~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wczesnym
rankiem zaczynam się pakować. Wreszcie wychodzę z tego cholernego szpitala.
Peeta oczywiście mi pomaga. Może „pomaga” to niewłaściwe słowo… on mnie we
wszystkim wyręcza, przez co wpadam w zakłopotanie, bo traktuje mnie, jakbym
była co najmniej obłożnie chora. Jestem tylko w ciąży, a ciąża to raczej nie
choroba…
Burza na
szczęście ustała, lecz pogoda nie jest powalająca. Do tej pory pada deszcz, a
niebo nadal jest po prostu usiane chmurami.
Doktor Grey
na odchodnym jeszcze przepisuje mi witaminy i coś na apetyt. I na moje
nieszczęście jeszcze oczywiście wspomina o tym, że mam się oszczędzać i pilnować.
-Spokojnie,
doktorze. Zaopiekuję się nią i dopilnuję, żeby wszystkiego przestrzegała-
oświadcza Peeta i całuje mnie w czoło.
-Panno
Mellark, proszę też pamiętać, że jest pani w…
-Tak, wiem.
Pamiętam, ale przepraszam spieszymy się na pociąg- przerywam mu i wstaję z
krzesła. Jeszcze trochę, a zepsułby moją niespodziankę dla Peety- Serdecznie
dziękuję za opiekę i leczenie. Do widzenia.
Odwracam
się, biorąc walizki i wychodzę z sali. Może to trochę niegrzeczne, ale naprawdę
ten lekarz gotów jest wszystko wygadać.
-Również
dziękuję, panno Mellark- mówi za mną doktor Grey, ale się nie odwracam. Idę
pospiesznie w kierunku wyjścia ze szpitala, obwieszona tymi wszystkimi torbami
i walizkami. Słyszę za sobą kroki, ale tylko przyspieszam.
-Co cię znów
ugryzło?- Peeta zatrzymuje mnie na środku holu, obok recepcji, chwytając za
ramię.
-Nic, po
prostu wychodzę, bo spóźnimy się na pociąg- wzruszam ramionami.
-Lekarz
chyba powiedział, żebyś się nie przemęczała- bierze ode mnie wszystkie torby, a
ja tylko spoglądam na niego zrezygnowanym wzrokiem.
-Nie jestem
obłożnie chora- biorę od niego chociaż jedną torbę, ale on i tak nie daje za
wygraną.
-Przestań
się wygłupiać- znów mi ją odbiera.
-Wcale się
nie wygłupiam- tym razem ja mu ją zabieram. I tak się przekomarzamy, aż
zauważam, że recepcjonistka się nam przygląda. Jest gruba z krótkimi, czarnymi
włosami i krzykliwym makijażem.
-Może
pomóc?- pyta, skrzeczącym głosikiem, mrużąc złośliwie małe oczka.
-Dziękuję,
poradzę sobie z mężem- odpowiadam, zabierając torbę i idąc do wyjścia. Nie
czekam na Peetę, tylko od razu idę na stację kolejową. Prawdę mówiąc, nawet nie
do końca wiem, gdzie jest ta stacja.
Wychodzę ze
szpitala i od razu czuję zimny podmuch wiatru. Jak mi tego brakowało… Dwa
tygodnie w czterech ścianach. Przecież można cholery dostać…
Idę
uliczkami Czwartego Dystryktu, nawet nie oglądając się za siebie. Nie wiem, czy
Peeta idzie za mną, czy nie. Dopiero co wyszłam ze szpitala i już mam wyrzuty
sumienia. Znów podle go potraktowałam i znów przez to, że chciał mi pomóc.
Nienawidzę samej siebie…
Nagle przed
moimi oczami ukazują się ciemne plamki. Głowa potwornie mnie boli i zatrzymuję
się, opierając o mur jednego z budynków. Zamykam oczy, w nadziei, że te zawroty
miną.
-Katniss,
Katniss… Słyszysz mnie? Co ci jest?- podnoszę oczy, a przede mną stoi
zaniepokojony Peeta. Odzyskuję ostrość widzenia i jest mi troszkę lepiej.
-Nic
takiego. Po prostu kolejne zawroty głowy.
-Wracamy do
szpitala- zarządza, lekko pociągając mnie za rękę.
-Na pewno
nie. Nie dam znów się zamknąć w tych czterech ścianach!- krzyczę, wyrywając
dłoń- Zrozum, że nic mi nie jest. Już lepiej się czuję… Peeta, nie rób scen
tylko chodźmy na stację, proszę cię.
- Ale jeśli
jeszcze raz się to powtórzy jedziemy bezzwłocznie do szpitala, okay?
-Okay- mówię
z uśmiechem i całuję go w usta.
Ruszamy w
kierunku dworca, ja niestety pozbawiona jakiejkolwiek walizki, czy torby, ale
mam nadzieję, że Peeta nie gniewa się na mnie za tamto…
Po chwili
jesteśmy już w pociągu, jadącym do Dwunastego Dystryktu. Mam nadzieję, że
podczas tej podróży obejdzie się od zbędnych niespodzianek, ale jestem czujna,
skoro mamy być czyimś celem do unicestwienia.
Podczas
jazdy dostałam z Peetą osobny przedział. Co prawda nie jest to taki pociąg,
jakim jechaliśmy do Kapitolu na Igrzyska, ale wytrzymam tę parę godzin do
Dwunastki.
Rozmawiamy o
jakichś bzdurnych rzeczach, by trochę umilić czas i przegonić zbędne myśli.
Po około
czterech godzinach jesteśmy już w Dwunastym Dystrykcie. Co ja gadam… „Już”?
Dopiero jesteśmy w Dwunastym Dystrykcie. Naprawdę znielubiłam jazdy takimi
pociągami. Zdecydowanie wolę te, którymi jechaliśmy na Igrzyska. I jeszcze
mdłości, które towarzyszyły mi podczas podróży były nie do wytrzymania.
-No, to
jesteśmy w domu- mówi Peeta, gdy wysiadamy z pociągu.
-Nareszcie-
całuję go w usta i idziemy w kierunku Wioski Zwycięzców.
Gdy tylko
ludzie nas zauważają od razu zaczynają klaskać i wiwatować, a ja nawet nie wiem
z jakiego powodu. Z tego, że razem z Peetą jesteśmy już małżeństwem, czy z
tego, że wróciliśmy do Dwunastki cali i zdrowi po wypadku?
Dochodzimy
do naszego domu i szukam klucza w kieszeni, gdy nagle drzwi się otwierają i
widzę w nich wszystkich…
-Niespodzianka!-
krzyczą jednocześnie Haymitch, mama, Effie, Johanna, Annie, Beetee i Enobaria.
Naprawdę nie spodziewałam się, że mogą tutaj być…
-Jejku…
dziękuję wam- mówię i nie ukrywam wzruszenia.
-Takie
przyjęcie-niespodzianka dla nowożeńców- Annie wysuwa się na przód. Ubrana jest
w czarną, ciepłą sukienkę. Zapewne jest w żałobie po śmierci Finnicka…
Dalsza część
dnia upłynęła nam pod znakiem tańców i zabawy. Chociaż to może nam wynagrodzić
fakt, że nie mieliśmy wesela. Chciałam porozmawiać z Haymitchem, ale jakoś nie
było okazji do rozmów na taki temat. Jedliśmy ciasta i desery, które
przygotowała mama razem z Effie i Annie. A na popicie był oczywiście bimber,
tyle że ja go nie piłam. Po pierwsze nie mogę pić tego typu napojów, będąc w
ciąży, a po drugie nie przepadam za nimi. Peeta tak samo niezbyt pił, ale
Haymitch jak zwykle się nie krępował. W skutek czego musieliśmy podprowadzać go
pod drzwi swojego domu, bo nie był w stanie sam dojść.
Cała
„impreza” skończyła się późnym wieczorem. Goście dostali tymczasowo pozwolenie
na zamieszkanie w pozostałych domkach w Wiosce Zwycięzców. Wreszcie nie będę
sama z Peetą i Haymitchem.
Siedzę na
łóżku w naszej sypialni, otulona tym miękkim szlafrokiem. Mam zamiar teraz mu
to powiedzieć. Nerwowo skubię paznokcie, bo nie wiem, jak na to zareaguje.
Naprawdę się denerwuję.
-To co
takiego chciałaś mi powiedzieć, kochanie?- pyta, siadając naprzeciwko mnie na
łóżku. Łapię go za rękę, a serce bije mi, jak oszalałe. Trochę się trzęsę, ale
próbuję ukryć ten fakt.
-Peeta… bo
ja…- biorę głęboki oddech- Jestem w ciąży…
Z początku
wpatruje się we mnie oszołomionym wzrokiem, ale po chwili lekko się uśmiecha.
-Naprawdę?- pyta,
szczerze się uśmiechając. Kiwam tylko głową i znów mam łzy w oczach.
-Będziesz
tatą…
-Będę tatą…-
powtarza to, jak mantrę i wiem, że naprawdę się cieszy. W końcu chciał zostać
rodzicem, bo wiem, jak uwielbia dzieci.
Zbliża swoje
wargi do moich i namiętnie mnie całuje, kładąc mi dłoń na brzuchu.
-Naprawdę
się cieszysz?- szepczę, patrząc mu w oczy.
-A jak
miałbym się nie cieszyć, skoro nie długo będzie nas trójka?- kładziemy się na
łóżku i wiem, że Peeta będzie idealnym tatą…
Cudowna notka :)
OdpowiedzUsuńSuper
OdpowiedzUsuń*,*
OdpowiedzUsuńcudo *_*
OdpowiedzUsuń😭😭😭😭😭😭😭 Jakie to piękne !!!
OdpowiedzUsuń