Lekki
podmuch wiatru zrywa mnie z beztroskiego snu. Od razu się wzdrygam. No, tak.
Peeta zapomniał zamknąć okno po nocy. Zawsze śpi przy otwartym, z resztą mi też
to dobrze zrobi w pewnym stopniu.
Przewracam
się na bok i szukam dłonią jego ciepłego ciała. Dopiero orientuję się, że lewa
strona łóżka jest całkiem pusta. Myślałam, że się do niego przytulę i chociaż
trochę się ogrzeję… Wstaję niezadowolona, by zamknąć okno, przez które powoli
zaczął wpadać śnieg. Na dworze jest po prostu istne puchowe zamieszanie, a
chodniki zmieniły się w lodowiska, przez co Peeta kategorycznie zabronił mi
wychodzenia z domu. Oczywiście, żebym nie zrobiła krzywdy sobie, ani dziecku.
Zaczyna mnie już trochę irytować tymi ciągłymi zakazami. „Nie możesz się
schylać, sprzątać, a tym bardziej przemęczać”. Na samą myśl przewracam oczami.
Wiem, że robi to tylko z miłości do nas, ale to właśnie on mnie męczy…
Zauważam go,
jak pracuje przed domem. Odśnieża podjazd, a to zapewne dlatego, żebym się nie
poślizgnęła. Po chwili idzie w kierunku drzwi Johanny i Annie, a ja postanawiam
wyjść mu naprzeciw.
Gdy otwieram
drzwi od razu ogarnia mnie chłodny podmuch wiatru, a drobny śnieg wpada do
domu. Przed wyjściem narzuciłam tylko szlafrok na pidżamę, więc Peeta na pewno
znów mi zwróci uwagę.
Wraca od
Johanny z ogromnym toporem w ręku, a ja ze zdziwieniem na niego spoglądam. Gdy
tylko mnie zauważa od razu do mnie biegnie, co wygląda dość dziwnie, zważając
na broń.
-No, proszę…
z toporem na własną żonę- krzyżuję ręce na piersi i z dezaprobatą kręcę głową.
-Och,
prosiłem cię, żebyś nie wychodziła z domu dopóki nie odśnieżę, a tym bardziej w
pidżamie- mierzy mnie wzrokiem od stóp do głowy- Oj, mała… chyba znów będę musiał
nawkładać ci do tej ślicznej główki, żebyś na siebie uważała.
Patrzy na
mnie z pobłażliwością, a po chwili zbliża swoje wargi do moich.
-Takie
kazania to ja lubię- wzdycham między pocałunkami.
-Mówiłem ci
już, że cię kocham?- pyta i delikatnie podnosi mnie w talii, a ja oplatam
nogami jego biodra.
-Hmm… niech
pomyślę… jakoś nie przypominam sobie…
-W takim
razie, jeśli kiedykolwiek zapomnisz, ile dla mnie znaczysz codziennie będę ci
przypominać…- szepcze, jeszcze raz muskając moje usta.
-Dzień
dobry, zakochani- Johanna wyrywa nas z chwili, która według mnie mogłaby trwać
całą wieczność- Tak, jak mówiła miłość jest dziwna…
Gapimy się
na nią, a ona na nas. Trochę niezręcznie się czuję, więc od razu schodzę z
Peety, przygryzając wargę.
-Nie
krępujcie się przy mnie… Nawet muszę przyznać, że słodko razem wyglądacie-
wzdycha, a ja lekko się uśmiecham. Nie za bardzo lubię, jak ktoś się przygląda,
gdy komuś okazuję uczucia. Po prostu myślę, że miłość nie jest na pokaz…
Stoimy tak,
wśród niezręcznej ciszy, aż Peeta znów zaczyna odśnieżać. Johanna chyba troszkę
się zmieszała, bo nadal pozostaje w tym samym miejscu, gładząc ręką ramię.
-Wpadniecie
dzisiaj do nas na kolację?- zagaduje, wpatrzona w ziemię.
-Wybacz, ale
chcieliśmy robić dziś porządki przedświąteczne. Do Wigilii zostały tylko cztery
dni, a my nadal nie mamy choinki ubranej- wyjaśnia Peeta, spoglądając na mnie
zaczepnie.
-To dlatego
chciałeś ode mnie topór? Żebyś mógł zarysować go o jakieś drzewa?- Johanna z
dezaprobatą kręci głową, podchodząc do niego i próbując odzyskać swoją broń.
-W takim
razie skąd mamy wziąć choinkę?
-No, ale…
Peeta… zarysujesz go…
-Obiecuję,
że będę się o niego troszczył.
-Hej, bo
zrobicie sobie krzywdę- mówię, oparta o framugę na ganku, śledząc ich potyczkę
o topór- Peeta, czy dobrze słyszałam, że idziemy po choinkę?
-Pójdziemy,
jeśli będziesz grzeczna i się ubierzesz- zaczepnie na mnie spogląda, a ja do
niego podbiegam i cmokam przelotnie jego policzek.
-Dla ciebie
pewnie byłoby lepiej, gdyby w ogóle się nie ubierała, zgadza się?- zwraca się
do Peety Johanna, ale on stara się ją zignorować.
-Hej,
przecież jeszcze nie odśnieżyłem…
-Na razie
kłócisz się o jakąś broń, więc bierz się do pracy, żebym mogła swobodnie
wychodzić z domu, a ja biegnę się ubrać- znów go cmokam, tym razem w usta i
ostrożnie wracam, żeby go zaspokoić.
Całe
szczęście siniak pod okiem chociaż trochę się zagoił, ale wciąż jest dobrze
widoczny. Nie mam Peecie tego za złe… wiem, że nie mógł nad sobą zapanować, a
sam z własnej woli na pewno by mnie nie skrzywdził. Mam nadzieję, że ta scena
się nie powtórzy… a tym bardziej nie teraz, gdy spodziewamy się dziecka…
Reszcie wyjaśniliśmy, że spadłam ze schodów, żeby zbytnio się nie zamartwiali,
że Peeta może mi zrobić krzywdę… Dziwili się, że siniak mam tylko pod okiem, a
nie na innych częściach ciała, ale tego raczej nie potrafiłam im wytłumaczyć…
Po kilku
minutach schodzę po schodach na dół. Narzucam na siebie kurtkę oraz szal i
jestem gotowa do polowania na choinkę.
-Możemy iść-
oznajmiam i podchodzę do Peety, który nadal odśnieża podjazd.
-Grzeczna
dziewczynka- przekomarza się ze mną, a ja znów gapię się na niego z pode łba.
Tak, to mój dawny Peeta… mój kochany, zabawny Peeta, a nie zniszczony przez
Kapitol…
Po chwili
odkłada szuflę na ganek, bierze topór i idziemy w stronę lasu. Tak dawno tam
nie byłam… właściwie od wypadku z Kosogłosami. I od tamtej pory też nie
polowałam. A teraz Peeta z pewnością mi nie pozwoli ze względu na ciążę. Z
drugiej strony jestem mu wdzięczna za to, że tak mną się opiekuje. Wiem, że nie
opuści mnie i zawsze przy mnie będzie… na zawsze…
-To jaką
choinkę weźmiemy?- pytam, chwytając go za dłoń.
-Chyba taką,
która się zmieści do salonu… Tylko proszę cię bądź ostrożna. Nie chcę świąt
spędzić w szpitalu na oddziale intensywnej terapii…
-Oj, Peeta…
przesadzasz. Umiem sama o siebie zadbać- wzdycham, a on spogląda na mnie,
podnosząc jedną brew- Naprawdę…
-Po prostu
martwię się o ciebie… O was- poprawia z uśmiechem na ustach- Jesteście dla mnie
całym światem, więc nie chciałbym was stracić.
-I nie
stracisz… obiecuję.
-Nie
chciałbym przeżywać znów tego, co było w szpitalu po wypadku…- zaczyna, ale mu
przerywam:
-A właśnie,
Johanna wspominała, że wprowadzałeś bardzo nerwową atmosferę, chodząc z kąta w
kąt.
-A dziwisz
mi się?- przystajemy przed płotem, oddzielającym dystrykt od lasu- Byłaś
nieprzytomna co najmniej przez dwa dni, a ja nie mogłem usiedzieć w miejscu.
Naprawdę, straciłem nadzieję, że cię odzyskam…
Widzę ból w
jego błękitnych oczach. Czuję się, jakby świat stracił wszystkie barwy. Nie
znoszę, gdy przeze mnie cierpi… a zwłaszcza przeze mnie…
-Ale nie
odeszłam… i nie zostawię cię tu, obiecuję…- szepczę i całuję go w usta. Są
takie ciepłe… Przypomina mi się jaskinia i plaża podczas Igrzysk. Uświadamiam
sobie, że już wtedy go kochałam i naprawdę nie wiem, co bym bez niego zrobiła…
Po chwili,
gdy w końcu odrywamy się od siebie Peeta sprawdza, czy płot jest pod napięciem.
Mam nadzieję, że moje obawy się nie sprawdzą, bo nie chciałabym, żeby znów się
powtórzyła scena z Kosogłosami.
-Odsuń się-
mówi, a ja posłusznie cofam się o parę kroków. Peeta powoli zbliża dłoń do
jednego z drutów przy płocie i ostrożnie zaciska na nim palce, tak jak to
kiedyś robił tata, gdy to z nim wychodziłam do lasu. W momencie, gdy przykłada
rękę z mojego gardła wydobywa się cichy jęk i zamykam oczy. Po chwili jednak
znów je otwieram, a Peeta nadal stoi w tym samym miejscu. Żyje…
-Jednak
raczej możemy przechodzić- oznajmia, lecz ja nie ruszam się z miejsca.
-A co, jeśli
drut stanie się pod napięciem, gdy będziemy w lesie? Tak, jak wtedy…- pytam z
przerażeniem w głosie.
-Może lepiej
zostaniesz, kochanie? Sam też mogę przecież poszukać odpowiedniej choinki…
-Mowy nawet
nie ma- decyduję stanowczo i bez wahania przechodzę przez płot-Widzisz? Jakoś
żyję. No, chodź- uśmiecham się i macham ręką, ruszając w głąb lasu. On po
chwili robi to samo, tylko bez przekonania.
-Po co w
ogóle wyciągałem cię z domu, uparciuchu jeden… Będę miał wyrzuty sumienia.
-Peeta, masz
przecież topór. A z taką bronią raczej każdy zbir będzie nas omijał szerokim
łukiem… Z resztą tutaj nie ma żadnych zbirów…
-Nie chodzi
mi o jakichś bandytów, tylko o to, że możesz się potknąć, albo przewrócić…
-Jejku…
zaufaj mi, okay?- chwytam go za rękę i całuję w policzek. W odpowiedzi tylko
się uśmiecha, spuszczając wzrok. Kiedy w końcu uświadomię mu, że nie jestem
małą dziewczynką, którą trzeba pilnować na każdym kroku?
Rozglądamy
się za przyzwoitymi choinkami, ale są albo za duże, albo za małe. Śnieg skrzypi
pod naszymi nogami, a u koron drzew ćwierkają ptaki, w tym także Kosogłosy.
Przyglądam się śladom naszych butów. Nie wiem, dlaczego, ale lubię patrzeć na
tropy pozostawione na śniegu. Tata, jeszcze jak uczył mnie polować pokazał mi
prawie wszystkie tropy zwierząt. Królika, jelenia, wilka, niedźwiedzia… Tęsknię
do tamtych chwil, ale nie chciałabym tego wszystkiego przeżywać od nowa.
Igrzysk, rebelii, śmierci bliskich osób…
-Coś nie
tak? Mam zdjąć buty?- Peeta zauważa, że przyglądam się naszym śladom. W
odpowiedzi kręcę tylko głową, śmiejąc się.
Po jakimś
czasie nareszcie napotykamy choinkę, godną zamieszkania w naszym salonie. Nie
jest ani za duża, ani za mała. Jest po prostu idealna.
Peeta
zabiera się do rąbania drzewa toporem, a ja przysiadam przy pobliskiej jodle,
wsłuchując się w odgłosy lasu.
-Będzie ci
zimno…- zauważa, ale ja staram się go ignorować- Dać ci moją kurtkę?
-Peeta,
przestań…- mówię i tylko lekko kręcę głową. Wiatr cicho szumi wśród koron
drzew, a ptaki podśpiewują. Czuję zapach świerków i po prostu lasu. Mojego
lasu. Pamiętam, jak przechadzałam się tędy z Gale’em. Polowaliśmy,
gawędziliśmy… a teraz poszło to wszystko w niepamięć… Czuję się, jakby w ogóle
nie istniał, ale może to i dobrze. Siedzi teraz w dwójce i pewnie nawet za mną
nie tęskni, ale ja też za nim nie tęsknię. Po tym co zrobił Prim nie chcę nawet
o nim myśleć. Ale czasem zdarza się, że zatęsknię za naszymi leśnymi
przechadzkami…
Opieram
głowę o drzewo, zamykając oczy. Tak bardzo zżyłam się z lasem przez te ostatnie
lata, że po prostu nie wyobrażam sobie bez niego życia…
Zaczynam
śpiewać „Drzewo wisielców”, które nauczył mnie tata, podczas jednego z polowań.
Słyszę, że Peeta przerywa ścinanie choinki, przysłuchując się piosence:
„Czy chcesz, czy chcesz,Pod drzewem skryć się?
Tu zawisł ten, co troje zginęło z jego mocy.
Dziwnie już tutaj bywało, nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.
Czy chcesz, czy chcesz,
Pod drzewem skryć się?
Choć trup ze mnie już, uwolnię cię od przemocy.
Dziwnie już tutaj bywało, nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.”
Nie jest to koniec piosenki, ale przerywam ją, by móc wsłuchać się w powtarzanie Kosogłosów. Z ich dzióbków wydobywa się ta sama melodia, którą przed chwilą śpiewałam. Rozprzestrzenia się po lesie, niczym płomienie ognia.
-Kocham, jak śpiewasz- wzdycha Peeta, a ja powoli otwieram oczy. Czuję, że się rumienię, więc tylko spuszczam głowę, bawiąc się swoimi palcami- Znasz jeszcze jakieś inne piosenki?
Próbuję przypomnieć sobie słowa pewnej piosenki, którą nauczyła mnie Madge. Zagryzam wargę i waham się, czy ją zaśpiewać, ale w końcu się decyduję:
„Kiedy mój świat się rozpada
Kiedy żadne światło nie może przełamać ciemności
Wtedy ja, ja
Ja patrzę na ciebie
Kiedy fale zalewają brzeg
I nie mogę już znaleźć mojej drogi do domu
Wtedy ja, ja
Patrzę na ciebie
Kiedy patrzę na ciebie
Widzę przebaczenie
Widzę prawdę
Kochasz mnie za to kim jestem
Tak jak gwiazdy trzymają się księżyca
Właśnie tam, gdzie należą
I wiem, że nie jestem sama”*
Nie wiem, dlaczego kończę te słowa ze łzami w oczach. Może dlatego, że są one skierowane głównie do Peety, a może dlatego, że kiedyś chciałam zaśpiewać je Gale’owi. Jestem zadowolona, że wtedy się powstrzymałam.
-Piękna ta piosenka- stwierdza Peeta i siada obok, obejmując mnie. Znów mogę poczuć jego ciepło i bezpieczeństwo. Wtulam się w niego, a łzy cicho spływają po moich policzkach- Hej, kochanie, co się dzieje?
-Sama nie wiem… chyba hormony w ciąży wariują, prawda?- spoglądam mu w oczy, a on delikatnie całuje mnie w czoło.
Jeszcze po paru minutach mojego płaczu ponownie zabiera się za ścinanie choinki. Kosogłosy nadal ćwierkają melodię, którą przed chwilą śpiewałam, więc znów opieram się o drzewo i zamykam oczy… lecz słowa piosenki nadal kołaczą mi w głowie…
„Kiedy mój świat się rozpada
Kiedy żadne światło nie może przełamać ciemności
Wtedy ja, ja
Ja patrzę na ciebie
Kiedy fale zalewają brzeg
I nie mogę już znaleźć mojej drogi do domu
Wtedy ja, ja
Patrzę na ciebie”
Wzdycham tylko, patrząc w niebo. Chmury całkiem zasłoniły słońce, ale śnieg na chwilkę przestał padać. Już i tak napadało go chyba z metr…
Tak bardzo chciałabym, żeby Prim mogła z nami ubierać choinkę i przystrajać dom. Zawsze wkładała gwiazdę na sam czubek drzewka, a ja ją podsadzałam. Paliłyśmy w kominku, śpiewałyśmy kolędy, ale kiedy tata zginął w kopalni… nie było już tych samych świąt, tych dawnych świąt… Kiedy rano w Wigilię wychodziłam z tatą, by upolować jakiegoś smacznego zająca i przyrządzić go na świąteczny stół, albo narysować z Prim laurkę dla rodziców. Nic już nie było takie samo…
Z zamyślenia wyrywa mnie gwałtowny huk, od którego aż podskakuję. Peeta ściął choinkę, która leży teraz u jego stóp.
-Wiesz, co, Katniss? Nie pomyślałem o jednym… jak my ją weźmiemy do domu?- pyta, drapiąc się po głowie, ale ja już mam rozwiązanie. Stare sanki Prim! Muszą być gdzieś na strychu…
-Sanki Prim mogą się nadać. Tylko nie wiem, czy utrzymają ciężar choinki…
-Świetny pomysł, za chwilkę wracam- Peeta rusza w kierunku płotu, ale w porę go zatrzymuję.
-Ja pójdę. Przyda mi się ruch, a poza tym nie wiesz gdzie są- próbuję go przekonać, ale on jak zwykle musi postawić na swoim.
-Znajdę je, możesz być spokojna.
-Peeta… proszę cię- robię „minę zbitego psiaka” i mrugam rzęsami- Nic mi się nie stanie.
-Yhym… tak, jak wtedy po wyjściu ze szpitala? Też chciałaś postawić na swoim i widzisz, jak to się skończyło…
-Jejku, miałam tylko zawroty głowy. Wielkie mi halo…- przewracam oczami, chwytając go za rękę.
-Okay, ale jeśli nie wrócisz za pięć minut to wyruszę na poszukiwania- uśmiecha się, a ja cmokam go w usta.
Po chwili jestem już w domu i zastanawiam się, gdzie mogą być te stare sanki Prim. Pamiętam, jak ciągnęłam ją na nich przed domem. Lekko poganiała mnie patykiem, a ja udawałam renifera, który ciągnie sanie Mikołaja…
W końcu udaje mi się je znaleźć na strychu. Są może już trochę zardzewiałe, ale myślę, że nadadzą się na ciągnięcie tej niedużej choinki.
Wychodzę z domu i zmierzam do płotu, gdy nagle słyszę swoje imię. Gwałtownie przystaję, odwracając się. Jakaś dziewczyna biegnie w moim kierunku. Nie wiem, czy ma dobre, czy złe zamiary, więc od razu puszczam linkę, którą ciągnęłam sanki i zaciskam pięści. Odruchowo chcę wołać Peetę, ale dziewczyna w mgnieniu oka jest już przy mnie.
-Hej, Katniss… nazywam się Sierra. Może pamiętasz mnie ze szkoły? To było tak dawno, ale ja teraz nie o tym- Pewnie, że ją pamiętam. Jest ode mnie młodsza o trzy lata więc teraz musi mieć około czternastu lat. Wydaje mi się przestraszona i bardzo zmęczona, bo z ledwością normalnie zdoła oddychać. Jej czarne oczy wydają się dzikie, jak u zwierzęcia i kontrastują z ciemnym ubiorem. Zawsze przerażał mnie jej styl ubierania… Ciemny i mroczny. Sierra ma kruczoczarne włosy z grzywką na bok i dopiero teraz zauważam na jej ramionach parę tatuaży, kolczyka w nosie, w brwi i jeszcze w wardze. Pewnie… Nie chcę nawet wiedzieć gdzie jeszcze sobie przekuła ciało… ale pomimo tego bardzo ją lubiłam. Była jedną z moich nielicznych koleżanek, którym potrafiłam zaufać. Właśnie, potrafiłam… bo teraz osoby, którym ufam mogę policzyć na palcach jednej dłoni…
-Katniss, tylko chcę ci powiedzieć, że w Kapitolu ostatnio bardzo źle się dzieje. Nie widzieliśmy na oczy Paylor od twojego ślubu z Peetą, nie była na paru konferencjach i nikt nic nie wie. Podobno zrezygnowała z posady prezydenta, ale wiesz to takie plotki i…- gapię się na nią, jakby opowiadała mi nie stworzone rzeczy, ale naprawdę wydaje mi się jakaś przestraszona. Cały czas rozgląda się po okolicy i do tego potwornie dyszy…
-Sierra, czekaj, czekaj… Jak to Paylor chce zrezygnować?
-Po prostu nikt jej nie widział od dłuższego czasu a ludzie w tajemniczy sposób zaczynają znikać. Ktoś najwyraźniej chce wnieść znów do Panem nowe zwyczaje. A ja sama przekonałam się co tam się wyprawia…
-Co masz na myśli?
-To, że uciekłam… Proszę cię, Katniss, miej się na baczności i nie ufaj byle komu. Chciałam cię tylko ostrzec.
Sierra próbuje mnie ominąć, ale zagradzam jej drogę. Naprawdę nie mam pojęcia o co jej chodzi. Skąd uciekła? Przed kim? A co z Paylor?
-Czekaj, dlaczego nie możesz mi tego wszystkiego wytłumaczyć?- pytam już trochę zirytowana, chwytając ją za wytatuowane ramię. Dopiero teraz zauważam, że tkwi tam wilk, wyjący do księżyca. Sierra pospiesznie ściąga rękaw swetra, wpatrując się głęboko w moje oczy, a ja w jej. Zauważam w nich błysk, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Błysk dzikości i wolności…
-Naprawdę, Katniss… już za dużo ci powiedziałam- mówi, ale zauważa, że nie za bardzo ją rozumiem. Wzdycha, rozglądając się na boki, tak jakby ktoś mógłby nas podsłuchiwać i zniża ton do szeptu- Po prostu doznałam potęgi Kapitolu na własnej skórze… albo i nawet we własnym ciele…
Tym razem nie udaje mi się jej zatrzymać. Wyślizguje ramię z mojego uścisku i czym prędzej biegnie w głąb lasu. Wodzę za nią wzrokiem, nadal stojąc w miejscu. Nagle dziewczyna skacze nad powalonym drzewem i w locie przemienia się w wilka. Co?! Nie, to nie może dziać się naprawdę… Może mam halucynacje, a może to sen? Żaden normalny człowiek nie może od tak zmienić się w zwierzę…
Pomimo tego zaczynam ją wołać, żeby jeszcze raz wytłumaczyła mi to wszystko, choć wiem, że i tak już jej nie zobaczę. Ale jednak wilk na chwilę przystaje odwracając łeb w moim kierunku. Jeden raz wyje i znów znika pomiędzy drzewami.
Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co zobaczyłam. Wilk… Sierra jest wilkiem. Tylko dlaczego nie powiedziała mi o tym wcześniej? Przecież się przyjaźniłyśmy i mogłyśmy sobie zaufać…
„Po prostu doznałam potęgi Kapitolu na własnej skórze… albo i nawet we własnym ciele…”- przypominają mi się jej słowa. We własnym ciele… doznała potęgi Kapitolu WE własnym ciele. A więc to Kapitol ją zmienił. Zmienił ją w wilka…
Może powinnam coś z tym zrobić? Pojechać do Kapitolu i sama zobaczyć, co się tam wyprawia? I co z Paylor? Kto tam sprawuje rządy? Wzdycham tylko, przykładając zimne dłonie do czoła. W gruncie rzeczy zobaczenie dziewczyny, która zmienia się w wilka po tych wszystkich zdarzeniach nie powinny robić na mnie dużego wrażenia. I rzeczywiście, nie robią…
Biorę linkę od sanek i szybkim krokiem zmierzam w kierunku Peety. Na pewno zaczął się już niepokoić. Postanawiam nie mówić mu o incydencie z Sierrą, bo znając jego opiekuńczość, w szczególności przez następne 9 miesięcy to zamknie mnie w pokoju i najlepiej zamuruje wszystkie okna…
Ale wiem już, że zaczyna dziać się coś złego. Coś na co z pewnością jestem nie przygotowana. Świat nadal nie daje mi spokoju, bo jeszcze coś przede mną jest… I na pewno to „coś” będzie miało związek ze mną…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział dłuższy od poprzednich, ale mam nadzieję, że się spodobał :3 Pozdrawiam <3
*Miley Cyrus- "When I look at you".