poniedziałek, 4 sierpnia 2014

5. "Nie wszystko stracone"



Spuszczam głowę, zamykając oczy. Nie mogę nic powiedzieć. Czuję ucisk w gardle i ukłucie w sercu. Po co on tutaj wrócił? Żeby jeszcze bardziej pogrążyć mnie w rozpaczy? Chcę wiedzieć, czy jeszcze coś dla niego znaczę. Czy coś do mnie w ogóle czuje. Tyle pytań równocześnie ciska mi się na usta, a tymczasem tylko stoję ze zwieszoną głową.
-Widzę, że już zdążyliście się przywitać-Haymitch na szczęście przerywa tą niezręczną ciszę.
-Haymitch, możesz pozwolić na chwilkę-pytam, wskazując głową kuchnię, a głos mi się załamuje. Wychodzimy z pokoju, zostawiając w nim Peetę.
-Co on tu robi?!- szepczę, najciszej jak potrafię.
-Żeby napisać książkę chyba musimy też z nim współpracować, nie sądzisz? Więc zadzwoniłem do niego dziś rano i bez zastanowienia przyjechał-mówi, wzruszając tylko ramionami i kierując się z powrotem do salonu-To co? Zabieramy się za pisanie?- pyta ochoczo, klaszcząc w dłonie i siadając przy stole. Wychodzę z kuchni z rękoma skrzyżowanymi na piersi i siadam koło Haymitcha. Peeta natomiast zajmuje miejsce naprzeciwko mnie.
Tak bardzo chciałabym wstać, podbiec i się do niego przytulić… poczuć znów smak jego ust… W głębi duszy cieszę się, że przyjechał. Myślałam, że zostanę tu sama… na zawsze…
Zabieramy się za pisanie, to znaczy Peeta się zabiera, bo tylko on ma najładniejszy charakter pisma. Haymitch mu dyktuje, a ja podaję pojedyncze pomysły, jak to wszystko ubrać w słowa. Z początku nam nie wychodzi, ale później idzie o wiele lepiej.
Dochodzi godzina 23.00, a my nadal wzmagamy się z książką. Opieram głowę na dłoniach i walczę ze snem. Wczorajszej nocy nie mogłam zasnąć, ale w końcu mi się to udało. W rezultacie muszę teraz raz na jakiś czas przecierać dłońmi twarz.
Wpatruję się w Peetę, który coś kreśli na papierze. Nie słucham już, co mu dyktuje Haymitch. Skupiam się raczej na jego niebieskich, jak niebo oczach. W gruncie rzeczy prawie się nie zmienił, z wyjątkiem paru blizn, które zostały mu po torturach. Gdy na mnie spojrzy od razu odwracam wzrok. Nie chcę, aby robił sobie nadzieje… Chociaż tak bardzo chciałabym ostatni raz dotknąć jego warg… Ostatni raz spleść nasze ręce… Spędzić z nim każdą następną chwilę w moim życiu… Tak bardzo…
Budzę się następnego ranka we własnym łóżku. Gdzie jest Haymitch i Peeta? Czyżby jego powrót był moim kolejnym snem? Jeśli tak to nie chcę się już budzić… A co z książką? Przecież przed chwilą ją pisaliśmy. Już nic nie rozumiem…
Choć jest dopiero około 7.15 szybko się ubieram i pukam do drzwi Haymitcha. Z początku nikt nie otwiera, ale po chwili słyszę ociężałe kroki.
-Oh, to ty Katniss… myślałem, że Peeta…- wita mnie niezbyt entuzjastycznie, drapiąc się po głowie.
-A więc jednak! Peeta naprawdę tu jest! To nie był tylko sen!- krzyczę, rzucając się Haymitchowi na szyję.
-Ciszej, chyba nie chcesz obudzić co najmniej połowy Dystryktu… normalni ludzie jeszcze o tej porze śpią, a mówiąc „normalni” mam na myśli siebie.
-Haymitch, poczekaj… wczoraj pisaliśmy książkę? Co się później stało? Nie za bardzo pamiętam, a teraz obudziłam się we własnym łóżku…
-Siadaj-zaprasza mnie gestem do środka, co niezmiernie mi ulżyło, bo zaczynałam powoli przymarzać do podłogi na ganku.
-No, więc?
-No, więc, jak sama się domyślasz zasnęłaś, a potem chciałem cię obudzić, ale Peeta mnie powstrzymał. Wziął cię na ręce i zaniósł do twojego domu. Pierwszy raz widziałem, żeby ktoś był aż tak delikatny. Nie wiem, jak ty, ale ja myślę, że on wciąż do ciebie coś czuje…
-Czekaj, czekaj… Peeta wziął mnie na ręce? Do domu?!-nie mogę w to uwierzyć… Przecież wczoraj za wszelką cenę chciał mnie unikać. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Czyli jednak nie wszystko stracone…
Zrywam się z kanapy i wybiegam z domu Haymitcha.
-Hej, a ty gdzie lecisz?!-krzyczy za mną.
-Muszę z nim czym prędzej porozmawiać!
Może on nadal mnie kocha… Ale to do niego wprost niepodobne. Po tym, co mu zrobili w Kapitolu bał się mnie nawet dotknąć… Może tamte wspomnienia zniknęły? Może już nie uważa mnie za zmiecha?
Pukam do jego drzwi, ale co ja mu powiem? Z początku nikt nie otwiera. Pukam jeszcze raz. Cisza. Chyba go nie ma… W takim razie gdzie może być o tak wczesnej porze? No, tak piekarnia… Czym prędzej tam biegnę, ale po nim ani śladu. No, trudno… jak wróci to mu podziękuję.
 Tymczasem wracam do domu po łuk ze strzałami i wybieram się na małe polowanie. Zmierzam w kierunku płotu, oddzielającego Dystrykt od lasu. Jak dobrze móc znów poczuć ten znajomy zapach… Usłyszeć śpiewy Kosogłosów… Gwiżdżę piosenkę Rue, którą mnie nauczyła podczas 74 Głodowych Igrzysk. Wszystkie ptaki momentalnie za mną powtarzają.
Przypominam sobie dzień Dożynek. Dzień, w którym zostałam wylosowana do 74 Głodowych Igrzysk. Właściwie to nie ja zostałam wylosowana, tylko moja siostra… Zgłosiłam się za nią, żeby za wszelką cenę ją chronić. Nie udało mi się… Nie ochroniłam jej… Czuję ukłucie w sercu i czym prędzej sięgam po strzałę, naciągam cięciwę i celuję w zająca, który na chwilkę wyłonił się z krzaków. A co jeśli ten zwierzak miał rodzinę… Miał siostrę, tak jak ja, a przez czyjąś głupotę został pozbawiony życia… Zupełnie jak Prim.
Podchodzę powoli w stronę zająca, który w oko ma wbitą strzałę.
-Przepraszam…- szepczę, podnosząc go z ziemi. Jest taki mały i milutki w dotyku. Pierwszy raz zaczynam żałować, że zabiłam jakieś zwierzę. Owszem, w dzieciństwie też mi się to zdarzało. „Nie, tatku… Proszę, nie zabijaj tej sarenki”, przypominają mi się moje własne słowa, kiedy to z tatą chodziłam na polowania.
Postanawiam już dziś nikogo nie zabić, chociaż się postaram. Idę w kierunku płotu, a Kosogłosy nadal ćwierkają melodię Rue. Pewnie Prim się już z nią zaprzyjaźniła, jeżeli w ogóle można myśleć o ich spotkaniu… ale muszę wierzyć, że tak jest… muszę…
Nagle przechodzą mnie dreszcze. Takie niekontrolowane dreszcze. Jakby za chwilę miało się stać coś złego. Rozglądam się wokół siebie i orientuję się, że Kosogłosy przestały śpiewać. Spoglądam w górę i widzę je. Siedzą na drzewach, złowieszczo wpatrując się we mnie. Moje tętno przyspiesza, wiem że coś jest nie tak. Stoję tylko jak słup soli, nadal na nie spoglądając. Jeśli zacznę uciekać, one z pewnością będą mnie gonić. Przecież mam łuk, ale za to tylko kilka strzał. Nie uda mi się wszystkich zestrzelić. Myśli gwałtownie przelatują mi przez głowę. Jestem zaledwie kilkanaście metrów od płotu. Może uda mi się uciec? 
Wtem słyszę krzyki Rue. Woła mnie o pomoc. Następnie Finnicka, Cinny, Annie, Mags i na końcu Prim. Znów to samo… Ta sama scena, jak podczas 75 Głodowych Igrzysk, tyle że tam krzyczała tylko Prim.
Nie mogę znieść tych wrzasków. Obracam się dookoła. Wiem, że jeśli zastrzelę chociaż jednego krzyki i tak nie umilkną. Rzucam się do ucieczki, a Kosogłosy za mną. Latają dookoła mnie, ciągnąc za włosy, drapiąc pazurami i szczypając dziobami. Teraz to ja krzyczę… krzyczę o pomoc. Potykam się o własne nogi, raz za razem się przewracając. Ptaki tylko korzystają z okazji, by szybciej mnie dopaść. Tracę siły… Padam na twarz i widzę jakby za mgłą…
Widzę kogoś… Idzie w kierunku Ćwieku. Powoli się podnoszę, choć Kosogłosy mi to utrudniają.
-Peeta!- wrzeszczę na całe gardło, czołgając się w stronę płotu. Ptaki znów mnie okrążają, raniąc raz za razem- Peeta! Błagam! Ratuj!- znów krzyczę, a on mnie zauważa. Zaczyna do mnie biec. Próbuję się podnieść, zmierzając w kierunku płotu. Jeszcze tylko trochę… Dasz radę, Katniss… Peeta jest już coraz bliżej… Za chwilkę będziesz bezpieczna…
W tej chwili słyszę brzęczenie, jakby tysiąca os… Może oprócz ptaków one także mnie gonią? Przyspieszam i jestem już tuż, tuż od płotu.
-Katniss, nie podchodź! Stop! Katniss!- krzyczy Peeta po drugiej stronie, ale jest już za późno. Dotykam dłonią drutu, krzyczę z bólu i padam na ziemię. Ostatnie, co widzę to Peeta, który próbuje się do mnie dostać… 

3 komentarze:

  1. notka rewelacja :) w takim momencie kończysz** końcówka najlepsza** < aneta

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)