Otwieram
powoli oczy, rozkoszując się ciemnością, jaka panuje wokół mnie. Nie wiem, czy
umarłam, ale jest to prawdopodobne. Leżę na łóżku, przykryta białą pościelą,
więc raczej jeszcze nie umarłam. Znów miałam więcej szczęścia, niż rozumu…
Lepiej mi
się oddycha, a to dzięki masce tlenowej, którą mam założoną na nos i usta.
Ciało nie boli mnie tak, jak niedawno. Wręcz przeciwnie, czuję chłód i
ukojenie. Peeta mnie uratował… Przezwyciężył ból i za wszelką cenę chciał mi
pomóc, narażając własne życie. Nigdy mu się za to nie odwdzięczę… choćby minęło
milion lat, ja i tak będę mu dłużna…
Rozglądam
się ostrożnie po sali, a mój wzrok zdążył już przyzwyczaić się do panującej tu
ciemności. Podnoszę rękę, sprawdzając czy mogę ruszać kończynami. Jednak martwa
nie jestem… jeszcze.
Na dłoniach
zauważam nieliczne skaleczenia i blizny, ale są one wprost nieporównywalne z
tymi po wypadku. Jestem podłączona do kroplówki, ale daje mi ona ukojenie i
pozbywa się bólu.
Muszę się
dokładnie dowiedzieć, co to właściwie było… Przypominam sobie słowa Haymitcha:
„Wysiadajcie. Hamulce nie działają…”. Wiedział, że samochód bez nich jedzie? A
może był tego całkiem nieświadomy? Naprawdę nie mam pojęcia, co o tym myśleć.
Co prawda miałam przeczucia, żeby nie siadał za kółkiem, ale nie wiedziałam, że
może się to aż tak skończyć.
Nagle
naprzeciwko mnie zauważam Peetę, stojącego za lustrem weneckim. Chciałabym się
zerwać i wtulić się w niego całym ciałem. Teraz tylko tego mi brakuje… jego
ciepła i bezpieczeństwa.
Peeta opiera
czoło o lustro i kładzie na nim dłoń, lekko się uśmiechając. Odwzajemniam
uśmiech, a on cały czas nie spuszcza mnie z oka. Układa usta i bezgłośnie
wypowiada „kocham cię”. W tym momencie nie mogę powstrzymać się od łez. Nasze
wesele miało być idealne… a tymczasem tkwię tutaj, ledwo żywa. Chociaż mogło
być znacznie gorzej. Mimo wszystko cieszę się, że nie umarłam. Nie mogę
zostawić Peety samego na tym świecie. Wiem, że beze mnie nie chciałby dłużej na
nim zostać. Prędzej, czy później z pewnością zrobiłby coś głupiego.
Tak bardzo
chciałabym, żeby tutaj ze mną był. Żebym mogła z nim porozmawiać, wtulić się w
niego, a tymczasem widzę go tylko przez szybę. Dlaczego nie mógłby tutaj wejść?
Chociaż na chwilkę? Przecież nic mi nie zrobi. Ufam mu bezgranicznie i wiem, że
by mnie nie skrzywdził. Jest moim mężem od niedawna, a już zostaliśmy od siebie
oddzieleni.
Nie wiem,
dlaczego, ale zaczynam płakać. Odwracam wzrok, bo nie chcę, żeby Peeta mnie
taką zobaczył. Załamaną, wykończoną, słabą, nerwową… lecz po chwili znów patrzę
mu w oczy. Wciąż stoi z głową i dłonią opartą o lustro. Jakby bał się, że jeśli
odwróci wzrok ja gdzieś zniknę, odejdę i straci mnie na zawsze. Ale ja zawsze z
nim będę. Będziemy zawsze razem, nawet tu, w szpitalu.
Nagle do
Peety podchodzi Haymitch. Coś mu proponuje, ale on z początku się nie zgadza,
nadal z dłonią na szkle. Lecz były mentor nalega i chłopak w ostateczności
niechętnie kiwa głową. Znów bezgłośnie wypowiada „kocham cię” i odrywa rękę,
podążając za Haymitchem. Wkrótce obaj znikają mi z oczu. Nadal patrzę w tamtym
kierunku, choć wkroczyli już w inny korytarz. Zostałam sama w tym cichym,
nieprzyjaznym mi pokoju. Zostałam sama z moimi myślami i wątpliwościami.
Nie wierzę,
że hamulce mogły się tak po prostu zepsuć. Ktoś doskonale wiedział, że będziemy
jechać tą limuzyną do Pałacu Prezydenckiego. Ktoś najwyraźniej chce mojej
śmierci. I to natychmiast… To samo przecież było z Kosogłosami. Nie mogły mnie
tak dobrowolnie, same z siebie zaatakować. Komuś stanowczo za bardzo
przeszkadzam… W obu przypadkach to Peeta mnie uratował, więc jeśli się nie
mylę, to morderca teraz najpierw pozbędzie się jego, a potem mnie. Przeraża
mnie ten fakt… ale nie mogę wyciągać pochopnych wniosków. Lepiej poczekać na
potwierdzające dowody. Staram się oddalić te myśli od siebie i czekać aż Peeta
wróci, bo w końcu to jego najbardziej potrzebuję…
Kolejne dni
w szpitalnym łóżku mijają znacznie wolniej, niż wszystkie poprzednie.
Pielęgniarki co parę godzin przychodzą do mnie, aby zobaczyć jak się czuję. Na
zewnątrz coraz lepiej, lecz wewnątrz niekoniecznie… Nie potrzebuję już maski
tlenowej, bo wreszcie jestem zdolna oddychać samodzielnie. Zostałam też
odłączona od kroplówki i jutro w końcu wychodzę ze szpitala, ale najbardziej
przejmuję się faktem, że jeszcze nie spotkałam się z Peetą. Lecz dzisiaj mamy
to nadrobić. Pierwszy raz się z nim zobaczę od prawie dwóch tygodni. Nie mogę
się już doczekać, by znów spojrzeć w jego niebieskie oczy…
Siedzę na
łóżku, przygotowana na to spotkanie. Raz za razem wzdycham i bawię się
sznurkiem, tak jak to kiedyś robił Finnick, by się na czymś skupić.
Widzę Peetę
przez lustro weneckie, idącego szybkim krokiem w kierunku mojej sali.
-Katniss…-
wchodzi i od razu zamyka drzwi, by nikt nam nie przeszkadzał. Podchodzi bliżej
i siada na krześle obok łóżka, a uśmiech nie znika mu z twarzy. Bez słowa
dotyka moich zimnych dłoń, a potem warg. Zatapiamy się w namiętnym pocałunku,
który mógłby trwać całą wieczność. Tak bardzo oczekiwałam tej chwili. Teraz mam
go tylko dla siebie i nikt mi go nie zabierze. Nie pozwolę na to. Dotykam
koniuszkami palców jego policzka, by jeszcze pogłębić pocałunek. W końcu
odrywamy się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza.
-Stęskniłem
się za tobą- szepcze, całując koniuszki moich palców. Przechodzi mi po całym
ciele miłe mrowienie.
-Dziękuję
ci. Za to, że jak zwykle uratowałeś mi życie- wzdycham i złączam nasze dłonie-
Dlaczego ciągle muszę ci dziękować i cię przepraszać? Nie może być odwrotnie?
-Nie, nie
może, bo nie chcę mieć wyrzutów sumienia.
-A ja to
niby nie mam…- śmieję się i spuszczam wzrok, wpatrując się w nasze obrączki. Teraz
dostrzegam, że na obrączce Peety też jest coś napisane. Podnoszę jego rękę i
odczytuję napis: „Forever”, co oznacza „Na zawsze”. I jakby złączyć je w jedną
całość wyjdzie „Forever Together”, czyli „Na zawsze razem”.
-Peeta… te
obrączki są piękne- patrzę mu w oczy i tym razem nie powstrzymuję się od łez.
Niech wie, ile dla mnie znaczą.
-Byłem
pewny, że złapią cię za serce- znów mnie całuje, ale nie za długo, żebyśmy znów
nie stracili tchu.
-Dobrze, że
chociaż tobie nic się nie stało po wypadku. Ja niestety nie miałam tyle
szczęścia…
-Ważniejsze
jest to, że żyjesz. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem, gdy byłaś
jeszcze nieprzytomna.
-Myślałam,
że tam umrę…. Byłam już na to przygotowana, ale dostrzegłam na obrączce napis
„Together” i dzięki temu się nie poddałam. Jeszcze raz ci dziękuję- znów
złączam nasze usta.
Później
Peeta kolejny raz mnie zostawia, ale na szczęście nie z własnej woli. Doktor
Grey ma ze mną jeszcze porozmawiać przed wyjściem ze szpitala, więc musi
opuścić salę.
-To jak się
dziś czujemy, panno Mellark?- pyta lekarz, siadając przy łóżku z kartoteką w
dłoni. Ma lekko posiwiałe włosy i podkrążone oczy, ale naprawdę jest aż nadto
miły.
-Całkiem
nieźle. Na pewno lepiej, niż po wypadku- odpowiadam, uśmiechając się od ucha do
ucha. Chcę wypaść jak najlepiej, żeby nie miał przypadkiem żadnych zastrzeżeń,
co do mojego jutrzejszego wyjścia.
-Wyśmienicie!-
odnotowuje coś na kartce, zakładając okulary. Bada mi jeszcze tętno i osłuchuje
płuca, czy przypadkiem nie ma żadnych przeszkód- W takim razie jutro się
pożegnamy. Ale musi pani na siebie uważać i zbytnio się nie przemęczać.
Nie przemęczać
się? Nigdy mi o tym nie wspominał, aż do teraz.
-Doktorze, o
co panu chodzi?- pytam, gdy szykuje się do wyjścia.
-To pani nic
nie wie?- spogląda ciekawie znad swoich okularów, a ja tylko przecząco kręcę
głową- Panno Mellark… jest pani w ciąży.
-Słucham?-
dopiero teraz dociera do mnie każde jego słowo. „Panno Mellark… jest pani w
ciąży”. Ja? Ja jestem w ciąży? Nie… to musi być jakaś pomyłka. Mimo to siedzę w
osłupieniu, nie mogąc wykrztusić ani słowa. To by wytłumaczyło te wszystkie
mdłości i omdlenia…
-Peeta wie?-
pytam ochrypłym głosem, bo wiem, że to on jest ojcem dziecka.
-Nie,
skądże. Myśleliśmy, że doskonale o tym wiecie.
-Dziękuję,
doktorze za informacje- mówię w totalnym szoku ze wzrokiem wbitym w podłogę. Mężczyzna
kłania się i po chwili wychodzi z sali. Znów zostaję sama… no, może nie do
końca sama. Cały czas trawię jego słowa, które po części do mnie nie dochodzą.
Jestem w ciąży... Będę mamą…
Łzy
dobrowolnie spływają po moich policzkach, a ja zwijam się w kłębek, raz za
razem wycierając twarz w poduszkę. Dobrze chociaż, że Peeta nie wie.
Nie
planowałam mieć dzieci. Pamiętam naszą rozmowę. Moją i Gale’a, gdy mówiłam, że
nigdy nie będę ich mieć. Ale teraz, gdy zniszczono areny i nie ma Igrzysk nie
jest to wykluczone. „Katniss, będziesz mamą! Powinnaś się cieszyć, a nie
płakać”, myślę i próbuję się uspokoić, choć wiem, że to łzy szczęścia.
Postanawiam nie mówić tego Peecie tutaj, w szpitalu. Powiem mu po wszystkim w
domu, w dwunastce. Najlepiej jutro wieczorem. Z pewnością się ucieszy. Wiem, że
będzie wspaniałym rodzicem, bo ma smykałkę do dzieci, czego oczywiście nie
można powiedzieć o mnie.
Po jakimś
czasie do sali wchodzi Peeta, a ja układam się do snu. Na szczęście zdążyłam
się już uspokoić, żeby niczego nie podejrzewał.
-I co
powiedział doktor?- pyta, muskając ustami moje czoło i siadając obok na
krześle.
-Wszystko w
porządku i jutro wracam do domu- nie lubię kłamać, ale w takich sytuacjach jest
to po prostu konieczne. Uśmiecham się, a on wkłada mi kosmyk włosów za ucho.
-Dobranoc-
szepcze, muskając moje usta. Kładzie się na sąsiednim łóżku, odwrócony w moją
stronę, z ręką pod głową. Wyciąga do mnie dłoń, a ja bez zastanowienia ją
chwytam. Jak dobrze jest móc znów poczuć jej ciepło…
Po chwili
Peeta zasypia, a ja wyobrażam go sobie z dzieckiem w objęciach. Uśmiecham się i
jednak cieszę się, że będę mamą. Cały czas trzymamy się za ręce, a ja doszłam
do wniosku, że wspaniale jest zasypiać w trójkę…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hue hue ;3 Mam nadzieję, że was zaskoczyłam tym rozdziałem <3 Kolejny już jutro ;*
niespodzianka :) czekam na reakcję Peety <anet
OdpowiedzUsuńChyba nie masz pojęcia co to lustro weneckie, radzę zgłębić ten temat. Poza tym piszesz ciekawie, aczkolwiek uważam, że cały tekst jest stanowczo przesłodzony. Katniss nie była przedstawiona u Collins jako rozklejona dziewczynka, która co rusz płacze za siostrzyczką, była silną młodą kobietą, która dawała sobie radę w życiu i nie żaliła się pluszowym misiom. Radzę się nad tym zastanowić. Pomyśl też o jakimś zwrocie akcji na koniec rozdziału, żeby czytelnik domagał się o więcej, a nie rozczarowywał się widząc, że kolejna notka zaczyna się budzeniem się w opłakanym stanie i wykonywaniem najprostszych życiowych czynności, każdy by mógł się pokusić o takie coś, żeby wydłużyć swą pracę. Nie zrozum mnie źle, ale do tej pory Twój styl pisania nie zachwycił mnie, cały czas częstujesz nas faktami, które są oczywiste, np. ze Prim zginęła. Uważam też, że powinnaś używać mniej potocznego języka. Nie proszę się o hejty, po prostu wyrażam opinię, mam nadzieje, że weźmiesz sobie ją do serca.
OdpowiedzUsuń