środa, 13 sierpnia 2014

10. "Kocham cię"



Powoli ruszam w kierunku ołtarza. Sunę bezszelestnie, spuszczając głowę, a błyszczący welon zakrywa mi twarz. Spoglądam na boki. Cały kościół jest przepełniony gośćmi. W pierwszych ławkach stoi mama z chusteczką, później Effie, Beetee, Enobaria oraz Annie, która jest w 8 miesiącu ciąży. Swoją obecnością zaszczyciła mnie także sama prezydent Paylor wraz z Plutarchem. Myślałam, że ma ważniejsze sprawy niż nasz ślub…
Wszyscy przypatrują mi się z zachwytem, a ja zauważam pod ścianami kościoła ustawione kamery. Na pewno puszczono naszą uroczystość na żywo w całym Panem i z pewnością wszyscy ją oglądają.
Peeta stoi przy ołtarzu w biały garniturze. Tym samym, w którym był podczas prezentacji trybutów Ćwierćwiecza Poskromienia. Patrzy na mnie rozmarzonym wzrokiem i lekko się uśmiecha. Wiedziałam, że mnie nie zostawi…
Ślub poprowadzi Ceasar. Jestem zadowolona z tego wyboru, bo wiem, że się postara, żeby wszystko wypadło po prostu perfekcyjnie.
Przy Peecie stoi Haymitch, o dziwo całkiem trzeźwy, co do niego nie podobne, a naprzeciwko nich Johanna w pięknej granatowej sukni.
Zbliżam się do ołtarza, a Peeta ustawia się obok, biorąc mnie za rękę. Ten gest wywołuje zachwyt wśród gości, a ja powoli wypuszczam powietrze z ust.
Później następuje msza, podczas której potwornie się stresuję, bo wiem, że za chwilkę będę musiała mówić przysięgę małżeńską. Nie mogę się pomylić, ani nic z tych rzeczy. Kamery nagrywają każdy mój ruch i każde słowo. Poprawka- każdy nasz ruch i każde nasze słowo.
-Denerwujesz się?- pytam po cichu Peetę, przygryzając wargę. Wiem, że on w takich sytuacjach jest zazwyczaj opanowany.
-Ani trochę- wzrusza ramionami i znów chwyta mnie za rękę- Lepiej się czujesz?
-Troszkę…- wzdycham, wbijając wzrok w podłogę.
-Muszę przyznać, że wyglądasz nawet piękniej, niż kiedy pierwszy raz ubrałaś tą suknię. A wtedy myślałem, że już śliczniej nie możesz wyglądać. Cóż… jednak się myliłem- wyznaje, a ja lekko się uśmiecham, ściskając jego dłoń. Jeszcze przed kilkoma miesiącami marzyłam, żeby wrócił do dwunastki, a teraz mam go w zasięgu ręki. Jeszcze chwilka, a staniemy się rodziną…
Nie wiem dlaczego, ale myślę o Gale’u. Zapewne ogląda nasz ślub, a znając jego zazdrość aż kipi ze złości. Pewnie myśli, że zostawię Peetę przed ołtarzem, ale ze mną nie ma tak łatwo. Nie dam mu tej satysfakcji. A poza tym chyba musiałabym być kompletną idiotką, żeby przerwać ślub.
W końcu dochodzimy do przysięgi małżeńskiej, podczas której stajemy naprzeciwko siebie. Ku mojemu zaskoczeniu do kościoła wchodzi wnuczka Snowa, niosąc na poduszeczce dwie obrączki. Podchodzi i podaje Peecie jedną, a mi drugą. Patrzę w jego niebieskie, błyszczące oczy, a on zaczyna słowa przysięgi.
-Ja, Peeta Mellark biorę ciebie, Katniss Everdeen za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…- mówi i delikatnie nakłada mi obrączkę na palec.
Teraz, jeśli wypowiem słowa końcowe na zawsze zwiążę się z Peetą i to z nim spędzę resztę mojego życia…
-Ja, Katniss Everdeen biorę ciebie, Peeto Mellark za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…- oświadczam drżącym głosem ze łzami w oczach i nakładam obrączkę na palec Peety. Od teraz jesteśmy małżeństwem… Jesteśmy rodziną… A ja nie jestem już Katniss Everdeen… Jestem Katniss Mellark…
-Ogłaszam was mężem i żoną! Możecie się pocałować- mówi Ceasar, a Peeta złącza nasze usta w namiętnym pocałunku. Czuję, jakby czas na chwilę zatrzymał się w miejscu. Zarzucam mu ręce na szyję, a on obejmuje mnie w talii. Może to lekka przesada, ale chcę tą chwilę zapamiętać na zawsze. Wśród tłumu panuje zachwyt. Zewsząd da się słyszeć wzdychanie, a niekiedy nawet płacz. Chciałabym, żeby ten moment trwał wiecznie…
Po jakimś czasie w końcu odrywamy się od siebie, stając przodem do gości. Spoglądam na mamę, tonie we własnych łzach, a Effie to już w ogóle całkiem się rozmazała. Nawet Haymitch ma poczerwieniałe oczy.
Biorę Peetę pod ramię i ruszamy w stronę wyjścia z kościoła. Dzwony zaczynają bić, a organista przygrywa, przez co nie potrafię powstrzymać łez. Wszyscy momentalnie ruszają za nami. Przed kościołem czeka już na nas biała limuzyna, przyozdobiona w białe róże.
Peeta otwiera przede mną drzwi, a ja zbieram suknię, by móc wsiąść do samochodu, a to nie lada wyzwanie przy tylu falbanach. W końcu siedzimy w wozie, a Haymitch siada za kierownicą. Zaniepokojona spoglądam na Peetę, a on cicho się śmieje, wciąż trzymając moją rękę.
Ruszamy spod kościoła w kierunku Pałacu Prezydenckiego, gdzie w Sali balowej odbędzie się nasze wesele.
W końcu mogę oddychać spokojnie ze świadomością, że nie nagrywają nas żadne kamery. Tyle emocji w jednym czasie przejawia się przez moje ciało… Mam ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie, ale jednak się powstrzymuję.
-Jak wrażenia, panno Mellark?- Peeta przybliża się i otacza mnie ramieniem. Mogę poczuć w końcu ciepło jego ciała i wtulić się w nie bezgranicznie.
-Nie potrafię opisać, co teraz czuję- całuję go w usta, delikatnie, ale stanowczo- Przepraszam…
-Ale za co?- marszczy brwi, jakby nie wiedział o co chodzi.
-Za to, że tak podle się zachowałam…
-Kiedy? Nie pamiętam już- figlarnie się uśmiecha i znów zatapiamy się w namiętnym pocałunku. Postanawiam nie drążyć już tego tematu, bo jeszcze raz postąpię pod wpływem impulsu i mogę tego żałować.
Przez resztę podróży nie odzywamy się ani słowem, ciesząc się swoją obecnością. Po chwili dojeżdżamy pod sam Pałac Prezydencki, ale Haymitch się nie zatrzymuje. Przecież to tu mieliśmy mieć wesele. Spoglądam na Peetę, a on nerwowo przeczesuje włosy.
-Haymitch, gdzie jedziemy? Przecież mieliśmy zatrzymać się przy Pałacu- zwraca się do byłego mentora, ale on nie odpowiada. Już wiem… wiem, że coś jest nie tak.
-Haymitch, do cholery odpowiadaj!- wrzeszczę, a on się do nas powoli odwraca nie trzymając rąk na kierownicy. Na pierwszy rzut oka widać, że jest przerażony.
-Wysiadajcie. Hamulce nie działają…
-Co? Haymitch, o czym ty, do cholery mówisz?- Peeta odrywa plecy od oparcia, nerwowo przeczesując włosy.
-Wysiadajcie! Już!
Samochód coraz szybciej się rozpędza, a ja jestem po prostu przerażona. Nie wiem co robić. Jedna połowa mnie krzyczy, żeby się nie ruszać, a druga, żeby czym prędzej uciekać.
Nagle przed naszymi oczami ukazuje się urwisko. Chwytam Peetę za rękę, wrzeszcząc jak oszalała. Wiem, że to już koniec… zginiemy…
 Wtem Haymitch niespodziewanie otwiera drzwi i wyskakuje z samochodu, zostawiając nas samych z pędzącym wozem. Zjeżdżamy coraz szybciej w stronę urwiska, nie mogąc nic zrobić. Tylko wrzeszczę, wtulając się w Peetę, a on osłania mnie własnym ciałem przed spotkaniem ze śmiercią.
Czuję uderzenie w barierę, które przeradza się w ogromny ból gdzieś w plecach. Krzyczę, nie mogąc złapać tchu. Wiem, że już powoli umieram…
Samochód stacza się z ogromnym pędem w dół. Wiem, że za chwilę uderzymy w drzewo, czy też w jakiś głaz. Ostatni raz spoglądam w jak zwykle spokojne oczy Peety. Pogodził się ze śmiercią, ale ja nie. Chciałabym jeszcze raz poczuć smak jego ust, a tymczasem już nigdy ich nie dotknę. Nawet nie pożegnałam się z bliskimi… z mamą, Effie, Johanną i innymi ważnymi dla mnie osobami. Ale przynajmniej spotkam się z Prim, tatą, Rue… Nie zaznam już okrucieństwa, które tak szerzy się na tym świecie. Powoli śmierć zagląda mi do oczu, a ja pogodziłam się ze swoim losem. Tak musi być i kropka…
Jeszcze bardziej wtulam się w ciepłe ciało Peety, zaciskając powieki i czekając na uderzenie. Wiem, że za chwilę będzie całkiem zimne, więc pochłaniam je w całości…
Nie tak dawno powiedział, że nie opuści mnie, aż do śmierci… i słowa dotrzymał…
-Kocham cię…- rozkoszuję się jego opiekuńczym tonem i siła uderzenia wyrzuca nas do przodu, ale ja nie chcę jeszcze umierać…











3 komentarze:

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)