niedziela, 24 sierpnia 2014

13. "Martwa"



Już jest nowy rozdział, ale ostatnio spadła ilość komentarzy ;c Proszę, postarajcie się, bo to naprawdę mnie motywuje, co jest po prostu bezcenne <3 Dla was to chwilka, ale dla mnie szczery uśmiech ;* A więc zapraszam do czytania, komentowania i mam nadzieję, że nie zmartwię was tym rozdziałem :3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Powoli otwieram oczy, a mój wzrok odzyskuje ostrość. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Chłód okrąża całe moje ciało i próbuję się skupić. Próbuję sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Nic jednak nie przychodzi mi do głowy. Nic nie pamiętam…

Dookoła panuje głęboka ciemność, tylko nade mną świeci maluteńka lampka. Słyszę kapanie wody i znaną mi już dobrze woń krwi. Nienawidzę jej. Przypomina mi o najgorszych chwilach w moim życiu. Wylosowanie do Igrzysk, śmierć niewinnych osób, w tym mojej siostry. Krótko mówiąc krew równa się Snow…

Dopiero teraz orientuję się, że siedzę na krześle, a ręce mam związane z tyłu oparcia. Sznurek boleśnie wrzyna mi się w dłonie, gdy próbuję się go pozbyć. Wcale nie krzyczę, aby ktoś mi pomógł. Nie wiem, dlaczego… Dlaczego zachowuję się tak spokojnie. Jakby związanie kogoś w ciemnym pomieszczeniu, w którym czuć krew było czymś całkiem normalnym.

Zastanawiam się, gdzie jest Peeta. Może on mógłby mi pomóc, ale i tak mnie pewnie nie usłyszy. Tylko… jak ja się tutaj dostałam? Kompletnie nic nie pamiętam i to mi nie daje spokoju.

Znów próbuję rozwiązać sznury, ocierając je o poręcz krzesła. Chociaż może trochę uda mi się je poluźnić, by tak mnie nie uwierały. Stękam z bólu i coraz bardziej się wierzgam. Nie, nic z tego… w rezultacie jeszcze bardziej rozbolały mnie nadgarstki. Świetnie… nie dość, że mam blizny po okaleczaniu to będę miała jeszcze po węzłach…

Zaciskam powieki, odchylając głowę do tyłu, a światło bijące z małej lampki oblewa mi twarz. Bardzo szybko się męczę. Już zdecydowanie szybciej oddycham po mocowaniu z linami… i nawet wiem dlaczego. Dziecko…

-Witaj, Kotna- słyszę czyjś głos z kąta pomieszczenia. Momentalnie otwieram oczy, nie podnosząc głowy. A więc to on… To wszystko jego sprawka. Nie chcę nawet na niego patrzeć. Po tym, co mi zrobił nie chcę nic o nim słyszeć, a teraz jestem z nim w jednym pomieszczeniu. Nie… to nie może być prawda. Nie teraz… Już dość wycierpiałam, a on mi jeszcze to wszystko przypomina.

Schylam głowę do pionu i wpatruję się w kąt, zaciskając zęby. Widzę, jak się tam porusza. Pokój, jakby troszkę się rozjaśnił i sprawia wrażenie lochów. A może właśnie jestem w lochach? Przywiązana do krzesła, wśród zapachu krwi i kapania wody. Na pewno…

Ściany pomieszczenia wysadzane są obdrapanym już kamieniem. Dostrzegam w jednym miejscu napis „Mellark”, ale zakreślony. Później, w niewielkiej odległości od pierwszego „Peeta”, tyle że nad nim napisane krwią „kill”, co oznacza zabić. Wiem, że to on jest właścicielem tego dzieła. Bo kto inny może nienawidzić Peety bardziej od niego?

-Gale…- szepczę, nie odrywając wzroku od malowideł. Na dźwięk swojego imienia lekko się wzdryga i obraca w moją stronę. Powoli wychodzi z cienia, a ja zamieram. Pierwsze, co rejestruje mój mózg to wielki i ostry nóż w jego prawej ręce, a drugie to krew… Krew na jego rękach, ubraniu, twarzy, wszędzie. Momentalnie robi mi się niedobrze, ale powstrzymuję się od wymiotów.

-Jak dawno nie usłyszałem twojego głosu- mówi, krzyżując ręce na klatce piersiowej i podnosząc jedną brew.

-I więcej go nie usłyszysz- zaczynam dygotać, choć nie chcę okazywać mu słabości. Muszę udowodnić, że jestem silniejsza, niż mu się wydaje.

-A gdzie kochaś, co? Zostawił cię? W tak ważnym i kulminacyjnym momencie?- zaczyna się śmiać, a ja zauważam kolejne malowidła za jego plecami. Obsesyjne pisanie przekreślonego „Mellark” i to w dodatku krwią z pewnością nie jest normalne.

-Gdzie on jest?! Co mu zrobiłeś, do cholery?!-krzyczę, wierzgając się na krześle.

-Spokojnie, Kotna. Jeszcze żyje, ale z ledwością- znów zaczyna się śmiać, obnażając swoje białe zęby. Teraz już wiem, że nienawidzę go tak, jak Snowa. Gapię się na niego z pode łba, jeszcze bardziej przygryzając wargę.

-Co?! Zostaw go w spokoju! On nie jest niczemu winien!

-Och, ależ jest. Wasza „udawana” miłość wcale nie była udawana- wyjaśnia, przeczesując dłonią włosy, na których zostają czerwone ślady- A to wszystko jego wina. Przez co poniósł już karę.

-Co mu zrobiłeś?! Gadaj!- szarpię się, a on tylko patrzy na mnie z pobłażliwością. Wie, że jestem teraz pod jego kontrolą, ale ja nie dam się tak łatwo. Weźmie mnie martwą, albo wcale.

-Można powiedzieć, że nie stanowi już zagrożenia- śmieje się, jak psychopata i gładzi nóż palcem. Co? Peeta nie stanowi już zagrożenia? Czyli… Nie! To nie może dziać się naprawdę! On nie żyje… Nie mam już nikogo… Na samą myśl boli mnie serce. Nie mogę sobie wyobrazić świata bez niego. Bez jego namiętnych pocałunków, ciepłych ramion, które zawsze gotowe są obronić mnie przed złem… Zrozumiałam, jak bardzo był dla mnie ważny…

Wypełnia mnie nieopanowana furia, a łzy pieką mnie pod powiekami. On go zabił… a może wcale jeszcze nie? Może Peeta męczy się gdzieś w dalszej części lochów? Sam, torturowany, albo nawet gorzej… Muszę mu pomóc. Muszę…

-Dlaczego nie możesz znieść myśli, że ktoś inny może mnie kochać?!- coraz mocniej zaciskam zęby.

-Bo to ja cię kocham- podchodzi do mnie i zbliża swoje wargi do moich. Próbuję się odsunąć, lecz on już je muska, ale nie tak jak to robił Peeta. Nie tak delikatnie i zmysłowo. Gale całuje mnie brutalnie i dziko. Ja nic do niego nie czuję i dlatego w ogóle nie zaiskrzyło. A przynajmniej tak mi się wydaje.

Gale w końcu odrywa swoje wargi od moich całkiem usatysfakcjonowany. Lekko się uśmiecha, znów gładząc nóż.

-Ty podły draniu! Jak śmiesz po tym co mi zrobiłeś?! Po tym co zrobiłeś Prim!- wrzeszczę, a on wytrzeszcza oczy.

-Jak mnie nazwałaś?- zdecydowanie podchodzi i uderza mnie pięścią w twarz. Momentalnie krew ścieka mi z nosa, a pod okiem z pewnością będę miała wielkiego sińca. Na chwilę pojawiają mi się gwiazdy przed oczami, ale próbuję odzyskać świadomość. Cały czas na niego patrzę, a on złowrogo się śmieje.

-Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego ją zabiłeś?!- krew coraz mocniej kapie mi z nosa na spodnie, a on zaczyna powoli mnie okrążać.

-Powiedzmy, że po części chciałem się zemścić, a po części nie- chodzi wokół mnie, wciąż gładząc nóż- Myślałem, że jeśli ją zabiję to będę mógł cię pocieszać i się w jakiś sposób do siebie zbliżymy. A tymczasem ktoś zdradził mój świetny plan!- ciska nożem pomiędzy moje nogi i w ostatniej chwili zdążam je rozsunąć- Och, przepraszam, kochanie.

-Nie nazywaj mnie tak! Tylko Peeta może się tak do mnie odnosić!- krzyczę przez zaciśnięte zęby, a łzy w końcu spływają mi po policzkach. Myśl o śmierci Prim i w dodatku jeszcze Peety za dużo mnie kosztuje- Nienawidzę cię! Kiedy to w końcu zrozumiesz, co?! Nigdy cię nie pokocham!

-Ach, tak? No, dobrze. Skoro mnie nie, to już nikogo!- podchodzi w moim kierunku i uwalnia mnie z węzłów. Od razu masuję obolałe miejsca, a on jednym szarpnięciem strąca mnie z krzesła- Wstawaj! No, już!

Wycieram ręką krew spod nosa i powoli się podnoszę, zaciskając pięści. Nagle Gale rusza w moim kierunku i jednym ruchem przecina moje ramię nożem. Wyję z bólu, ale nadal jestem na nogach. Przykładam dłoń do rany, z której już zaczyna się sączyć krew. Spoglądam na niego gniewnie, a on znów uderza mnie w twarz, przez co już leżę na ziemi. Dyszę i nie mam już na nic siły. Gale mnie za chwilę wykończy.

Podbiega i kładzie się na mnie zupełnie tak, jak Clove podczas 74 Głodowych Igrzysk. Jego ciężar zupełnie mnie unieruchamia. Ból wypełnia całe moje ciało i po chwili z ledwością zdołam oddychać.

-Wiesz co, Kotna? Myślałem, że trochę dłużej się z tobą pobawię. No, ale trudno- przykłada nóż do mojego gardła, a ja cały czas z nienawiścią wpatruję mu się w oczy.

-Nie skrzywdzisz mnie! Nie skrzywdzisz nas!- wrzeszczę mu w twarz, spoglądając na brzuch.

-Ach, tak? Mellark miał zostać tatą? Słodko… Wielka szkoda, że jednak wasze plany nie wypalą- uśmiecha się i lekko przecina mi skórę na gardle. Wierzgam się, próbując uwolnić chociaż jedną rękę, ale nic z tego. Nie daję już rady i wiem, że za chwilę spotkam się z Prim. Łzy spływają mi po policzkach i zaciskam zęby.

-No cóż… trzeba było wybrać Hawthorne’a- tym razem wbija nóż w moje lewe ramię. Nie mam już na nic siły. Nie mam siły się bronić i z nim walczyć.

-Skoro mnie kochasz, to dlaczego tak mnie krzywdzisz?- jęczę, zagryzając wargę, by choć trochę stłumić ból.

Rozluźnia ucisk i po chwili mnie uwalnia. Zaczynam łapczywie wdychać powietrze, przyciskając dłoń do szyi. Pospiesznie wstaję, choć trudno mi utrzymać równowagę. Tyle myśli kłębi mi się w głowie. Prim, Peeta, Gale próbujący mnie zabić, ja cała we krwi…
Stoję z rozstawionymi nogami, zaciskając pięści. Cała obciekam krwią, a on zatrzymuje się parę metrów ode mnie odwrócony plecami. Może to dobry moment na ucieczkę? Ale przecież daleko nie dojdę w takim stanie.

-Nienawidzę cię- szepczę, zaciskając zęby. Chcę się na niego rzucić, ale z pewnością jest silniejszy i przede wszystkim uzbrojony.

-A ja cię kocham!- wrzeszczy, odwracając się i ciskając nożem w moim kierunku. Patrzę, jak broń przeszywa powietrze, a po chwili moją klatkę piersiową. Padam na ziemię i spoglądam, jak podłoga wokół mnie zaczyna zabarwiać się na czerwono. Martwa…


2 komentarze:

Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Z uśmiechem przyjmuję nawet szczerą krytykę. Nie nalegam, ale to niewyobrażalnie motywuje do dalszej pracy :)