sobota, 23 sierpnia 2014

12. "Na zawsze razem"



Otwieram powoli oczy, rozkoszując się ciemnością, jaka panuje wokół mnie. Nie wiem, czy umarłam, ale jest to prawdopodobne. Leżę na łóżku, przykryta białą pościelą, więc raczej jeszcze nie umarłam. Znów miałam więcej szczęścia, niż rozumu…

Lepiej mi się oddycha, a to dzięki masce tlenowej, którą mam założoną na nos i usta. Ciało nie boli mnie tak, jak niedawno. Wręcz przeciwnie, czuję chłód i ukojenie. Peeta mnie uratował… Przezwyciężył ból i za wszelką cenę chciał mi pomóc, narażając własne życie. Nigdy mu się za to nie odwdzięczę… choćby minęło milion lat, ja i tak będę mu dłużna…

Rozglądam się ostrożnie po sali, a mój wzrok zdążył już przyzwyczaić się do panującej tu ciemności. Podnoszę rękę, sprawdzając czy mogę ruszać kończynami. Jednak martwa nie jestem… jeszcze.

Na dłoniach zauważam nieliczne skaleczenia i blizny, ale są one wprost nieporównywalne z tymi po wypadku. Jestem podłączona do kroplówki, ale daje mi ona ukojenie i pozbywa się bólu.

Muszę się dokładnie dowiedzieć, co to właściwie było… Przypominam sobie słowa Haymitcha: „Wysiadajcie. Hamulce nie działają…”. Wiedział, że samochód bez nich jedzie? A może był tego całkiem nieświadomy? Naprawdę nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Co prawda miałam przeczucia, żeby nie siadał za kółkiem, ale nie wiedziałam, że może się to aż tak skończyć.

Nagle naprzeciwko mnie zauważam Peetę, stojącego za lustrem weneckim. Chciałabym się zerwać i wtulić się w niego całym ciałem. Teraz tylko tego mi brakuje… jego ciepła i bezpieczeństwa.

Peeta opiera czoło o lustro i kładzie na nim dłoń, lekko się uśmiechając. Odwzajemniam uśmiech, a on cały czas nie spuszcza mnie z oka. Układa usta i bezgłośnie wypowiada „kocham cię”. W tym momencie nie mogę powstrzymać się od łez. Nasze wesele miało być idealne… a tymczasem tkwię tutaj, ledwo żywa. Chociaż mogło być znacznie gorzej. Mimo wszystko cieszę się, że nie umarłam. Nie mogę zostawić Peety samego na tym świecie. Wiem, że beze mnie nie chciałby dłużej na nim zostać. Prędzej, czy później z pewnością zrobiłby coś głupiego.

Tak bardzo chciałabym, żeby tutaj ze mną był. Żebym mogła z nim porozmawiać, wtulić się w niego, a tymczasem widzę go tylko przez szybę. Dlaczego nie mógłby tutaj wejść? Chociaż na chwilkę? Przecież nic mi nie zrobi. Ufam mu bezgranicznie i wiem, że by mnie nie skrzywdził. Jest moim mężem od niedawna, a już zostaliśmy od siebie oddzieleni.

Nie wiem, dlaczego, ale zaczynam płakać. Odwracam wzrok, bo nie chcę, żeby Peeta mnie taką zobaczył. Załamaną, wykończoną, słabą, nerwową… lecz po chwili znów patrzę mu w oczy. Wciąż stoi z głową i dłonią opartą o lustro. Jakby bał się, że jeśli odwróci wzrok ja gdzieś zniknę, odejdę i straci mnie na zawsze. Ale ja zawsze z nim będę. Będziemy zawsze razem, nawet tu, w szpitalu.

Nagle do Peety podchodzi Haymitch. Coś mu proponuje, ale on z początku się nie zgadza, nadal z dłonią na szkle. Lecz były mentor nalega i chłopak w ostateczności niechętnie kiwa głową. Znów bezgłośnie wypowiada „kocham cię” i odrywa rękę, podążając za Haymitchem. Wkrótce obaj znikają mi z oczu. Nadal patrzę w tamtym kierunku, choć wkroczyli już w inny korytarz. Zostałam sama w tym cichym, nieprzyjaznym mi pokoju. Zostałam sama z moimi myślami i wątpliwościami.

Nie wierzę, że hamulce mogły się tak po prostu zepsuć. Ktoś doskonale wiedział, że będziemy jechać tą limuzyną do Pałacu Prezydenckiego. Ktoś najwyraźniej chce mojej śmierci. I to natychmiast… To samo przecież było z Kosogłosami. Nie mogły mnie tak dobrowolnie, same z siebie zaatakować. Komuś stanowczo za bardzo przeszkadzam… W obu przypadkach to Peeta mnie uratował, więc jeśli się nie mylę, to morderca teraz najpierw pozbędzie się jego, a potem mnie. Przeraża mnie ten fakt… ale nie mogę wyciągać pochopnych wniosków. Lepiej poczekać na potwierdzające dowody. Staram się oddalić te myśli od siebie i czekać aż Peeta wróci, bo w końcu to jego najbardziej potrzebuję…

Kolejne dni w szpitalnym łóżku mijają znacznie wolniej, niż wszystkie poprzednie. Pielęgniarki co parę godzin przychodzą do mnie, aby zobaczyć jak się czuję. Na zewnątrz coraz lepiej, lecz wewnątrz niekoniecznie… Nie potrzebuję już maski tlenowej, bo wreszcie jestem zdolna oddychać samodzielnie. Zostałam też odłączona od kroplówki i jutro w końcu wychodzę ze szpitala, ale najbardziej przejmuję się faktem, że jeszcze nie spotkałam się z Peetą. Lecz dzisiaj mamy to nadrobić. Pierwszy raz się z nim zobaczę od prawie dwóch tygodni. Nie mogę się już doczekać, by znów spojrzeć w jego niebieskie oczy…

Siedzę na łóżku, przygotowana na to spotkanie. Raz za razem wzdycham i bawię się sznurkiem, tak jak to kiedyś robił Finnick, by się na czymś skupić.

Widzę Peetę przez lustro weneckie, idącego szybkim krokiem w kierunku mojej sali.

-Katniss…- wchodzi i od razu zamyka drzwi, by nikt nam nie przeszkadzał. Podchodzi bliżej i siada na krześle obok łóżka, a uśmiech nie znika mu z twarzy. Bez słowa dotyka moich zimnych dłoń, a potem warg. Zatapiamy się w namiętnym pocałunku, który mógłby trwać całą wieczność. Tak bardzo oczekiwałam tej chwili. Teraz mam go tylko dla siebie i nikt mi go nie zabierze. Nie pozwolę na to. Dotykam koniuszkami palców jego policzka, by jeszcze pogłębić pocałunek. W końcu odrywamy się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza.

-Stęskniłem się za tobą- szepcze, całując koniuszki moich palców. Przechodzi mi po całym ciele miłe mrowienie.

-Dziękuję ci. Za to, że jak zwykle uratowałeś mi życie- wzdycham i złączam nasze dłonie- Dlaczego ciągle muszę ci dziękować i cię przepraszać? Nie może być odwrotnie?

-Nie, nie może, bo nie chcę mieć wyrzutów sumienia.

-A ja to niby nie mam…- śmieję się i spuszczam wzrok, wpatrując się w nasze obrączki. Teraz dostrzegam, że na obrączce Peety też jest coś napisane. Podnoszę jego rękę i odczytuję napis: „Forever”, co oznacza „Na zawsze”. I jakby złączyć je w jedną całość wyjdzie „Forever Together”, czyli „Na zawsze razem”.

-Peeta… te obrączki są piękne- patrzę mu w oczy i tym razem nie powstrzymuję się od łez. Niech wie, ile dla mnie znaczą.

-Byłem pewny, że złapią cię za serce- znów mnie całuje, ale nie za długo, żebyśmy znów nie stracili tchu.

-Dobrze, że chociaż tobie nic się nie stało po wypadku. Ja niestety nie miałam tyle szczęścia…

-Ważniejsze jest to, że żyjesz. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem, gdy byłaś jeszcze nieprzytomna.

-Myślałam, że tam umrę…. Byłam już na to przygotowana, ale dostrzegłam na obrączce napis „Together” i dzięki temu się nie poddałam. Jeszcze raz ci dziękuję- znów złączam nasze usta.

Później Peeta kolejny raz mnie zostawia, ale na szczęście nie z własnej woli. Doktor Grey ma ze mną jeszcze porozmawiać przed wyjściem ze szpitala, więc musi opuścić salę.

-To jak się dziś czujemy, panno Mellark?- pyta lekarz, siadając przy łóżku z kartoteką w dłoni. Ma lekko posiwiałe włosy i podkrążone oczy, ale naprawdę jest aż nadto miły.

-Całkiem nieźle. Na pewno lepiej, niż po wypadku- odpowiadam, uśmiechając się od ucha do ucha. Chcę wypaść jak najlepiej, żeby nie miał przypadkiem żadnych zastrzeżeń, co do mojego jutrzejszego wyjścia.

-Wyśmienicie!- odnotowuje coś na kartce, zakładając okulary. Bada mi jeszcze tętno i osłuchuje płuca, czy przypadkiem nie ma żadnych przeszkód- W takim razie jutro się pożegnamy. Ale musi pani na siebie uważać i zbytnio się nie przemęczać.

Nie przemęczać się? Nigdy mi o tym nie wspominał, aż do teraz.

-Doktorze, o co panu chodzi?- pytam, gdy szykuje się do wyjścia.

-To pani nic nie wie?- spogląda ciekawie znad swoich okularów, a ja tylko przecząco kręcę głową- Panno Mellark… jest pani w ciąży.

-Słucham?- dopiero teraz dociera do mnie każde jego słowo. „Panno Mellark… jest pani w ciąży”. Ja? Ja jestem w ciąży? Nie… to musi być jakaś pomyłka. Mimo to siedzę w osłupieniu, nie mogąc wykrztusić ani słowa. To by wytłumaczyło te wszystkie mdłości i omdlenia…

-Peeta wie?- pytam ochrypłym głosem, bo wiem, że to on jest ojcem dziecka.

-Nie, skądże. Myśleliśmy, że doskonale o tym wiecie.

-Dziękuję, doktorze za informacje- mówię w totalnym szoku ze wzrokiem wbitym w podłogę. Mężczyzna kłania się i po chwili wychodzi z sali. Znów zostaję sama… no, może nie do końca sama. Cały czas trawię jego słowa, które po części do mnie nie dochodzą. Jestem w ciąży... Będę mamą…

Łzy dobrowolnie spływają po moich policzkach, a ja zwijam się w kłębek, raz za razem wycierając twarz w poduszkę. Dobrze chociaż, że Peeta nie wie.

Nie planowałam mieć dzieci. Pamiętam naszą rozmowę. Moją i Gale’a, gdy mówiłam, że nigdy nie będę ich mieć. Ale teraz, gdy zniszczono areny i nie ma Igrzysk nie jest to wykluczone. „Katniss, będziesz mamą! Powinnaś się cieszyć, a nie płakać”, myślę i próbuję się uspokoić, choć wiem, że to łzy szczęścia. Postanawiam nie mówić tego Peecie tutaj, w szpitalu. Powiem mu po wszystkim w domu, w dwunastce. Najlepiej jutro wieczorem. Z pewnością się ucieszy. Wiem, że będzie wspaniałym rodzicem, bo ma smykałkę do dzieci, czego oczywiście nie można powiedzieć o mnie.

Po jakimś czasie do sali wchodzi Peeta, a ja układam się do snu. Na szczęście zdążyłam się już uspokoić, żeby niczego nie podejrzewał.

-I co powiedział doktor?- pyta, muskając ustami moje czoło i siadając obok na krześle.

-Wszystko w porządku i jutro wracam do domu- nie lubię kłamać, ale w takich sytuacjach jest to po prostu konieczne. Uśmiecham się, a on wkłada mi kosmyk włosów za ucho.

-Dobranoc- szepcze, muskając moje usta. Kładzie się na sąsiednim łóżku, odwrócony w moją stronę, z ręką pod głową. Wyciąga do mnie dłoń, a ja bez zastanowienia ją chwytam. Jak dobrze jest móc znów poczuć jej ciepło…

Po chwili Peeta zasypia, a ja wyobrażam go sobie z dzieckiem w objęciach. Uśmiecham się i jednak cieszę się, że będę mamą. Cały czas trzymamy się za ręce, a ja doszłam do wniosku, że wspaniale jest zasypiać w trójkę…
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hue hue ;3 Mam nadzieję, że was zaskoczyłam tym rozdziałem <3 Kolejny już jutro ;*



2 komentarze:

  1. niespodzianka :) czekam na reakcję Peety <anet

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba nie masz pojęcia co to lustro weneckie, radzę zgłębić ten temat. Poza tym piszesz ciekawie, aczkolwiek uważam, że cały tekst jest stanowczo przesłodzony. Katniss nie była przedstawiona u Collins jako rozklejona dziewczynka, która co rusz płacze za siostrzyczką, była silną młodą kobietą, która dawała sobie radę w życiu i nie żaliła się pluszowym misiom. Radzę się nad tym zastanowić. Pomyśl też o jakimś zwrocie akcji na koniec rozdziału, żeby czytelnik domagał się o więcej, a nie rozczarowywał się widząc, że kolejna notka zaczyna się budzeniem się w opłakanym stanie i wykonywaniem najprostszych życiowych czynności, każdy by mógł się pokusić o takie coś, żeby wydłużyć swą pracę. Nie zrozum mnie źle, ale do tej pory Twój styl pisania nie zachwycił mnie, cały czas częstujesz nas faktami, które są oczywiste, np. ze Prim zginęła. Uważam też, że powinnaś używać mniej potocznego języka. Nie proszę się o hejty, po prostu wyrażam opinię, mam nadzieje, że weźmiesz sobie ją do serca.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)