poniedziałek, 4 sierpnia 2014

5. "Nie wszystko stracone"



Spuszczam głowę, zamykając oczy. Nie mogę nic powiedzieć. Czuję ucisk w gardle i ukłucie w sercu. Po co on tutaj wrócił? Żeby jeszcze bardziej pogrążyć mnie w rozpaczy? Chcę wiedzieć, czy jeszcze coś dla niego znaczę. Czy coś do mnie w ogóle czuje. Tyle pytań równocześnie ciska mi się na usta, a tymczasem tylko stoję ze zwieszoną głową.
-Widzę, że już zdążyliście się przywitać-Haymitch na szczęście przerywa tą niezręczną ciszę.
-Haymitch, możesz pozwolić na chwilkę-pytam, wskazując głową kuchnię, a głos mi się załamuje. Wychodzimy z pokoju, zostawiając w nim Peetę.
-Co on tu robi?!- szepczę, najciszej jak potrafię.
-Żeby napisać książkę chyba musimy też z nim współpracować, nie sądzisz? Więc zadzwoniłem do niego dziś rano i bez zastanowienia przyjechał-mówi, wzruszając tylko ramionami i kierując się z powrotem do salonu-To co? Zabieramy się za pisanie?- pyta ochoczo, klaszcząc w dłonie i siadając przy stole. Wychodzę z kuchni z rękoma skrzyżowanymi na piersi i siadam koło Haymitcha. Peeta natomiast zajmuje miejsce naprzeciwko mnie.
Tak bardzo chciałabym wstać, podbiec i się do niego przytulić… poczuć znów smak jego ust… W głębi duszy cieszę się, że przyjechał. Myślałam, że zostanę tu sama… na zawsze…
Zabieramy się za pisanie, to znaczy Peeta się zabiera, bo tylko on ma najładniejszy charakter pisma. Haymitch mu dyktuje, a ja podaję pojedyncze pomysły, jak to wszystko ubrać w słowa. Z początku nam nie wychodzi, ale później idzie o wiele lepiej.
Dochodzi godzina 23.00, a my nadal wzmagamy się z książką. Opieram głowę na dłoniach i walczę ze snem. Wczorajszej nocy nie mogłam zasnąć, ale w końcu mi się to udało. W rezultacie muszę teraz raz na jakiś czas przecierać dłońmi twarz.
Wpatruję się w Peetę, który coś kreśli na papierze. Nie słucham już, co mu dyktuje Haymitch. Skupiam się raczej na jego niebieskich, jak niebo oczach. W gruncie rzeczy prawie się nie zmienił, z wyjątkiem paru blizn, które zostały mu po torturach. Gdy na mnie spojrzy od razu odwracam wzrok. Nie chcę, aby robił sobie nadzieje… Chociaż tak bardzo chciałabym ostatni raz dotknąć jego warg… Ostatni raz spleść nasze ręce… Spędzić z nim każdą następną chwilę w moim życiu… Tak bardzo…
Budzę się następnego ranka we własnym łóżku. Gdzie jest Haymitch i Peeta? Czyżby jego powrót był moim kolejnym snem? Jeśli tak to nie chcę się już budzić… A co z książką? Przecież przed chwilą ją pisaliśmy. Już nic nie rozumiem…
Choć jest dopiero około 7.15 szybko się ubieram i pukam do drzwi Haymitcha. Z początku nikt nie otwiera, ale po chwili słyszę ociężałe kroki.
-Oh, to ty Katniss… myślałem, że Peeta…- wita mnie niezbyt entuzjastycznie, drapiąc się po głowie.
-A więc jednak! Peeta naprawdę tu jest! To nie był tylko sen!- krzyczę, rzucając się Haymitchowi na szyję.
-Ciszej, chyba nie chcesz obudzić co najmniej połowy Dystryktu… normalni ludzie jeszcze o tej porze śpią, a mówiąc „normalni” mam na myśli siebie.
-Haymitch, poczekaj… wczoraj pisaliśmy książkę? Co się później stało? Nie za bardzo pamiętam, a teraz obudziłam się we własnym łóżku…
-Siadaj-zaprasza mnie gestem do środka, co niezmiernie mi ulżyło, bo zaczynałam powoli przymarzać do podłogi na ganku.
-No, więc?
-No, więc, jak sama się domyślasz zasnęłaś, a potem chciałem cię obudzić, ale Peeta mnie powstrzymał. Wziął cię na ręce i zaniósł do twojego domu. Pierwszy raz widziałem, żeby ktoś był aż tak delikatny. Nie wiem, jak ty, ale ja myślę, że on wciąż do ciebie coś czuje…
-Czekaj, czekaj… Peeta wziął mnie na ręce? Do domu?!-nie mogę w to uwierzyć… Przecież wczoraj za wszelką cenę chciał mnie unikać. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Czyli jednak nie wszystko stracone…
Zrywam się z kanapy i wybiegam z domu Haymitcha.
-Hej, a ty gdzie lecisz?!-krzyczy za mną.
-Muszę z nim czym prędzej porozmawiać!
Może on nadal mnie kocha… Ale to do niego wprost niepodobne. Po tym, co mu zrobili w Kapitolu bał się mnie nawet dotknąć… Może tamte wspomnienia zniknęły? Może już nie uważa mnie za zmiecha?
Pukam do jego drzwi, ale co ja mu powiem? Z początku nikt nie otwiera. Pukam jeszcze raz. Cisza. Chyba go nie ma… W takim razie gdzie może być o tak wczesnej porze? No, tak piekarnia… Czym prędzej tam biegnę, ale po nim ani śladu. No, trudno… jak wróci to mu podziękuję.
 Tymczasem wracam do domu po łuk ze strzałami i wybieram się na małe polowanie. Zmierzam w kierunku płotu, oddzielającego Dystrykt od lasu. Jak dobrze móc znów poczuć ten znajomy zapach… Usłyszeć śpiewy Kosogłosów… Gwiżdżę piosenkę Rue, którą mnie nauczyła podczas 74 Głodowych Igrzysk. Wszystkie ptaki momentalnie za mną powtarzają.
Przypominam sobie dzień Dożynek. Dzień, w którym zostałam wylosowana do 74 Głodowych Igrzysk. Właściwie to nie ja zostałam wylosowana, tylko moja siostra… Zgłosiłam się za nią, żeby za wszelką cenę ją chronić. Nie udało mi się… Nie ochroniłam jej… Czuję ukłucie w sercu i czym prędzej sięgam po strzałę, naciągam cięciwę i celuję w zająca, który na chwilkę wyłonił się z krzaków. A co jeśli ten zwierzak miał rodzinę… Miał siostrę, tak jak ja, a przez czyjąś głupotę został pozbawiony życia… Zupełnie jak Prim.
Podchodzę powoli w stronę zająca, który w oko ma wbitą strzałę.
-Przepraszam…- szepczę, podnosząc go z ziemi. Jest taki mały i milutki w dotyku. Pierwszy raz zaczynam żałować, że zabiłam jakieś zwierzę. Owszem, w dzieciństwie też mi się to zdarzało. „Nie, tatku… Proszę, nie zabijaj tej sarenki”, przypominają mi się moje własne słowa, kiedy to z tatą chodziłam na polowania.
Postanawiam już dziś nikogo nie zabić, chociaż się postaram. Idę w kierunku płotu, a Kosogłosy nadal ćwierkają melodię Rue. Pewnie Prim się już z nią zaprzyjaźniła, jeżeli w ogóle można myśleć o ich spotkaniu… ale muszę wierzyć, że tak jest… muszę…
Nagle przechodzą mnie dreszcze. Takie niekontrolowane dreszcze. Jakby za chwilę miało się stać coś złego. Rozglądam się wokół siebie i orientuję się, że Kosogłosy przestały śpiewać. Spoglądam w górę i widzę je. Siedzą na drzewach, złowieszczo wpatrując się we mnie. Moje tętno przyspiesza, wiem że coś jest nie tak. Stoję tylko jak słup soli, nadal na nie spoglądając. Jeśli zacznę uciekać, one z pewnością będą mnie gonić. Przecież mam łuk, ale za to tylko kilka strzał. Nie uda mi się wszystkich zestrzelić. Myśli gwałtownie przelatują mi przez głowę. Jestem zaledwie kilkanaście metrów od płotu. Może uda mi się uciec? 
Wtem słyszę krzyki Rue. Woła mnie o pomoc. Następnie Finnicka, Cinny, Annie, Mags i na końcu Prim. Znów to samo… Ta sama scena, jak podczas 75 Głodowych Igrzysk, tyle że tam krzyczała tylko Prim.
Nie mogę znieść tych wrzasków. Obracam się dookoła. Wiem, że jeśli zastrzelę chociaż jednego krzyki i tak nie umilkną. Rzucam się do ucieczki, a Kosogłosy za mną. Latają dookoła mnie, ciągnąc za włosy, drapiąc pazurami i szczypając dziobami. Teraz to ja krzyczę… krzyczę o pomoc. Potykam się o własne nogi, raz za razem się przewracając. Ptaki tylko korzystają z okazji, by szybciej mnie dopaść. Tracę siły… Padam na twarz i widzę jakby za mgłą…
Widzę kogoś… Idzie w kierunku Ćwieku. Powoli się podnoszę, choć Kosogłosy mi to utrudniają.
-Peeta!- wrzeszczę na całe gardło, czołgając się w stronę płotu. Ptaki znów mnie okrążają, raniąc raz za razem- Peeta! Błagam! Ratuj!- znów krzyczę, a on mnie zauważa. Zaczyna do mnie biec. Próbuję się podnieść, zmierzając w kierunku płotu. Jeszcze tylko trochę… Dasz radę, Katniss… Peeta jest już coraz bliżej… Za chwilkę będziesz bezpieczna…
W tej chwili słyszę brzęczenie, jakby tysiąca os… Może oprócz ptaków one także mnie gonią? Przyspieszam i jestem już tuż, tuż od płotu.
-Katniss, nie podchodź! Stop! Katniss!- krzyczy Peeta po drugiej stronie, ale jest już za późno. Dotykam dłonią drutu, krzyczę z bólu i padam na ziemię. Ostatnie, co widzę to Peeta, który próbuje się do mnie dostać… 

niedziela, 3 sierpnia 2014

4. "Jednak mnie nie zostawił..."



 Budzę się w chłodny, deszczowy poranek. Krople cicho uderzają o dach, dając mi do zrozumienia, że pora wstawać. Minął już dokładnie miesiąc od mojego powrotu z Kapitolu, a każdy kolejny dzień nie koi mojego bólu po zdarzeniach, które zostawiły blizny w mojej pamięci… Wręcz przeciwnie. Coraz bardziej cierpię. I to w dodatku w samotności. No, może Haymitch raz na jakiś czas przyjdzie w odwiedziny. A bez tego moim jednym towarzyszem jest Jaskier.
Blizny na moich nadgarstkach już prawie się zagoiły. W końcu coś obiecałam Haymitchowi w zamian przesunięcia wywiadu z Ceasarem. W ostateczności w ogóle z niego zrezygnował, uznając, że jeszcze nie jestem gotowa. To i dla mnie lepiej. Nie będę musiała opowiadać o moich uczuciach, bólach, cierpieniach, wspomnieniach… bo kogo to w sumie interesuje? Dystrykty? Kapitol? Nie wydaje mi się…
Biorę szybki, zimny prysznic, ubieram się i splatam włosy w tradycyjny warkocz. Odgrzewam wczorajszego zająca, którego schwytałam na ostatnim polowaniu i delektuję się posiłkiem. Co prawda nie jest tak smaczny, jak w kuchni mamy, ale doceniam to co mam. Resztki zostawiam Jaskrowi, który jak zwykle wyleguje się na kanapie w salonie.
Biorę łuk ze strzałami i idę na polowanie, jak każdego dnia. Tylko tak mogę rozproszyć moje uporczywe myśli.
Jest połowa października i robi się coraz chłodniej. Liście stopniowo przybierają pomarańczową barwę. Pomarańczowy… ulubiony kolor Peety. Nie widziałam go już dobre kilka miesięcy. Czy możliwe, że o mnie zapomniał? Może już dla niego nic nie znaczę? W końcu po tym, co mu zrobili w Kapitolu jestem jego wrogiem… Może to i dobrze, że jesteśmy tak daleko od siebie… Nasze spojrzenia nigdy się nie spotkają, ręce nie dotkną, a usta nie splotą w namiętnym pocałunku… Co ja gadam? Bardzo chciałabym go chociaż zobaczyć. Wiedzieć, że jeszcze o mnie czasami myśli, że tęskni, tak bardzo jak ja…
Zmierzam w kierunku płotu, odgradzającego las. Jeszcze za panowania Snowa był pod napięciem, ale teraz jest to mało możliwe.
12 Dystrykt powoli wraca do życia. Coraz więcej ludzi przyjeżdża z Kapitolu, by tu zamieszkać. Niektóre budynki zostały nawet odbudowane. W sumie to dobrze, że będą tu także inni ludzie niż tylko ja i Haymitch.
Przechodzę koło ruin piekarni rodziny Peety. Nic po niej nie pozostało. Na ziemi leży jedynie szyld z napisem „Mellark Bakery”. Musieli mieć okropną śmierć… Mama, tata, bracia Peety… wszyscy nie żyją. I znów z mojej winy. Schylam głowę, pozwalając by łza spłynęła mi po policzku.
-Katniss-ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Odwracam się, a za moimi plecami stoi Śliska Sae.
-Sae, wróciłaś-mówię i znów płaczę. Ona bez słowa mnie przytula. Jak to dobrze, że jednak ktoś o mnie nie zapomniał.
-Już dobrze, dziecko. Już dobrze-szepcze, głaszcząc mnie po włosach.
-Sae, może pójdziemy do mnie? Upolowałam wczoraj zająca i nie mam co z nim zrobić-mówię, a głos lekko mi się załamuje-Jakoś ostatnimi czasy rzadko kto mnie odwiedza.
-Oczywiście, skarbie. Co tylko zechcesz-staruszka puszcza do mnie oko, a ja zdobywam się na lekki uśmiech.
Siadam razem z nią w salonie, podając herbatę.
-No to opowiadaj. Co tam u ciebie?- zagaduje mnie, popijając napój.
-Wróciłam jakiś miesiąc temu z Haymitchem i nadal nie mogę się pozbierać. Nie wiem… nie wiem co się stało z tamtą dawną Katniss…- wzdycham, wbijając wzrok w podłogę.
-A gdzie Prim? Przyjechała z tobą?- pyta, rozglądając się po pokoju.
-Sae, to ty nic nie wiesz?- kręci tylko głową w odpowiedzi- Prim… ona…- biorę głęboki oddech-Ona… nie żyje…- wybucham niekontrolowanym płaczem, a staruszka bez zastanowienia mnie przytula.
-Katniss… tak mi przykro- szepcze, ściskając mnie jeszcze mocniej.
-Nie ochroniłam jej... Nie mogłam… Nie umiałam… Dlaczego życie musi być takie okrutne?! Dlaczego?! Minął już dokładnie miesiąc od mojego przyjazdu, a z dnia na dzień jest coraz gorzej!- wstaję z kanapy, chwytam wazon ze stołu i ciskam nim w ścianę- Dlaczego muszę tak cierpieć?! Dlaczego ten ból nie chce minąć?! Dlaczego?!- próbuję się uspokoić, więc siadam z powrotem na kanapie, chowając twarz w dłoniach.
-Tak to już jest z bólem… domaga się byśmy go odczuwali- mówi i przysuwa się bliżej mnie- Posłuchaj, Katniss. Ona wie, że robiłaś wszystko co w twojej mocy, by ją ochronić. Była twoim największym skarbem, o który się troszczyłaś bardziej niż o siebie samą i z pewnością nie ma ci za złe, że nie zdążyłaś jej uratować. Ona z tobą jest i nigdy o tym nie zapominaj. Zapewne teraz jest szczęśliwa. Uwierz mi.
-Dziękuję ci, Sae- wycieram rękawem policzki- tylko dlaczego to tak boli…? Chciałabym jej chociaż powiedzieć, jak bardzo ją kocham…
-To jej to powiedz. Ona z pewnością cię usłyszy. Chociaż nie musisz tego robić, bo na pewno to wie.
Pomimo łez unoszę kąciki ust. Muszę wierzyć, że tak jest. Prędzej, czy później się z nią spotkam…
Dalsza część dnia upływa nam nieco milej. Upiekłyśmy zająca, a Sae pokazała mi jak go dobrze przyprawić. Rzeczywiście, okazał się wyśmienity. W końcu Sae jest wytrawną kucharką. Zaoferowała mi nawet parę lekcji. W gruncie rzeczy nie jestem rewelacyjna w kuchni.
-No, cóż. Będę się powoli zbierać. Robi się późno- staruszka, zerknęła na zegarek. Rzeczywiście, dochodziła 18.00, a o tej porze roku już całkiem się ściemniało.
-Jeszcze raz ci dziękuję, Sae- przytulam ją na pożegnanie- Za wszystko.
-Trzymaj się, Katniss. Przykro mi z powodu Prim…
-Mieszkasz tu niedaleko?- szybko zmieniam temat, unikając kolejnego wylewu łez. Nie chciałabym mieć następnej nieprzespanej nocy…
-Zgadza się. Parę budynków dalej- znów puszcza do mnie oko- Dobranoc.
-Dobranoc- odpowiadam i zamykam drzwi. Bardzo lubię Śliską Sae. Pamiętam, jak zawsze chodziłam do niej z tatą na zupę. Później chodziłam do niej sama… a wkrótce z Prim. Zawsze była dla mnie ciepła i czuła. Bardzo jestem jej wdzięczna za dzisiejszy dzień. W szczególności, że znów zaczęłam zadręczać się myślami o Prim…
Wracam do salonu, by dopić herbatę, gdy nagle dzwoni telefon. Pewnie mama. Nie rozmawiałam z nią od powrotu z Kapitolu.
-Tak? Słucham?- odbieram.
-Witaj, skarbie- to Haymitch. Po co dzwoni o tej godzinie? Zwykle wszystkie ważne sprawy załatwiamy rano- Mam świetny pomysł.
-A mianowicie?- siadam w fotelu, popijając herbatę.
-Może byśmy napisali książkę? No, wiesz… taką o Igrzyskach, Rebelii, walce z Kapitolem. Co ty na to? Głównie dla przyszłych pokoleń, żeby nasz trud się nie zmarnował.
-Rzeczywiście. To nawet może wypalić… Okay, zgadzam się.
-W porządku. Mogłabyś do mnie za chwilę wpaść?
-No, dobra- odpowiadam z nutą niechęci w głosie-Będę za minutę- odkładam słuchawkę i wychodzę, kierując się w stronę jego domu. Mieszkamy praktycznie parę metrów od siebie.
Pukam do drzwi.
-Witaj-mówi i chyba jest całkiem trzeźwy, co mnie niezmiernie dziwi- Już mam wszystko obmyślone. Od czego zaczniemy i na czym skończymy. Mówię ci, ten pomysł musi wypalić… Wejdź- zaprasza mnie do środka machnięciem ręki-Rozgość się, a ja pójdę po coś do picia.
Siadam na kanapie, rozglądając się po pokoju. Dużo się tu zmieniło. Nie czuć już alkoholu, nie ma bałaganu i brudu. Wręcz przeciwnie, jest czysto i zadbanie, co do Haymitcha jest kompletnie nie podobne. Na stole zauważam porozkładane już kartki papieru i parę długopisów. Może dzięki książce rozproszę myśli…
Nagle zrywam się z kanapy, jak oparzona, patrząc, jak ktoś wychodzi z sąsiedniego pokoju. Stoję, jak wryta z lekko otwartymi ustami, nie mogąc zrobić jakiegokolwiek ruchu. Co on tutaj robi? Przecież miał tam zostać…
-Witaj, Katniss- nasze spojrzenia spotykają się. Na dźwięk jego głosu czuję napływającą falę ciepła, wypełniającą moje ciało. To prawda, przyjechał. Jednak mnie nie zostawił…
-Peeta…- szepczę, a łza spływa mi po policzku… 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nawet nie wiecie, jak wasze komentarze zmotywowały mnie do pisania ;3 Dziękuję, że ktoś to w ogóle czyta <3


sobota, 2 sierpnia 2014

3. "Bolesne wspomnienia"



Budzę się w nocy. Wczoraj po tym płaczu musiałam zasnąć… i to pod drzwiami. Rozglądam się po pokoju, włączając światła. Wraz z pstryknięciem włącznika wszystkie wspomnienia ożywają. Tam, na fotelu, przy kominku siedziała Prim z Jaskrem na kolanach, a tam mama. Tu z siostrą robiłyśmy wianki z prymulek, a tam mama nadepnęła kotu na ogon. Pomimo bólu, który wypełnia mnie całą lekko się uśmiecham.
Biorę bagaże i idę na górne piętro, gdzie był mój pokój. Otwieram drzwi i zastaję go w idealnym stanie. Wzdycham i kładę walizki obok łóżka. Zauważam postawioną na toaletce białą różę w wazoniku. Podchodzę bliżej niej i znów czuję woń krwi. Wiem, że jest od Snowa… od tego podłego drania! Jak śmiał znów przyjechać do mojego domu?!
Czuję, jak wzbiera się we mnie złość. Biorę wazon i ciskam nim w ścianę. Znów płaczę, chociaż tak bardzo nie chcę… „Katniss, przestań… chyba nie będziesz ryczeć z powodu jakiejś głupiej róży?”-myślę. Nie, nie będę. Nie dam mu tej satysfakcji…
Siadam na łóżku, podpierając głowę na rękach, a łzy dobrowolnie spływają mi po policzkach. Jak tak będzie wyglądać mój każdy dzień to z pewnością się nie pozbieram…
Zabieram się za rozpakowywanie rzeczy. Najpierw ubrania. Stopniowo układam je w szafie. Potem wyciągam zdjęcie taty, oprawione w ramkę i stawiam na kominku w salonie. To samo robię z fotografią Prim i mamy. Rozpalam ogień i nagle słyszę cichy pomruk, gdzieś za mną.
-Czego tu szukasz, sierściuchu?- zwracam się do Jaskra z pogardą, a on tylko syczy w odpowiedzi-Myślałam, że nie żyjesz. Mniejsza z tym… Jej już nie ma…- mówię i siadam w fotelu, wpatrując się w zdjęcie Prim. Ładna, uśmiechnięta, szczęśliwa... Chciałabym móc ją teraz zobaczyć, porozmawiać, przytulić, ochronić przed złem, które tak szerzy się na tym świecie…
Jaskier wskakuje na kanapę, uważnie mi się przyglądając. Postanawiam zaopiekować się nim, ale nie robię tego dla niego, tylko dla Prim. Ona tego by chciała… Chociaż to mogę dla niej zrobić…
Wracam do pokoju, by dokończyć rozpakowywanie. Wyjmuję zielnik z rysunkami Peety. Siadam na łóżku i przeglądam namalowane przez niego rośliny. Pamiętam ten dzień, gdy w nim malował. Było przy tym śmiechu co niemiara… Przejeżdżam palcem po rysunku, usiłując przypomnieć sobie tą chwilę… Później wkładam go ostrożnie do szuflady, wycierając rękawem policzki. Następnie wisiorek. Ten sam, który Peeta podarował mi na plaży podczas 75 Głodowych Igrzysk. Mile wracam do tamtych chwil… Negocjowaliśmy wtedy, bez którego z nas będzie żyło się łatwiej. Oczywiście nie doszliśmy do porozumienia. „Jeśli umrzesz, a ja przeżyję, w 12 Dystrykcie nie będzie dla mnie życia, bo ty jesteś całym moim życiem”- przypominam sobie słowa Peety i tę noc, wypełnioną pocałunkami. Tak bardzo mi go brakuje…
Otwieram wisiorek, w którego wnętrzu są trzy zdjęcia: Prim, mamy i Gale’a. Gale… Mój przyjaciel… Były przyjaciel. Zabił mi siostrę, a teraz wyniósł się do 2 Dystryktu. Nie wiem, co mam o nim myśleć. Nie daruję mu tego, nigdy.
Zamykam wisiorek i odkładam go na nocną szafkę obok łóżka razem z perłą.
Po jakichś dwudziestu minutach kończę rozpakowywanie. Kieruję się na balkon, gdzie wygodnie siadam na krześle. Patrzę na 12 Dystrykt. Tam chodziłam do szkoły, tam na polowania z Gale’m, a tam kupiłam kozę dla Prim… Po wszystkim nie pozostało ani śladu…
Wzdycham tylko i opieram głowę, spoglądając w niebo. Gwiazdy magicznie błyszczą w świetle Księżyca. Myślę o siostrze… ona gdzieś tam jest… razem z Rue, Finnickiem, Mags, Cinną…
-Tak bardzo za wami tęsknię…- szepczę i schylam głowę, by łzy spłynęły mi po policzkach. Znów czuję wiatr… Wiem, że mnie słyszą… i o mnie nie zapomną, tak jak ja nie zapomnę o nich… nigdy. Zawsze będą w moich sercach… na zawsze…

piątek, 1 sierpnia 2014

2. "Dlaczego...?"

Hejka! <3
Okay, więc postanowiłam, że będę dodawać rozdziały codziennie, oczywiście jeśli zdążę się wyrobić ;3
A teraz zapraszam do czytania i komentowania ;*



-Katniss! Katniss, obudź się!- czyjś głos wyrywa mnie ze snu. Powoli otwieram oczy. To Haymitch, jak zwykle upity, ale nie tak jak normalnie. Pod słowem „normalnie” mam na myśli leżenie cały dzień z głową na stole obok pełnej szklanki bimbru. No, może nie do końca pełnej.

-Już jesteśmy?- przecieram oczy, a z moich ust wydobywa się nieopanowany jęk. Zupełnie zapomniałam o pokaleczonych nadgarstkach i dłoniach. Próbuję ukryć ten fakt przed Haymitchem, ale on już zdążył coś zauważyć.

-Co to jest?!- chwyta mnie za rękę, co jeszcze potęguje ból. Próbuję się mu wyrwać, ale nic z tego-Pytam się: co to, do cholery jest?! Za trzy dni masz wywiad z Ceasarem! Jak ty się tam pokażesz z takimi nadgarstkami?!- w końcu zdołałam wyrwać się z jego uścisku, masując okrwawioną dłoń.

-Co? Jaki wywiad? Nie dam rady stanąć przed kamerami i opowiedzieć o tym wszystkim, co się zdarzyło!

-No trudno. Nie masz wyjścia. Już cię umówiłem.

-I tak tam nie pójdę! Nie zmusisz mnie!- wstaję z kanapy i biegnę do swojego przedziału. Siadam na łóżku, chwytając się za głowę. Nie pójdę tam. Nie ma nawet mowy. Jak on może podejmować za mnie jakiekolwiek decyzje? Nie ma prawa!

Nagle orientuję się, że nie mam przy sobie perły. Gwałtownie wstaję i przeszukuję wszystkie kieszenie w szlafroku. Nie ma jej! Szukam pod łóżkiem, w szafce, w łazience, gdzie nadal na podłodze znajdują się odłamki szkła i moja krew. Nigdzie jej nie ma! Ostatni prezent od Peety tak po prostu zgubiłam…

Wychodzę z przedziału, kierując się w stronę sofy, gdzie spałam tej nocy. Haymitch na szczęście chyba wrócił do siebie. Chcę uniknąć dalszych kazań na temat, jak powinnam żyć.

Poszukiwania zaczynam pod sofą. Nie ma. Pod stolikiem, nie ma. Między poduszkami, nie ma. Gdzie ona może być? Siadam zrezygnowana na kanapie, podkurczając nogi. Perła… jak ja mogłam…?

-Tego szukałaś?- odwracam się. Haymitch obraca ją w palcach z figlarnym uśmieszkiem na twarzy. Otwieram tylko usta, by coś powiedzieć, ale zrywam się z sofy i podbiegam do niego.

-Haymitch, dziękuję- mówię, zaciskając perłę w ręce. Boże, jak to dobrze, że się nie zgubiła!- Gdzie była?

-Wziąłem ją, jak jeszcze spałaś- oznajmia- Musisz za nim tęsknić, co?

Uśmiech momentalnie znika mi z twarzy, a do oczu napływają łzy.

-Nie mówmy o tym, dobra?- odwracam się i siadam z powrotem na kanapie.

-Czasem dobrze jest się komuś zwierzyć, aby później było lżej- dosiada się koło mnie. Myślałam, że Haymitch potrafi zwierzać się tylko do swojej butelki.

-Ja już tak dłużej nie mogę… Nie potrafię… Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie…- wybucham nieopanowanym płaczem, zakrywając twarz dłońmi.

-I dlatego się tniesz?- pyta, przyglądając się moim nadgarstkom.

-A co innego mi pozostało? Tylko tak mogę się ukarać, za wszystkie krzywdy, których byłam powodem...

-Nie możesz myśleć w ten sposób. Przecież wygraliśmy. Nie ma już Snowa, nie ma Igrzysk. Jesteśmy wolni- klepie mnie pokrzepiająco po plecach- Wiem, że nie jest ci łatwo, ale musisz być silna. Musisz wziąć się w garść. Przesunę ten wywiad z Ceasarem na za tydzień, ale musisz mi obiecać, że przestaniesz się ciąć.

-Okay, obiecuję- wycieram rękawem łzy, a on mnie przytula i wychodzi z przedziału.

-Haymitch-zatrzymuję go w progu- kiedy dojedziemy?

-Mniej, więcej za jakieś pół godziny. Spakuj się już.

Jeszcze pół godziny i będę musiała stawić czoło moim wspomnieniom. Moim koszmarom. Na samą myśl ściska mnie w żołądku i gardle. Nie wiem, jak ja tam będę mogła żyć…

Wstaję, by spakować wszystkie rzeczy. Po jakichś dziesięciu minutach orientuję się, że przecież jestem w szlafroku. Wyjmuję obojętnie jakie rzeczy i wchodzę do łazienki. Nie splatam włosów, zostawiam rozpuszczone. Padło na strój, który miałam podczas 75 Dożynek. No, trudno. Na koniec wpinam broszkę z Kosogłosem. Przystaję na chwilkę przed lustrem, tym razem w sypialni, gdyż to w łazience jest doszczętnie rozbite. Trochę się zmieniłam przez te 2 lata. Blizny na twarzy, podkrążone oczy… Nie jestem już taka sama, jak wcześniej. Zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz.

Zerkam na broszkę z Kosogłosem. Wiąże się z nią tyle wspomnień… zarówno tych dobrych, jak i złych… To ona stała się symbolem Rebelii, a dzięki niej ja także. Przypominam sobie, że to Madge, córka burmistrza dwunastki mi ją podarowała. Bez niej zapewne poszłabym w zapomnienie.

-Dziękuję, Madge- szepczę, w nadziei, że mnie usłyszy. Dziewczyna zginęła najprawdopodobniej podczas bombardowania 12 Dystryktu. I kolejna osoba do listy ludzi, którzy nie żyją z mojej winy.

Nagle pociąg gwałtownie się zatrzymuje, a ja padam całym ciężarem na ścianę. Chyba już dojechaliśmy. Biorę walizki, torby i już mam wyjść z przedziału, gdy się zatrzymuję i wracam do łazienki.

-Może się kiedyś przydać- szepczę, podnosząc kawałek lustra i chowając go do kieszeni obok perły.

-Haymitch, dojechaliśmy- pukam do jego przedziału. Wychodzi po paru sekundach z jedną walizką, co mnie niezmiernie dziwi.

-Pomóc ci?- pyta, ale tylko przecząco kręcę głową, przygotowując się do wysiadki z pociągu.

-Boję się…- szepczę.

-Wiem, ale tak jak mówiłem, musisz być silna- mówi i kładzie mi rękę na ramieniu. Choć chcę powstrzymać się od płaczu, nie mogę. Znów samotna łza spływa mi po policzku.

Wtem drzwi pociągu się rozsuwają i przed moimi oczyma ukazuje się stacja. Ta sama stacja, na której stałam razem z Peetą po zwyciężeniu 74 Głodowych Igrzysk. Stoję, zamurowana, nie mogąc zrobić jakiegokolwiek ruchu. „Jeszcze raz? Dla widowni?”-przypominają mi się słowa Peety. Staliśmy tu. Razem. Teraz ja tu stoję. Sama.

Zimny podmuch wiatru dopiero wyrywa mnie z zadumy. Czuję, jak łzy spływają mi po policzkach. Wysiadam z pociągu, idąc w kierunku Wioski Zwycięzców. Nie zważam nawet na to, czy Haymitch także idzie w tym kierunku. Nie obchodzi mnie to. Chcę teraz zamknąć się w sobie i pocierpieć w samotności.

Mijam kolejne budynki, a raczej ruiny pozostałe po nich. Pustki. Wszędzie pustki. Nie ma żadnej żywej duszy. Jak ci wszyscy ludzie musieli cierpieć… Kobiety, dzieci… Wszyscy zginęli… z mojej winy!

Przyspieszam kroku. Teraz już biegnę do Wioski Zwycięzców. Ona jako jedyna przetrwała bombardowanie.  Zakrywam usta ręką, nadal płacząc.

Wchodzę po schodkach na ganek, szukając kluczy. Otwieram drzwi i czym prędzej je zamykam. Rzucam torby i walizki w kąt. Teraz wybucham potężnym płaczem. Opieram się o drzwi i powoli zsuwam na podłogę. Podkurczam nogi, zakrywając twarz dłońmi. Jakaś siła rozsadza mnie od środka. Dlaczego muszę tak cierpieć…?