piątek, 16 stycznia 2015

27. "Wywiad"

Mam! Napisałam i możecie już czytać, a najważniejsze jest to, że dostałam weny! Yey ^^
Chciałam podziękować wam za wszystkie cenne dla mnie komentarze, jesteście kochani, że jednak mam dla kogo to pisać ;*
Kolejna notka powinna pojawić się wcześniej, o ile zasypiecie ten rozdział komentarzami :3 Pozdrawiam, skarby <3
K.G.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


-Auć!- piszczę, gdy Venia po raz kolejny stara się wyrwać włosy z mojej głowy. Przeprasza mnie spojrzeniem, wyciągając kępkę z grzebienia. Jak tak dalej pójdzie wyjdę na scenę całkiem łysa. Kątem oka zauważam zaniepokojony wzrok Peety. Wszyscy muszą wysłuchiwać moich jęków przez jeszcze co najmniej godzinę. W duchu modlę się, żeby te męczarnie jak najszybciej się skończyły.
Czuję, jak grzebień znów sunie wzdłuż moich włosów, rozplątując kołtuny na końcówkach. Venia jest dosłownie zawiedziona stanem, w jakim się im pokazałam. Miałam już depilację nóg i rąk, przedłużanie paznokci, na których teraz migoczą małe ogniki. Pozostał jeszcze do zrobienia odpowiedni makijaż i sukienka. Effie przed chwilą pobiegła po buty, a ja obawiam się, że wybierze największe szpilki, ale jestem jej niezmiernie wdzięczna za to, co dla mnie robi.
Spoglądam w stronę Peety, któremu Flavius zapina marynarkę. Jego garnitur naprawdę robi na mnie wrażenie. Nieskazitelny błękit kontrastuje z jego oczami, czyniąc go w ten sposób jeszcze bardziej atrakcyjnym. Peeta dostrzega moje spojrzenie i puszcza do mnie oko, przy czym ja od razu się rumienię.
-Katniss, znalazłam idealne buty!- entuzjastyczny głos Effie od razu przywraca mnie do rzeczywistości. Zbliża się do mnie, trzymając w ręku kremowe szpilki. Sam ich widok mnie przeraża. Takimi obcasami z pewnością można by zabijać na Igrzyskach. Są cieńsze niż mój mały palec.
-Ona tego nie włoży- wtrąca się Peeta, podchodząc do nas. Głos ma stanowczy.
-A to niby dlaczego?- Effie wydaje się być zawiedziona, ale jej oczy nadal lśnią na widok butów.
-Przecież jest w ciąży, a ja nie pozwolę, żeby ubrała takie szpilki.
-Przykro mi Effie, ale jednak muszę zgodzić się z Peetą- robię smutną minę, ale w głębi duszy skaczę z radości. Jestem mu niezmiernie wdzięczna, że jednak nie będę musiała ubierać tych narzędzi tortur.
-Nie są aż takie wysokie, no ale dobrze. Zobaczę, czy znajdę coś na płaskiej podeszwie. Katniss, nie chcę ci wytykać, ale przez tą ciążę stracisz figurę, zobaczysz- mówi, grożąc palcem i już odchodzi na poszukiwania innego obuwia. Odruchowo przewracam oczami. Akurat obchodzi mnie moja figura.
-Dziękuję, że się jej sprzeciwiłeś- szepczę do Peety, delikatnie całując jego usta- Po tym całym wywiadzie odwdzięczę ci się.
Niemal widzę, jak w jego oczach tańczą ogniki.
-Nie przejmuj się Effie. Dla mnie zawsze i tak będziesz najpiękniejsza- zakłada mi kosmyk włosów za ucho i przygryza płatek mojego ucha. Jego oddech przyjemnie drażni moją skórę, przez co się wzdrygam. Muszę przestać tak gwałtownie reagować na jego bliskość.
-Przestań, Peeta- upominam go, po raz kolejną rumieniąc się. Moja twarz pewnie przypomina buraka.
-Dlaczego?
-Bo jeśli nie przestaniesz jestem gotowa zedrzeć z ciebie ten garnitur tu i teraz- szepczę najciszej, jak potrafię, za to Peeta śmieje się, obnażając białe zęby. W jego śmianiu się jest takie coś, że ja od razu również mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Jeszcze nawet nie rozszyfrowałam, co to takiego, ale czuję, jak moje policzki po prostu płoną. Przykładam do nich zimne dłonie, ale i to nie pomaga.
Effie robi ostatnie poprawki w makijażu i już jestem gotowa do wystąpienia przed kamerami. Podchodzę do lustra i prawie się nie poznaję. Częściowo upięte włosy opadają falami na moje nagie ramiona. Suknię o kolorze pomarańczowym okala srebrny brokat. Swoją drogą, myślę, że to Peeta pomagał Effie ją wybrać, ale wyglądam naprawdę pięknie. Góra ubioru kończy się tuż nad moim biustem, więc nie potrzebuję ramiączek. Falbanki u dołu dosłownie mienią się w świetle lampy. Odwracam się bokiem do lustra, spoglądając na brzuch. Zauważam, że trochę odznacza się dzięki przylegającej sukni, ale nie przeszkadza mi to. Jedynie na ten widok szerzej się uśmiecham.
Effie jednak znalazła srebrne baleriny, które z ulgą zakładam na stopy. Wyrobiliśmy się sporo przed czasem. Wywiad mamy wyznaczony na dwudziestą, a tymczasem zegar wskazuje parę minut po osiemnastej. Ostrożnie siadam na kanapie, obawiając się, czy brokat z sukni nagle się ze mnie nie zsypie. Powieki pod warstwą makijażu wydają mi się wyjątkowo ciężki i prawie przysypiam, gdyby nie Peeta wchodzący do pokoju. Na szczęście na razie jesteśmy sami, ale później może się to zmienić, więc chcę wykorzystać sytuację. Nachodzi mnie silna potrzeba jego bliskości, bo inaczej oszaleję.
Gdy mnie zauważa przystaje na chwilę i otwiera buzię ze zdumienia. Chce coś powiedzieć, ale w ostateczności rezygnuje, szeroko się uśmiechając.
-Dziękuję za wybór sukni- podchodzę do niego i obracam się, demonstrując jak falbanki magicznie lśnią.
-Skąd wiesz, że to ja?
-A kto inny mógłby wybrać pomarańczową, niczym zachodzące słońce?
-Ty akurat jesteś wschodzącym- na jego twarzy błądzi uśmiech, a ja nie wytrzymuję i wpijam się w jego wargi. Smak, jaki wlewa mi się do ust jest tym ulubionym. Właśnie za nim tęskniłam przez te parę minut. Nogi momentalnie odmawiają mi posłuszeństwa, a przez ciało przelewa się tak dobrze mi znane uczucie pożądania. Muszę się powstrzymywać, by nie zacząć odpinać jego marynarki. Karcę się w myślach, gdy jednak moje dłonie zmierzają do jego szyi. Nic nie poradzę na buzujące we mnie hormony. W duchu powtarzam sobie, żeby trzymać ręce przy sobie.
Nagle Peeta podnosi mnie, nie odrywając ust i zmierza ku kanapie. Sadza mnie sobie na kolanach, a ja uważam, żeby nie pognieść jego marynarki. Gdy w końcu odrywamy się od siebie, oboje łapczywie wdychamy powietrze. Kładę głowę na piersi Peety, czując jeszcze większe zmęczenie. Natomiast on przytula mnie do siebie. Mogę ten gest zaliczyć do najmilszych na świecie. Wiem, że na więcej w tej chwili nie mogę liczyć, więc jeszcze raz muszę nacieszyć się jego wargami.
Przysłuchuję się równomiernemu biciu jego serca, ale moje myśli teraz krążą wokół mamy. Dlaczego nie cieszy się z tego, że jestem w ciąży? Chyba jako matka powinna chociaż pozytywnie na to patrzeć. A może obawia się Peety? Myśli, że po tym, co zrobili mu w Kapitolu może zrobić mi krzywdę? Nie, przecież to wykluczone. On nigdy nie podniósłby na mnie ręki, ale jeśli znów błyszczące wspomnienia wrócą? I nie zdążę temu zapobiec? Momentalnie przed oczami pojawia mi się Peeta, który próbuje znów mnie udusić, tym razem w domu. Podchodzę do niego, kładę rękę na ramieniu, a on uderza mnie z całej siły w twarz. Odruchowo przykładam dłoń do policzka, który tamtego wieczora przyjął cios.
-Co cię trapi?- Peeta wprowadza mnie do rzeczywistości. Musiał pewnie zauważyć, że od jakiegoś czasu nad czymś uciążliwie myślę. Jego oczy nie pozwalają mi się wywinąć od odpowiedzi.
-Nic takiego. Nie będę zawracała ci głowy.
-Twoje zmartwienia są moimi- jego zaniepokojone spojrzenie nie daje mi spokoju. Tym bardziej, gdy całuje mnie w czoło moje usta same chcą mu wszystko powiedzieć.
-W szpitalu, kiedy poszedłeś do lekarza zobaczyć, co z tymi siniakami do sali weszła mama. Myślałam, że to będzie zwykła rozmowa, ale ona ni stąd, ni zowąd zapytała mnie, czy jesteśmy pewni, że będziemy odpowiedzialnymi rodzicami. Dziwne, nie sądzisz?- wyjaśniam, spoglądając mu w oczy. Marszczy tylko brwi, mocniej mnie przytulając.
-A ty, co jej odpowiedziałaś?
-Że to jest nasza sprawa, no i może trochę jej wypomniałam, jak postąpiła ze mną i Prim po śmierci taty. Przecież sobie poradzimy, prawda?
-Oczywiście, że tak. Nawet nie wiesz, jakim czynisz mnie szczęśliwym- gdy wspomina o dziecku, niemal zauważam, jak jego oczy lśnią.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Że kiedy wyliczam dary od losu… was liczę podwójnie- wyjawia, całując mnie w czubek nosa- Tak w ogóle, to jak się czujesz?
-Bywało gorzej. Trochę mnie mdli, ale da się wytrzymać i…- dopiero teraz uświadamiam sobie, że rzeczywiście jest mi niedobrze.
-I co?- dopytuje się Peeta z troską w oczach.
-I mam wielką ochotę na czekoladowy budyń z bananami- odpowiadam z niekrytym uśmiechem na ustach. On mi wtóruje, przejeżdżając palcami po moim brzuchu.
-Może być truskawkowa galaretka z obiadu?
-No dobrze… Zjem wszystko, byle coś słodkiego- na samą myśl o słodkościach oblizuję usta.
-Zobaczę, co da się zrobić- mówi, jeszcze raz całuje moje czoło i wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samą z wszystkimi myślami, które dręczą mnie od paru dni.
***
Czekamy, aż Ceasar nas zapowie, a ja przygotowuję się na spotkanie z kamerami. Moja ręka wyszukuje dłoń Peety i zachłannie ją chwyta. Jej zimno momentalnie przenosi się na moją skórę. Chyba jeszcze nigdy nie czułam, żeby jego ciało było tak chłodne, ale w tej chwili jest to mało istotne. Teraz za kulisami jesteśmy całkiem sami, nie to co rok, czy dwa lata temu. Nienawistne, a czasem zazdrosne spojrzenia innych trybutów dało mi się we znaki. Na wspomnienie tamtych chwil bez opamiętania się wzdrygam, a nogi same zaczynają mi drżeć, przez co muszę bezzwłocznie usiąść.
-Coś ci jest?- Peeta, pobladły na twarzy siada obok mnie. Jego naglące spojrzenie oczekuje odpowiedzi, a ja tylko kręcę przecząco głową.
-To tylko stres- mówię cicho, a on otacza moje dłonie swoimi. 
-Jeśli chcesz, mogę odpowiadać na większość pytań.
-Dziękuję- uśmiecham się, całując przelotnie jego usta. Bliskość Peety jest dla mnie w tej chwili najlepszą podporą.
Gdy słyszę, jak Ceasar prosi nas na scenę, moje serce dobrowolnie zaczyna swoje szybsze bicie. Peeta delikatnie pociąga mnie za rękę, bym wstała i ofiaruje mi swoje ramię. Bez tego przewróciłabym się na samym środku sceny.
Opuszczamy pomieszczenie za sceną, a ja od razu słyszę gromkie krzyki i gwizdy. Lekko unoszę kąciki ust, ale mój wzrok traci ostrość, jakbym za chwilę miała zemdleć. Ceasar całuje moją dłoń, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem, po czym natychmiast siadam na fotelu. Myślę, że serce za chwilę dosłownie wyskoczy mi z piersi. Oddycham głęboko, by choć trochę się uspokoić. Peeta zajmuje miejsce obok mnie, a Ceasar na swoim fotelu, nadal z szerokim uśmiechem na ustach. W tym roku jego włosy przybrały limonowy kolor. Do barwy dobrał pasujący garnitur, ale i tak od samego nadmiaru makijażu jest mi niedobrze.
-Nasi słynni nieszczęśliwi kochankowie z Dwunastego Dystryktu! Choć teraz może już szczęśliwi- jego białe zęby aż kolą w oczy- Gromkie brawa dla nich, proszę!
Przez salę przechodzi gwar z nutą klaskania. Mam wrażenie, że za chwilę opadnę nieruchomo na fotel, więc bez zastanowienia wsuwam moją dłoń w Peety. Wzrokiem upewnia się, czy wszystko ze mną w porządku, a ja powoli zaczynam odzyskiwać ostrość widzenia.
-A więc powiedzcie, jak się między wami układa?- pierwsze pytanie pada w kierunku Peety, a przynajmniej tak mi się wydaje.
-Od ślubu, a może nawet przed, naprawdę wspaniale. Jej usta jeszcze nigdy nie były mi bliższe- odpowiada blondyn z niekrytym uśmiechem. Odwraca twarz do publiczności, która wybucha śmiechem. Czy naprawdę ta odpowiedź była taka zabawna?
Przed nami siedzą chyba setki Kapitolińczyków, oczywiście ubranych w najróżniejsze kolory tęczy, ale nie zauważam ani jednej kamery. Upewniam się jeszcze wzrokiem, rozglądając po sali. Marszczę brwi, gdy jednak to prawda. Na sali nie ma ani jednej kamery. Czyżby Kapitol nie chciał, żeby wszyscy oglądali nasz wywiad? Przecież to wielka atrakcja dla takich ludzi, jak oni. Nie potrafią przeżyć dnia bez plotki na czyjś temat, a tym bardziej nieszczęśliwych kochanków z Dwunastki.
-Widzę, że niedługo rodzina Mellarków się powiększy, mam rację?- głos Ceasara sprowadza mnie na ziemię. Zakłopotanym wzrokiem spoglądam na niego, a on oczekuje odpowiedzi.
-Tak, ja i Peeta spodziewamy się dziecka- wyjaśniam z szerokim uśmiechem na ustach. Prowadzący klaszcze w dłonie, a caluteńka sala mu wtóruje. Zewsząd da się słyszeć przeciągliwe wzdychania.
-Wreszcie możecie być prawdziwą rodziną, ale Katniss, jak poradziliście sobie ze stratą pierwszego dziecka?- no tak, wymyślona ciąża nadal jest w ich pamięci. Udaję, że mina mi rzędnie na samo wspomnienie o niej. Bo tak w rzeczywistości powinno być, prawda? Otwieram buzię, by coś odpowiedzieć, ale po chwili zrezygnowana ją zamykam, spoglądając prosząco na Peetę.
-Cóż, z początku nie mogliśmy pogodzić się ze stratą dziecka, ale to nie nasza wina. Oczywiście Katniss się o wszystko obwiniała, ale przecież to przez Ćwierćwiecze Poskromienia i rebelię. Za to teraz los może wynagrodzić nam tą okropną stratę- Peeta mówi wszystko płynnie, a do tego na jego twarzy pojawia się niekryty smutek. Na koniec mocniej ściska moją dłoń.
-Peeta, powiedz mi, jak zareagowałeś na wieść o drugim dziecku?
-Byłem oczywiście zaskoczony, ale też wniebowzięty. Wiem, że razem z Katniss będziemy jak najlepszymi rodzicami dla naszego dziecka, bo cóż może być piękniejszego, niż dostać życie i dać je komuś innemu? Rodzina, największe bogactwo,  które nic nie kosztuje, a oddalibyśmy za nią wszystko…- zawsze wiedziałam, że Peeta ma dar mówienia, ale to, co powiedział przed chwilą dosłownie wbiło mnie w fotel. Mimowolnie w moich oczach pojawiają się łzy. Chociaż w myślach nakazuję im, aby z nich nie wypływały one i tak robią swoje i ściekają po moich policzkach. Peeta naprawdę tak myśli? Czy może to znowu gra na uczuciach Kapitolińczyków? Od razu odrzucam od siebie tą myśl. Wierzę, że on mówi, to co siedzi mu w głębi serca, ale ubiera to w tak piękne słowa, że czym prędzej znów muszę osuszyć policzki palcami. Na koniec przypieczętowuje swoje słowa pocałunkiem, złożonym na moich ustach. Zewsząd dobiega nas jeszcze większy zachwyt, ale w tej chwili tylko skupiam się na jego wargach. Nic innego nie istnieje. Żadna sala wypełniona po brzegi kolorowymi mieszkańcami. Nie ma Ceasara, a my jesteśmy w swoim własnym świecie.
Nagle na scenę wchodzi dwójka mężczyzn, ubranych w białe stroje. Nawet bez pokazywania twarzy potrafię ich rozpoznać. To Strażnicy Pokoju. Tylko, co oni tutaj robią?
Ceasar nie jest pewien, co w takiej sytuacji powinien zrobić, więc tylko otwiera usta i je zamyka, wstając z fotela. Razem z Peetą idziemy za jego przykładem. Blondyn staje przede mną, oddzielając mnie od Strażników, a ja zaczynam dobrowolnie dygotać. Skoro tu przyszli muszą coś od nas chcieć.
-Panna Mellark? Pójdzie pani z nami- mówi jeden ze Strażników, wyciągając mnie za ramię ze sceny. Z początku się opieram, ale później Peeta nas ponownie rozdziela.
-Ona nigdzie nie pójdzie, a jak już to ze mną- chłodny głos chłopaka niepokoi mężczyzn.
-Ale mamy tutaj wywiad. Nie mogą panowie przyjść trochę później?- zakłopotany Ceasar staje tuż obok nas, zaciągając mnie z powrotem na fotel, lecz Strażnicy jeszcze nie skończyli.
-O co chodzi?- pytam zniecierpliwiona.
-Musi pani złożyć zeznania do sytuacji z Rory’m Hawthorn’em. Bezzwłocznie udamy się do Pałacu Prezydenckiego.
Czuję, jak nogi dosłownie uginają się pode mną. Kurczowo przytrzymuję się Peety, żeby tylko nie upaść. Musimy złożyć te zeznania, bo wiem, że ze Strażnikami Pokoju się nie zadziera. Nie dadzą nam spokoju. Może też uda mi się wskórać coś, żeby złapali w końcu Gale’a. Przecież stanowi dla mnie śmiertelne zagrożenie. I nie tylko dla mnie.
Na sali roznoszą się okrzyki niezadowolenia. Parę osób próbuje nas powstrzymać, żeby dokończyć wywiad, ale sprawa z Rory’m jest w tej chwili ważniejsza. Żegnam się z Ceasarem, a on szepcze do mnie ciche „powodzenia”. Pomimo tego już wiem, że tej nocy nie będę spać spokojnie… 


5 komentarzy:

  1. Notatka SUPER!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejku, ty to zawsze umiesz mnie zaskoczyć! Niesamowita notka, czekam na więcej!
    Pozdrawiam, ściskam, całuję itd.. XD
    PureBlood <3

    OdpowiedzUsuń
  3. dziewczyno WYMIATASZ !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cud, miód *.* Jeden z najlepszych blogów 4ever ;)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)