piątek, 9 stycznia 2015

26. "Najlepsze lekarstwo"



Kolejny rozdział :3 Trochę dłuższy niż pozostałe, więc liczę na wasze komentarze <3 Pozdrawiam i niech los zawsze wam sprzyja! ;*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 Przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele, zaczynając od dłoni. Stopniowo pokrywa ramiona, a po chwili dochodzi do palców u stóp. Odruchowo unoszę kąciki ust, szukając źródła tego wspaniałego uczucia. Lekko poruszam palcami prawej ręki, badając opuszkami palców miękkie podłożę. To samo próbuję z lewą dłonią. Dziwi mnie fakt, że nie mogę jej ruszyć. Dopiero teraz czuję na niej drobny ciężar. Marszczę brwi, decydując się na otworzenie oczu. Przenikliwy ból w tylnej części głowy dostatecznie mnie rozbudza. Cicho syczę, wykrzywiając twarz w grymasie.
 W pomieszczeniu, w którym się znajduję panuje lekki półmrok. Próbuję sobie przypomnieć, jak się tu znalazłam. Co się wydarzyło? W nozdrza wdziera mi się ten nieprzyjemny, szpitalny zapach. Dlaczego to akurat zawsze musi być szpitalna sala?
 Nagle wszystkie wydarzenia uderzają mnie w twarz. Przed oczami przebiega mi gonitwa za Rory’m, zawalający się budynek, ręka chłopaka, wystająca spod gruzów domu. Moje ciało tężeje na wspomnienie tamtych chwil. Znów musiałam przyczynić się do śmierci niewinnej osoby. Kolejny raz nie potrafiłam komuś pomóc.
 Zawsze spotykałam Rory’ego uśmiechniętego od ucha do ucha. Pomimo przeciwności losu, z jakimi wzmagały się nasze rodziny, on był niesamowicie pozytywnie nastawiony do życia. Pomagał Gale’owi, jak tylko umiał. Tak, jak jego starszy brat był podporą rodziny. Nie pozwalał jej się zawalić pod gruzami szarej rzeczywistości. Wiem, że nigdy nikogo nie odważyłby się skrzywdzić. Ale tam, w zawalającym się budynku widziałam w nim kogoś całkiem innego. W jego szarych oczach dominował strach. Dążył tylko do tego, aby ochronić rodzinę. Gdyby ktoś wygrażał mi, że zabije moich bliskich pewnie posunęłabym się do tego, co Rory. Nie mam mu za złe, że próbował pozbawić mnie życia. Poświęcił się dla dobra Hazel i rodzeństwa. Mam tylko nadzieję, że teraz jest w o wiele lepszym miejscu.
 Pozostaje jeszcze kwestia Gale’a. Gdyby ktoś powiedział mi parę lat temu, że on zrobi coś tak potwornego z pewnością wyśmiałabym go na miejscu. Mój przyjaciel, z którym dzieliłam tajemnice, zmartwienia, problemy tak po prostu usiłuje mnie zabić. Nie mogę w to uwierzyć, że zaledwie dwa lata temu byliśmy nierozłączni. Oboje pomagaliśmy sobie w utrzymaniu rodziny. A on tak po prostu odwrócił się ode mnie po tym wszystkim, co przeszliśmy. Po tym, co zrobił Prim, po rebelii, po wojnie. Teraz wrócił i pragnie mojej krwi, a najgorsze jest to, że nie mogę z nim po prostu porozmawiać. Czy tak nie byłoby łatwiej? Wyjaśnić parę spraw zamiast wysyłać koleżków, żeby to oni ubrudzili ręce zamiast niego. W dodatku jeszcze grozić swojej własnej rodzinie. Przecież to chore. Gale jest chory psychicznie. Ta jego cholerna zazdrość doprowadzi do naprawdę tragicznych skutków.
Delikatnie odwracam głowę w lewą stronę i dopiero teraz orientuję się, że jednak na sali nie jestem sama.
-Peeta- szepczę, ledwo słyszalnym głosem. Jego głowa spoczywa na łóżku tuż obok mnie. Na pewno jest wyczerpany, tak samo jak ja. Po raz kolejny mnie uratował. Gdyby nie on leżałabym martwa pod gruzami, jak Rory. Nie mam pojęcia ile jeszcze razy będzie musiał przybywać mi na ratunek, ryzykując własne życie. Ale wiem jedno, Gale na pewno już pojął, że to Peeta stanowi główną przeszkodę w dostaniu się do mnie. Nie mogę przecież pozwolić na to, żeby ta bestia zabiła mojego męża. Dziwne, pierwszy raz myślę o Peecie, jako o moim mężu. Przecież nie cały miesiąc temu się pobraliśmy, a ja dopiero teraz uświadamiam sobie, jakie to było dla nas ważne. Jesteśmy rodziną, co oznacza, że będziemy razem na zawsze, a nie tylko wtedy, kiedy jest dobrze. Peeta mnie nie zostawi, nie jest taki. Będziemy walczyć o swoje racje, a Gale niech wie, że z rodziną Mellarków nie wygra.
 Ostrożnie podnoszę rękę, by przeczesać jego blond włosy. Potem delikatnie dotykam policzka i orientuję się, że to on cały czas trzyma mnie za dłoń. To źródło tego przyjemnego ciepła, które oblewa moje ciało. Jego twarz jest taka spokojna, jakby już nigdy nie miał się niczym zamartwiać. Łagodne rysy sprawiają, że odruchowo się uśmiecham. Od razu przypominam sobie mój koszmar, gdzie Gale go torturował. Czy tak właśnie wyglądałby Peeta, gdyby… umarł? Spoglądam na jego klatkę piersiową, która równomiernie unosi się i opada. Co by się stało, gdyby przestała się poruszać? Próbuję wyobrazić sobie świat bez jego kojących ramion, troskliwych spojrzeń, błękitnych oczu, ciepłych pocałunków. Dla mnie przestałaby istnieć. Ta cholerna rzeczywistość. Nie widzę nic, oprócz bólu, łez i cierpienia. Nicość.
 Lekko unosi powieki, zapoznając się z otoczeniem. Gdy tylko zauważa, że ja także już nie śpię momentalnie na jego twarzy pojawia się uśmiech nadziei.
-Katniss…- szepcze, ściskając moją dłoń- Boże, tak się martwiłem. Błagam cię, nie rób tego więcej.
-Nawet nie zamierzam. Dziękuję i przepraszam- dopiero teraz zauważam u niego lekkiego sińca pod okiem i rozciętą wargę- Peeta, co się stało?
-Nic takiego, po prostu, gdy za tobą biegłem przewróciłem się. To wszystko- robi zmieszaną minę, a ja wiem, że to nie wszystko.
-Nie umiesz kłamać- spoglądam na niego z troską, a on tylko przeczesuje dłonią włosy w znaczącym geście- Proszę, powiedz mi. Peeta, kto cię pobił?
 Wzdycha, przygryzając dolną wargę.
-Dobrze, ale obiecaj, że nie będziesz się martwić- mówi stanowczo, a ja kiwam posłusznie głową- Gdy za tobą biegłem Gale rzucił się na mnie z jednej z ciemnych uliczek. I tak to się skończyło. Dlatego nie mogłem wcześniej tam przybyć.
-Co mu zrobiłeś?
-To samo, co on mi, tylko może trochę bardziej- znów spuszcza głowę, przeczesując włosy. Więc Gale jest w Kapitolu, a Peeta miał z nim styczność.
-Lekarze powinni cię opatrzyć- zauważam, przyglądając się jego siniakowi, który chyba zaczął przybierać mdławo fioletową barwę. W odpowiedzi tylko macha lekceważąco ręką.
-Chciałabyś coś zjeść?- pyta, szybko zmieniając temat.
-Owszem, ale jak dasz się opatrzyć lekarzom- mówię stanowczo, a on wzdycha z rezygnacją. W końcu dochodzi do tego, że jestem zmuszona prosić go pocałunkami. Ostrożnie muskam jego usta. Znów móc poczuć ich smak jest jak spełnienie najskrytszych marzeń. Delikatnie przesuwa opuszkami palców po moim policzku, kojąc w ten sposób ból, który rozsadza moją czaszkę. Nieoczekiwanie świat zaczyna wirować mi przed oczami. Jego zapach wdziera się do mojego nosa, przywołując wspomnienia z Dwunastki. Uświadamiam sobie, jak bardzo tęsknię za domem. Chciałabym móc znaleźć się w naszym ciepłym łóżku, przyrządzać herbatę w naszej przytulnej kuchni i przesiadywać przed kominkiem w te zimne dni.
 Gdy w końcu zdołam uprosić Peetę, żeby lekarze się nim zajęli do sali wchodzi mama. W świetle szpitalnej lampy wygląda mi na jeszcze bardziej starszą. Przez jej blond włosy przedzierają się siwe kosmyki, a pod oczami widnieją sińce. Uśmiecha się do mnie ciepło.
-Witaj, córeczko, jak się czujesz?- podchodzi bliżej mojego łóżka i zajmuje miejsce Peety.
-Tylko boli mnie głowa. To wszystko- podnoszę rękę, delikatnie przykładając ją do obolałego miejsca. Dopiero teraz czuję pod dłonią kawałek materiału. Na głowie zawiązany mam bandaż. To jest aż tak źle?
-W takim razie dostaniesz jeszcze leki przeciwbólowe i po sprawie. Na szczęście nic poważnego się wam nie stało, a uwierz mi, że mogło być o wiele gorzej- notuje coś w kartotece, a ja uważnie się jej przyglądam. Czy to ta sama kobieta, która odwróciła się ode mnie i Prim przed laty? Zamknęła się w swoim świecie bólu i goryczy. Nie chciała dopuścić do siebie nawet swoich własnych córek. Wiem, że źle postępuję, ale nie zapomnę jej tego i chyba już nigdy nie będę potrafiła jej zaufać. Myślałam, że po śmierci siostry zachowa się tak samo, gdy tata zginął w kopalni. Przecież Prim umarła prawie tak samo. Może w końcu doszło do mamy, że nie może teraz się po prostu wyłączyć z rzeczywistości. Musi wreszcie być matką, chociaż dla mnie.
-Córeczko, proszę cię, musisz na siebie uważać, w szczególności teraz, gdy jesteś w ciąży- mówi, przełykając głośno ślinę. Wypowiada to zdanie surowo, niemal oskarżycielsko. Nawet cień uśmiechu nie pojawia się na jej poważnej twarzy. Myślałam, że będzie choć trochę bardziej przejęta tym, że jej córka spodziewa się dziecka- Kochanie, czy wy nie za bardzo się spieszycie?
-A co to za pytanie?
-Po prostu chcę ci uświadomić, że macie dopiero po siedemnaście lat- wyjaśnia, zdejmując okulary i przeczyszczając szkła lekarskim fartuchem.
-Dobrze wiem, ile mam lat- obruszam się, spoglądając na nią spode łba.
-Przecież całe życie przed wami. Jesteście pewni, że będziecie odpowiedzialnymi rodzicami?
-Wiem, że mówiłam, że nigdy nie będę mieć dzieci, męża, ale to się zmieniło. I ja też się zmieniłam, mamo. Nie możesz dostrzec różnicy? Byłam przywódcą rebeliantów, Kosogłosem, obaliłam rządy Snowa, położyłam kres Igrzyskom i ty jeszcze śmiesz nazywać mnie nieodpowiedzialną? Jestem silniejsza, niż myślisz. Poza tym to jest sprawa moja i Peety, a ty nie powinnaś się wtrącać- ton mam ostry i nie zważam na słowa. W końcu mam okazję wyrzucić jej wszystko, to co siedziało w moim sercu od śmierci taty- Myślisz, że sobie nie poradzę? Że my sobie nie poradzimy? To ty odwróciłaś się od własnych dzieci! Wtedy przejmowałaś się tylko sobą, a tak się składa, że ja i Prim straciłyśmy ojca!
-Katniss…
-Co, Katniss?! Wyobraź sobie, że nam też było ciężko! Musiałam zastąpić Prim i ojca i matkę! To ty byłaś nieodpowiedzialna! Jak mogłaś zamknąć się w sobie i nas zostawić?! Wiesz, co? Jedyną osoba, która jest nieodpowiedzialna jesteś ty!- pierwszy raz na nią krzyczę i nie żałuję żadnego słowa. Niech dotrze do niej, jak wielką krzywdę wyrządziła mi i Prim.
-Skarbie, ja naprawdę…
-Jedyne, co w tej chwili możesz zrobić to wyjść- zaciskam zęby, żeby tylko nie wybuchnąć. Jej twarz przybrała kamienny wyraz. Bez słowa wstaje i kieruje się ku drzwiom.
-Wypisują cię o czternastej. Przepraszam, córeczko…- mówi w progu i znika w jednym ze szpitalnych korytarzy. Nie przyjmuję jej przeprosin. To, co zrobiła mi i Prim jest nie do wybaczenia. I chyba już zawsze będę miała o to do niej żal.
***
 Przed czternastą lekarze zdejmują mi bandaż i aplikują dożylnie środki przeciwbólowe. Najchętniej wróciłabym od razu do domu, ale przecież czeka nas jeszcze wywiad. To nie w porządku wobec Ceasar’a, znów rezygnować ze spotkania. Poza tym przecież nie możemy przekładać go w nieskończoność.
 Razem z Peetą wychodzimy ze szpitala, który oczywiście okrążony jest przez dziennikarzy. Z trudem przedzieramy się przez głęboki śnieg i błyski fleszy. Zewsząd atakują nas natarczywe pytania. Dlaczego oni nie mogą dać nam spokoju? Czemu do życia potrzebne są im czyjeś nieszczęścia lub plotki?
-Wynocha!- Peeta wrzeszczy na całe gardło, popychając jednego z dziennikarzy na śnieg- Nie macie nic lepszego do roboty?!
 Pierwszy raz widzę go takiego zdenerwowanego. Mówię mu, żeby się uspokoił, ale on mnie nie słucha. Marszczy tylko brwi, zaciskając pięści. Obawiam się, że za chwilę rzuci się ma któregoś mężczyznę, więc ciągnę go w kierunku samochodu. Jeszcze nawet, jak odjeżdżamy w kierunku Ośrodka Szkoleniowego nadal widzimy błyskanie fleszy.
 Wtulam się w ramię Peety i niemal czuję, jak jego mięśnie są naprężone. Spoglądam na jego poważną twarz i dostrzegam, że rozcięta warga dosyć szybko się goi. Nie wiem, co ci lekarze mu zrobili, ale nawet siniak na policzku nie jest już taki wielki i fioletowy.
-Peeta, co cię ugryzło?- pytam po długiej chwili. Blondyn od razu przytomnieje i skupia się na mnie. Chyba dopiero teraz zauważył, że przytulam się do jego ramienia.
-A co miało mnie ugryźć?- odpowiada pytaniem na pytanie tylko po to, by uniknąć odpowiedzi. Od niechcenia przyjeżdża dłonią jeden raz po moim ramieniu.
-Nigdy taki nie byłeś… To znaczy nigdy aż tak bardzo nie denerwowałeś się bez powodu.
-Bzdura- od razu odkręca ode mnie głowę, by spojrzeć na mijające nas budynki. Wiem, że coś jest nie tak.
-Peeta…- odrywam plecy od oparcia, próbując spojrzeć mu w oczy. Jeszcze nigdy nie unikał mojego wzroku, a ja nie wiem, co w takiej sytuacji powinnam zrobić- Proszę, powiedz mi. Czy zawsze muszę wszystko z ciebie wyciągać?
-Zrozum wreszcie, że nic mi nie jest- cedzi przez zaciśnięte zęby. Nienawiść wymalowana na jego twarzy nie zwiastuje nic dobrego.
 Peeta znów odwraca się twarzą do okna, a ja postanawiam do końca podróży siedzieć cicho.
***
 Wchodzimy do naszej sypialni w Ośrodku Szkoleniowym. Ostatni raz byliśmy tutaj w dniu naszego ślubu i przed 75 Głodowymi Igrzyskami. Ten potworny strach przed areną nigdy nie wyniesie się z tego miejsca.
 Siadam na łóżku, popijając herbatę. Za chwilę powinna zjawić się Effie wraz z ekipą przygotowawczą. Szykuje się długie popołudnie wypełnione dobieraniem sukienek, butów poprawianiem makijażu. O włosach nawet nie wspomnę. Odruchowo przewracam oczami, odkładając szklankę na nocną szafkę.
 Peeta, gdy tylko zobaczył, że przesiaduję w sypialni od razu rozgościł się w salonie. Postanawiam porozmawiać z nim o tych jego humorkach. To ja tu mam prawo do wahania nastroju, nie on.
Wchodzę do salonu, opatulona ciepłym szlafrokiem. Natomiast Peeta siedzi na kanapie, wpatrując się w wazon z różami, ustawiony na stole. Na moje nieszczęście to białe róże. Widać wciąż Kapitol nie może wyleczyć się z tych „pięknych” kwiatów.
 Siadam obok niego na kanapie, ale Peeta nawet nie zauważa mojej obecności. Zaczynam poważnie się o niego martwić. To przez Gale’a? Czy może przeze mnie?
-Peeta…- zaczynam, kładąc mu rękę na dłoni. Gdy to robię, momentalnie zrywa się z kanapy, jak oparzony. Marszczy brwi i znów zaciska zęby. Spoglądam na niego przerażonym wzrokiem, także wstając. Takie zachowanie nie jest z pewnością normalne- Co się dzieje?
 Z początku nie odpowiada, wpatrując się we mnie już nie błękitnymi oczami. Raczej oczami szaleńca, nienawiść wymalowana na jego twarzy daje mi do zrozumienia, że muszę się cofnąć. Tak też robię.
-Ty się dziejesz- dyszy, ostrożnie się do mnie zbliżając- Myślisz, że tak łatwo dam się owinąć wokół palca? Jesteś przekonana, że pozwolę wmówić sobie, że mnie niby kochasz?
Nie wiem, co powiedzieć. Słowa Peety ugodziły moje serce. Spoglądam na niego zatroskanym wzrokiem, on natomiast nienawistnym. Jedyne, co potrafię w tej chwili zrobić to tylko przecząco kręcić głową.
-No, co? Dlaczego teraz nie wyznasz mi swoich uczuć? Bo wszystko, co powiedziałem jest prawdą? Jesteś zmiechem, Katniss. Zakłamanym zmiechem!- wrzeszczy, ale nie rzuca się na mnie. Byłam przekonana, że najpierw dobierze się do mojej szyi, jak w Trzynastce. A tymczasem Peeta przyciska dłonie do twarzy i ciężko dyszy. Boję się zrobić jakikolwiek krok w jego stronę, więc stoję jak słup soli, a on opada z powrotem na kanapę.
-Przestań… Katniss cię kocha… Poślubiła cię i cię kocha…- szepcze Peeta ledwie słyszalnym głosem. Wreszcie zbieram się w sobie i siadam obok niego w odpowiedniej odległości. Widzę, jak jego ręce drżą, a klatka piersiowa nierównomiernie unosi się i opada.
-Tak, kocham cię, Peeta i nigdy nie przestanę. Uwierz mi i zaufaj moim słowom- delikatnie odrywam mu ręce od twarzy i zmuszam się do pokrzepiającego uśmiechu. Widzę w jego oczach, jak walczy sam ze sobą.
-Byłaś Kosogłosem. Prawda czy fałsz?- szybko pyta, spoglądając mi w oczy.
-Prawda- odpowiadam w równym tempie. Peeta próbuje oddzielić fikcję od rzeczywistości, a to oznacz tylko jedno. Błyszczące wspomnienia wróciły…
-Obaliliśmy rządy Snowa. Prawda czy fałsz?
-Prawda.
-Kochasz Gale’a. Prawda czy fałsz?
-Fałsz. Gale chce mnie zabić.
-Jesteś moją żoną. Prawda czy fałsz?
-Prawda.
-Spodziewamy się dziecka. Prawda czy fałsz?
-Prawda.
-Haymitch przestał pić. Prawda czy fałsz?
-Fałsz. To niewykonalne- uśmiecham się półgębkiem, a Peeta mi wtóruje. Błagam, niech on będzie sobą. Niech wróci mój dawny Peeta.
-Przestały cię męczyć koszmary. Prawda czy fałsz?
-Fałsz.
-Kochasz mnie. Prawda czy fałsz?- to najważniejsze pytanie nie zadaje już z nienawiścią w głosie. Spogląda mi w oczy, a ja znów mogę dostrzec jego błękitne tęczówki, w których mogłabym się utopić.
-Prawda- odpowiadam i wpijam się w jego wargi. Z początku nie wie, co ma zrobić. Wydaje się zagubiony, ale po chwili delikatnie odwzajemnia pocałunek. Najpierw nieśmiało, ale później porywczo i namiętnie. Splatam nasze dłonie, a on ostrożnie głaszcze mnie po włosach. Gdy po jakimś czasie odrywamy się od siebie próbuje mi wszystko wyjaśnić.
-Peeta, to błyszczące wspomnienia. Dlaczego nie powiedziałeś mi, że one wróciły?- pytam z wyrzutem, a on chwyta mnie za rękę.
-One nigdy nie zniknęły, Katniss. Przepraszam i dziękuję…- szepcze, całując przelotnie moje usta- W szczególności teraz, w Kapitolu wszystkie wspomnienia wróciły. Ale, gdy ty jesteś przy mnie, tak jakby zapominam o tamtych wydarzeniach. Nawet w Dwunastce były takie chwile, że nie potrafiłem oddzielić prawdy od fałszu, ale zawsze ty byłaś w pobliżu i koiłaś te wspomnienia pocałunkami. Jesteś dla mnie najlepszym lekarstwem, Katniss. Ale tutaj one wracają ze zdwojoną siłą- na koniec chowa twarz w dłoniach. Jest załamany tym, co zrobił mu Snow. Sama nie wiem, jak miałabym teraz postąpić. Może powinniśmy wracać do domu? Przecież zdrowie Peety jest ważniejsze.
-Wracamy do domu- oświadczam, wstając z kanapy i maszerując do sypialni, by spakować walizki. Peeta od razu wpada za mną do pokoju, chwytając mnie za dłonie.
-Katniss, miejmy to już z głowy i wystąpmy w tym cholernym wywiadzie- wzdycha, przeczesując dłonią włosy- Dopóki jesteś przy mnie nic się nie stanie. Ataki trwają tylko parę minut, a później wszystko wraca do normy.
-Dobrze, więc co mam robić?- pytam, kładąc dłoń na biodrze.
-Tylko mnie kochać. Nic więcej do szczęścia nie jest mi potrzebne. 




5 komentarzy:

  1. Biedny Peeta :( Gale, gotuje się we mnie jak pomyśle o tym, o tym... człowieku? Nie chyba nie można nazwać go człowiekiem. Jest bezduszny. Jak ty to robisz że nie mogę oderwać się od twoich opowiadań? <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojeju, Gale.. Jak ja go nienawidzę... Rozdizał pięknie napisany <3 Nie mogę doczekać się następnego <3 Pozdrawiam cię gorąco :*
    Pure

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczernilas Gale i to mi się podoba! 😂😂😂

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)