Już jest nowy rozdział, ale ostatnio spadła ilość komentarzy ;c Proszę, postarajcie się, bo to naprawdę mnie motywuje, co jest po prostu bezcenne <3 Dla was to chwilka, ale dla mnie szczery uśmiech ;* A więc zapraszam do czytania, komentowania i mam nadzieję, że nie zmartwię was tym rozdziałem :3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powoli
otwieram oczy, a mój wzrok odzyskuje ostrość. Nie mam pojęcia gdzie jestem.
Chłód okrąża całe moje ciało i próbuję się skupić. Próbuję sobie przypomnieć,
co się wydarzyło. Nic jednak nie przychodzi mi do głowy. Nic nie pamiętam…
Dookoła
panuje głęboka ciemność, tylko nade mną świeci maluteńka lampka. Słyszę kapanie
wody i znaną mi już dobrze woń krwi. Nienawidzę jej. Przypomina mi o
najgorszych chwilach w moim życiu. Wylosowanie do Igrzysk, śmierć niewinnych
osób, w tym mojej siostry. Krótko mówiąc krew równa się Snow…
Dopiero
teraz orientuję się, że siedzę na krześle, a ręce mam związane z tyłu oparcia.
Sznurek boleśnie wrzyna mi się w dłonie, gdy próbuję się go pozbyć. Wcale nie
krzyczę, aby ktoś mi pomógł. Nie wiem, dlaczego… Dlaczego zachowuję się tak
spokojnie. Jakby związanie kogoś w ciemnym pomieszczeniu, w którym czuć krew
było czymś całkiem normalnym.
Zastanawiam
się, gdzie jest Peeta. Może on mógłby mi pomóc, ale i tak mnie pewnie nie
usłyszy. Tylko… jak ja się tutaj dostałam? Kompletnie nic nie pamiętam i to mi
nie daje spokoju.
Znów próbuję
rozwiązać sznury, ocierając je o poręcz krzesła. Chociaż może trochę uda mi się
je poluźnić, by tak mnie nie uwierały. Stękam z bólu i coraz bardziej się
wierzgam. Nie, nic z tego… w rezultacie jeszcze bardziej rozbolały mnie
nadgarstki. Świetnie… nie dość, że mam blizny po okaleczaniu to będę miała
jeszcze po węzłach…
Zaciskam
powieki, odchylając głowę do tyłu, a światło bijące z małej lampki oblewa mi
twarz. Bardzo szybko się męczę. Już zdecydowanie szybciej oddycham po mocowaniu
z linami… i nawet wiem dlaczego. Dziecko…
-Witaj,
Kotna- słyszę czyjś głos z kąta pomieszczenia. Momentalnie otwieram oczy, nie
podnosząc głowy. A więc to on… To wszystko jego sprawka. Nie chcę nawet na
niego patrzeć. Po tym, co mi zrobił nie chcę nic o nim słyszeć, a teraz jestem
z nim w jednym pomieszczeniu. Nie… to nie może być prawda. Nie teraz… Już dość
wycierpiałam, a on mi jeszcze to wszystko przypomina.
Schylam
głowę do pionu i wpatruję się w kąt, zaciskając zęby. Widzę, jak się tam
porusza. Pokój, jakby troszkę się rozjaśnił i sprawia wrażenie lochów. A może
właśnie jestem w lochach? Przywiązana do krzesła, wśród zapachu krwi i kapania
wody. Na pewno…
Ściany
pomieszczenia wysadzane są obdrapanym już kamieniem. Dostrzegam w jednym
miejscu napis „Mellark”, ale zakreślony. Później, w niewielkiej odległości od
pierwszego „Peeta”, tyle że nad nim napisane krwią „kill”, co oznacza zabić.
Wiem, że to on jest właścicielem tego dzieła. Bo kto inny może nienawidzić
Peety bardziej od niego?
-Gale…-
szepczę, nie odrywając wzroku od malowideł. Na dźwięk swojego imienia lekko się
wzdryga i obraca w moją stronę. Powoli wychodzi z cienia, a ja zamieram.
Pierwsze, co rejestruje mój mózg to wielki i ostry nóż w jego prawej ręce, a
drugie to krew… Krew na jego rękach, ubraniu, twarzy, wszędzie. Momentalnie
robi mi się niedobrze, ale powstrzymuję się od wymiotów.
-Jak dawno
nie usłyszałem twojego głosu- mówi, krzyżując ręce na klatce piersiowej i
podnosząc jedną brew.
-I więcej go
nie usłyszysz- zaczynam dygotać, choć nie chcę okazywać mu słabości. Muszę
udowodnić, że jestem silniejsza, niż mu się wydaje.
-A gdzie
kochaś, co? Zostawił cię? W tak ważnym i kulminacyjnym momencie?- zaczyna się
śmiać, a ja zauważam kolejne malowidła za jego plecami. Obsesyjne pisanie
przekreślonego „Mellark” i to w dodatku krwią z pewnością nie jest normalne.
-Gdzie on
jest?! Co mu zrobiłeś, do cholery?!-krzyczę, wierzgając się na krześle.
-Spokojnie,
Kotna. Jeszcze żyje, ale z ledwością- znów zaczyna się śmiać, obnażając swoje
białe zęby. Teraz już wiem, że nienawidzę go tak, jak Snowa. Gapię się na niego
z pode łba, jeszcze bardziej przygryzając wargę.
-Co?! Zostaw
go w spokoju! On nie jest niczemu winien!
-Och, ależ
jest. Wasza „udawana” miłość wcale nie była udawana- wyjaśnia, przeczesując
dłonią włosy, na których zostają czerwone ślady- A to wszystko jego wina. Przez
co poniósł już karę.
-Co mu
zrobiłeś?! Gadaj!- szarpię się, a on tylko patrzy na mnie z pobłażliwością.
Wie, że jestem teraz pod jego kontrolą, ale ja nie dam się tak łatwo. Weźmie mnie
martwą, albo wcale.
-Można
powiedzieć, że nie stanowi już zagrożenia- śmieje się, jak psychopata i gładzi
nóż palcem. Co? Peeta nie stanowi już zagrożenia? Czyli… Nie! To nie może dziać
się naprawdę! On nie żyje… Nie mam już nikogo… Na samą myśl boli mnie serce.
Nie mogę sobie wyobrazić świata bez niego. Bez jego namiętnych pocałunków,
ciepłych ramion, które zawsze gotowe są obronić mnie przed złem… Zrozumiałam,
jak bardzo był dla mnie ważny…
Wypełnia
mnie nieopanowana furia, a łzy pieką mnie pod powiekami. On go zabił… a może
wcale jeszcze nie? Może Peeta męczy się gdzieś w dalszej części lochów? Sam,
torturowany, albo nawet gorzej… Muszę mu pomóc. Muszę…
-Dlaczego
nie możesz znieść myśli, że ktoś inny może mnie kochać?!- coraz mocniej
zaciskam zęby.
-Bo to ja
cię kocham- podchodzi do mnie i zbliża swoje wargi do moich. Próbuję się
odsunąć, lecz on już je muska, ale nie tak jak to robił Peeta. Nie tak
delikatnie i zmysłowo. Gale całuje mnie brutalnie i dziko. Ja nic do niego nie
czuję i dlatego w ogóle nie zaiskrzyło. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Gale w końcu
odrywa swoje wargi od moich całkiem usatysfakcjonowany. Lekko się uśmiecha,
znów gładząc nóż.
-Ty podły
draniu! Jak śmiesz po tym co mi zrobiłeś?! Po tym co zrobiłeś Prim!- wrzeszczę,
a on wytrzeszcza oczy.
-Jak mnie
nazwałaś?- zdecydowanie podchodzi i uderza mnie pięścią w twarz. Momentalnie
krew ścieka mi z nosa, a pod okiem z pewnością będę miała wielkiego sińca. Na
chwilę pojawiają mi się gwiazdy przed oczami, ale próbuję odzyskać świadomość.
Cały czas na niego patrzę, a on złowrogo się śmieje.
-Dlaczego to
zrobiłeś? Dlaczego ją zabiłeś?!- krew coraz mocniej kapie mi z nosa na spodnie,
a on zaczyna powoli mnie okrążać.
-Powiedzmy,
że po części chciałem się zemścić, a po części nie- chodzi wokół mnie, wciąż
gładząc nóż- Myślałem, że jeśli ją zabiję to będę mógł cię pocieszać i się w
jakiś sposób do siebie zbliżymy. A tymczasem ktoś zdradził mój świetny plan!-
ciska nożem pomiędzy moje nogi i w ostatniej chwili zdążam je rozsunąć- Och,
przepraszam, kochanie.
-Nie nazywaj
mnie tak! Tylko Peeta może się tak do mnie odnosić!- krzyczę przez zaciśnięte
zęby, a łzy w końcu spływają mi po policzkach. Myśl o śmierci Prim i w dodatku
jeszcze Peety za dużo mnie kosztuje- Nienawidzę cię! Kiedy to w końcu
zrozumiesz, co?! Nigdy cię nie pokocham!
-Ach, tak?
No, dobrze. Skoro mnie nie, to już nikogo!- podchodzi w moim kierunku i uwalnia
mnie z węzłów. Od razu masuję obolałe miejsca, a on jednym szarpnięciem strąca
mnie z krzesła- Wstawaj! No, już!
Wycieram ręką
krew spod nosa i powoli się podnoszę, zaciskając pięści. Nagle Gale rusza w
moim kierunku i jednym ruchem przecina moje ramię nożem. Wyję z bólu, ale nadal
jestem na nogach. Przykładam dłoń do rany, z której już zaczyna się sączyć
krew. Spoglądam na niego gniewnie, a on znów uderza mnie w twarz, przez co już
leżę na ziemi. Dyszę i nie mam już na nic siły. Gale mnie za chwilę wykończy.
Podbiega i
kładzie się na mnie zupełnie tak, jak Clove podczas 74 Głodowych Igrzysk. Jego
ciężar zupełnie mnie unieruchamia. Ból wypełnia całe moje ciało i po chwili z
ledwością zdołam oddychać.
-Wiesz co,
Kotna? Myślałem, że trochę dłużej się z tobą pobawię. No, ale trudno- przykłada
nóż do mojego gardła, a ja cały czas z nienawiścią wpatruję mu się w oczy.
-Nie
skrzywdzisz mnie! Nie skrzywdzisz nas!- wrzeszczę mu w twarz, spoglądając na
brzuch.
-Ach, tak?
Mellark miał zostać tatą? Słodko… Wielka szkoda, że jednak wasze plany nie
wypalą- uśmiecha się i lekko przecina mi skórę na gardle. Wierzgam się, próbując
uwolnić chociaż jedną rękę, ale nic z tego. Nie daję już rady i wiem, że za
chwilę spotkam się z Prim. Łzy spływają mi po policzkach i zaciskam zęby.
-No cóż…
trzeba było wybrać Hawthorne’a- tym razem wbija nóż w moje lewe ramię. Nie mam
już na nic siły. Nie mam siły się bronić i z nim walczyć.
-Skoro mnie
kochasz, to dlaczego tak mnie krzywdzisz?- jęczę, zagryzając wargę, by choć
trochę stłumić ból.
Rozluźnia
ucisk i po chwili mnie uwalnia. Zaczynam łapczywie wdychać powietrze,
przyciskając dłoń do szyi. Pospiesznie wstaję, choć trudno mi utrzymać
równowagę. Tyle myśli kłębi mi się w głowie. Prim, Peeta, Gale próbujący mnie
zabić, ja cała we krwi…
Stoję z rozstawionymi nogami, zaciskając pięści. Cała obciekam krwią, a on zatrzymuje się parę metrów ode mnie odwrócony plecami. Może to dobry moment na ucieczkę? Ale przecież daleko nie dojdę w takim stanie.
Stoję z rozstawionymi nogami, zaciskając pięści. Cała obciekam krwią, a on zatrzymuje się parę metrów ode mnie odwrócony plecami. Może to dobry moment na ucieczkę? Ale przecież daleko nie dojdę w takim stanie.
-Nienawidzę
cię- szepczę, zaciskając zęby. Chcę się na niego rzucić, ale z pewnością jest
silniejszy i przede wszystkim uzbrojony.
-A ja cię
kocham!- wrzeszczy, odwracając się i ciskając nożem w moim kierunku. Patrzę,
jak broń przeszywa powietrze, a po chwili moją klatkę piersiową. Padam na
ziemię i spoglądam, jak podłoga wokół mnie zaczyna zabarwiać się na czerwono.
Martwa…
Co?! Katniss nie może umrzeć. Smutam
OdpowiedzUsuńNieeee! Ale zwrot akcji!
OdpowiedzUsuń