Budzę się
rankiem, w łóżku z głową na piersi Peety. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się
stało wczorajszego wieczora…
Wsłuchuję
się w bicie jego serca. Pamiętam, jak raz przestało bić… Myślałam, że go stracę…
na zawsze… Nie umiałabym bez niego żyć… Tak, jak nie mogę się pozbierać po
śmierci Prim. Dopiero teraz to do mnie dociera… Nie chciałabym już nikogo
stracić. To boli, z każdym dniem coraz bardziej…
Za oknem
znów pada deszcz. Lubię taką pogodę… szarą, ponurą, jak całe moje życie… Mogę
wtedy w ciszy i spokoju zagłębić się w myślach, które cały czas mnie dręczą. „A
co by było gdyby…” Różne opcje przychodzą mi do głowy, jak na przykład gdybym
nie zgłosiła się za Prim na Igrzyska, albo gdybym nie została Kosogłosem…
Czuję, że
Peeta zaczyna się budzić.
-Dzień
dobry- szepczę, całując go w nos. On posyła mi lekki uśmiech.
-Czyli to
jednak nie był sen- przybliża swoje wargi do moich, delikatnie je muskając.
Dreszcze przechodzą całe moje ciało. Fala gorąca rozpływa się aż po czubki
palców.
-Mam
nadzieję, że nie- mówię, między jednym pocałunkiem, a drugim- Czyli wracasz do
Kapitolu?
-Nie mam po
co… wszystko, co dla mnie najważniejsze mam w zasięgu ręki…
-Nie muszę
być dla ciebie najważniejsza…- szepczę, odsuwając się i patrząc w jego
niebieskie oczy- Chcę być na tyle ważna, że gdy zawołam przybiegniesz nie
patrząc na godzinę.
-Nie muszę
przybiegać, bo zawsze będę przy tobie…- odpowiada, całując mnie w czoło, a ja
wtulam się w niego, niczym w pluszowego misia. Przytulanie to takie coś, czego
potrzebuje każdy człowiek, a szczególnie w taki chłodny, szary i smutny dzień,
jak ten...
W ciągu dnia
praktycznie nie odstępujemy się na krok. Wszystko chcemy robić razem. Tymczasem
12 Dystrykt naprawdę wraca do życia. Budynki już są odbudowane i tylko czekają
na nowych mieszkańców. Na Ćwieku biegają radosne dzieci, psy, koty. Nawet
Jaskier bardziej się rozweselił pomimo deszczu za oknem. W końcu jest połowa
listopada.
Na
dzisiejszy dzień Peeta planuje pieczenie ciasta, choć wie, że jestem raczej
marną kucharką. Na blacie w kuchni porozkładane są wszystkie przydatne
składniki.
-To co?
Gotowa?- wchodzi do kuchni, przewiązując fartuch w pasie.
-Tak jest,
szefie- uśmiecham się ochoczo i zabieramy się do pracy. Najpierw wałkiem
rozgniata ciasto, pokazując mi, jak to się robi. Teraz moja kolej. Z początku
idzie mi dość kiepsko, więc Peeta podchodzi do mnie od tyłu i kładzie dłonie na
moich, pokazując mi jeszcze raz. Znów przechodzą mnie dreszcze, przez co
całkiem nie mogę się skupić. W rezultacie jeszcze bardziej pogarszam sytuację.
-Rzeczywiście.
Słaba z ciebie kucharka- kręci głową, przeczesując włosy. W odpowiedzi sypię mu
w twarz mąką. Po chwili oboje leżymy na podłodze, nadal sobie dokuczając, przy
czym też śmiejąc się do rozpuku.
Nagle
wstaję, biorę kolejną garść mąki i całuję go w usta, sypiąc nam ją na głowy. On
mnie obejmuje i tak siedzimy do czasu, kiedy Haymitch wchodzi do kuchni. Jego
mina wyraża więcej, niż tysiąc słów…
-Chyba się
puka, nie?- odrywam moje wargi od Peety, ale nadal się obejmujemy. Haymitch
stoi, jak wryty nie mogąc wydusić ani słowa.
-Czyli
jednak… Wy…- mamrocze, a ja tylko kiwam głową- Katniss, jednak znów to
zrobiłaś- mówi z nutą przygany w głosie, spoglądając na zabandażowane
nadgarstki.
-W porę jej
przeszkodziłem- Peeta znów mnie całuje- I obiecałaś, że już nie będziesz się
ciąć. Prawda czy fałsz?
-Prawda-
odpowiadam, patrząc mu w oczy.
-No, to
należy świętować! Wreszcie razem! Biegnę po bimber!- krzyczy Haymitch i wybiega
z domu.
-Coś czuję,
że to nienajlepszy pomysł…- szepczę, lekko się uśmiechając.
Dalsza część
dnia upłynęła nam na pogawędkach, oczywiście w towarzystwie bimbru i upitego
Haymitcha. W ostateczności razem z Peetą zrezygnowaliśmy z pieczenia ciasta i w
zamian tego pomogłam spakować mu rzeczy, żeby mógł się przenieść do mnie.
Zajęło nam to cały wieczór, ale w końcu się udało.
Wchodzę do
mojego, a właściwie już naszego pokoju, siadając na łóżku i trzymając w ręku
perłę. Pamiętam, że gdy nie było Peety tylko ona dodawała mi otuchy. Teraz mam
i jego i ją. Nie wiedzieć czemu znów mam łzy w oczach…
Peeta
właśnie wchodzi do pokoju, ubrany tylko w same spodenki i siada obok, obejmując
mnie. Mogę poczuć ciepło, które od niego bije, mogę czuć się bezpieczna, mogę
wiedzieć, że już nie pozwoli mnie skrzywdzić…
-Zostaniesz
ze mną?- szepczę, wtulając się w niego i cicho płacząc.
-Zawsze-
odpowiada, głaszcząc mnie po włosach i gwarantując mi wspaniałą noc…
notka extra ** nareszcie razem :) czekam <aneta
OdpowiedzUsuńświetna <3
OdpowiedzUsuńNaj naj naj!!!A jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów..."
OdpowiedzUsuń