Powoli
ruszam w kierunku ołtarza. Sunę bezszelestnie, spuszczając głowę, a błyszczący
welon zakrywa mi twarz. Spoglądam na boki. Cały kościół jest przepełniony
gośćmi. W pierwszych ławkach stoi mama z chusteczką, później Effie, Beetee, Enobaria
oraz Annie, która jest w 8 miesiącu ciąży. Swoją obecnością zaszczyciła mnie
także sama prezydent Paylor wraz z Plutarchem. Myślałam, że ma ważniejsze
sprawy niż nasz ślub…
Wszyscy
przypatrują mi się z zachwytem, a ja zauważam pod ścianami kościoła ustawione
kamery. Na pewno puszczono naszą uroczystość na żywo w całym Panem i z
pewnością wszyscy ją oglądają.
Peeta stoi
przy ołtarzu w biały garniturze. Tym samym, w którym był podczas prezentacji
trybutów Ćwierćwiecza Poskromienia. Patrzy na mnie rozmarzonym wzrokiem i lekko
się uśmiecha. Wiedziałam, że mnie nie zostawi…
Ślub
poprowadzi Ceasar. Jestem zadowolona z tego wyboru, bo wiem, że się postara,
żeby wszystko wypadło po prostu perfekcyjnie.
Przy Peecie
stoi Haymitch, o dziwo całkiem trzeźwy, co do niego nie podobne, a naprzeciwko
nich Johanna w pięknej granatowej sukni.
Zbliżam się
do ołtarza, a Peeta ustawia się obok, biorąc mnie za rękę. Ten gest wywołuje
zachwyt wśród gości, a ja powoli wypuszczam powietrze z ust.
Później
następuje msza, podczas której potwornie się stresuję, bo wiem, że za chwilkę
będę musiała mówić przysięgę małżeńską. Nie mogę się pomylić, ani nic z tych
rzeczy. Kamery nagrywają każdy mój ruch i każde słowo. Poprawka- każdy nasz
ruch i każde nasze słowo.
-Denerwujesz
się?- pytam po cichu Peetę, przygryzając wargę. Wiem, że on w takich sytuacjach
jest zazwyczaj opanowany.
-Ani trochę-
wzrusza ramionami i znów chwyta mnie za rękę- Lepiej się czujesz?
-Troszkę…-
wzdycham, wbijając wzrok w podłogę.
-Muszę
przyznać, że wyglądasz nawet piękniej, niż kiedy pierwszy raz ubrałaś tą
suknię. A wtedy myślałem, że już śliczniej nie możesz wyglądać. Cóż… jednak się
myliłem- wyznaje, a ja lekko się uśmiecham, ściskając jego dłoń. Jeszcze przed
kilkoma miesiącami marzyłam, żeby wrócił do dwunastki, a teraz mam go w zasięgu
ręki. Jeszcze chwilka, a staniemy się rodziną…
Nie wiem
dlaczego, ale myślę o Gale’u. Zapewne ogląda nasz ślub, a znając jego zazdrość
aż kipi ze złości. Pewnie myśli, że zostawię Peetę przed ołtarzem, ale ze mną
nie ma tak łatwo. Nie dam mu tej satysfakcji. A poza tym chyba musiałabym być
kompletną idiotką, żeby przerwać ślub.
W końcu
dochodzimy do przysięgi małżeńskiej, podczas której stajemy naprzeciwko siebie.
Ku mojemu zaskoczeniu do kościoła wchodzi wnuczka Snowa, niosąc na poduszeczce
dwie obrączki. Podchodzi i podaje Peecie jedną, a mi drugą. Patrzę w jego
niebieskie, błyszczące oczy, a on zaczyna słowa przysięgi.
-Ja, Peeta
Mellark biorę ciebie, Katniss Everdeen za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i
uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…- mówi i delikatnie
nakłada mi obrączkę na palec.
Teraz, jeśli
wypowiem słowa końcowe na zawsze zwiążę się z Peetą i to z nim spędzę resztę
mojego życia…
-Ja, Katniss
Everdeen biorę ciebie, Peeto Mellark za męża i ślubuję ci miłość, wierność i
uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…- oświadczam drżącym
głosem ze łzami w oczach i nakładam obrączkę na palec Peety. Od teraz jesteśmy
małżeństwem… Jesteśmy rodziną… A ja nie jestem już Katniss Everdeen… Jestem
Katniss Mellark…
-Ogłaszam
was mężem i żoną! Możecie się pocałować- mówi Ceasar, a Peeta złącza nasze usta
w namiętnym pocałunku. Czuję, jakby czas na chwilę zatrzymał się w miejscu.
Zarzucam mu ręce na szyję, a on obejmuje mnie w talii. Może to lekka przesada,
ale chcę tą chwilę zapamiętać na zawsze. Wśród tłumu panuje zachwyt. Zewsząd da
się słyszeć wzdychanie, a niekiedy nawet płacz. Chciałabym, żeby ten moment
trwał wiecznie…
Po jakimś
czasie w końcu odrywamy się od siebie, stając przodem do gości. Spoglądam na
mamę, tonie we własnych łzach, a Effie to już w ogóle całkiem się rozmazała.
Nawet Haymitch ma poczerwieniałe oczy.
Biorę Peetę
pod ramię i ruszamy w stronę wyjścia z kościoła. Dzwony zaczynają bić, a
organista przygrywa, przez co nie
potrafię powstrzymać łez. Wszyscy momentalnie ruszają za nami. Przed kościołem
czeka już na nas biała limuzyna, przyozdobiona w białe róże.
Peeta otwiera
przede mną drzwi, a ja zbieram suknię, by móc wsiąść do samochodu, a to nie
lada wyzwanie przy tylu falbanach. W końcu siedzimy w wozie, a Haymitch siada
za kierownicą. Zaniepokojona spoglądam na Peetę, a on cicho się śmieje, wciąż
trzymając moją rękę.
Ruszamy spod
kościoła w kierunku Pałacu Prezydenckiego, gdzie w Sali balowej odbędzie się
nasze wesele.
W końcu mogę
oddychać spokojnie ze świadomością, że nie nagrywają nas żadne kamery. Tyle
emocji w jednym czasie przejawia się przez moje ciało… Mam ochotę krzyczeć i
płakać jednocześnie, ale jednak się powstrzymuję.
-Jak wrażenia, panno Mellark?- Peeta przybliża się i otacza mnie ramieniem. Mogę poczuć w końcu ciepło jego ciała i wtulić się w nie bezgranicznie.
-Jak wrażenia, panno Mellark?- Peeta przybliża się i otacza mnie ramieniem. Mogę poczuć w końcu ciepło jego ciała i wtulić się w nie bezgranicznie.
-Nie
potrafię opisać, co teraz czuję- całuję go w usta, delikatnie, ale stanowczo-
Przepraszam…
-Ale za co?-
marszczy brwi, jakby nie wiedział o co chodzi.
-Za to, że
tak podle się zachowałam…
-Kiedy? Nie
pamiętam już- figlarnie się uśmiecha i znów zatapiamy się w namiętnym
pocałunku. Postanawiam nie drążyć już tego tematu, bo jeszcze raz postąpię pod
wpływem impulsu i mogę tego żałować.
Przez resztę
podróży nie odzywamy się ani słowem, ciesząc się swoją obecnością. Po chwili
dojeżdżamy pod sam Pałac Prezydencki, ale Haymitch się nie zatrzymuje. Przecież
to tu mieliśmy mieć wesele. Spoglądam na Peetę, a on nerwowo przeczesuje włosy.
-Haymitch,
gdzie jedziemy? Przecież mieliśmy zatrzymać się przy Pałacu- zwraca się do
byłego mentora, ale on nie odpowiada. Już wiem… wiem, że coś jest nie tak.
-Haymitch,
do cholery odpowiadaj!- wrzeszczę, a on się do nas powoli odwraca nie trzymając
rąk na kierownicy. Na pierwszy rzut oka widać, że jest przerażony.
-Wysiadajcie.
Hamulce nie działają…
-Co?
Haymitch, o czym ty, do cholery mówisz?- Peeta odrywa plecy od oparcia, nerwowo
przeczesując włosy.
-Wysiadajcie!
Już!
Samochód
coraz szybciej się rozpędza, a ja jestem po prostu przerażona. Nie wiem co
robić. Jedna połowa mnie krzyczy, żeby się nie ruszać, a druga, żeby czym
prędzej uciekać.
Nagle przed
naszymi oczami ukazuje się urwisko. Chwytam Peetę za rękę, wrzeszcząc jak
oszalała. Wiem, że to już koniec… zginiemy…
Wtem Haymitch niespodziewanie otwiera drzwi i
wyskakuje z samochodu, zostawiając nas samych z pędzącym wozem. Zjeżdżamy coraz
szybciej w stronę urwiska, nie mogąc nic zrobić. Tylko wrzeszczę, wtulając się
w Peetę, a on osłania mnie własnym ciałem przed spotkaniem ze śmiercią.
Czuję
uderzenie w barierę, które przeradza się w ogromny ból gdzieś w plecach.
Krzyczę, nie mogąc złapać tchu. Wiem, że już powoli umieram…
Samochód
stacza się z ogromnym pędem w dół. Wiem, że za chwilę uderzymy w drzewo, czy
też w jakiś głaz. Ostatni raz spoglądam w jak zwykle spokojne oczy Peety.
Pogodził się ze śmiercią, ale ja nie. Chciałabym jeszcze raz poczuć smak jego
ust, a tymczasem już nigdy ich nie dotknę. Nawet nie pożegnałam się z bliskimi…
z mamą, Effie, Johanną i innymi ważnymi dla mnie osobami. Ale przynajmniej
spotkam się z Prim, tatą, Rue… Nie zaznam już okrucieństwa, które tak szerzy
się na tym świecie. Powoli śmierć zagląda mi do oczu, a ja pogodziłam się ze
swoim losem. Tak musi być i kropka…
Jeszcze
bardziej wtulam się w ciepłe ciało Peety, zaciskając powieki i czekając na
uderzenie. Wiem, że za chwilę będzie całkiem zimne, więc pochłaniam je w
całości…
Nie tak
dawno powiedział, że nie opuści mnie, aż do śmierci… i słowa dotrzymał…
-Kocham cię…-
rozkoszuję się jego opiekuńczym tonem i siła uderzenia wyrzuca nas do przodu,
ale ja nie chcę jeszcze umierać…
Mam nadzieję że nie zginą ;)
OdpowiedzUsuńale.... oni muszą przecież żyć :C
OdpowiedzUsuńOch
OdpowiedzUsuń