. -I dałaś radę utrzymać te wszystkie informacje na swoich barkach, nawet z nikim się nimi nie dzieląc?
-Powiedziałam tylko Johannie- wypalam, zanim zdołam ugryźć się w język, co jeszcze bardziej go denerwuje.
-Więc wychodzi na to, że Johannie ufasz bardziej niż mi. Dobrze, Katniss, dziękuję ci bardzo.
-Ufam ci, tylko nie chciałam, żebyś znowu stawał się moją niańką, wiesz?!- wybucham, gwałtownie wstając z kanapy, co było dużym błędem. Natychmiast cały pokój zaczyna dosłownie wirować przed moimi oczami, więc niezauważalnie chwytam się oparcia fotela, by utrzymać się na nogach. -Zawsze byłeś opiekuńczy, to wiem, ale czasami naprawdę przesadzasz! Przez ciebie czuję się, jak ptak w klatce. Niedługo zabronisz wychodzić mi z domu, bo uznasz, że na dworze jest zbyt niebezpiecznie, albo będziesz wołał Haymitcha, żeby miał na mnie oko pod twoją nieobecność. Mam serdecznie dość ciebie i twojej chorej opiekuńczości!
 Dopiero po chwili dociera do mnie znaczenie moich słów. Wzdycham i przyciskam dłoń do czoła, by odrobinę ochłonąć. Czuję na sobie besztający wzrok Peety, aż boję się na niego spojrzeć.
-Przepraszam- szepczę. -To przez hormony i...
-W porządku- przerywa mi, stanowczym głosem, na który aż podnoszę wzrok. Peeta stoi zrezygnowany, zaledwie parę kroków ode mnie, a jego wzork wcale nie przypomina besztającego. Jest bardziej pusty i nie wykazuje żadnych znanych mi emocji. -W takim razie przepraszam, że wszedłem z buciorami w twoje życie i to mnie poślubiłaś. Mogłaś znaleźć sobie męża, który w ogóle by się tobą nie interesował i cię olewał. Może z nim byłabyś w pełni szczęśliwa.
Po tych słowach bierze tylko kurtkę i wychodzi z domu, nawet nie trzaska drzwiami, a ja pozostaję osłupiała w tym samym miejscu, co wcześniej. Jego słowa zadają mi głębokie rany, ale nie daję ponieść się psychicznemu bólowi. Zaciskam zębami wargę, by pod żadnym pozorem nie płakać, bo on nie jest wart moich łez. Jednak po chwili kulę się na kanapie i wyrzucam z siebie wszystkie dzisiejsze troski, które raniły mnie od wewnątrz.
 Czuję się conajmniej podle. Nie jestem w stanie myśleć o moich słowach, które wypowiedziałam pod wpływem emocji, złości, a w dodatku też ciąży. Lecz nieznośny głosik w mojej głowie co chwilę powtarza, to co usłyszał ode mnie Peeta, słowo w słowo, przez co jeszcze bardziej jest mi wstyd. Mam ochotę ukarać się za to wszystko, ale nim zdążę wymyślić dla siebie odpowiednią karę, zasypiam, zupełnie wypompowana z jakichkolwiek emocji.

***

W okolicach wieczora budzi mnie nie kto inny, jak Peeta. Przesyła mi nieśmiały uśmiech i zabiera mnie do kuchni, gdzie na stole zastaję "śniadanio-obiado-kolację", jak to ujął mój mąż, składającą się z rosołu, makaranu ze smażonym serem oraz sosem, a także moich upragnionych babeczek z jagodami. Czuję, jak moje policzki płoną na myśl, że Peeta nadal pamiętał, na co mam dzisiaj taką ochotę.
 Zasiadamy w ciszy do stołu, a ja orientuję się, że dzisiaj jeszcze nic nie jadłam i, co dziwniejsze wcale nie odczuwam głodu. Możliwe, że to przez dzisiejsze wydarzenia, które odcisnęły mocne piętno w mojej psychice.
 O osiemnastej Peeta przypomina mi o Wiadomościach z Panem, które nakazał oglądać Główny Strażnik. Nie mam pojęcia, czego możemy się spodziewać, ale po dzisiejszym dniu już chyba nic mnie nie zdziwi. Kiedy siadam przed telewizorem, staram się przygotować na najgorsze. Peeta zajmuje miejsce tuż przy mnie i posyła mi pokrzepiający uśmiech. Podczas kolacji przepraszałam go praktycznie przez cały czas, aż zachłysnęłam się wodą z cytryną, więc mam tylko cichą nadzieję, że nie zapamięta na długo tego, co bezmyślnie wypuściłam z ust.
 Wiadomości z Panem tym razem nie prowadzi Ceaser Flickermann. Zamiast niego na mównicę wychodzi kobieta w średnim wieki, ubrana w śnieżnobiały żakiet. Wzdrygam się, gdy dostrzegam różę w jej butonierce, identycznego koloru, co jej ubranie. Jej idealnie proste, rudawe włosy są ścięte tuż przy ramionach.
-Witam wszystkich obywateli Panem. Nazywam się Claire Snow, córka dawnego prezydenta Coriolanusa Snowa- dochodzi do mnie, że to z jej rozkazu zginęła Sierra, ale w tej chwili zastanawia mnie fakt, że kobieta jest córką Snowa. Jakim prawem to ona wydaje rozkazy Strażnikom Pokoju? Gdzie jest Paylor, która jako głowa państwa powinna temu wszystkiemu zapobiec? Nieumyślnie wbijam paznokcie w kanapę, kiedy kobieta na ekranie kontynuuje: -Z przykrością chciałam poinformować, iż dotychczasowa prezydent Paylor nie żyje. Została zamordowana w swojej rezydencji, w związku z czym, zaraz po jej śmierci w Kapitolu zostały przeprowadzone wybory, w których zwyciężyłam znaczną przewagą głosów- wypuszczam głośno powietrze, wciąż z niedowierzaniem wpatrując się w ekran telewizora. Dlaczego urządzili je tylko w Kapitolu? Czy Dystrykty nie mają już żadnego prawa głosu?- Niestety w nielicznych Dystryktach były odczuwalne niezadowolonia z tym związane. Powstawały drobne zamieszki, które od razu starałam się gasić, by nie doszło kolejny raz do czegoś tak okropnego, jak rewolucja, gdzie brat staje przeciw bratu. Dystrykt Pierwszy, Drugi, a także Czwarty nie stawiał oporu przeciwko nowej władzy, wybranej w dość nietypowy sposób. Aby uspokoić zapał pozostałych Dystryktów, Dwójka, a także mieszkańcy Kapitolu wyszli z inicjatywą rozegrania ostatnich Głodowych Igrzysk- moje całe ciało tężeje, a serce gwałtownie przyspiesza. Ściskam rękę Peety tak mocno, że aż boli, a Claire kontynuuje swoją przemowę: -Ze względu na zeszłoroczne Ćwierćwiecze Poskromienia, które nie doczekało się zwycięzcy, w tym roku trybuci, którzy wyszli żywi z areny 75 Głodowych Igrzysk, staną do walki na śmierć i życie podczas 76 rocznicy upamiętnienia buntu w Dystryktach. Miejsce trybutów, którzy ponieśli śmierć na zeszłorocznej arenie, zastąpią dotychczasowi zwycięzcy obojga płci, wylosowani podczas Dożynek.
 Czuję, jak mój żołądek boleśnie się zacieśnia, a wcześniejsza kolacja podchodzi do gardła, szukając drogi powrotnej. Nie reaguję na żadne bodźce z zewnątrz, chociaż niemal widzę oczami wyobraźni reakcję Peety na słowa nowej pani prezydent.
 Do moich uszu dochodzi dźwięk tłukącego się szkła, ale tylko w osłupieniu wlepiam mój nieobecny wzrok w Claire, która właśnie skończyła swoją przemowę i nagle już zaczynam wszystko rozumieć. 76 Igrzyska będą obejmować wszystkich żywych trybutów, którzy uczestniczyli w Ćwierćwieczu Poskromienia.
 Po raz trzeci wracam na arenę, by ponieść śmierć tam, gdzie moje miejsce.




26 komentarzy:

  1. wreszcie się doczekałam ♥
    jak możesz Katniss na arenę wysyłać? nie dobra kobieta z Ciebie haha :*
    czekam na następny rozdział *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle cudowny,masz prawdziwy talent. Co do 76 Igrzysk to... no nie jestem przekonana. Czytałam dużo blogów na temat IŚ i powiem szczerze, że jak tylko pojawiała się informacja o udziale Katniss i Peety po raz trzeci na arenie to przestawałam je czytać. Chcę żybyś wiedziała, że Twojego nie przestanę, za bardzo mnie porwał i jest moim ulubionym. Niewiem, może masz jakiś pomysł na te 76 Igrzyska. Dla mnie po prostu za dużo tego, a jak mawiają : co za dużo to nie zdrowo. Ale to tylko moje zdanie. Nie hejtuje Twojego pomysłu oczywiście i tak będę czytać tego bloga, nawet jeśli Katniss zwiąże się z Gale'm (nie, no wtedy bym nie cztała xd hahahah). W sumie nie wiem czemu to tak rozwinęłam. Rozdział bardzo mi się podobał i rób co uważasz za słuszne - dostosuję się

    OdpowiedzUsuń
  3. Łoł........to teraz dopiero będzie się działo.Super rozdział i po tej akcji to już nie mogę doczekać się następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie tylko nie to! Znowu na Igrzyska? Niech pozostali zwycięzcy uciekną z Panem i wiodą spokojne życie. Albo niech zabiją tę całą córkę Snow'a. Lub coś innego zwycięzcy muszą żyć! Katniss i Peeta muszą żyć! Willow musi żyć! Wszyscy ogółem muszą żyć długo i szczęśliwie.
    PS. Dzięki za nominacje do LBA.
    Pozdrawiam
    Rue Alison♡
    Zapraszam także do siebie:
    katniss-i-peeta-dalsze-losy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie! Oni muszą przeżyć Haymnitch, Johanna,Annie, Beete no oczywiście Peeta i Katniss oni muszą przeżyć ❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie! Oni muszą przeżyć Haymnitch, Johanna,Annie, Beete no oczywiście Peeta i Katniss oni muszą przeżyć ❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze? Nie przypadł mi do gustu wątek Igrzysk :) Nonsensem jest robić kolejne Igrzyska jako formę zemsty Kapitolu nad Dystryktami, już lepiej, jakby następcy Snowa zorganizowali inny rodzaj terroru nad Dystryktami. Katniss i Peeta i tak pewnie wspólnie wygrają te Igrzyska, bla bla bla... Nudy. Radzę pomyśleć nad tym, bo to, że piszesz fanfica Igrzysk nie oznacza, że musisz powielać schematy z książki (niekoniecznie dobre). A ja w tym fanficu nie widzę żadnych oryginalnych pomysłów. Nie musisz iść z kanonem. Daj wodzę wyobraźni. Może wtedy coś z tego będzie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Baaardzo dziękuję za dedykację ♥
    O MATKO KOCHANA... FINNICK!!! FINNICK!! FINNICK! Co z tego, że był tylko na chwilę we śnie?? Ważne, że w ogóle był!! Kurcze... czy to jest normalne, że za każdym razem, kiedy przeczytam "Finnick" to uśmiecham się jak wariatka i przestaję myśleć? Yhh... tak. Będę obstawać przy tym, że to normalne :D
    Ale serio... ten sen był taki uroczy... i... szczerze? Płakałam, kiedy to czytałam (nie tylko o Finnicku, ale też o Prim)... ale to dobrze. Uwielbiam ten uczuć, kiedy tak się wczuwam w to co czytam, że aż płaczę :)
    Effie i Haymitch... ach... shippuję ich od samego początku!!
    "Najwidoczniej skrawki golonki są bardziej interesujące ode mnie." Hahaha... to takie true i takie znajome!! Zawsze tak mam z moimi trzema psami i kiedy miałam koty to z nimi też tak miałam :D
    Płakałam ze śmiechu kiedy czytałam o tym jak Katniss postanowiła obudzić Peetę... to było po prostu epickie!!!
    Ej... co to ma znaczyć te 76. Głodowe Igrzyska?? Jak to?! CO?! Chociaż... szczerze? Jestem ciekawa jaką arenę przygotujesz i jak poprowadzisz te Igrzyska... tak. To może być naprawdę ciekawe :D
    Trzymam kciuki!!

    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału i życzę Ci duuuuuużo weny :)

    Pozdrawiam
    (zakochana w Finnicku, nieogarnięta, miłośniczka niemiłosiernie długich komentarzy) love dream

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajny pomysł z takim obrotem spraw ;) już się nie mogę doczekać następnego rozdziału . Nie to ,że coś narzucam ale może tak Johannę wysłać do tej Clarie z toporkiem ?

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  11. Jejku, jak mogłaś tak zakończyć ten rozdział?! Przecież ja dłużej nie wytrzymam w napięciu! Zwłaszcza, że tak długo nie ma kolejnej notki... Tak w ogóle to świetny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiedy następny rozdział bo już umieram z ciekawości?!

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy następy rozdział? JA UMIERAM!
    katnisrazemzpeeta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Czy ktoś wie kiedy będzie następny rozdział ? Bardzo dawno nie było :(

    OdpowiedzUsuń
  15. Proszę Cię czeka na następny rozdział już dwa miesiące jak długo można na Noego czekać??!! Już nie mogę wytrzymać kiedy nowy rozdział???????

    -Daga :(

    OdpowiedzUsuń
  16. Kiedy nowy rozdział?!

    OdpowiedzUsuń
  17. hej, czytałam poprzednie rozdziały i muszę przyznać, że piszesz super. Sama też prowadzę bloga i pozwolisz, że zrobię maluteńką promocje. mam naprawdę mało obserwatorów i komentarz. Wejdziesz? petta-katniss-co-dalej.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  18. Mam nadzieję,że jeszcze żyjesz bo nadal czekam na rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
  19. mamy 2018 rok i ja czytam te notki i dostaję szału bo więcej nie ma kiedy na piszesz??? to jest wspaniałe proszę cię

    OdpowiedzUsuń
  20. Kiedy kolejny rozdział?
    Super blog!

    OdpowiedzUsuń
  21. halo 46 rozdział gdzie jesteś?!

    OdpowiedzUsuń
  22. Heloł, żyjesz? Czy olałaś nas już całkiem?

    OdpowiedzUsuń
  23. 44 year-old Graphic Designer Shane Aldred, hailing from Thorold enjoys watching movies like Cold Turkey and Gambling. Took a trip to Rock Art of the Mediterranean Basin on the Iberian Peninsula and drives a Ferrari 410S. Czytaj dalej

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)