środa, 6 sierpnia 2014

7. "Zawsze..."



Budzę się rankiem, w łóżku z głową na piersi Peety. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało wczorajszego wieczora…

Wsłuchuję się w bicie jego serca. Pamiętam, jak raz przestało bić… Myślałam, że go stracę… na zawsze… Nie umiałabym bez niego żyć… Tak, jak nie mogę się pozbierać po śmierci Prim. Dopiero teraz to do mnie dociera… Nie chciałabym już nikogo stracić. To boli, z każdym dniem coraz bardziej…

Za oknem znów pada deszcz. Lubię taką pogodę… szarą, ponurą, jak całe moje życie… Mogę wtedy w ciszy i spokoju zagłębić się w myślach, które cały czas mnie dręczą. „A co by było gdyby…” Różne opcje przychodzą mi do głowy, jak na przykład gdybym nie zgłosiła się za Prim na Igrzyska, albo gdybym nie została Kosogłosem…

Czuję, że Peeta zaczyna się budzić.

-Dzień dobry- szepczę, całując go w nos. On posyła mi lekki uśmiech.

-Czyli to jednak nie był sen- przybliża swoje wargi do moich, delikatnie je muskając. Dreszcze przechodzą całe moje ciało. Fala gorąca rozpływa się aż po czubki palców.

-Mam nadzieję, że nie- mówię, między jednym pocałunkiem, a drugim- Czyli wracasz do Kapitolu?

-Nie mam po co… wszystko, co dla mnie najważniejsze mam w zasięgu ręki…

-Nie muszę być dla ciebie najważniejsza…- szepczę, odsuwając się i patrząc w jego niebieskie oczy- Chcę być na tyle ważna, że gdy zawołam przybiegniesz nie patrząc na godzinę.

-Nie muszę przybiegać, bo zawsze będę przy tobie…- odpowiada, całując mnie w czoło, a ja wtulam się w niego, niczym w pluszowego misia. Przytulanie to takie coś, czego potrzebuje każdy człowiek, a szczególnie w taki chłodny, szary i smutny dzień, jak ten...

W ciągu dnia praktycznie nie odstępujemy się na krok. Wszystko chcemy robić razem. Tymczasem 12 Dystrykt naprawdę wraca do życia. Budynki już są odbudowane i tylko czekają na nowych mieszkańców. Na Ćwieku biegają radosne dzieci, psy, koty. Nawet Jaskier bardziej się rozweselił pomimo deszczu za oknem. W końcu jest połowa listopada.

Na dzisiejszy dzień Peeta planuje pieczenie ciasta, choć wie, że jestem raczej marną kucharką. Na blacie w kuchni porozkładane są wszystkie przydatne składniki.

-To co? Gotowa?- wchodzi do kuchni, przewiązując fartuch w pasie.

-Tak jest, szefie- uśmiecham się ochoczo i zabieramy się do pracy. Najpierw wałkiem rozgniata ciasto, pokazując mi, jak to się robi. Teraz moja kolej. Z początku idzie mi dość kiepsko, więc Peeta podchodzi do mnie od tyłu i kładzie dłonie na moich, pokazując mi jeszcze raz. Znów przechodzą mnie dreszcze, przez co całkiem nie mogę się skupić. W rezultacie jeszcze bardziej pogarszam sytuację.

-Rzeczywiście. Słaba z ciebie kucharka- kręci głową, przeczesując włosy. W odpowiedzi sypię mu w twarz mąką. Po chwili oboje leżymy na podłodze, nadal sobie dokuczając, przy czym też śmiejąc się do rozpuku.

Nagle wstaję, biorę kolejną garść mąki i całuję go w usta, sypiąc nam ją na głowy. On mnie obejmuje i tak siedzimy do czasu, kiedy Haymitch wchodzi do kuchni. Jego mina wyraża więcej, niż tysiąc słów…

-Chyba się puka, nie?- odrywam moje wargi od Peety, ale nadal się obejmujemy. Haymitch stoi, jak wryty nie mogąc wydusić ani słowa.

-Czyli jednak… Wy…- mamrocze, a ja tylko kiwam głową- Katniss, jednak znów to zrobiłaś- mówi z nutą przygany w głosie, spoglądając na zabandażowane nadgarstki.

-W porę jej przeszkodziłem- Peeta znów mnie całuje- I obiecałaś, że już nie będziesz się ciąć. Prawda czy fałsz?

-Prawda- odpowiadam, patrząc mu w oczy.

-No, to należy świętować! Wreszcie razem! Biegnę po bimber!- krzyczy Haymitch i wybiega z domu.

-Coś czuję, że to nienajlepszy pomysł…- szepczę, lekko się uśmiechając.

Dalsza część dnia upłynęła nam na pogawędkach, oczywiście w towarzystwie bimbru i upitego Haymitcha. W ostateczności razem z Peetą zrezygnowaliśmy z pieczenia ciasta i w zamian tego pomogłam spakować mu rzeczy, żeby mógł się przenieść do mnie. Zajęło nam to cały wieczór, ale w końcu się udało.

Wchodzę do mojego, a właściwie już naszego pokoju, siadając na łóżku i trzymając w ręku perłę. Pamiętam, że gdy nie było Peety tylko ona dodawała mi otuchy. Teraz mam i jego i ją. Nie wiedzieć czemu znów mam łzy w oczach…

Peeta właśnie wchodzi do pokoju, ubrany tylko w same spodenki i siada obok, obejmując mnie. Mogę poczuć ciepło, które od niego bije, mogę czuć się bezpieczna, mogę wiedzieć, że już nie pozwoli mnie skrzywdzić…

-Zostaniesz ze mną?- szepczę, wtulając się w niego i cicho płacząc.

-Zawsze- odpowiada, głaszcząc mnie po włosach i gwarantując mi wspaniałą noc…


3 komentarze:

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)