piątek, 1 sierpnia 2014

2. "Dlaczego...?"

Hejka! <3
Okay, więc postanowiłam, że będę dodawać rozdziały codziennie, oczywiście jeśli zdążę się wyrobić ;3
A teraz zapraszam do czytania i komentowania ;*



-Katniss! Katniss, obudź się!- czyjś głos wyrywa mnie ze snu. Powoli otwieram oczy. To Haymitch, jak zwykle upity, ale nie tak jak normalnie. Pod słowem „normalnie” mam na myśli leżenie cały dzień z głową na stole obok pełnej szklanki bimbru. No, może nie do końca pełnej.

-Już jesteśmy?- przecieram oczy, a z moich ust wydobywa się nieopanowany jęk. Zupełnie zapomniałam o pokaleczonych nadgarstkach i dłoniach. Próbuję ukryć ten fakt przed Haymitchem, ale on już zdążył coś zauważyć.

-Co to jest?!- chwyta mnie za rękę, co jeszcze potęguje ból. Próbuję się mu wyrwać, ale nic z tego-Pytam się: co to, do cholery jest?! Za trzy dni masz wywiad z Ceasarem! Jak ty się tam pokażesz z takimi nadgarstkami?!- w końcu zdołałam wyrwać się z jego uścisku, masując okrwawioną dłoń.

-Co? Jaki wywiad? Nie dam rady stanąć przed kamerami i opowiedzieć o tym wszystkim, co się zdarzyło!

-No trudno. Nie masz wyjścia. Już cię umówiłem.

-I tak tam nie pójdę! Nie zmusisz mnie!- wstaję z kanapy i biegnę do swojego przedziału. Siadam na łóżku, chwytając się za głowę. Nie pójdę tam. Nie ma nawet mowy. Jak on może podejmować za mnie jakiekolwiek decyzje? Nie ma prawa!

Nagle orientuję się, że nie mam przy sobie perły. Gwałtownie wstaję i przeszukuję wszystkie kieszenie w szlafroku. Nie ma jej! Szukam pod łóżkiem, w szafce, w łazience, gdzie nadal na podłodze znajdują się odłamki szkła i moja krew. Nigdzie jej nie ma! Ostatni prezent od Peety tak po prostu zgubiłam…

Wychodzę z przedziału, kierując się w stronę sofy, gdzie spałam tej nocy. Haymitch na szczęście chyba wrócił do siebie. Chcę uniknąć dalszych kazań na temat, jak powinnam żyć.

Poszukiwania zaczynam pod sofą. Nie ma. Pod stolikiem, nie ma. Między poduszkami, nie ma. Gdzie ona może być? Siadam zrezygnowana na kanapie, podkurczając nogi. Perła… jak ja mogłam…?

-Tego szukałaś?- odwracam się. Haymitch obraca ją w palcach z figlarnym uśmieszkiem na twarzy. Otwieram tylko usta, by coś powiedzieć, ale zrywam się z sofy i podbiegam do niego.

-Haymitch, dziękuję- mówię, zaciskając perłę w ręce. Boże, jak to dobrze, że się nie zgubiła!- Gdzie była?

-Wziąłem ją, jak jeszcze spałaś- oznajmia- Musisz za nim tęsknić, co?

Uśmiech momentalnie znika mi z twarzy, a do oczu napływają łzy.

-Nie mówmy o tym, dobra?- odwracam się i siadam z powrotem na kanapie.

-Czasem dobrze jest się komuś zwierzyć, aby później było lżej- dosiada się koło mnie. Myślałam, że Haymitch potrafi zwierzać się tylko do swojej butelki.

-Ja już tak dłużej nie mogę… Nie potrafię… Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie…- wybucham nieopanowanym płaczem, zakrywając twarz dłońmi.

-I dlatego się tniesz?- pyta, przyglądając się moim nadgarstkom.

-A co innego mi pozostało? Tylko tak mogę się ukarać, za wszystkie krzywdy, których byłam powodem...

-Nie możesz myśleć w ten sposób. Przecież wygraliśmy. Nie ma już Snowa, nie ma Igrzysk. Jesteśmy wolni- klepie mnie pokrzepiająco po plecach- Wiem, że nie jest ci łatwo, ale musisz być silna. Musisz wziąć się w garść. Przesunę ten wywiad z Ceasarem na za tydzień, ale musisz mi obiecać, że przestaniesz się ciąć.

-Okay, obiecuję- wycieram rękawem łzy, a on mnie przytula i wychodzi z przedziału.

-Haymitch-zatrzymuję go w progu- kiedy dojedziemy?

-Mniej, więcej za jakieś pół godziny. Spakuj się już.

Jeszcze pół godziny i będę musiała stawić czoło moim wspomnieniom. Moim koszmarom. Na samą myśl ściska mnie w żołądku i gardle. Nie wiem, jak ja tam będę mogła żyć…

Wstaję, by spakować wszystkie rzeczy. Po jakichś dziesięciu minutach orientuję się, że przecież jestem w szlafroku. Wyjmuję obojętnie jakie rzeczy i wchodzę do łazienki. Nie splatam włosów, zostawiam rozpuszczone. Padło na strój, który miałam podczas 75 Dożynek. No, trudno. Na koniec wpinam broszkę z Kosogłosem. Przystaję na chwilkę przed lustrem, tym razem w sypialni, gdyż to w łazience jest doszczętnie rozbite. Trochę się zmieniłam przez te 2 lata. Blizny na twarzy, podkrążone oczy… Nie jestem już taka sama, jak wcześniej. Zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz.

Zerkam na broszkę z Kosogłosem. Wiąże się z nią tyle wspomnień… zarówno tych dobrych, jak i złych… To ona stała się symbolem Rebelii, a dzięki niej ja także. Przypominam sobie, że to Madge, córka burmistrza dwunastki mi ją podarowała. Bez niej zapewne poszłabym w zapomnienie.

-Dziękuję, Madge- szepczę, w nadziei, że mnie usłyszy. Dziewczyna zginęła najprawdopodobniej podczas bombardowania 12 Dystryktu. I kolejna osoba do listy ludzi, którzy nie żyją z mojej winy.

Nagle pociąg gwałtownie się zatrzymuje, a ja padam całym ciężarem na ścianę. Chyba już dojechaliśmy. Biorę walizki, torby i już mam wyjść z przedziału, gdy się zatrzymuję i wracam do łazienki.

-Może się kiedyś przydać- szepczę, podnosząc kawałek lustra i chowając go do kieszeni obok perły.

-Haymitch, dojechaliśmy- pukam do jego przedziału. Wychodzi po paru sekundach z jedną walizką, co mnie niezmiernie dziwi.

-Pomóc ci?- pyta, ale tylko przecząco kręcę głową, przygotowując się do wysiadki z pociągu.

-Boję się…- szepczę.

-Wiem, ale tak jak mówiłem, musisz być silna- mówi i kładzie mi rękę na ramieniu. Choć chcę powstrzymać się od płaczu, nie mogę. Znów samotna łza spływa mi po policzku.

Wtem drzwi pociągu się rozsuwają i przed moimi oczyma ukazuje się stacja. Ta sama stacja, na której stałam razem z Peetą po zwyciężeniu 74 Głodowych Igrzysk. Stoję, zamurowana, nie mogąc zrobić jakiegokolwiek ruchu. „Jeszcze raz? Dla widowni?”-przypominają mi się słowa Peety. Staliśmy tu. Razem. Teraz ja tu stoję. Sama.

Zimny podmuch wiatru dopiero wyrywa mnie z zadumy. Czuję, jak łzy spływają mi po policzkach. Wysiadam z pociągu, idąc w kierunku Wioski Zwycięzców. Nie zważam nawet na to, czy Haymitch także idzie w tym kierunku. Nie obchodzi mnie to. Chcę teraz zamknąć się w sobie i pocierpieć w samotności.

Mijam kolejne budynki, a raczej ruiny pozostałe po nich. Pustki. Wszędzie pustki. Nie ma żadnej żywej duszy. Jak ci wszyscy ludzie musieli cierpieć… Kobiety, dzieci… Wszyscy zginęli… z mojej winy!

Przyspieszam kroku. Teraz już biegnę do Wioski Zwycięzców. Ona jako jedyna przetrwała bombardowanie.  Zakrywam usta ręką, nadal płacząc.

Wchodzę po schodkach na ganek, szukając kluczy. Otwieram drzwi i czym prędzej je zamykam. Rzucam torby i walizki w kąt. Teraz wybucham potężnym płaczem. Opieram się o drzwi i powoli zsuwam na podłogę. Podkurczam nogi, zakrywając twarz dłońmi. Jakaś siła rozsadza mnie od środka. Dlaczego muszę tak cierpieć…?

4 komentarze:

  1. Świetna, cudna, po prostu super. Czekam na nową.

    OdpowiedzUsuń
  2. notka świetna :) czekam na next <aneta

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje podstawowe pytanie to... Gdzie jest Peeta? :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Lecę do czytania dalszych części :D
    Bardzo mi się podoba ta historia, pisana prawie tak jak w książce, dzięki czemu nie widać różnicy :D

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)