piątek, 29 stycznia 2016

45. "Jej niewinne oczy już zawsze będą prześladować mnie we śnie, jak i na jawie"

Welcome, welcome!
*cóż za oficjalne powitanie*
Wiem, że rozdział tym razem z ogromnym wyprzedzeniem, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :') Mam jeszcze ferie, więc chciałam go napisać za wczasu, bo podczas szkoły nie będzie tak kolorowo.
Przede wszystkim chciałabym podziękować wszystkim komentującym ostatni rozdział. Nie spodziewałam się, że po takim czasie od ostatniego rozdziału pojawi się aż 16 komentarzy!  To przede wszystkim dzięki Wam ten rozdział napisałam tak szybko, jeszcze raz dziękuję z całego serca, kochani! ♥
Co do samego rozdziału, to nie jestem do końca przekonana, czy taki gwałtowny obrót spraw przypadnie Wam do gustu, ale planowałam to od samego początku, kiedy zaczynałam pisać to fanfiction. Więc koniecznie dajcie znać, co myślicie!
Nie przeciągając, zapraszam do czytania, komentowania i mam nadzieję, że chociaż troszkę Was zaskoczyłam, huhuhu :3
K. G.
PS Ten rozdział znowu dedykuję kochanej love dream, bo tylko dla niej wspomniałam (wiem, że w małym stopniu, ale zawsze coś) o Finnicku. Naciesz się nim! ♥
~~~~~~~~~~~~~~
Przez macki snu, które co chwilę prowadzą mnie do zupełnie innych światów, próbują przebić się nieporadne miauki Jaskra. Słyszę je gdzieś z daleka, jakby za mgłą. Wiem, że ten kocur jest nieustępliwy, jeśli chodzi o jedzenie i tak łatwo nie da się przepłoszyć, ale pomimo tego na chwilę unoszę powieki i tak, jak podejrzewałam jego łkania dobiegają zza zamkniętych drzwi do naszej sypialni. Od czasu do czasu podkreśla je jeszcze głośnym drapaniem w ścianę. Delikatnie wyciągam poduszkę spod swojej głowy, tak żeby nie obudzić Peety, który jeszcze smacznie śpi, wtulony w moje plecy, i ciskam nią w drzwi. Mam nadzieję, że chociaż tym zdołałam go przepłoszyć, ale kiedy po paru sekundach znów słyszę pojedyncze miauki, tym razem jednak jeszcze głośniejsze i przeciągane, już wiem, że przegrałam. Sierściuch mnie wykiwał, a nadzieja, jak zwykle pozostała matką głupich.
Spoglądam ukradkiem na spokojną twarz Peety, który jeszcze pogrążony jest w głębokim śnie, choć może tylko mi się tak zdaje. Nie zamierzam go jeszcze budzić, wiem, że miał dzisiaj dość kiepską noc. Za żadne skarby nie mógł zasnąć, ponoć to tabletki na jego ataki od doktora Aureliusa w taki sposób na niego działają. Prawie zawsze po ich zażyciu staje się albo bardziej pobudzony, albo senniejszy. Tej nocy właśnie objawiały mu się te pierwsze skutki uboczne. Kiedy przebudziłam się około trzeciej nad ranem i poczułam dłonią, że druga połowa łóżka jest pusta wpadłam w lekką panikę. Myślałam, że Peeta znów dostał atak, więc czym prędzej wstałam i zaczęłam poszukiwania. Nie musiałam długo krzątać się po domu, ponieważ znalazłam go w jego własnej pracowni, która znajduje się tuż obok kuchni. Odetchnęłam z ulgą, kiedy zauważyłam, że jest cały i zdrowy, że jego niebieskie oczy wciąż zdają się lśnić na mój widok, że zastałam mojego chłopca z chlebem.
-Tutaj jesteś- westchnęłam, gdy weszłam do pracowni, gdzie momentalnie uderzył mnie silny zapach farb i rozpuszczalników. Nie wchodzę często do tego pokoju, szczególnie od czasu ciąży, bo te wszystkie zapachy skutecznie mnie odpychają. Nie ma tutaj niczego poza obrazami, namalowanymi sprawną ręką Peety, jak i przyborami do tej czynności. Pod jedną ze ścian stoi jedynie biurko z krzesłem, a na nim w nieładzie porozrzucane są pojedyncze kartki ze szkicami, nad którymi nie miałam nawet okazji się zastanowić. -Obudziłam się, a ciebie nie było i myślałam, że... nieważne- przerwałam i niezauważalnie przewróciłam oczami, gdy Peeta obdarzył mnie troskiwym spojrzeniem.
-Połóż się, zaraz do ciebie dołączę- obiecał, przy czym posłał mi promienny uśmiech- Nie mogłem zasnąć, więc zająłem się czymś, żeby odpędzić natarczywe myśli.
Dopiero wtedy podeszłam bliżej i przyjrzałam się obrazowi, nad którym Peeta tak uparcie pracował. Niemal otworzyłam usta ze zdumienia, kiedy zorientowałam się, że malunek przedstawiał mnie, pogrążoną we śnie. Moja spokojna twarz, wśród ciemnych włosów, które porozrzucane były po całej poduszce. Leżałam na boku, prawą dłoń trzymałam pod policzkiem, a drugą zaś wzdłuż mojego ciała, przykrytego kołdrą. Wyglądałam naprawdę... pięknie.
Nigdy nie wątpiłam w ogromny talent Peety, który niemal przy każdym namalowanym obrazie potrafił powalić mnie na kolana. Nie ważne, czy przedstawiał mnie, czy krajobraz Łąki, czy też wyobrażenia naszej córki, która na malunku miała już około 5 lat i na który widok dobrowolnie się rozklejałam. Dosłownie każdy namalowany obraz był tak realistyczny, tak wypełniony najróżniejszymi kolorami, że nie mogłam oderwać od nich wzroku.
Czuję, jak Peeta zaczyna niespokojnie się poruszać, więc odwracam głowę w jego stronę, gdzie już witają mnie zaspane, błękitne tęczówki. Bez słowa zbliża swoje ciepłe wargi do moich na krótki pocałunek, który zawsze stosujemy na przywitanie. Mogę się nimi nacieszyć tylko na krótko, bo po chwili chłopak wstaje, lecz ja jestem szybsza i mocno chwytam go za ramię.
-Śpij, ja nakarmię tego darmozjada- oświadczam.
-Mam u ciebie dług wdzięczności.
-Już dawno go spłaciłeś, w dodatku na dwóch arenach i nie tylko- kwituję, a on tylko ze śmiechem lekko kręci głową w geście dezaprobaty, po czym posłusznie z powrotem opada na poduszki.
Jaskier jest nieustępliwy i zdaje się robić wszystko, by trudniej było mi dostać się do kuchni. Po drodze gorzko pomiaukuje, łasi się i obciera pomiędzy moimi nogami, przez co prawie się potykam. Jestem cała szczęśliwa, kiedy w końcu docieramy do kuchni i na tym moja rola dobrej właścicielki się kończy.
Otwieram lodówkę i dopiero teraz orientuję się, że jej zawartość świeci pustkami. W środku znajdują się jedynie olej, karton mleka, jedno pudełko jajek oraz wczorajsze resztki golonki, przyrządzonej przez Peetę, którą decyduję się nakarmić Jaskra. Kocur wygląda jeszcze żałosniej, kiedy czeka, aż rzucę mu jedzenie. Siedzi tuż pod moimi stopami, śledząc każdy mój ruch i strzygąc naderwanymi uszami.
Zgarniam resztki golonki do mniejszej miseczki i stawiam ją przy ścianie, a kocur w mgnieniu oka pojawia się tuż obok mnie.
-I żeby mi to było ostatni raz, kiedy budzisz nas tak wcześnie rano, inaczej o następne śniadanie sam się postarasz i to bynajmniej nie tutaj- grożę Jaskrowi, choć i tak wiem, że mnie nie zrozumie. Nawet nie pofatyguje się zwrócić na mnie uwagi, kiedy słyszy mój podirytowany głos. Najwidoczniej skrawki golonki są bardziej interesujące ode mnie.
Wracam na górę, w nadziei na jeszcze chociażby krótką drzemkę w objęciach mojego męża, lecz kiedy już leżę tuż przy nim nie jestem w stanie zmrużyć oka. Peeta natomiast śpi, jak zabity, czego wcale mu się nie dziwię, skoro spędził pół nocy na malowaniu obrazu.
Z łóżka przyglądam się Dwunastemu Dystryktowi, który nawet rankiem już zaczyna żyć pełnym życiem. Z zewnątrz dobiegają do moich uszu niewyraźne nawoływania handlarzy z Ćwieku, gwałtowne szczekanie psów, a także przez moment zdaje mi się, że słyszę urywany krzyk. Gwałtownie podnoszę głowę z poduszek, w skupieniu nasłuchując, lecz odgłos już drugi raz się nie powtarza. Ten wrzask był zupełnie inny niż zachęcające głosy sprzedawców do kupna ich towaru. Był czymś w rodzaju desperackiego wołania o pomoc, ale po chwili uznaję, że tylko mi się przesłyszało. Po powrocie z Igrzysk takie sytuacje często mi się przytrafiały. Miewałam halucynacje, zarówno wzrokowe, jak i słuchowe. Nawet kiedyś, gdy wybrałam się do lasu na polowanie widziałam Rue, moją małą sojuszniczkę, która usiłuje wyplątać się spod grubych sieci. Jej przeraźliwe krzyki nie tylko prześladowały mnie we śnie, ale też na jawie. Parę dni po tym wydarzeniu, siedząc z Prim i mamą przy kominku do moich uszu zaczęły dochodzić armatnie wystrzały, obwieszczające śmierć kolejnego trybuta. Wpadłam w panikę, a następny kwadrans spędziłam kuląc się przy ścianie. Kojące szepty siostry oraz herbata z ziół mamy pomagały mi potem dojść do siebie. Nie chciałam wyglądać na obłąkaną, ale w sumie, który zwycięzca Igrzysk pozostał w stu procentach sobą? To pytanie do tej pory pozostawiam bez odpowiedzi.
Nie chcę znów zaprzątać sobie głowy, tym razem krzykami rozpaczy, które rzekomo dobiegały z Ćwieku, więc staram się myśleć o czymś zupełnie innym, przyjemniejszym. Obstaję przy niezachwianej opcji, że był to tylko wymysł mojej wyobraźni, która po Igrzyskach i tak wiele razy płatała mi figle.
Znów spoglądam na śpiącego Peetę i nagle powracają do mnie wszystkie wspomnienia dzisiejszego snu. Zaczynam rozumieć, dlaczego byłam tak zdenerwowana na Jaskra, kiedy zdołał mnie z niego wybudzić. Ten sen od niepamiętnych czasów nie był koszmarem.
Pamiętam, jak przez mgłę tatę, z którym polowałam w gęstwinach lasu na jelenie. Pamiętam jego szczery uśmiech, kiedy jednocześnie strzeliliśmy do tego samego zwierzęcia. Zaraz potem widziałam Finnicka nad brzegiem morza. Zimna woda obmywała nasze nagie stopy, a świeża bryza wdzierała się do nosa. Chłopak, jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha poprosił mnie tylko, żebym czuwała nad Annie i ich synkiem. On z góry także się nimi opiekuje, ale uznał, że ja będę w tej kwestii bardziej pomocna. Potem zapewnił mnie, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie.
Przyglądałam się w osłupieniu, jak łagodne fale morza ustępują miejsca zielonej trawie. Wśród stóp poczułam delikatne łaskotanie mniszków, które dopiero co zaczęły kiełkować w zastraszającym tempie. Po piaszczystej plaży nie było już ani śladu. Stałam w ciszy, na obrzeżach lasu, które wyprowadzało na kwiecistą Łąkę. Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu Finnicka, lecz i on rozpłynął się, zupełnie jak morze i wcześniejsza plaża. Zamiast niego, gdzieś wśród gęstej trawy dojrzałam dwa splecione blond warkoczyki.
-Prim!- z mojego gardła wyrwał się krzyk i czym prędzej znalazłam się przy niej. Siostra powoli odwróciła się w moim kierunku, ale gdy mnie ujrzała, momentalnie promienny uśmiech zawitał na jej twarzy. Wstała z ziemi, po czym wtuliła się w moje ciało. Jej nieskazitelnie biała sukienka pachniała kwiatami bzu.
-Jak ja za tobą tęsknię- westchnęłam, gdy objęłam jej drobną twarz w dłonie.
-Ja też, ale zawsze z tobą jestem, Katniss. Nigdy na dobre nie odeszłam i teraz też nigdzie się nie wybieram. A tutaj jest mi dobrze. Tata się mną opiekuje, chociaż my wszyscy trzymamy pieczę bardziej nad wami. Potrzebujecie naszej pomocy, a my nigdy wam nie odmówimy, pamiętaj o tym, Katniss.
-Powinnam częściej cię odwiedzać, kaczorku- szepnęłam i przycisnęłam ją do piersi, jakbym znów nie chciała się z nią pożegnać, chociaż w głębi duszy czułam, że nasze spotkanie powoli dobiegało końca.
-Wcale się nie żegnamy- rzekła, jakby potrafiła czytać mi w myślach. -Ja zawsze z tobą jestem, Katniss. O, tutaj- dłonią dotknęła miejsca na mojej piersi, gdzie biło moje serce, które właśnie pęka z tęsknoty za nią.
-Kocham cię, siostrzyczko- szepnęłam, głaszcząc jej policzek, na co ona znów odpowiedziała mi uśmiechem, ukazując rządek bialutkich zębów.
Na tym mój dobry sen się skończył. Potem caluteńka Łąka zaczęła się zniekształcać, rozpływać pod moimi stopami. Zanim się obejrzałam znalazłam się we własnym łóżku z natrętnym kotem za drzwiami.
To, co powiedziała mi Prim, że wcale nie odeszła, sprawia, że od niepamiętnych czasów uśmiecham się na wspomnienie snu. Ci, których z nami nie ma wcale nie oznacza, że zniknęli, że odeszli na zawsze z naszego życia. Oni wciąż żyją, nadal z nami są, wystarczy umiejętnie szukać.
Ocieram wierzchem dłoni pojedyncze łzy szczęścia, które cicho wkradły się na moje policzki i uśmiecham się pod nosem. Czuję, jak po moim ciele rozchodzi się przyjemna fala ciepła, coś na znak pozytywnej energii i pełni szczęścia. Z rozmachem oderzucam więc kołdrę, z zamiarem wybrania się na Ćwiek, by zrobić zakupy na dzisiejsze śniadanie. Nachodzi mnie wielka ochota na jagodowe babeczki, więc jeśli wrócę przed pobudką Peety może nawet uda mi się go na nie namówić.
Po ciepłym porannym prysznicu, który wprowadził mnie na ścieżki jeszcze większej rozkoszy, ubieram się stosownie do kwietniowej pogody, po czym wychodzę z łazienki, by powiadomić Peetę o moim wyjściu. Nie chcę, by mój mąż znów wpadał w panikę, kiedy zorientuje się, że wcale nie leżę tuż obok niego. Już ostatnimi czasy dość nam niepokoju i zmartwień.
-Wstawaj, śpiąca królewno- zwracam się do niego żartobliwie, ale Peeta wcale nie reaguje. Jedynie cichy pomruk niezadowolenia dobiega z jego gardła. Podchodzę więc do niego i potrząsam jego ciepłym ramieniem, na co on momentalnie się krzywi i jeszcze głębiej zakopuje twarz w poduszkach. -Och, Peeta nie wygłupiaj się. Słyszysz? Chciałam tylko ci powiedzieć, że wychodzę na Ćwiek, zrobić zakupy na śniadanie.
Zaczynam mieć podziurki w nosie jego ignorancji. Rozumiem, że miał ciężką noc, ale czy nie mógłby chociaż kiwnąć głową na znak, że dotarło do niego to, co właśnie mu powiedziałam? Nagle do głowy przychodzi mi dużo lepszy pomysł na obudzenie go. Odstawiam sposób dzbanka pełnego zimnej wody, pozostawiając go dla Haymitcha. Dla odmiany mam dla mojego męża inną niespodziankę. Cicho przysuwam się tuż nad jego ucho i krzyczę zdesperowanym głosem:
-Peeta, ja rodzę!
Efekt jest natychmiastowy. Chłopak zrywa się na równe nogi, niemal uderzając głową w mój nos, a po drodze prawie spada z łóżka. Przez mój nieopanowany śmiech chyba domyśla się, że tylko żartowałam, bo chwilę zajmuje mu orientacja w sytuacji. Ze śmiechu siadam na łóżku, natomiast Peeta złowrogo się we mnie wpatruje z kamienną twarzą, więc chyba już pojął, że za wcześnie na poród.
-To wcale nie było śmieszne, Katniss- stwierdza, lekko podirytowany. -Tylko dziecinne.
-Może to ciąża właśnie tak mnie działa? Poza tym nie mogłam cię dobudzić, żeby powiedzieć ci, że idę zrobić zakupy ma śniadanie, a nie chciałam, żebyś się martwił.
-Nie rób z siebie takiego świętoszka. Już ja znam te twoje "dobre intencje"- mówi, a na jego twarzy dostrzegam zarys uśmiechu. -Poczekaj chwilę, to pójdziemy razem.
-Już mówiłam- nie wygłupiaj się. Szybko zrobię tylko zakupy, a ty w tym czasie możesz jeszcze pospać, albo pomyśleć, jakim śniadaniem mnie zachwycisz.
-Jeśli myślisz, że po tak miłej pobudce zdołam jeszcze zasnąć, to jesteś w błędzie- stwierdza zalotnie, powolnie przybliżając swoje wargi do moich, ale nie pozwalam mu ich złączyć. Wiem, że nasze pieszczoty zaczęłyby się od niewinnych pocałunków, a skończyły na zdjętych ubraniach, więc nie chcę przedłużać, tylko szybko uporać się z zakupami.
-A tak na marginesie, nie potrzebuję ochroniarza na każde zawołanie, wiesz?- pytam żartobliwie, żeby nie przyjął tego zbytnio do siebie, ale Peeta się nie obrusza, zamiast tego łagodnie się uśmiecha, spuszczając głowę. -Hej, jak chcesz, to później możesz mnie dogonić- całuję delikatnie jego policzek i zmierzam w kierunku drzwi sypialni. -Tylko zbytnio się nie śpiesz.
-Uważaj na siebie- woła za mną na odchodnym, a ja posłusznie kiwam głową, posyłając mu pewny uśmiech.
Zimny wiatr już od progu rozwiew mój ciasno spleciony warkocz. Pewnym krokiem mijam bramę Wioski Zwycięzców, zmierzając w kierunku Ćwieku. W duchu cieszę się, że zarzuciłam na siebie jeszcze kurtkę, bo nie wytrzymałabym bez niej w tym mrozie ani minuty. Pomimo, że już prawie żegnamy się z kwietniem, w Dwunastce od paru dni panuje paskudna pogoda i nic nie zwiastuje na jej poprawę. Deszczowe chmury wiszą w powietrzu, czekając tylko na odpowiedni moment, żeby nas wszystkich zaskoczyć ulewą. Chowam dłonie w kieszenie kurtki, przyspieszając kroku.
-Och, Katniss, witaj- Śliska Sae zauważa mnie, gdy tylko podchodzę do pierwszego targowiska. Odkąd rewolucja dobiegła końca, a ludzie zaczęli z powrotem zapełniać ulice Dwunastki, Sae sprzedaje o wiele więcej towaru, niż za czasów Głodowych Igrzysk, ale wciąż daje się skusić na handlową wymianę ubitych zwierząt. -Czego szukasz, moje dziecko?
Po krótkiej pogawędce, proszę ją o kilka produktów spożywczych niezbędnych do przygotowania śniadania, a także babeczek, na których myśl aż ślinka cieknie po mojej brodzie. Nie wiem, co takiego Peeta wymyśli po moim powrocie do domu, ale wolę być przygotowana z zakupami.
Nagle przy sąsiednim stoisku zauważam dobrze znajomego mi brzuchatego mężczyznę. Marszczę brwi i przez krótką chwilę zastanawiam się, co on może robić tutaj, na Ćwieku, aż Sae z uśmiechem wręcza mi moje zakupy. Płacę jej, odrobinę więcej, niż powinnam i podchodzę do sąsiedniego targowiska.
-Haymitch?- pytam, a on odwraca się zdezorientowany- Co ty tutaj robisz?
-To już nie wolno mentorowi zrobić zakupów?
-Też się cieszę, że cię widzę- wyrywa mi się, po czym  przewracam oczami i dodaję: -Mogłeś powiedzieć, to byśmy przecież dla ciebie też zrobili.
-I tak dużo dla mnie robicie, poza tym nie robię zakupów na zwykły posiłek. Katniss, umiesz dotrzymać tajemnicy, prawda?- pyta z lekkim uśmiechem na twarzy, a ja już nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam okazję widzieć go takiego... szczęśliwego? Najwdoczniej dziś nie tylko mi udziela się pozytywna energia.
W odpowiedzi bez słowa potakuję tylko głową. Mężczyzna ciągnie mnie za ramię w bardziej ustronne miejsce, gdzie nikt nie jest w stanie podsłuchać jego sekretu. Schodzimy z oczu podekscytowanym handlarzom, którzy bez chwili wytchnienia zachęcają do kupna ich towarów. Za targowiskami zdaje się być odrobinę ciszej. Ich irytujące krzyki z mniejszą mocą docierają do moich uszu, więc oddycham z ulgą. Od jakiegoś czasu stałam się bardzo wrażliwa na jakikolwiek gwar, czy chaos.
-No, więc dziś wieczorem- kontynuuje Haymitch, uważnie śledząc wzrokiem moją reakcję. -Mam zamiar podczas romantycznej kolacji oświadczyć się Effie...
-Och, panie Haymitch, to wspaniale! Gratuluję!
-Jeszcze nie ma co gratulować, nie jestem do końca przekonany, co na to powie sama Effie- słyszę zawód w jego głosie, więc chcę czym prędzej rozwiać jego wątpliwości.
-Jestem pewna, że będzie wniebowzięta, poza tym przecież zna pan Effie. Ślub to dla niej niepowtarzalna okazja do planowania całej ceremonii, sukni, zapraszania gości- wyliczam na palcach, aż zauważam, jak te wszystkie rzeczy zaczynają płoszyć Haymitcha. Drapie się po głowie, ciężko wzdychając. -Ale kochacie się, tak? Więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście stali się małżeństwem. Będzie dobrze, panie Haymitch, a Effie na pewno dziś wieczorem, pełna zachwytu odpowie "tak". Potem tylko będę czekała na jej telefon, albo nawet waszą wizytę.
Klepię go niezdarnie po ramieniu i postanawiam nie poruszać tematu samego wesela, które najwyraźniej wzbudza w nim lęk. Szczerze nie wyobrażam sobie Haymitcha, mojego mentora i Effie, mojej opiekunki przy ołtarzu. Oboje zupełnie różnią się od siebie, ale być może pomimo tych przeciwności odnaleźli w sobie wsparcie i pocieszenie. Zdaje mi się, że od wieków nie widziałam Haymitcha zalanego w trupa i śpiącego na stole z nożem w dłoni. Effie pomogła mu wyjść z nałogu, stała się dla niego oparciem, a drastyczne wydarzenia z przeszłości jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyły, zupełnie, jak mnie i Peetę.
Zdławiony wrzask przeszywa zastygłe powietrze wokół mnie. Instynktownie unoszę głowę, kierując wzrok w kierunku odgłosu i dopiero teraz zauważam na placu zwarty tłum ludzi, którzy ze strachem przyglądają się jakiemuś widowisku. Moje ciało tężeje, czuję jak serce niemal zaczyna obijać się o moje żebra. Kiedy ruszam w kierunku tłumu, nawoływania Haymitcha docierają do mnie, jak przez szybę. Nie reaguję na nie, tylko przyspieszam kroku.
Mam wrażenie, że właśnie przeżywam dziwne déjà vu. Przez moje myśli przedzierają się obrazy sprzed zaledwie roku, na których widzę Gale'a przywiązanego do słupa, a jego plecy przypominają ochłap surowego mięsa, na których wspomnienie lekko się wzdrygam.
Próbuję przedrzeć się przez zwarty tłum gapiów, lecz już na początku blokują mi drogę łokciami i besztającymi spojrzeniami. Czuję niewyraźną woń krwi, która bezsprzecznie kojarzy mi się tylko z najgorszym.
Nagle krzyk się powtarza. Bolesny, wołający o jakąkolwiek pomoc. Myślę tylko o tym, żeby dostać się na sam początek tłumu. Przepycham się, ludzie popychają mnie tak mocno, że prawie się przewracam, ale w pewnej wśród wszystkich gapiów chwili dostrzegam blond czuprynę, parę metrów ode mnie. Co on tutaj robi?, myślę, Dlaczego o wszystkim dowiaduję się jako ostatnia?
-Sierra Haddock, obywatelka Kapitolu, pod rozkazem Claire Snow zostaje skazana na karę śmierci za następujące wykroczenia: ucieczkę bez zgody opiekunów z miejsca zamieszkania, wyjawienie tajnych informacji na temat sprawowania rządów w Panem oraz kradzież- zamieram, kiedy basowy głos wypowiada imię Sierry, mojej przyjaciółki ze szkolnych lat, na której Kapitolińczycy przeprowadzali niebezpieczne eksperymenty. Boję przyswoić sobie myśl, że ją złapano i to ona znajduje się na samym środku placu, lecz gdy w końcu zdołam przepchnąć się na sam początek tłumu, moje obawy okazują się słuszne.
Sierra przywiązana jest tyłem do słupa, jej wołania o pomoc roznoszą się po całym placu, lecz nikt nie odważy się wyjść poza szereg równego tłumu. Jej twarz w kilku miejscach jest rozcięta, z ran powoli sączy się szkarłatna krew. Pod okiem zauważam wielkiego sińca, który nadaje jej twarzy jeszcze większej bezbronności. Czarne strąki włosów poprzyklejały się do krwi na jej czole.
Chwilę zajmuje mi orientacja w sytuacji. Dopiero teraz zauważam Strażnika Pokoju, którego przecież nie powinno tutaj być, nie w takich okolicznościach. Z prawej strony plutonu egzekucyjnego dostrzegam pozostałych Strażników, którzy w ciszy nieruchomo stoją, obserwując całe przedstawienie, zupełnie, jak tłum, ale nie ja.
W momencie, kiedy Główny Strażnik wyciąga pistolet i z odpowiedniej odległości celuje wprost w głowę Sierry, zamieram, ale już po chwili odzyskuję zdolność poruszania się.
-Nie! Zostaw ją!- krzyczę, wyrywając się z tłumu. Zielone oczy Sierry, pełne przerażenia, teraz zdają się lśnić nadzieją, albo to przez jej łzy, które cały czas ściekają po jej czerwonych policzkach.
Nie zdążam jednak nawet do niej dobiec i osłonić ją własnym ciałem, gdyż już w połowie drogi zostaję skutecznie przez kogoś zatrzymana. Wyrywam się, krzyczę, lecz moje starania idą na nic, aż słyszę wystrzał, który ucisza wszystkich i wszystko. Z przerażeniem odwracam wzrok ku Sierze, która właśnie osuwa się na kolana, a z każdą sekundą z jej piersi wypływa jeszcze więcej krwi.
Nie mogę oddychać, tracę ostrość widzenia, a po chwili czuję kamienny bruk pod palcami u rąk. Jej niewinne, zielone oczy, proszące o pomoc już zawsze będą prześladować mnie we śnie, jak i na jawie.
Nie wiem, ile już czasu siedzę na posadzkach placu, ale gdy unoszę głowę, dostrzegam zaniepokojone oczy Peety, który przez ten czas przy mnie czuwał. Przyskał mnie do piersi, gdy moje łzy nie chciały przestać spływać po moich policzkach. To on odciągnął mnie od Sierry, ale teraz wydaje mi się to słuszne. Zadziałałam pod wpływem impulsu, chciałam za wszelką cenę ją ochronić przed kulą pistoletu, choć w głębi duszy wiedziałam, że to i tak niewykonalne. Kto raz został skazany na śmierć na plutonie egzekucyjnym, już nie wychodzi z tego żywy.
Rozglądam się dookoła, ale orientuję się, że na placu zostaliśmy zupełnie sami. Tłum gapiów powrócił do swoich codziennych czynności, jakby nic takiego nie zaszło. Nawet po Strażnikach Pokoju nie ma śladu. Ani po zwłokach Sierry.
-Główny Strażnik zapowiedział godzinę policyjną od osiemnastej. Wszyscy mają być w domach, przed telewizorami- dochodzi do mnie zachrypnięty głos Peety, który delikatnie głaszcze mnie po włosach.
-Co się dzieje? Jakim prawem to wszystko zostało rozegrane? Po co oni wrócili i to z plutonem egzekucyjnym?- bombarduję go pytaniami, na które i tak pewnie nie zna odpowiedzi. Kręci jedynie z rezygnacją głową i zaciska usta w prostą linię.
Okazuje się, że nie jestem w stanie wracać do domu o własnych siłach, więc Peeta jest zmuszony wziąć mnie na ręce. Po drodze opowiadam mu o mojej przyjaźni ze Sierrą, która wytłumacza moje lekkomyślne postąpienie, które miało na celu uratowanie jej. Kiedy wchodzimy do domu, wspominam mu nawet o wiadomościach, które mi przekazywała, gdy spotykałyśmy się w lesie. Na początku zdaje się być odrobinę na mnie zły.
-Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?- pyta z wyrzutem w oczach, na który nie jestem w stanie patrzeć. Odwracam więc  wzrok i siadam na kanapie w salonie, by wyregulować oddech, który ugrzązł mi w gardle już na placu.
-Nie chciałam cię martwić.
-Ach, nie chciałaś mnie martwić?- pyta z wyczuwalną nutą sarkazmu w głosie, na którą niezauważalnie się krzywię. -I dałaś radę utrzymać te wszystkie informacje na swoich barkach, nawet z nikim się nimi nie dzieląc?
-Powiedziałam tylko Johannie- wypalam, zanim zdołam ugryźć się w język, co jeszcze bardziej go denerwuje.
-Więc wychodzi na to, że Johannie ufasz bardziej niż mi. Dobrze, Katniss, dziękuję ci bardzo.
-Ufam ci, tylko nie chciałam, żebyś znowu stawał się moją niańką, wiesz?!- wybucham, gwałtownie wstając z kanapy, co było dużym błędem. Natychmiast cały pokój zaczyna dosłownie wirować przed moimi oczami, więc niezauważalnie chwytam się oparcia fotela, by utrzymać się na nogach. -Zawsze byłeś opiekuńczy, to wiem, ale czasami naprawdę przesadzasz! Przez ciebie czuję się, jak ptak w klatce. Niedługo zabronisz wychodzić mi z domu, bo uznasz, że na dworze jest zbyt niebezpiecznie, albo będziesz wołał Haymitcha, żeby miał na mnie oko pod twoją nieobecność. Mam serdecznie dość ciebie i twojej chorej opiekuńczości!
 Dopiero po chwili dociera do mnie znaczenie moich słów. Wzdycham i przyciskam dłoń do czoła, by odrobinę ochłonąć. Czuję na sobie besztający wzrok Peety, aż boję się na niego spojrzeć.
-Przepraszam- szepczę. -To przez hormony i...
-W porządku- przerywa mi, stanowczym głosem, na który aż podnoszę wzrok. Peeta stoi zrezygnowany, zaledwie parę kroków ode mnie, a jego wzork wcale nie przypomina besztającego. Jest bardziej pusty i nie wykazuje żadnych znanych mi emocji. -W takim razie przepraszam, że wszedłem z buciorami w twoje życie i to mnie poślubiłaś. Mogłaś znaleźć sobie męża, który w ogóle by się tobą nie interesował i cię olewał. Może z nim byłabyś w pełni szczęśliwa.
Po tych słowach bierze tylko kurtkę i wychodzi z domu, nawet nie trzaska drzwiami, a ja pozostaję osłupiała w tym samym miejscu, co wcześniej. Jego słowa zadają mi głębokie rany, ale nie daję ponieść się psychicznemu bólowi. Zaciskam zębami wargę, by pod żadnym pozorem nie płakać, bo on nie jest wart moich łez. Jednak po chwili kulę się na kanapie i wyrzucam z siebie wszystkie dzisiejsze troski, które raniły mnie od wewnątrz.
 Czuję się conajmniej podle. Nie jestem w stanie myśleć o moich słowach, które wypowiedziałam pod wpływem emocji, złości, a w dodatku też ciąży. Lecz nieznośny głosik w mojej głowie co chwilę powtarza, to co usłyszał ode mnie Peeta, słowo w słowo, przez co jeszcze bardziej jest mi wstyd. Mam ochotę ukarać się za to wszystko, ale nim zdążę wymyślić dla siebie odpowiednią karę, zasypiam, zupełnie wypompowana z jakichkolwiek emocji.

***

W okolicach wieczora budzi mnie nie kto inny, jak Peeta. Przesyła mi nieśmiały uśmiech i zabiera mnie do kuchni, gdzie na stole zastaję "śniadanio-obiado-kolację", jak to ujął mój mąż, składającą się z rosołu, makaranu ze smażonym serem oraz sosem, a także moich upragnionych babeczek z jagodami. Czuję, jak moje policzki płoną na myśl, że Peeta nadal pamiętał, na co mam dzisiaj taką ochotę.
 Zasiadamy w ciszy do stołu, a ja orientuję się, że dzisiaj jeszcze nic nie jadłam i, co dziwniejsze wcale nie odczuwam głodu. Możliwe, że to przez dzisiejsze wydarzenia, które odcisnęły mocne piętno w mojej psychice.
 O osiemnastej Peeta przypomina mi o Wiadomościach z Panem, które nakazał oglądać Główny Strażnik. Nie mam pojęcia, czego możemy się spodziewać, ale po dzisiejszym dniu już chyba nic mnie nie zdziwi. Kiedy siadam przed telewizorem, staram się przygotować na najgorsze. Peeta zajmuje miejsce tuż przy mnie i posyła mi pokrzepiający uśmiech. Podczas kolacji przepraszałam go praktycznie przez cały czas, aż zachłysnęłam się wodą z cytryną, więc mam tylko cichą nadzieję, że nie zapamięta na długo tego, co bezmyślnie wypuściłam z ust.
 Wiadomości z Panem tym razem nie prowadzi Ceaser Flickermann. Zamiast niego na mównicę wychodzi kobieta w średnim wieki, ubrana w śnieżnobiały żakiet. Wzdrygam się, gdy dostrzegam różę w jej butonierce, identycznego koloru, co jej ubranie. Jej idealnie proste, rudawe włosy są ścięte tuż przy ramionach.
-Witam wszystkich obywateli Panem. Nazywam się Claire Snow, córka dawnego prezydenta Coriolanusa Snowa- dochodzi do mnie, że to z jej rozkazu zginęła Sierra, ale w tej chwili zastanawia mnie fakt, że kobieta jest córką Snowa. Jakim prawem to ona wydaje rozkazy Strażnikom Pokoju? Gdzie jest Paylor, która jako głowa państwa powinna temu wszystkiemu zapobiec? Nieumyślnie wbijam paznokcie w kanapę, kiedy kobieta na ekranie kontynuuje: -Z przykrością chciałam poinformować, iż dotychczasowa prezydent Paylor nie żyje. Została zamordowana w swojej rezydencji, w związku z czym, zaraz po jej śmierci w Kapitolu zostały przeprowadzone wybory, w których zwyciężyłam znaczną przewagą głosów- wypuszczam głośno powietrze, wciąż z niedowierzaniem wpatrując się w ekran telewizora. Dlaczego urządzili je tylko w Kapitolu? Czy Dystrykty nie mają już żadnego prawa głosu?- Niestety w nielicznych Dystryktach były odczuwalne niezadowolonia z tym związane. Powstawały drobne zamieszki, które od razu starałam się gasić, by nie doszło kolejny raz do czegoś tak okropnego, jak rewolucja, gdzie brat staje przeciw bratu. Dystrykt Pierwszy, Drugi, a także Czwarty nie stawiał oporu przeciwko nowej władzy, wybranej w dość nietypowy sposób. Aby uspokoić zapał pozostałych Dystryktów, Dwójka, a także mieszkańcy Kapitolu wyszli z inicjatywą rozegrania ostatnich Głodowych Igrzysk- moje całe ciało tężeje, a serce gwałtownie przyspiesza. Ściskam rękę Peety tak mocno, że aż boli, a Claire kontynuuje swoją przemowę: -Ze względu na zeszłoroczne Ćwierćwiecze Poskromienia, które nie doczekało się zwycięzcy, w tym roku trybuci, którzy wyszli żywi z areny 75 Głodowych Igrzysk, staną do walki na śmierć i życie podczas 76 rocznicy upamiętnienia buntu w Dystryktach. Miejsce trybutów, którzy ponieśli śmierć na zeszłorocznej arenie, zastąpią dotychczasowi zwycięzcy obojga płci, wylosowani podczas Dożynek.
 Czuję, jak mój żołądek boleśnie się zacieśnia, a wcześniejsza kolacja podchodzi do gardła, szukając drogi powrotnej. Nie reaguję na żadne bodźce z zewnątrz, chociaż niemal widzę oczami wyobraźni reakcję Peety na słowa nowej pani prezydent.
 Do moich uszu dochodzi dźwięk tłukącego się szkła, ale tylko w osłupieniu wlepiam mój nieobecny wzrok w Claire, która właśnie skończyła swoją przemowę i nagle już zaczynam wszystko rozumieć. 76 Igrzyska będą obejmować wszystkich żywych trybutów, którzy uczestniczyli w Ćwierćwieczu Poskromienia.
 Po raz trzeci wracam na arenę, by ponieść śmierć tam, gdzie moje miejsce.




wtorek, 26 stycznia 2016

Liebster Blog Award!

Dzisiaj nie przybywam do Was z kolejnym rozdziałem (spokojnie, pisze się, pisze), ale za to zostałam nominowana do Liebster Blog Award i to aż 3 razy, za co szalenie się cieszę i bardzo dziękuję blogerkom, które mnie nominowały, czyli Yoo 9622Zuzmenka oraz love dream!
W ramach przypomnienia: nominacja do Liebster Blog Award jest nominacją przyznawaną blogerom przez innych blogerów. Po otrzymaniu wyróżnienia należy odpowiedzieć na pytania, które postawiła osoba przyznająca Ci wyróżnienie. Następnie Ty nominujesz kolejne blogi oraz stawiasz pytania. Nie można jednak nominować osoby, od której otrzymało się wyróżnienie.
Tak więc nie przeciągając, zacznę od nominacji przyznanej od Yoo 9622:

1. Ulubiony zespół?
Nie mam tego jedynego, ulubionego zespołu, ale często słucham Imagine Dragons, Bastille, Coldplay oraz Little Mix.

2. Dlaczego zaczęłaś pisać bloga?
Po przeczytaniu "Kosogłosa" zaczęłam pisać dalsze losy Katniss i Peety wyłącznie dla siebie, w przekonaniu, że nie ujrzą one światła dziennego, ale po którymś rozdziale zapytałam samą siebie: "W sumie dlaczego nie? I tak nie mam nic do stracenia." Wtedy założyłam bloga i zaczęłam publikować na nim wcześniej napisane rozdziały fanfiction. Chciałam się podzielić moją dalszą historią Nieszczęśliwych Kochanków z Dwunastego Dystryktu z innymi trybutami, którzy podobnie jak ja czuli lekki niedosyt po ostatniej części trylogii.

3. Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
Z racji, że w domu mam dwa koty i są one całym moim światem, wybieram właśnie te czworonogi. Kiedyś na pewno napisałabym, że psy, które od dawna chciałam mieć, lecz jeszcze się tego nie doczekałam. Dzisiaj natomiast nie ma dla mnie nic lepszego, niż przesiadywanie z książką w długie zimowe wieczory pod ciepłym kocykiem z mruczącym kotkiem na kolanach :3

4. Jaki jest twój ulubiony kolor?
Czarny i niebieski oraz też taki ciemny fiolet.

5. Jaka jest twoja ulubiona piosenka?
Moje ulubione piosenki zmieniają się z dnia na dzień, ale ostatnio zakochałam się w "Secret Love Song"- Little Mix. Uwielbiam także utwory z soundtracku do "Igrzysk Śmierci", a mianowicie "Safe & Sound"- Taylor Swift oraz "Atlas"- Coldplay.

6. Co skłoniło cię do pisania?
Jak już pisałam w punkcie 2. zaczęłam pisać dalsze losy Katniss i Peety po przeczytaniu "Kosogłosa", po którym czułam lekki niedosyt. Miałam wtedy ogromnego kaca książkowego, z którego nie mogłam się otrząsnąć. Jeszcze nigdy nie przeżywałam tak żadnej innej przeczytanej przeze mnie książki. Płakałam w poduszkę prawie przez całą noc i zastanawiałam się, jak dalej potoczyło się życie bohaterów. To pytanie dręczyło mnie bardzo długo, więc po paru dniach zaczęły kiełkować w mojej głowie zarysy odpowiedzi. Później zdecydowałam się przelać je na papier, a może raczej do komputera :')

7. Jaka jest twoja ulubiona książka?
Zdecydowanie "W pierścieniu ognia" *-*

8. Jesteś optymistką, pesymistką czy realistką?
Optymistką. Zawsze podnosiłam wszystkich na duchu i wierzyłam, że może być lepiej.

9. Jakie jest twoje ulubione polskie miasto?
Kraków.

10. Jaki jest twój ulubiony aktor/aktorka?
Aktor- Josh Hutcherson.
Aktorka- Jennifer Lawrence.
*och, kto by się spodziewał*

11. Jakich typów ludzi nie lubisz?
Nie lubię egoistów, którzy myślą tylko i wyłącznie o sobie. Osób, które uważają się za lepsze od innych pod względem majątkowym, ubraniowym czy Bóg wie pod jakim jeszcze. Nie cierpię natrętów, którzy za bardzo się narzucają, fałszywych ludzi, którzy raz Cię przytulą, opowiadają same "ochy i achy" pod twoim adresem, a za plecami obrabiają dupę, a także nie lubię takich, którzy przysłowiowo skaczą z kwiatka na kwiatek. Pewnie znalazłoby się jeszcze więcej typów ludzi, za którymi nie przepadam.

Teraz pytania od Zuzmenka:

1. Gdybyś mogła znaleźć się w dowolnym książkowym świecie, jaką książkę byś wybrała?
Tutaj na pewno nie odpowiem, że "Igrzyska Śmierci", chociaż gdyby było już po rewolucji, to kto wie? Ale nie, na pewno chciałabym przenieść się do świata z "Harry'ego Pottera". Wiecie, magia, szkoła bez matematyki i innych mugolskich przedmiotów, fantastyczne stworzenia, czego chcieć więcej? :3

2. Ulubiony cytat?
I tym pytaniem mnie zabiłaś ;-;
Nie mam ulubionego, bo zwyczajnie jak zwykle nie potrafię zdecydować się na tylko jeden, ale przytoczę jeden z moich ulubionych cytatów:
"-Co jest?- pytam.
-Szkoda, że nie możemy zatrzymać tej chwili, tu i teraz, żeby żyć w niej na zawsze- wzdycha (...).
-W porządku- odpowiadam krótko.
Kiedy mówi, słyszę w jego głosie uśmiech.
-Więc mogłabyś na to pozwolić?
-Mogłabym." ~"W pierścieniu ognia" 

3. Książka, od której rozpoczęła się przygoda z czytaniem?
Pewnie była jakaś lektura z podstawówki, typu "Przygody Filonka bez ogonka", czy coś w tym stylu, ale nałogowo zaczęłam czytać, kiedy sięgnęłam po pierwszą część "Harry'ego Pottera".

4. Ulubiony blog?
O matko, nie mam ulubionego bloga, naprawdę. Czytam blogi jedynie z fanfictions, inne mnie nie interesują. Nie potrafię wybrać tego jedynego opowiadania, bo naprawdę wiele zawładnęło moim sercem.

5. Jak myślisz, jaka książka wpłynęła na twój charakter?
Na pewno dużo wpłynęła na mnie trylogia "Igrzyska Śmierci" (co ja poradzę, że mam na jej punkcie obsesję?). Mogę chyba uznać, że po jej przeczytaniu stałam się, tak jakby dojrzalsza. Zaczęłam inaczej patrzeć na świat.

6. Ulubiony zimowy sport?
Nie uprawiam jako tako zimowych sportów, ale wybieram łyżwiarstwo :)

7. Gdybyś mogła całkowicie zapomnieć wydarzenia jednej z książek i przeczytać ją jeszcze raz, od nowa poznając fabułę, zrobiłabyś to? Jeśli tak, jaka byłaby to książka?
Żadnej książki nie czytało mi się tak dobrze, jak Igrzysk. Oddałabym wszystko, by móc jeszcze raz stopniowo zakochiwać się w tej pięknej historii i od nowa tak bardzo ją przeżywać, jak za pierwszym razem.

8. Najlepsza ekranizacja książki?
"W pierścieniu ognia" i przepraszam, że każda moja odpowiedź musi być związana z Igrzyskami, ale po prostu innej nie mogę dać ;-; No, dobra jeszcze drugą świetną ekranizacją jest "Gwiazd naszych wina" i... pozostałe części Igrzysk :')

9. Najgorsza ekranizacja książki?
Nie mam takiej, ale słyszałam, że "Próby ognia" były porażką, jeśli chodzi o ekranizację, której osobiście ani nie oglądałam, ani nie czytałam.

10. Najlepszy dzień w życiu?
4 listopada 2015 roku. Nie będę za bardzo się rozpisywać, napomnę tylko, że pojechałam tego dnia do Berlina na światową premierę "Kosogłosa cz. 2" i stałam przy samych barierkach, dzięki czemu miałam aktorów na wyciągnięcie ręki i zdobyłam autografy Josh'a Hutchersona, Jeny Malone, Liama Hemswortha, Elizabeth Banks oraz Natalie Dormer, z którą zrobiłam sobie także zdjęcie. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa, jak w tym właśnie dniu, bo spełniłam swoje największe marzenie, które mogłam zrealizować tylko ten jeden raz.

11. Najzabawniejsze wydarzenie z dzieciństwa?
Teraz żadne jako tako zabawne wydarzenie nie chce mi przyjść do głowy, więc przepraszam, ale nic nie wymyślę ;-;

Uff, nominacja od Zuzmenka odhaczona, więc teraz ostatnia od love dream:

1. Twardo stąpasz po ziemi, czy raczej chodzisz z głową w chmurach?
Staram się więcej czasu przesiadywać na ziemi, ale jednak ogromna ze mnie marzycielka, więc nieuchronne jest to, że zawsze będę wracała myślami ponad chmury.

2. Do którego z książkowych światów chcesz należeć?
Podobne pytanie dostałam od Zuzmenki w punkcie pierwszym, więc odpowiem tylko, że "Harry Potter". Reszta opisana jest właśnie w tamtym pytaniu :)

3. Masz jakieś lęki? Jakie?
Raczej takowych nie mam, jedynie bardzo boję się samotności i jestem chorobliwie nieśmiała, więc boję się opinii innych ludzi.

4. Czego najbardziej na świecie nienawidzisz?
Niesprawiedliwości, nienawiści, bo czy nie żyło nam by się lepiej, gdyby wszyscy byli zgodni i nie powodowali przykładowo zamachów, w których giną przypadkowi, niewinni ludzie?
Nienawidzę też szkoły, ale cii...

5. Przyznaj się... chcesz patatajac na jednorożcu?
A kto by nie chciał? *-*

6. Jaki jest twój ulubiony gatunek muzyczny?
Słucham głównie popu, ale także hip- hopu oraz muzyki elektronicznej :)

7. Uważasz, że jesteś dziwnym człowiekiem?
Ze względu, że należę do wielu fandomów, czytam nałogowo naprawdę dużo książek, które niszczą moją psychikę i jestem typową fangirl, to tak :')

8. Kochasz marzyc
Oj, tak i to bardzo. Dzięki temu mogę na chwilę oderwać się od tego mojego monotonnego, szarego życia i zagłębić się w to lepsze, przeze mnie wymarzone.

9. Jak wiele marzeń udało ci się już spełnić?
Udało mi się już spełnić dokładnie dwa marzenia i to w ciągu jednego roku. Pierwsze spełniłam 24 lutego w 2015 roku, będąc na koncercie Katy Perry w Krakowie. Tak, Katy jest jedną z moich idolek, którą kocham nad życie.
Drugie spełnione marzenie opisałam w 10 pytaniu od Zuzmenki, a była to światowa premiera "Kosogłosa cz. 2" w Berlinie, gdzie widziałam wszystkich aktorów, którzy zagrali w ekranizacjach "Igrzysk Śmierci" i zdobyłam nawet kilka autografów oraz zdjęć. Przyznam, że sporo się natrudziłam, by spełnić to marzenie, ale było warto zobaczyć swoich idoli na żywo, tym bardziej, że taka szansa już więcej zapewne się nie powtórzy. Nigdy jeszcze nie byłam tak szczęśliwa, jak w tym dniu.

10. Co najbardziej na świecie kochasz?
No, jak to, co? Książki, rzecz jasna :')
Kocham też moją rodzinę, Igrzyska, moich idoli, którym tak dużo zawdzięczam, kocham pisać, aha, no i kocham też Josh'a Hutchersona :3

11. Czy uważasz, że pytania, które Ci zadaję są dziwne? 
Zważając na moją popapraną osobowość, to mogę spokojnie przyznać, że wcale nie są dziwne :')

Jeszcze raz z całego serca dziękuję, za te trzy nominacje, które naprawdę wiele dla mnie znaczą!

A więc tutaj moje nominacje:
Julia Mellark 
Martyna Bornikowska 
Rue Alison
Niezgodny Kosogłos
Dolly

Pytania:
1. Ulubiony pairing książkowy?
2. Często zdarza Ci się fangirlować w miejscu publicznym? Jeśli tak, to czym się objawiają się takie ataki fangirlingu?
3. Jeśli mogłabyś zmienić bieg wydarzeń w wybranej książce, jaka byłaby to książka, jakie wydarzenie i dlaczego akurat to?
4. Wolisz oglądać film z napisami, dubbingiem czy z lektorem?
5. Gdyby istniała możliwość przywrócenia do życia trzech książkowych bohaterów, kogo byś wybrała i dlaczego?
6. Ulubiony wokalista?
7. Często masz kaca książkowego? Po każdej książce, czy tylko po wybranych? Po jakiej książce miałaś największego kaca?
8. Ulubiona scena z filmu?
9. Najlepsze wydarzenie z 2015 roku?
10. Wymieniłabyś wszystkich swoich książkowych mężów i przypisała do nich jedną cechę, która najbardziej Ci się w nich podoba?
11. Do jakich fandomów należysz i który był tym pierwszym?

Stay Alive!
K. G.


czwartek, 21 stycznia 2016

44. "Mój dotyk palił go niewygaszalnym ogniem"

Hey, hey!
Tak, jeszcze żyję i przybywam z pierwszym rozdziałem w tym roku. Przepraszam za wielki poślizg, ale jeszcze komputer mam zepsuty, więc pisałam go znów na telefonie. Wiem, że notka taka nijaka, praktycznie nic się nie dzieje, ale chciałam dać im trochę tego złudnego szczęścia i zapowiadam, że od następnego rozdziału już wszystko się zmieni :3
Dziękuję za te wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, które tradycyjnie niewyobrażalnie mnie motywują oraz za te wszystkie wyświetlenia, których z dnia na dzień jest coraz więcej ♥
A ten rozdział dedykuję Alexis Odair ♡
Zapraszam do czytania i wyrażania swojej opinii w komentarzach!
Do następnej notki, która być może pojawi się już w przyszłym tygodniu!
PS Na końcu może pojawić się scena erotyczna, więc jeśli ktoś nie chce jej czytać, może po prostu ją pominąć.
K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Wcale nie byłam zdziwiona, kiedy na dźwięk jego głosu łzy jeszcze obficiej zaczęły spływać po moich policzkach, ale tym razem nie ze strachu o jego życie. To były łzy ulgi i wiary w to, że jeszcze nie wszystko stracone.
Nadal leżał w tym samym miejscu, wciąż osłabiony, ale żywy. Nawet nie zważając na ratowników, którzy jeszcze pomagali Peecie dojść do siebie, podbiegłam do niego i najdelikatniej, jak tylko potrafię wtuliłam się w jego szyję. Przez chwilę cicho łkałam, karcąc w duchu samą siebie za moment słabości, który z drugiej strony w zupełności mi się należał. Czułam jego równomierny oddech w swoich włosach, za który jestem wdzięczna po dziś dzień.
 Kiedy poczułam dłoń na swoim ramieniu, chcącą nas rozdzielić, szybko podniosłam głowę, by wzrokiem odnaleźć te same błękitne oczy, które ani trochę nie straciły na kolorze. Zauważyłam pokrzepiający, ale lekki uśmiech na jego umęczonej twarzy i wtedy usłyszałam szept, który był skierowany tylko do mnie:
-Nie zostawię cię. Obiecuję.
 Zacisnęłam zęby na wardze i niezauważalnie pokiwałam głową, zdobywając się na delikatny uśmiech. Z ledwością powstrzymałam łzy, które za wszelką cenę chciały wydostać się na moje policzki.
 Ta z pozoru nic nie znacząca obietnica napawała mnie jeszcze większą nadzieją w to, że w końcu może być lepiej. Chociaż nie powinnam się jej poddawać, gdyż później może okazać się zgubna.
 Peeta jeszcze raz ścisnął moją dłoń, po czym wstałam, by zamienić kilka zdań z doktorem Aureliusem o jego stanie zdrowia. Mężczyzna wyjaśnił mi, że jad gończych os, którym torturowali Peetę w Kapitolu wciąż płynie w krwioobiegu chłopaka. Nie ma na to konkretnego lekarstwa, które od razu zadziałałoby w stu procentach. Jedynym wyjściem zminimalizowania jego ataków są tabletki, pomagające utrzymać kontakt z rzeczywistością. Sama nie do końca pojmuję, jak działają, ale piszę się na wszystko, co miałoby choć w najmniejszym stopniu pomóc Peecie.
 Doktor Aurelius dał mi także trzy strzykawki z przeźroczystym płynem w środku, ostrzegając, żebym użyła ich tylko w razie konieczności w krytycznych przypadkach. Domyślam się o jakie "krytyczne przypadki" mu chodziło. Kiedy nic nie stanie Peecie na przeszkodzie, by skręcić mi kark. A ja tylko mam cichą nadzieję, że nigdy nie będę miała powodu, by wbić igłę od strzykawki w jego ciało.
Zupełną ostatecznością jest terapia oraz leczenie przeprowadzane w Kapitolu, ale Peeta z miejsca się nie zgodził, co mnie wcale nie zdziwiło. Badania organizowane byłyby raz na miesiąc i trwałyby około tygodnia. Mój mąż musiałby tam nocować, ale nie to najbardziej zniechęca go do podjęcia leczenia. Problemem jestem, jak zwykle ja. Jeszcze teraz mogłabym jeździć razem nim, chociaż i tak narażałoby mnie to na większy stres, lecz później nie mogłabym sobie na to pozwolić. Im bliżej do porodu, tym mniej podróży. Poza tym Peeta pod żadnym pozorem nie chce zostawiać mnie samej po tych wszystkich wypadkach, po których ledwie uszłam z życiem.
 Teraz, po dwóch tygodniach od tego felernego zdarzenia radzimy sobie, mam nadzieję lepiej. Peeta nie zapomina o codziennej dawce tabletek, które przepisał mu doktor, a ja uczę się na nowo rozpoznawać jego stan świadomości.
 Ataki z upływem czasu stają się coraz rzadsze, z reguły pojawiają się raz na dwa dni. Z początku było nam bardzo trudno. Bałam zbliżać się do mojego chłopca z chlebem, zazwyczaj kuląc się w kącie pokoju. Pozwalałam, by sam zmierzał się ze swoim cierpieniem, co było samolubnymi poczynaniami z mojej strony. Wrzaski przeplatane z przekleństwami wypełniały cały dom i każdy jego zakamarek. Zakrywałam wówczas uszy dłońmi, by odciąć się od jego bólu, który dotykał również mnie, lecz jęki i tak przedarły się przez tą osłonę, aż dotarły do serca, by raz za razem ranić je coraz nowszymi przekleństwami, które machinalnie wydobywały się z ust chłopaka.
 Z każdym atakiem jednak stawałam się śmielsza, nie chciałam, by strach na nowo nie pozwalał mi pomóc Peecie. Postanowiłam zacząć mały kroczkami. Najpierw powoli do niego podchodziłam, ściskając kurczowo w dłoni strzykawkę od doktora Aureliusa. Nadal obawiałam się jego wybuchów i prób zabicia mnie najróżniejszymi sposobami. Ale jednak bardziej bałam się o Willow, dlatego jedną ręką zawsze obejmowałam mój brzuch. Peeta natomiast zazwyczaj chwytał się czegoś stabilnego- szafki nocnej, blatu kuchennego, czy też krzesła. Mocno zaciskał powieki, chcąc odgrodzić się od przerażających obrazów, które przedzierały się przez jego umysł. Obserwowałam każdy jego ruch, bym była w stanie w porę odeprzeć atak, a każdy krok w jego stronę stawiałam ostrożnie, jakbym polowała na płochliwą zwierzynę w lesie. Zaczynałam przemawiać do niego kojącymi słowami, tak jak on zawsze to robił, gdy budziłam się z wrzaskiem prawie każdej nocy. Peeta zawsze starał się zagłuszyć mój głos swoimi wrzaskami, więc kiedy to nie pomagało, w ostateczności decydowałam się na śpiew, który był ostatnią deską ratunku. Słowa pieśni o dolinie próbujące za wszelką cenę przedostać się przez przekleństwa prawie zawsze pomagały. Chłopak momentalnie cichł i uspokajał swoje rozdygotane ciało. Dopiero wraz z kolejnymi atakami zaczynał się uodparniać na mój śpiew, nie reagował na mój głos. Wtedy wiedziałam, że muszę zadziałać w inny sposób. Porzuciłam próby śpiewu, chociaż cały czas powtarzałam mu kojące słowa. W końcu podchodziłam na tyle blisko, by położyć dłoń na jego plecach. Niemal mogłabym przysiąc, że poczułam, jak jego mięśnie napinały się. Mój dotyk palił go niewygaszalnym ogniem. Za jego sprawą wrzeszczał jeszcze głośniej, a z jego ust wodospadem lały się okropne wyzwiska pod moim adresem. Z początku próbował się wyrywać, nawet kilka razy obrywałam w ramię, czy plecy, ale nie były to bolesne ciosy. Jakby Peeta wcale nie chciał mi ich zadawać, a ja wiem, że tak jest.
Wraz z kolejnymi ataki przełamywałam się i nie tylko dotykałam dłonią pleców Peety. W końcu gładziłam go po ramionach, sunęłam ręką wzdłuż całej długości kręgosłupa, aż oplatywałam jego tors rękoma, przytulając się do jego pleców. Z każdym ciężkim oddechem i coraz cichszym krzykiem akceptował moją obecność, uspokajał się. I tak czekaliśmy w bezruchu wśród moich szeptów i jego jęków, aż oboje przywykniemy do tej nowej sytuacji, która stanie się już naszą codziennością.
 Wtedy uświadomiłam sobie, że żadne tabletki, czy też zastrzyki w pełni nie pomogą Peecie. To ja jestem jego jedynym lekarstwem, który może ukoić jego niewyobrażalny ból po torturach, które także miały miejsce tylko i wyłącznie z mojego powodu. Postanowiłam więc pomagać mu najlepiej, jak umiem i nadal kochać pomimo przezwisk, skierowanych prawie codziennie właśnie w moim kierunku.
 Siedzę w łazience na krześle tuż za Peetą, który w ciszy czeka, aż skończę nożyczkami strzyc jego blond włosy. Wokół nas unosi się przyjemna woń waniliowego szamponu po wspólnym prysznicu. Zimna podłoga chłodzi moje nagie stopy, przez co nieznacznie się wzdrygam, ale staram się skupić na włosach Peety. Sunę nożyczkami po bokach jego głowy, skracając przydługie kosmyki, które już od dawna nie były strzyżone. Nie obcinam ich zupełnie krótko z dość samolubnych przyczyn- podczas pocałunków, uwielbiam wplatać palce w jego włosy, przez co jeszcze bardziej zatracam się w jego ustach.
-Przepraszam cię- słyszę jego cichy szept, po którym momentalnie marszczę brwi i na chwilę przerywam strzyżenie.
-Przepraszasz, za co?
-Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak wiele dla mnie poświęcasz- wzdycha, a ja już mam ochotę zaprzeczać, lecz on mi przerywa. -Narażasz się na niebezbieczeństwo i to nie tylko siebie, gdy próbujesz uspokoić mnie w czasie ataków, a ja nawet nie potrafię się tobą zaopiekować, jak kochający mąż i przyszły ojciec. Chciałbym móc wynagrodzić ci każdą chwilę, kiedy przeze mnie cierpiałaś. Ukarać się za te wszystkie momenty, w których robiłem coś wbrew tobie. Możesz uciąć mi język za każde wyzwisko, które wypowiedziałem do ciebie. Masz moje pozwolenie na obcięcie moich rąk za każdy cios, który był wymierzony na twoim ciele. To będzie rekompensująca kara, chociaż i tak za mała za te wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłem.
 Słowa z każdym następnym zdaniem wypływają z jego ust z prędkością światła, a ja jestem nimi przerażona. Mam wrażenie, że za chwilę nastąpi kolejny atak, więc przytulam się do jego rozgrzanych pleców, by jakoś mu zapobiec, ale Peeta nie przestaje mówić:
-Miałem się wami opiekować, chronić was najlepiej, jak umiem, ale nie potrafiłem. To przeze mnie Gale prawie cię zgwałcił, przeze mnie trafiłaś na salę operacyjną z krwotokiem. Kiedy sobie o tym przypominam, myślę o sobie, jak o najgorszym człowieku na ziemi. Katniss, tak bardzo cię za to wszystko przepraszam- odwraca się w moją stronę i dopiero teraz mogę dostrzec lśniące łzy, spływające po jego czerwonych policzkach. Momentalnie czuję w gardle duszącą gulę, więc pozwalam ustąpić jej miejsca szklącymi się oczami. Jest mi Peety okropnie żal, domyślam się, co może teraz czuć. Takie same emocje towarzyszyły mi po śmierci Prim. Myśli, że nie zdołałam jej ochronić towarzyszyły mi przy każdych codziennych czynnościach, raniły do żywego.
 Nie mogę tak dłużej na niego spoglądać, tym bardziej, gdy żadne słowa nie chcą wydostać się z moich ust, więc niepewie zbliżam swoje wargi do jego. Ten pocałunek wydaje mi się inny. Przypomina mi musnięcie skrzydeł motyla. Wypełniony jest współczuciem i wybaczeniem. Jest moją obietnicą na lepsze jutro i na to, że wszystko możemy zacząć od początku.
 Kiedy odrywamy się od siebie, by zaczerpnąć powietrza i dotykamy się jedynie czołami, niewinny uśmiech wkrada się na moje usta. Peeta chwyta moje dłonie w swoje, by złożyć na nich pojedyncze pocałunki, natomiast ja scałowuję z brody jego łzy, tak jak on to robił, gdy zawsze budziłam się z koszmarów.
-Masz rację. Zacznijmy wszystko od nowa. Teraz... teraz będzie lepiej. Obiecuję ci, że będę lepszym mężem i ojcem- szepcze, obejmując dłońmi mój brzuch. -Będę się wami opiekował, będę was strzegł, niczym najcenniejszy skarb. Masz moje słowo, Katniss. Nigdy cię nie zawiodę. Przy mnie będziesz już zawsze bezpieczna, nie pozwolę już nikomu cię skrzywdzić.
 Uśmiecham się pomimo łez, ale i tak nie jestem w stanie wykrztusić ani słowa. Peeta od niepamiętnych czasów potrafił zauroczyć mnie swoim darem mowy. Swoje wypowiedzi zawsze przystrajał w piękny, niecodzienny sposób, który kładł mnie na kolana.
-Dziękuję, że los jednak okazał się dla mnie łaskawy po tych wszystkich latach i obdarował mnie takim skarbem, który trzyma mnie przy życiu- wzdycham, obejmując dłońmi twarz Peety i zatracając się w błękicie jego oczu, który od zawsze mnie uspokajał. Jego ciepłe dłonie figlarnie suną wzdłuż moich pleców, wiem, że domagają się więcej pieszczot, więc znów zbliżam swoje usta do jego, by zapomnieć o tych wszystkich okropnościach, z którymi musimy zmierzać się na porządku dziennym.
-Teraz będzie inaczej. Będzie lepiej- szepcze między pocałunkami, wprost na moje usta- Obiecuję ci to.
 Po chwili ostrożnie bierze mnie na ręce i zanosi do sypialni, gdzie kładzie na łóżku. Za oknem panuje błoga cisza. Gęsta ciemność spowiła ulice Dwunastego Dystryktu, ale pomimo tego, jestem w stanie dojrzeć drobne iskierki, tańczące w oczach Peety. Światło księżyca rzuca lekki cień na jego rozpromienioną twarz, dzięki której ja również się uśmiecham.
 Jego dotyk napawa mnie długo nieodczuwalną przyjemnością. Krąży dłońmi po całym moim nagim ciele, zmuszając mnie do urywanych wzdychań, ale wiem, że to dopiero początek. Odpłacam mu się tym samym, chociaż wiem, że teraz musimy być ostrożniejsi ze względu na Willow.
 Peeta obcałowuje każdy centymetr mojego ciała, ale w mojej głowie wciąż pojawiają się ohydne obrazy Gale'a, próbującego zedrzeć siłą ze mnie ubranie. One nigdy nie znikną, zawsze w takich momentach będą mnie nawiedzać, niczym koszmary w każdą noc, psując całą rozkosz, jaką Peeta mnie obdarowuje. Powtarzam sobie w myślach, że jestem w objęciach mojego męża, a tylko on w pełni ma dostęp do mojego ciała, więc nie mam się czego bać. Chłopak nie zrobi mi krzywdy, nie celowo, dlatego co chwilę szepcze do mojego ucha, że tu jest. Nie chodzi mu, rzecz jasna o "bycie" fizyczne. Ma na myśli raczej strefę duchową i umysłową. Nadal jest tutaj mój chłopiec z chlebem, a nie Kapitoliński zmiech, żądny mojego cierpienia.
 Kiedy stajemy się jednością, kiedy czuję, jak porusza się we mnie, wpadam w jeszcze większą rozkosz. Peeta kocha mnie całym sobą. Nie powstrzymuję się od jęczenia jego imienia, bo to jeszcze bardziej go podnieca. Co chwilę wypuszcza powietrze tuż nad moim uchem i muska ustami moją skroń. Powtarza też, jak bardzo jestem dla niego ważna i jak bardzo mnie potrzebuje, a ja nie wątpię w żadne jego słowo. Pot szybko wstępuje ma nasze nagie ciała, a ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz byliśmy w takim bliskim, intymnym kontakcie. Wbijam delikatnie paznokcie jednej dłoni w plecy Peety, drugą zaś zaciskam na prześcieradle łóżka. Chłopak przejmuje nade mną kontrolę, a ja w zupełności mu się oddaję.
 Leżymy w bezruchu w swoich objęciach, w pełni zaspokojeni i spełnieni. Blondyn od czasu do czasu głaszcze mój brzuch, a potem całuje w kącik ust, ale oboje przez dłuższy czas nie możemy zasnąć. Nieznacznie wiercę się pod kołdrą, bo mam wrażenie, że w każdej pozycji jest mi niewygodnie. Wyślizguję się więc z ramion Peety, by położyć się na wznak, gdzie już jest mi lepiej. Zamykam na chwilę oczy, ale po chwili ponownie czuję męskie dłonie na moim brzuchu. Chłopak zniżył się do jego poziomu, by móc objąć go rękoma i przytulić się do niego. Ten widok rozczula mnie jeszcze bardziej. Muszę powstrzymać niechciane łzy, które zaczęły kumulować się pod moimi powiekami za sprawą hormonów.
 Przyglądam się spokojnej twarzy mojego męża, na której błąka się niewinny uśmiech. Przeczesuję dłonią kilka razy jego blond włosy i zastanawiam się, jak to możliwe, że po tylu okropieństwach, których byłam świadkiem odnalazłam tak kruche szczęście?





poniedziałek, 21 grudnia 2015

43. "Chronimy się nawzajem, pamiętasz?"

2 miesiące... przepraszam Was najmocniej, ale tak, jak pisałam, nadal mam zepsuty komputer, ale przemogłam się i napisałam ten rozdział na telefonie. Wiem, że jest taki nijaki, ale nie chciałam zostawiać tej historii z aż tak długą przerwą, która z pewnością jeszcze by się ciągnęła. Ale przemogłam się i pierwszy raz napisałam notkę na telefonie i mogę uznać to za taki świąteczny prezent ode mnie dla Was. Mam nadzieję, że nie będziecie źli i Wam się spodoba.
Chciałam jeszcze Wam bardzo podziękować za te wszystkie motywujące komentarze pod ostatnim rozdziałem. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy, więc proszę Was o opinię także i pod tą notką.
Kolejną kwestią, którą chcę poruszyć jest coś nietypowego. Ostatnio cofnęłam bloga i przeczytałam te zupełnie pierwsze rozdziały i jestem wprost załamana. Te notki były koszmarne. Prawie żadnych opisów, a styl mojego pisania był okropny. Nie wiem, jak mogliście czytać te notki, ale dziękuję Wam, że zostaliście ze mną aż do teraz. Więc chciałabym edytować tamte rozdziały, poprawić je pod względem gramatycznym i nie tylko. Fabuła zostałaby, tylko dodałabym więcej opisów. Wiem, że nie powinnam tak robić, ale ta myśl męczy mnie od dawna. Napiszcie mi, co o tym sądzicie, a jeśli Wam to nie odpowiada, może całe fanfiction, wraz z poprawionymi pierwszymi rozdziałami wstawiałabym także na mojego Wattpada? Oczywiście nowe notki pojawiałyby się głównie tutaj, ale także i tam. Koniecznie napiszcie.
A teraz chciałabym życzyć Wam wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku, bo myślę, że już w tym roku kolejnej notki nie wstawię, ale kto wie? Może akurat dostanę weny?
Ten rozdział chciałabym dedykować love dream za jej mega długi komentarz, który do teraz cieszy moją buzię. Dziękuję Ci ♥
A teraz zapraszam do czytania oraz komentowania x
Pozdrawiam,
K. G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Do moich uszu dochodzi stłumiony odgłos tłukącego się szkła z piętra niżej. Wraz z każdym kolejnym niespodziewanie podskakuję na łóżku. Przestraszony wzrok wlepiam w drzwi do sypialni, modląc się, by nie zdołał ich wyważyć. Na szczęście zaraz po tym, gdy usłyszałam, że Peeta znów dostał ataku, zamknęłam je na klucz. Nie miałam innego wyjścia. Nie chcę aż tak się od niego separować, znów oddalać się i wznosić mury, które będzie musiał burzyć przez długi czas, ale najwyraźniej się boję. To wszystko. Nawet nie o siebie. Obawiam się o Willow, naszą córkę, która rośnie we mnie od prawie już pięciu miesięcy. Boję się, że Peeta nie zapanuje nad sobą i znów może zrobić coś, czego później będziemy żałować oboje. Nie powstrzymam go, tym bardziej kojącymi słowami, którymi to on obsypywał mnie zaraz po przebudzeniu z przerażającego koszmaru. Jeden niewłaściwy ruch i Willow może już więcej się nie poruszyć, a ja nie mogę wyobrazić sobie poranków, kiedy to ona już więcej mnie nie obudzi po rzadko w pełni przespanej nocy. Kiedy będę miała na sumieniu kolejne istnienie i już więcej nie będę potrafiła czerpać przyjemności z niczego.
 Nie, nie mogę stracić ani jej, ani mojego chłopca z chlebem.
 Jaskier żałośnie pomiaukuje pod drzwiami, machając swoim krzywym ogonkiem we wszystkie strony. Najwyraźniej nie podoba mu się, jak mój mąż demoluje nam salon i kuchnię, ale nie mam odwagi, by tak po prostu do niego zejść i pomóc mu dojść do siebie.
 Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy, gdy już miał wyjść z sypialni, by zostawić mnie zupełnie samą z wszystkimi łzami, które kumulowały się pod moimi powiekami. Widziałam, jak walczy sam ze sobą i, że to jeszcze nie jest w pełni ten sam, mój Peeta. W jednej chwili zaciskał pięści, podtrzymując się framugi drzwi, a w następnej gorzkie łzy powoli płynęły po jego policzkach. Ten widok łamał mi serce raz za razem, ilekroć go wspominałam. Nie wiedziałam, co mam robić. Miałam kompletną pustkę w głowie, tak samo, jak w tej chwili. Jeszcze trochę oszołomiona po próbie podduszenia tępo wpatrywałam się w jego poczynania. Nawet nie chcę wyobrażać sobie, jakie szaleństwa przez ten krótki czas kryły się w jego umyśle. Dopiero, gdy szybko zbiegł po schodach zdołałam się otrząsnąć i zacząć trzeźwo myślec. Uspokoiłam szloch na tyle, aż mogłam dostrzec klamkę u drzwi pokoju. Otarłam szybko łzy wierzchem dłoni i cicho wyszłam z pomieszczenia, lecz po chwili już tego żałowałam. Moim oczom ukazał się całkiem inny Peeta. Peeta, który nie może poradzić sobie z samym sobą. Najpierw tarzał się po podłodze w salonie, wydając przy tym okropne zwierzęce dźwięki, których nie byłam w stanie słuchać. Zdążył rozbić już kilka naczyń, w tym porcelanową zastawę od mamy, której odłamki leżały naokoło jego ciała. Krzyczał i kłócił się z samym sobą, jakby stał się nagle dwiema osobami w jednej, a ja po prostu stałam na górze schodów, obserwując całą tą scenę i nie mogąc złapać tchu. Łzy zbierały się na moich policzkach coraz obficiej i prześladowała mnie tylko jedna myśl: że już go bezpowrotnie straciłam.
 I właśnie wtedy mnie zauważył. W mgnieniu oka wstał, przeraźliwie dysząc i już biegł w moim kierunku. Frustrację na jego twarzy mogłam dostrzec nawet nz piętra wyżej. Postąpiłam instynktownie- w ostatniej chwili zamknęłam się w sypialni, przekręcając klucz w drzwiach. Peeta dopadł do nich sekundę po charakterystycznym dźwięku, który może nawet uratował mi życie. Pierwsze, co zrobiłam, to pozwoliłam, by z mojego gardła zniknęła ogromna gula i popłynęła wraz z łzami po moich policzkach. Czułam, jak mój mąż uderza pięściami w drzwi, jak drewno za moimi plecami się ugina, a ja razem z nim. Zakryłam usta dłonią, by stłumić mój szloch, a tym bardziej, żeby Peeta go nie dosłyszał. Być może to jeszcze bardziej by go nakręciło.
 Zsunęłam się na podłogę, chowając twarz w kolana. Miałam kompletny mętlik w głowie. Strach nie tylko sparaliżował moje ciało, ale także i umysł. Do moich uszu dochodziły wrzaski mojego męża, tuż za ścianą, aż  w końcu ponowny odgłos tłukącego się szkła zmieszał się razem z nimi, ale już nieco dalej. Zdałam sobie sprawę, że Peeta znajduje się już w kuchni, więc odetchnęłam z ulgą i odchyliłam głowę, by oprzeć ją na drzwiach.
 Czekam na kolejne przekleństwa, wypełnione nienawiścią i odrazą pod moim adresem, które później znów będą echem odbijać się w mojej obolałej głowie. Kiedy znów udaje mi się je dosłyszeć zaczynam grzebać wszelkie nadzieje na powrót mojego normalnego chłopca z chlebem. Raz za razem kręcę tylko głową, na znak tego, że nie zgadzam się z moimi okrutnymi myślami. Nie mogę po raz kolejny go stracić.
 Schylam się do szafki nocnej, by wydobyć z jej szuflady perłę. Tę samą, którą Peeta ofiarował mi na arenie Ćwierćwiecza Poskromienia. W takich chwilach tylko ona, poza moim mężem okazuje się być najlepszym lekarstwem. Zaciskam na niej palce i zamykam oczy, by uspokoić moje roztrzęsione ciało i umysł, aż ta bezczynność zaczyna mnie przytłaczać. Chcę jakoś mu pomóc, ale nawet nie wiem jak. Muszę coś zrobić. Nie mogę bezczynnie siedzieć zamknięta w pokoju, kiedy mój mąż wzmaga się z bolesnymi wspomnieniami z Kapitolu.
 I wtedy nie mogę dosłyszeć żadnych tłukących się naczyń. Być może Peeta już wszystkie zużył i nie ma na czym rozładować gniewu i nienawiści, ale jeszcze okropniejsza myśl przedziera się przez wszystkie inne. Myśl, że coś mógł sobie zrobić.
 Zastygam w bezruchu i nasłuchuję. Kopnięciem uciszam Jaskra, który momentalnie przestaje miauczeć, ale za to atakować moją stopę. Wzdycham i cicho podchodzę do ściany, by położyć na niej ucho i skupić się na tym, co może dziać się w salonie. Tak, jak myślałam, nie słyszę już odgłosu rozbijanych naczyń. Zastąpiło je głośne dyszenie Peety i jego jęki, które z minuty na minutę nabierają na sile.
 Muszę coś zrobić.
 Nagle do głowy przychodzi mi myśl, która może nas wszystkich ocalić. Doktor Aurelius. Próbował leczyć mojego męża w Trzynastym Dystrykcie, więc zna jego przypadek. Przypominam sobie, że w dzień powrotu do Dwunastki wcisnął mi w dłonie karteczkę z numerem telefonu, oznajmiając, że w razie problemów zawsze mogę do niego zadzwonić. W pierwszym odruchu miałam ochotę wyrzucić ją do kosza na śmieci, ale jednak wepchnęłam ją do kieszeni moich spodni, które w tamten dzień miałam na sobie.
 Zrywam się, jak oparzona i szybko przetrząsam wszystkie ubrania w szafach, jakby od tego miało zależeć moje życie. W gruncie rzeczy zależy, lecz nie moje, ale mojego powodu, dla którego jestem w stanie dalej żyć i stawiać temu wszystkiemu czoła. W końcu po paru minutach żmudnych poszukiwań wydobywam z kieszeni spodni kartkę z numerem telefonu. Jest już trochę sprana, ale nadal mogę dostrzec pojedyncze cyfry na niej napisane i wystukać je na klawiaturze telefonu. Przyciskam go do ucha i czekam, aż po paru sygnałach odzywa się znajomy mi głos, ale nie daję mu dojść do słowa. Rozhisteryzowana oznajmiam tylko, że Peeta znów ma atak i, że musi jak najszybciej przybyć. Dopiero później przypominam sobie, że doktor Aurelius pracuje przecież w Kapitolu, ale traf chciał, że akurat na parę dni wybrał się do Dwunastki. Kamień spada mi z serca, gdy oznajmia, że za parę minut powinien już być.
 Znów podchodzę do ściany i tak, jak poprzednim razem nasłuchuję wszystkich odgłosów, jakie dobiegają z piętra niżej. Tyle, że nie słyszę już nic. Zrobił sobie coś, to oczywiste- tą myśl jako pierwszą podsuwa mój umysł. Nie chcę jej słuchać. Na siłę przyciskam ucho jeszcze mocniej, aż po paru minutach zaczyna bardziej boleć mnie głowa. Wpadam w przerażenie, kiedy rzeczywiście nic już nie słyszę. Żadnych rozbijanych talerzy, wrzasków, ani nawet jęków. Opieram się o ścianę i już mam się po niej zsunąć, kiedy Willow nie pozwala mi na to. Jest niecierpliwa i zapewne zła, że nie mam zamiaru pomóc jej tacie. I ma słuszną rację. Dotykam palcami miejsca na brzuchu, gdzie córka przed chwilą kopnęła, przypominając mi tym, że powinnam ratować jej tatę.
 Katniss, zastanów się, jakby Peeta postąpił na twoim miejscu? Skrywałby się w pokoju, czy może wyszedł do ciebie, by ukoić twój ból?
 Zbieram się w sobie, przełykam wielką gulę w gardle, która zdaje się być wielkości mojej pięści i niepewnie przekręcam klucz w drzwiach. Drugą dłoń wciąż trzymam na brzuchu, bo wiem, że Willow jest ze mną i nie pozwoli mi teraz zrezygnować i zawrócić.
 Mam wrażenie, jakby Peeta tylko czyhał pod drzwiami i czekał na moje lekkomyślne postąpienie. Gdy otwieram drzwi, już przygotowuję się do odepchnięcia ataku, ale jednak na schodach nie ma po nim najmniejszego śladu. Oddycham z ulgą i najciszej, jak mogę wychylam się zza balustrady. Dostrzegam na podłodze jeszcze więcej odłamków szkła, niż się spodziewałam. Pod kominkiem leżą pęknięte fotografie Prim, mamy i taty oraz telewizor, którego i tak nieczęsto zdarzało nam się oglądać. W kuchni dostrzegam połamane krzesła, ale jest jeszcze coś, co sprawia, że omal nie dławię się własnymi łzami.
 Krew. Wszędzie pełno krwi. Na blacie kuchennym, podłodze, prowadzącej do przedpokoju oraz salonu. Przyciskam dłoń do ust, by nie krzyknąć z przerażenia, kiedy zauważam bezwładne ciało, poplamione krwią i leżące na kanapie. Szybko zbiegam ze schodów i już nawet nie boję się, że może mi coś zrobić, czy też nie. Klękam przy nim, zauważając jeszcze więcej czerwonych plam na jego ubraniu i ciele.
-Boże, Peeta, coś ty narobił?- powstrzymuję się od wyrzucenia wszystkich moich emocji wprost na wpół przytomnego męża. Dopiero po chwili z trudem otwiera oczy i uważnie mi się przygląda.
-Zrobiłem ci coś?- pyta z wyrzutem, a ja tylko pospiesznie kręcę głową. Delikatnie odgarniam blond włosy poprzyklejane do jego rozpalonego czoła. Po chwili przykładam w to miejsce usta i tak, jak myślałam, Peeta ma gorączkę.
-Za chwilę powinien być tutaj doktor Aurelius, tylko błagam, nie zasypiaj- mówię cicho, próbując powstrzymać nieznośne łzy, które jak zwykle cisną się pod moje powieki w najmniej oczekiwanym momencie. Peeta oddycha ciężko, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku. Uśmiecham się pokrzepiająco, chociaż mogło wyglądać to jak grymas. Blondyn chwyta mnie za dłoń, a ja mam dziwne wrażenie, że po raz ostatni widzę go żywego. Przypomina mi się mój okropny sen, po narkozie w szpitalu. Peeta był prawie w takiej samej sytuacji, tyle że na jego ciele widniały dużo głębsze rany.
 Wtem przypominam sobie o rozcięciach na jego ciele, które jak najszybciej trzeba zdezynfekować i zatrzymać z nich krwawienie.
-Muszę cię opatrzeć- oznajmiam i szybko wstaję, kierując się do kuchni. Czuję, jak Peeta niechętnie puszcza moją dłoń, a po chwili w oddali słyszę jego zaprzeczenia, ale i tak nie słucham, jakiej są treści.
 Próbuję myśleć racjonalnie i nie wpadać przedwcześnie w panikę. Rzadko kiedy zdarzało mi się opatrywać czyjeś rany, ale w tym przypadku jest to konieczne, jeśli chcę utrzymać Peetę przy życiu chociaż do przybycia doktora, tym bardziej, że stracił bardzo dużo krwi. Przekopuję mój umysł, by natrafić na wspomnienie mroźnej zimy, kiedy mama opatrywała moje rany po spotkaniu z kolczastym drutem i lodowatym chodnikiem. Potrzebna jest mi woda utleniona, sterylna gaza i bandaż.
Podchodzę do szafki i nie muszę się zbytnio wysilać, gdyż wszystkie przydatne rzeczy leżą prawie na widoku.
-Peeta, przypomnij mi, na kiedy mam wyznaczony termin porodu?- pytam z kuchni, chociaż, rzecz jasna znam odpowiedź na to pytanie. Chcę po prostu sprawdzić, czy mój mąż nie zasnął i jeszcze utrzymuje kontakt z rzeczywistością.
-27 sierpnia- słyszę jego słaby głos, który każe mi się pospieszyć. Biorę wszystkie przydatne rzeczy i szybko wracam do wycieńczonego Peety.
 Siadam na podłodze, tuż przy kanapie, ale widzę, że chłopak nie jest z tego zbytnio zadowolony. Próbuje się przesunąć, chcąc zrobić miejsce i dla mnie, ale momentalnie krzywi się z bólu. Kręcę tylko przecząco głową, żeby mną się nie przejmował. Teraz to on jest tu w znacznie gorszej sytuacji.
 Na gazę nalewam wodę utlenioną i zabieram się za dezynfekowanie ran chłopaka najpierw na dłoniach i całej długości ramion. Na początku lekko się wzdryga i zaciska szczękę, ale nie odzywa się ani słowem. Przyznaję, że kompletnie nie wdałam się w leczniczą naturę mamy. Przy każdym zetknięciu gazy z raną Peety ja także zaciskam zęby, bo najzwyczajniej nie chcę sprawiać mu bólu. Dopiero później przypominam sobie, że to dla jego dobra. W międzyczasie pytam go o różne istotne rzeczy, albo proszę, żeby opowiedział mi o dniu, w którym pierwszy raz mnie zobaczył. Usiłuję go czymś zająć, żeby nie myślał o bólu i o tym, co stało się przed chwilą.
 Kiedy kończę dezynfekować jego ramiona, zajmuję się ranami na tułowiu, które są znacznie głębsze i większe. Pomagam powoli ściągnąć mu koszulę, przy czym nie obyło się od syków bólu, w przeważającym stopniu także i moich. Na widok krwi i rozcięć na jego plecach oraz torsie mam ochotę odejść stąd, jak najdalej, najlepiej do lasu, jak przed laty, kiedy mama przyprowadzała do domu rannych, a ja nie miałam zamiaru patrzeć na ich cierpienia. Tyle, że teraz jej tutaj nie ma i nie może zająć się Peetą, a ja muszę jakoś sama sobie dać radę i w końcu wziąć się w garść.
 Najpierw odkażam rany na jego plecach, przy czym próbuję miarowo oddychać i nie wpatrywać się za długo w czerwoną ciecz, spływającą po jego ciele. Później nakładam w tych miejscach jałowy opatrunek i zabieram się za kolejne krwawe cięcia, tym razem na torsie. Zastanawiam się, jakim cudem zrobił sobie tak głębokie rany, ale przypominam sobie nóż, leżący na podłodze w kuchni w samym środku kałuży krwi i postanawiam już nie drążyć tego tematu w mojej głowie.
-Przepraszam- słyszę jego szept, a ja nawet nie zorientowałam się, kiedy skończył opowiadać o pierwszym dniu w szkole. Podnoszę na niego mój wzrok. Peeta spogląda na mnie z wyrzutem w oczach i na twarzy. Jego błękitne tęczówki wypełnione są cierpieniem, ale już nawet się nie wzdryga, kiedy odkażam mu rany.
-Przestań- kwituję, wracając do poprzedniej czynności, ale Peeta chwyta mój podbródek w palce, żebym na niego spojrzała.
-Dlaczego to robisz? Po tym wszystkim, co narobiłem?
-Kiedy w końcu zrozumiesz, że to nie twoja wina? Ataki nie są zależne od ciebie. Wiem, że nie możesz ich kontrolować, a robię to wszystko, bo cię kocham, bez względu na przebłyski wspomnień- odpowiadam bez namysłu, nie mogąc dłużej patrzeć na jego obolały wzrok i dalej delikatnie odkażając jego rany, ale po chwili dodaję ze szklącymi się oczami: -Chronimy się nawzajem, pamiętasz?
Peeta potakuje głową, spuszczając wzrok na moje dłonie, które kończą dezynfekować jego rozcięcia. Zakładam na nich tylko jałowy opatrunek, tak jak wcześniej i pozwalam mu położyć się na kanapie. Odkładam wszystkie przybory na stół i znów przy nim kucam.
-Dziękuję- szepcze, posyłając mi lekki uśmiech, który podnosi mnie na duchu. Delikatnie, uważając na rany splatam nasze dłonie i proszę go, by przypomniał mi o dniu, w którym ukląkł przede mną na jedno kolano. Nadal nie chcę, żeby zasypiał, tylko skupił się na tych wspomnieniach, bo wiem, że może się już nie obudzić, tym bardziej, że gorączka wciąż nie ma zamiaru odpuścić.
-Nadal jesteś rozpalony- stwierdzam, kiedy kolejny raz muskam wargami jego czoło. Powinnam podać mu coś na zbicie gorączki, ale nie wiem, czy mamy tego typu lekarstwa w domu. Poza tym nie chciałabym go już zostawiać samego.
 Peeta nie przestaje mi opowiadać o pamiętnym wieczorze nad jeziorem, kiedy wyciągnął czerwone pudełeczko z przepięknym pierścionkiem zaręczynowym w środku, na którego widok zalałam się łzami. Zatapiam się w jego pięknie dobranych słowach, głaszcząc go po dłoni i od czasu do czasu po blond włosach. I tak czuwam przy nim, jak przy rannym zwierzęciu, cała w obawach, że doktor Aurelius nie zdąży przybyć, a Peecie wciąż się nie poprawia. Przypominam sobie noc w jaskini, podczas naszych pierwszych Głodowych Igrzysk i mój strach o jego życie. Wtedy jednak miałam szansę zaryzykować, by pójść po lekarstwo i wykorzystałam ją. Jednak dziś pozostaje mi tylko czekać.
 Pomimo, że zatamowałam krwawienie z wszystkich jego ran, chłopak zdaje się z każdą minutą słabnąć. Kiedy kończy opowiadać o oświadczynach, nie mam pomysłu, czym jeszcze mogłabym go zająć. Do mojego umysłu wdarł się strach, że pomimo moich starań nie zdołam dalej utrzymać go przy życiu. Próbuję nie myśleć w ten sposób, tylko napawać się dotykiem jego gorącej dłoni i chłonąć każdą chwilę z nim spędzoną, ale widzę, że coraz bardziej słabnie. Z ledwością zdoła na mnie patrzeć, chociaż prawie co chwilę proszę go, żeby nie zasypiał. Ukradkiem spoglądam na jego klatkę piersiową, która wolno unosi się i opada. W duchu modlę się, żeby doktor Aurelius jak najszybciej się zjawił, bo za chwilę nie będzie miał po co przychodzić. Wychylam się zza kanapy, kierując wzrok ku drzwiom i oknu. Blady księżyc rozświetla moją zaniepokojoną twarz, a łagodny wiatr cicho porusza koronami drzew w Wiosce Zwycięzców, ale poza tym ani śladu po doktorze.
Zrezygnowana wracam do mojej poprzedniej pozycji i wtedy zauważam, że Peeta ma zamknięte oczy. Nie zważając na rany, zaczynam w desperacji mocno potrząsać jego ramieniem.
-Peeta! Obudź się, słyszysz?! Nie możesz mnie teraz zostawić!- krzyczę na niego, próbując nie wpadać w panikę, ale w ogóle mi to nie wychodzi. Chłopak wcale nie reaguje na moje błagania i nie otwiera oczu, co jeszcze bardziej mnie niepokoi. Nie przestaję nim potrząsać, dochodzi nawet do tego, że w rozpaczy uderzam pięściami w jego tors. -Proszę cię, zostań ze mną! Nie dam sobie rady bez ciebie, słyszysz?! Nie chcę samotnie wychowywać naszej córki i budzić się z koszmarów, kiedy ciebie nie będzie obok! Peeta!
 Moje błagania z każdą następną sekundą przemieniają się we wrzaski, przeplatane z desperackim szlochem. Nie mam pojęcia, co w takiej sytuacji miałabym zrobić. Panika doszczętnie oczyściła mój umysł z jakichkolwiek racjonalnych myśli. Zaciskam pięści na jego torsie, przeraźliwie płacząc, aż braknie mi tchu.
 Wtem czuję czyjeś ręce zacieśniające się na moich ramionach. W pierwszych myślach mam Peetę, który jakimś cudem usłyszał w końcu moje błagania. Podnoszę się, ale chłopak wciąż jest nieprzytomny, a ja zostaję siłą od niego odciągnięta. Przez łzy cały obraz przed oczami mam rozmazany, przez co nie potrafię dostrzec twarzy osób, które zajęły się Peetą oraz mną, ale kiedy zauważam charakterystyczne okulary na nosie doktora Aureliusa, już wiem, że jesteśmy w dobrych rękach.
 Mężczyzna wraz z dwójką ratowników medycznych najpierw próbują przywrócić Peetę do życia, wykonując na nim sztuczne oddychanie. Mnie natomiast trzeci z nich zabiera do kuchni, gdzie sadza na krześle. Nadal jestem pogrążona w swoim własnym strachu i okropnym płaczu, więc nie słyszę, co takiego mówi do mnie ciemnowłosy ratownik, kiedy widzę, że porusza ustami. Nie reaguję na jego pytania, więc po chwili zrezygnowany napełnia wodą szklankę, stojącą na kuchennym blacie i podaje mi ją. Wypijam jej zawartość na raz, choć prawie się krztuszę od nadmiernego płaczu. Kiedy odstawiam naczynię do zlewu, orientuję się, że zostałam sama.
 Nie mam siły, ani odwagi pójść do salonu, by znów ujrzeć nieprzytomnego Peetę, a teraz może nawet i martwego. Przykładam dłoń do ust, kiedy ta nieznośna myśl rodzi się w mojej głowie. Mam wrażenie, że to wszystko jest tylko kolejnym przerażającym koszmarem. Wbijam paznokcie w dłonie i nadgarstki, w nadziei, że po chwili obudzę się cała zlana potem oraz łzami, ale wśród kojących ramion Peety i jego spokojnego głosu. Bez niego nie mam zamiaru już budzić się w takie noce. Nie chcę poranków spędzać sama przy Śliskiej Sae, przygotowującej dla mnie śniadanie. Nie chcę znów opłakiwać kolejnej bliskiej mi osoby i obwiniać się za jej śmierć.
 Gdybym tylko wiedziała wcześniej. Gdybym wcześniej do niego zeszła i opatrzyła te rany, nie straciłby aż tyle krwi. A tymczasem siedziałam w tym pokoju przeszło godzinę, bez jakiegokolwiek współczucia, czy pomocy.
Boże, Katniss, coś ty narobiła?



sobota, 12 grudnia 2015

"There are much worse games to play"- recenzja Kosogłosa cz. II

"Deep in the meadow, under the willow
A bed of grass, a soft green pillow
Lay down your head, and close your eyes
And when they open, the sun will rise."

Koniec.
Nasza przygoda z Igrzyskami po części dobiegła końca. Najpierw książki, teraz przepiękne ekranizacje. Wiem, że nie tylko do mnie nie może to wszystko dotrzeć. Wciąż mam takie głupie wrażenie, że za rok do kin wejdzie kolejna część. Mój mózg bez przerwy podpowiada mi: "Eh, nie martw się. Przecież dzieli nas tylko 12 miesięcy od kolejnego wspaniałego filmu, a jeszcze mniej od pierwszego zwiastunu, plakatu, czy spotów."
Nie. Nie będzie już nic. Nie ma odliczania do premiery. Nie będzie tych wyczekiwanych zwiastunów. Nic już nie będzie takie samo, jak przedtem i kropka. I właśnie ta myśl tak niewyobrażalnie mnie boli.
Obiecałam Wam recenzję "Kosogłosa cz. II". Przepraszam, że dopiero po 3 tygodniach od premiery ją publikuję, ale ten czas był chyba najcięższym w moim życiu. Głównie właśnie przez tą ostatnią część. Po prostu nie mogłam się pozbierać i wrócić do tego mojego monotonnego życia, które teraz jest jeszcze bardziej szare i bezsensowne niż przedtem. Powiem krótko- jestem załamana. Już naprawdę długo nie czułam tak rozdzierającej pustki, nawet po przeczytaniu ostatniego zdania na ostatniej stronie "Kosogłosa". Wtedy wiedziałam, że będą jeszcze ekranizacje, na które z utęsknieniem czekałam, ale teraz to uczucie jest po prostu nie do zniesienia. Nie mogłam wcześniej zabrać się za tą recenzję, bo już na początku wybuchałam płaczem, który później przeradzał się w bezkresne szlochy. Nie chcę pisać typowej recenzji, takiej jakiej uczą nas w szkołach. Jeśli nie macie nic przeciwko, napiszę ją po swojemu.
Od dnia, kiedy powoli zakochiwałam się w tej pięknej historii obawiałam się końca. Zadawałam sobie pytania: "Co będzie po tym wszystkim? Po tym, jak wrócę z kina do domu?" Nie mogłam wyobrazić sobie tego dnia. Wydawał mi się tak okropny, że już na początku zaczęłam się go obawiać, ale zarazem był tak odległy. Z biegiem czasu przestałam się przejmować tą myślą. Zostało przecież jeszcze tak dużo dni do "Kosogłosa cz. I", a co dopiero do ostatniej części. Niestety, nim się obejrzałam już stałam u progu drzwi prowadzącej do mojej sali kinowej.
Ostatni tydzień przed premierą "Kosogłosa cz. II" czułam taki dziwny wewnętrzny ból. Bez przerwy wspominałam te piękne chwile, które dała mi trylogia. Słuchałam soundtrack'ów, które naprawdę codziennie doprowadzały mnie do łez. Zarazem tak bardzo pragnęłam zobaczyć już ten film, ale z drugiej strony skrycie nie chciałam, żeby ten 20 listopada nadszedł. Boże, ile bym teraz dała, żeby premiera tej ostatniej części odbyła się dopiero za rok. Żebym miała jeszcze na co z zapartym tchem czekać.
20 listopada, godzina 21:00 rozpoczyna się już drugi maraton "Igrzysk Śmierci" na którym jestem. I już na wylosowaniu Prim pierwsze łzy popłynęły po moich policzkach. Do dziś nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. Miliony razy oglądałam ten film i nigdy wcześniej nie płakałam na wyczytaniu nazwiska Prim, a jednak. Może dlatego, że był to swego rodzaju początek końca. Od tego wszystko się zaczęło, a tej nocy również miało się skończyć.
Potem nastąpiła śmierć Rue, na której również już tradycyjnie płakałam, ale do tego podniosłam trzy palce w górę, tym samym oddając jej już ostatni raz hołd i podziękowanie. Nie zważałam na to, co pomyślą sobie o mnie ludzie, którzy przyszli do kina na zwykły seans. Taki, jak każdy inny. Jestem trybutem i nie mam powodów, by się tego wstydzić.
Pomińmy fakt, że obok mnie, oprócz mojej przyjaciółki, z którą wybrałam się na seans, siedziała kobieta, która co chwilę rozmawiała ze znajomą, albo pisała do kogoś SMS-y. Nie cierpię, gdy ktoś tak lekceważy innych i nie liczy się z tym, że komuś może to przeszkadzać, więc w pewnym momencie nie wytrzymałam i obdarowałam ją zabójczym spojrzeniem, niczym Katniss Johannę w windzie w "W pierścieniu ognia".
Rozpoczęła się druga część, a wraz z nią moje lęki, że z każdą następną częścią zbliżamy się do tej ostatniej. Całe pudło chusteczek miałam już w pogotowiu, gdyż "W pierścieniu ognia" nadal jest moją ulubioną ekranizacją z wszystkich czterech i na niej również zawsze muszę płakać. Nie myliłam się. Musiałam sięgać po chusteczkę, już w Dystrykcie Rue oraz kiedy Peeta wpadł na pole siłowe i powoli umierał na arenie. Przypomniało mi się, że tutaj jeszcze widzimy go "normalnego". Takiego, jaki był zawsze. Pomyślałam o tym, ile nacierpi się w kolejnych częściach, jak straci miłość swojego życia... Potem napisy końcowe i "Atlas"- Coldplay, a ja wciąż płaczę na tym fotelu przy dziwnych spojrzeniach innych osób. Przeżywałam te wszystkie filmy od nowa, tak jakbym oglądała je po raz pierwszy, chociaż dobrze znałam każdą kwestię i każdą scenę.
"Kosogłos cz. I" znowu ranił mnie raz za razem. W zeszłym roku płakałam na wszystkich scenach, w których pojawiał się Peeta, ale teraz nie. Po raz pierwszy nawet najdrobniejsza łza nie stoczyła się po moim policzku na tych wszystkich okropnych momentach. Na widok osaczonego Peety tylko cicho jęczałam. Może dlatego, że byłam już po prostu zmęczona i nawet energetyki nie pomogły, a przede mną jeszcze ostatnia część. Nawet przyznam się bez bicia, że w pewnym momencie zasnęłam, ale nie na długo, bo przyjaciółka obudziła mnie akurat na "Drzewo Wisielców". Na usprawiedliwienie mam fakt, że w nocy spałam tylko 6 godzin, a przed maratonem nawet się zdrzemnęłam z tych emocji. Dopiero pod koniec "Kosogłosa cz. I" się ogarnęłam i doszło do mnie, że za chwilę ostatnia część i jak na zawołanie na duszeniu Katniss rozryczałam się na dobre. To było okropne. Oglądać tą scenę trzeci raz na dużym ekranie. Moje serce po raz kolejny rozpadło się na milion kawałków.
"Kosogłos cz. II"
Kiedy ostatni raz ujrzałam logo "Lionsgate", od razu na wstępie nie wytrzymałam i łzy popłynęły wodospadem. Wiem, jestem nienormalna, żeby płakać już na samym logo, ale targały mną takie emocje, że po części wiedziałam, jak to się skończy.
Na samym początku Francis uraczył nas wspaniałą i wcale nie łamiącą serca sceną, w której to Prim (niestety zamiast Delly) przychodzi odwiedzić Peetę. Z początku nie podobała mi się ta zmiana, ale w końcu uznałam, że Prim także nieźle wypadła w tej roli. Jestem po prostu zachwycona grą aktorską Josh'a. Tak pięknie wcielił się w postać Peety, że aż brak mi słów. Kiedy wrzeszczał na Prim, że Katniss jest zmiechem i nie wolno jej ufać, siedziałam jak wryta, nie mogąc złapać tchu. Pierwsza scena w ostatniej części, która złamała mi serce, a będzie ich naprawdę sporo.
Kolejnym takim momentem był tekst Peety, że teraz wolałby rzucić ten chleb świniom, niż Katniss. Tak te słowe mnie zabolały, jakby wypowiedział je bezpośrednio do mnie. Kompletnie się tego nie spodziewałam.
Bardzo podobała mi się scena, w której Peeta dołącza do Drużyny 451 i bez przerwy powtarza szeptem "My name is Peeta Mellark. My home is District Twelve." Świetnie, że pokazali go z takiej dość "szaleńczej" strony po tym, co zrobili mu w Kapitolu.
Później nie mogłam się połapać, co dzieje się na tym ekranie. Wszystko następywało w zawrotnym tępie. Śmierć Boggs'a, czarna lawa, atak Peety, a w końcu schronienie się w jednym z budynków. Musiałam po prostu zbierać szczękę z podłogi. Efekty specjalne bardzo świetnie dopracowane. Konanie Boggs'a, o dziwo nie wstrząsnęła mną tak, jak w książce, ale również było drastyczne.
Później kanały=najbardziej niesprawiedliwa śmierć wszech czasów. Moja przyjaciółka, która uwielbia Finnick'a (pozdrawiam Natkę) już na samym wstępie, kiedy schodzili do podziemi zaczęła płakać, a potem ja razem z nią. Walka ze zmiechami jest chyba moją ulubioną filmową bójką. Boże, jak cudownie to ukazali. Chociaż, co takiego cudownego może być w walce z kilkudziesięcioma oślizgłymi stworami? Otóż, te sceny były tak realnie ukazane i tak trzymały w napięciu, że prawie spadłam z fotela. Najbardziej podobało mi się to, jak Katniss i Peeta ochraniali się nawzajem przed tymi stworami. Zupełnie, kiedy Cato walczył z nimi na rogu obfitości. I wreszcie wkracza Finnick, wymachując trójzębem, a ja wiem, że już za chwilę koniec. Jego koniec. Ochronił ich. Obronił swoich przyjaciół i się za nich poświęcił.
Peeta wdrapał już się na górę, potem Katniss, a ja wciąż się łudzę, że Odair zdoła się uratować. Jeszcze tylko parę zmiechów do zabicia. Stracił swój trójząb i próbował też wdrapać się po drabinie. Już prawie jest na górze, a ja już cała w skowronkach, że go nie uśmiercą, że Finnick przeżyje, aż tu nagle... jeden ze zmiechów ściąga go w dół. O mało nie wydarłam się na całą salę. Chłopak uderzył plecami o metalowy stopień i zwalił się razem ze stworem do wody. W tym momencie przypomniało mi się, co mówił o miesiącu miodowym z Annie. Że urządzą go sobie w Kapitolu. Nie, Finnick. Już nigdy jej nie zobaczysz, a co dopiero mówić tu o miesiącu miodowym.
"Nightlock, nightlock... nightlock" i holo eksploduje, tym samym skracając okrutną śmierć Odair'a jeszcze wcześniej tłumiąc jego okropne wrzaski i błagania. Od tego właśnie momentu, bez przerwy płakałam do końca filmu.
Następnie pożegnanie u Tigris, które wyprzedzało wyjście na ulice Kapitolu. Katniss, jeszcze tak niepewnie przytulająca Peetę, ale już później z przekonaniem. Kiedy blondyn powiedział "When I'll see you again, it'll be a different world" uświadomiłam sobie, że były dwie przyczyny tych słów. Nie wiedział, czy przeżyją to wszystko i powiedział, że spotkają się w zaświatach, czyli innym świecie, albo kiedy już Katniss zabije Snow'a i nastanie kres Głodowym Igrzyskom. Tak, czy siak bardzo urzekło mnie to zdanie i ten moment.
Nawet nie wiecie, jakie nerwy mnie trzymały, kiedy Gale i Katniss próbowali wmieszać się w tłum podczas pochodu do Pałacu Prezydenckiego. Przed nimi Strażnicy Pokoju, za nimi też i już prawie jeden z nich dotyka ramienia dziewczyny, kiedy rebelianci przejmują kontrolę nad sytuacją.
Bardzo wstrząsnęła mną scena, w której dziewczynka w żółtym płaszczyku rozpaczliwie płacze nad ciałem zmarłej matki oraz kiedy przestraszone dzieci zostają przenoszone do "żywego muru" przed Pałacem Prezydenckim. Wiedziałam, że za chwilę pojawi się w tym miejscu niewinna Prim, więc moje szlochy z każdą minutą coraz bardziej się nasilały.
Katniss weszła na podwyższenie i już pierwsze poduszkowce nadlatywały, spuszczając bomby do rąk dzieci, które po chwili wybuchały. A później widzimy Prim, która za wszelką cenę próbuje im pomóc. Była sanitariuszką, chciała uratować życie tym rannym dzieciom, tak jak kiedyś jej siostra uratowała jej, zgłaszając się na trybuta.
I Katniss wreszcie ją zauważa i zaczyna rozpaczliwie krzyczeć "Prim! Primrose!", zupełnie jak w dniu Dożynek, ale tym razem nie zdołała jej ochronić. Nim młodsza siostra zdążyła jedynie rozchylić usta, by wypowiedzieć jej imię, eksplodowały pozostałe spadochrony, a Katniss zapaliła się, jak żywa pochodnia. To wszystko działo się tak szybko. W jednej sekundzie Prim jeszcze próbowała pomóc dzieciom, a w następnej- martwa.
Wciąż nie dochodził do mnie fakt, że za chwilę wszystko się skończy, szczególnie kiedy nastała scena egzekucji Snow'a. Katniss wyszła na plac, tym razem sama, bez Peety u boku, by posłać tą ostatnią strzałę i zakończyć wszystko raz na zawsze. Ale nie wycelowała ją w Prezydenta, tak jak myślała większość osób na sali. Jakież było ich zdziwienie, kiedy strzała znalazła się w piersi Coin. "Sezonowcy"- mruknęłam pod nosem i rozkoszowałam się widokiem Almy, spadającej z balkonu. Nienawidzę baby, a ta scena była jeszcze lepsza, niż ją sobie wyobrażałam. Śmiech Snow'a przyprawił mnie o dreszcze, ale niezmiernie się cieszę, że Francis nie zapomniał o Peecie, który zabiera Katniss pastylkę z łykołakiem. Po tym wszystkim siedziałam ze szczęką przybitą do podłogi i strumieniem na policzkach.
Bardzo podobała mi się następna scena, czyli czytanie listu od Plutarcha przez Haymitch'a.  Świetnie obmyślane, żeby wszystko objaśnić na jednym świstku papieru. I kiedy mentor powiedział "wracamy do domu" już po raz kolejny przygotowywałam się mentalnie na ten nieuchronny koniec, który w końcu przecież musiał nadejść, ale najpierw nastąpiło pożegnanie z Effie.
Czym my sobie zasłużyliśmy, by oglądać łzy Trinket? Uwielbiam ją, a dzięki tej części jeszcze bardziej ją pokochałam. No i był pocałunek! Hayffie! Kocham za to Francis'a, że dodał ten wątek, choć wcale go w książce nie było. A może jednak Collins ukryła go przed nami, tak między wierszami? Najważniejsze, że reżyser wysunął nam go w filmie.
"-Obiecaj mi, że to znajdziesz.
-Znajdę co?
-Życie zwycięzcy."
Ten dialog kompletnie mnie rozbroił. Później tylko siedziałam i ryczałam razem z Effie, tylko zastanawia mnie, dlaczego nie pojechała razem z nimi? To już chyba na zawsze pozostanie zagadką.
Nie wyobrażam sobie lepiej zagranej sceny, w której Katniss wrzeszczy na Jaskra, że Prim już nie wróci. Po prostu wiłam się z bólu na tym fotelu, bo cierpienie Katniss było i moim cierpieniem.
Później Peeta sadzający prymulki przed domem Katniss. Nie, nie, nie. Tego było już za wiele. Nie mogłam uspokoić się z tych emocji, tym bardziej, że za chwilę nastąpi epilog i wielki koniec wszystkiego.
Zrastanie się Everlark złamało mi serce, choć moim zdaniem za mało z tego pokazali. Liczyłam na przebłyski wspomnień Peety, kiedy chwytał się oparcia krzesła i czekał aż ustąpią. Albo Katniss budząca się z koszmarów. To były też ważne wątki, ale nie chcę już narzekać, tym bardziej, że to ostatnia część, jaka kiedykolwiek była nam dana, więc powinniśmy być z niej w 100% zadowoleni.
List od Annie i zdjęcie z jej synkiem, które wychowuje się, niestety bez ojca. Następnie patrzenie na deszcz, siedząc w drzwiach i ten wzrok Katniss. Uwielbiam tą scenę już od samego zwiastunu.
A później to, na co wszyscy od dawna czekaliśmy. Sławne, a zarazem tak cudowne "You love me. Real or not real?". W tym momencie moje łzy zamieniły się w wodospad Niagara.  Tyle razy wyobrażałam sobie tą scenę, tak długo od samego początku na nią czekałam. Nie mogę uwierzyć, że już, tak po prostu mamy ją za sobą. Ostatnie, najpiękniejsze słowa z książki.
Epilog. Był... był... niesamowity. Aż brak mi słów. Mogłabym go oglądać i oglądać bez końca. Najcudowniejsze sceny, jakie kiedykolwiek widziałam. Peeta bawiący się z dzieckiem. Nigdy nie zapomnę jego uśmiechu, kiedy mógł na Łące pobawić się ze swoim synkiem. A później Katniss, która opowiada córce o swoich koszmarach. Boże, tonęłam we własnych łzach, kiedy uświadomiłam sobie, że to ten sam tekst z książki. Nie byłam na to przygotowana. Na taki cios, jaki zada mi epilog, bo był jeszcze piękniejszy, niż go sobie wyobrażałam.
"Ale są znacznie gorsze zabawy." I koniec. Ostatnie słowa z książki, jak i filmu.
A wiecie, co jeszcze złamało mi serce na sam koniec? Moment, w którym Rye rzuca się na Peetę, żeby go przytulić. Coś we mnie wtedy pękło. Było to tak piękne, że nie potrafię tego opisać słowami. Widzieć chłopca z chlebem, jako szczęśliwego tatę, który przezwyciężył wspomnienia z Kapitolu i na nowo mógł pokochać miłość swojego życia.
Kiedy zgasł ekran nie mogłam się ruszyć. A do tego "Deep in the Meadow", śpiewane przez Katniss. To było za dużo dla mnie jak na jedną noc. Siedziałam, jak wryta na tym fotelu, może trochę skulona, ale na pewno nie w pełni świadoma tego, co się stało. Jedyne, co byłam w stanie robić, to płakać, ale nie tak normalnie. To był ryk, albo nawet wycie. Płakałam do tego stopnia, że zaczęłam wydawać okropne, zwierzęce dźwięki i musiałam przytykać dłonie do ust, żeby je jakoś stłumić. Potem zaczęłam się dusić od tych szlochów i nie mogłam ruszyć się z miejsca. Byłam jak sparaliżowana. Nie zwracałam uwagi na ludzi, którzy niewzruszeni opuszczali salę, aż w końcu zostałam tylko ja i moja przyjaciółka. Zrozumiałam, że musimy już iść, choć chciałam zostać do końca napisów, ale   w jakim celu? Żeby zobaczyć, że po nich nie ma już nic? Że nie ma już zmieniającego się Kosogłosa? Żeby jeszcze bardziej się przygnębić?
W końcu wstałam z tego fotela. Nogi miałam jak z waty, zebrałam się do kupy i schodząc po schodach myślałam tylko o tym, żeby z nich nie spaść, choć i tak parę razy się potykałam. Po wyjściu z sali na świeże powietrze kolejny raz pękłam i na dobre się rozpłakałam. Tak często wyobrażałam sobie ten moment. Kiedy wychodzę z kina po ostatniej części Igrzysk, że w końcu musiał nadejść, a ja wciąż nie byłam na niego przygotowana. Ale na szczęście mam już go za sobą.
Całą drogę do domu bezustannie płakałam, aż mogłam wreszcie zdać się na nic nie warte  pocieszenia mamy. Ja i tak czułam okropny ból, a ona i tak wiedziała, że nic tym nie zdziała, więc pozwoliła mi po prostu to przecierpieć. Nadal okropnie płakałam, więc położyłam się w łóżku, aż w końcu udało mi się jakoś zasnąć.
Wiem, że za bardzo to wszystko przeżywałam, ale trybuci wiedzą, jaki to ból. Poza tym, jak już coś pokocham, to całym sercem i bardzo boli mnie, kiedy muszę się rozstać. Igrzyska naprawdę były i nadal będą jedną z najlepszych rzeczy, jakie spotkały mnie w dotychczasowym życiu. I wciąż po 3 tygodniach nie mogę oswoić się z myślą, że już nigdy nic nie będzie takie samo. Nigdy nie będę na nic tak z utęsknieniem czekać. Nigdy nie przyjdę na kolejne części ten pierwszy raz. Nigdy nie ujrzę nowych zdjęć z planu, czy wywiadów z naszą cudowną obsadą. Nie pogodzę się z tym końcem, który prześladował mnie od samego początku.
Chciałabym teraz cofnąć się w czasie do momentu, w którym dopiero poznawałam tą historię i stopniowo się w niej zakochiwałam. Jeszcze nigdy żadna książka nie zawładnęła moim sercem do tego stopnia.
Nawet teraz, po 3 tygodniach od premiery odczuwam tą dziwną pustkę, że nie mam już na co czekać. Że moje życie stało się szare i monotonne, bo faktycznie tak jest, ale oczekuję zapowiedzi, że będzie toczyć się dalej, bez względu na to, jak ważne ponieśliśmy straty. 
Ale jedno jest pewne. Nie zapomnę o tej pięknej historii, która tak wiele mnie nauczyła, i której tak wiele zawdzięczam. Zawsze będzie częścią mnie. I po prostu do dzisiaj dziękuję, że mogłam tak się w niej zagłębić i pokochać ją bez pamięci.
Katniss dała radę po wojnie wrócić do normalnego życia, więc i my musimy spróbować.

"But there are much worse games to play..."

"Here it's safe, here it's warm
Here the daisies guard you from every harm
Here your dreams are sweet and tomorrow brings them true
Here is the place where I love you..."