Hejoo ;3
Po tygodniowej nieobecności wracam i to z nowym rozdziałem ;D Mam nadzieję, że się spodoba i zapraszam do komentowania <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powoli
otwieram oczy, rozglądając się dookoła. Ja żyję? Ja naprawdę żyję? Jak do tego
doszło? Leżę na ziemi, cała we krwi i z każdą chwilą jest coraz gorzej.
Przypominam sobie uderzenie i niebieskie oczy Peety… Peeta… Jeśli ja przeżyłam,
to niewykluczone jest, że on także.
Próbuję się
podnieść, ale nagle bezgraniczny ból wypełnia mnie całą. Zaczynam wrzeszczeć,
nie mogąc wytrzymać ani minuty dłużej. Z ledwością oddycham, łapiąc łapczywie
powietrze. Czuję ciepło, a nawet gorące opary z prawej strony. Ostrożnie
odwracam głowę w tamtym kierunku, przy czym towarzyszą mi jęki bólu. Dopiero
teraz to do mnie dociera. Uderzyliśmy w głaz z ogromną siłą i samochód zaczął
się palić. Ogromny płomień unosi się z silnika, a ja jestem zaledwie parę
centymetrów od niego. Przed oczami ukazuje mi się Prim, cała w ogniu, która
krzyczy o pomoc. Wiem, że to tylko złudzenie, ale pragnę ją ocalić i
wynagrodzić jej tamtą chwilę, ale nie mogę… Nie mogę nawet się ruszyć. Choćbym
chciała nie mogę też wrzeszczeć. Nic nie mogę… to koniec. Umrę w męczarniach,
ale należało mi się…
Opary powoli wdzierają mi się do płuc, przez
co niekontrolowanie zaczynam się krztusić. Próbuję czołgać się w odwrotną
stronę, ale to na nic. Duszę się i już wiem, że nikt mi nie pomoże. Skonam tu
tak, jak powinnam była skonać na arenie.
Płomienie
coraz bardziej się rozprzestrzeniają i już prawie małe języki liżą moją ślubną
suknię. Ładne mi wesele… Przytykam policzek do trawy i czekam, aż zacznę się
palić. Tak, dziewczyna igrająca z ogniem powinna właśnie tak umrzeć.
Pochłonięta przez ogniste płomyki i duszona przez żar. Nie ma lepszej dla mnie
śmierci…
Ukradkiem
zauważam, że ogień zaczyna się rozprzestrzeniać. Gałęzie drzew nade mną powoli
zostają pochłaniane przez płomienie.
Pamiętam,
jak raz w dzieciństwie pewnego wieczora dotknęłam palcami płonącą świeczkę.
Mama musiała owinąć mi je bandażem, aby szybciej się zagoiły. Ból był nie do
opisania, a to tylko skaleczone palce. Wyobrażam sobie, że cała płonę. Ten ból
będzie z pewnością nieporównywalny do tego bólu z dzieciństwa.
Nagle gałąź
urywa się i spada dosłownie parę centymetrów ode mnie. Przymykam oczy, ale żar
pochłania mnie całą. Próbuję krzyczeć, wołać o pomoc, cokolwiek, ale nie mogę
wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Znów zaczynam się dusić, a opary nieznośnie
wdzierają mi się do płuc. Błagam, niech ktoś po mnie przyjdzie! Haymitch, mama,
Johanna, ktokolwiek!
Jeśli mam
umrzeć, to chcę myśleć o Peecie. Przypominam sobie jego niebieskie oczy, nasze
wspólne pocałunki, perłę… Wyciągam z bólem przed siebie okrwawioną rękę i
spoglądam na obrączkę. Dopiero teraz zauważam na niej słowo „Together”, co
oznacza „Razem”. Tak, miałam być z Peetą już razem… na zawsze. Miałam spędzić z
nim resztę mojego życia. Miałam budzić się i zasypiać u jego boku. Tymczasem
już nigdy nie zaznam żadnej z tych rzeczy. Już nigdy go nie ujrzę… Nawet nie
podziękowałam mu za to wszystko, co dla mnie zrobił. „Together”… to słowo cały
czas kołacze mi w głowie… razem. Razem powinniśmy umrzeć… razem…
Nie… nie mogę
umrzeć. Powinnam zrobić wszystko, by być teraz z Peetą. Jestem Katniss Mellark,
a ona tak łatwo się nie poddaje. Nie umrę… nie mogę…
Płomienie
coraz bardziej się do mnie zbliżają, zupełnie jakbym była ich celem. Wiem, że
chcą mnie pożreć i to w całości, ale im się nie uda. Podnoszę drugą rękę,
jęcząc i próbuję odczołgać się od gałęzi. Tracę dużo krwi, a przede wszystkim
sił. Powieki same mi się zamykają, chcąc bym zasnęła na zawsze…
-Katniss…-
słyszę głos. Rozpoznaję go. To on… jednak żyje. Resztkami sił odwracam głowę w
jego stronę. Leży na ziemi, posiniaczony i pokrwawiony, ale nie tak bardzo, jak
ja. Na szczęście znajduje się w bezpiecznej odległości od samochodu i ognia,
ale ja nie…
-Peeta…-
cichy dźwięk wydobywa się z mojego gardła, a ja nie potrafię pohamować kaszlu.
Zaczynam się krztusić i przy okazji też dusić. Próbuję zasłonić dłonią usta, by
nie wdychać żaru i popiołu, ale i to nie działa…
Peeta wstaje
i do mnie podchodzi. Widzę ból w jego oczach. Najprawdziwszy ból… zupełnie taki
sam, jak po torturach… Bierze mnie delikatnie na ręce, ale i to wystarczy, by
całe ciało po prostu aż krzyczało z cierpienia. Resztkami sił wrzeszczę,
wyrywam się, choć wiem, że chce dla mnie dobrze. Nie potrafię wytrzymać w
takich męczarniach. Każdy kawałek skóry piecze, a ja z ledwością oddycham. Peeta
w końcu ostrożnie kładzie mnie wśród drzew w bezpiecznej odległości od
płomieni. Próbuję się uspokoić, wodząc za nim wzrokiem. Powoli zaczyna się
oddalać, ale nie może mnie zostawić! Nie teraz! Próbuję za nim krzyczeć, przez
co jeszcze bardziej się krztuszę. Tracę siły i nawet nie mogę oddychać. Staram
się nie zamykać oczu, bo doskonale wiem, że ponownie ich nie otworzę. Muszę
zawalczyć… dla Peety.
Słyszę, jak
kogoś woła, ale nie rozumiem kogo. Wskazuje na mnie palcem, ale ja nie mogę
oddychać. Przewracam się na brzuch i po raz pierwszy udaje mi się krzyczeć.
Tak, wrzeszczę z bólu. Peeta do mnie biegnie, wraz z jeszcze dwoma osobami, ale
nie mogę ich rozpoznać. Powieki mam do połowy otwarte i z trudem łapię
powietrze.
-Wszystko
będzie dobrze, Katniss… tylko nie zasypiaj- słyszę jego głos, ale cały
otaczający mnie świat zapada w otchłań ciemności…
niech będzie z nimi ok :) czekam <anet
OdpowiedzUsuńŚwietna notka !
OdpowiedzUsuń