Czuję lekkie
gilgotanie po nosie. Odruchowo się uśmiecham. Później wilgotne mam też
policzki.
-Peeta,
przestań- śmieję się, nie otwierając oczu i machając dłonią przed twarzą.
Próbuję znów zapaść w błogi sen, ale on ponownie liże mnie po twarzy. Powoli
podnoszę powieki i zdaję sobie sprawę z tego, że to nie Peeta, tylko Jaskier.
Lekki miauk wydobywa się z jego gardła, co oznacza, że pora wstawać. Takim
sposobem zawsze budził Prim do szkoły.
Pamiętam,
jak był u nas przez pierwsze dni. Siostra po prostu nie spuszczała go z oka.
Przywdziewała go w ubrania dla lalek, co nie podobało mu się za bardzo, ale dla
niej mógł znieść wszystko. Zawsze dotrzymywał jej towarzystwa. Był po prostu
jej Aniołem Stróżem.
Kiedyś
oparłam się o framugę jej pokoiku, gdzie śpiewała Jaskrowi „Drzewo wisielców”.
Kot siedział naprzeciwko niej, przysłuchując się uważnie. Po skończonej
piosence zaczynał głośno miauczeć, a Prim śmiała się i go przytulała. Widziałam
radość w jej oczach. Naprawdę kochała tego brzydkiego kocura.
Siadam na
łóżku w stronę Jaskra, a on ciekawie mi się przypatruje. Oczekuje głaskania, bo
Prim zawsze tak wynagradzała mu budzenie.
-Już nie
będziesz budził Prim… i mnie też nie musisz- szepczę, wpatrując się w blizny na
nadgarstkach. Jaskier wydaje z siebie cichy pomruk niezadowolenia i odwraca się
do zdjęcia jego właścicielki, stojącego na komodzie obok łóżka. Jest na nim
tylko ona… uśmiechnięta, piękna, szczęśliwa. I taką ją zapamiętam- Też za nią
tęsknię… ale zrozum, że już nie wróci. Nigdy nie będzie cię głaskać, nigdy cię
nie przytuli, nigdy…
Zaczynam
płakać.
-Prim,
dlaczego mnie zostawiłaś?! Dlaczego zostawiłaś mnie z tym wszystkim?!- chowam
twarz w dłoniach, a mój płacz zmienia się w histeryczny szloch- Ale wiem, że to
moja wina… bo nie zdołałam cię ochronić. Przepraszam… Przepraszam cię, Prim!
Słyszysz?! Przepraszam cię! Przepraszam za to, że byłam taką koszmarną siostrą
i nie ocaliłam cię!
Biorę
głęboki oddech, by zaczerpnąć powietrza, bo już powoli zaczynam się dusić.
-Ale wiedz,
że nie chcę oglądać tego świata bez mojej siostrzyczki… Nie chcę zasypiać i
budzić się ze świadomością, że ciebie już nie ma!
Kładę się z
powrotem na łóżku, wylewając wszystkie żale w poduszkę. Jaskier po chwili robi
to samo, przykrywając pysk łapą. Wiem, że rozpaczliwie za nią tęskni, tak samo,
jak ja. Chociaż z nim mogę się podzielić tym, co w tej chwili czuję… Całkowitą
pustkę, rozdzierającą gorycz i żal do siebie samej, że jej nie ocaliłam.
Szepczę jej
imię na okrągło, jakby to miało przywrócić jej życie. Zrobiłabym wszystko, żeby
tylko cofnąć czas i uratować ją stamtąd. Mogłabym nawet za nią zginąć, byleby
to ona przeżyła, a nie ja…
-Prim!-
wrzeszczę na całe gardło, podnosząc się z poduszki- Prim! Wróć do mnie! Kocham
cię! Prim!
Chwytam się
za głowę, nadal szlochając i cały czas wypowiadając jej imię.
-Katniss-
Peeta wchodzi pospiesznie do pokoju w fartuchu. Od razu wstaję z łóżka i siadam
pod ścianą, znów pogłębiając histeryczny szloch.
-Peeta,
błagam cię, uratuj ją! Ja nie dałam rady! Znajdź Prim!- wrzeszczę, chwytając go
za ramię, ale on tylko dotyka dłońmi moje policzki. Są takie ciepłe i pachną
chlebem. Wpatruję się w jego niebieskie oczy, które jak zwykle próbują mnie
jakoś udobruchać.
-Spokojnie…
jestem przy tobie, Katniss- jego głos sprowadza mnie na ziemię i dzięki temu
przytomnieję. Wyrywam się i wtulam w niego. Bez wahania obejmuje mnie silnymi
ramionami, w których w końcu mogę poczuć się bezpieczna.
Nadal
płaczę, cała drżąc, a on jeszcze mocniej mnie przytula.
-Ja ją
potrzebuję…- szlocham, próbując wyrównać oddech- Nie ocaliłam jej… Nie mogłam…
To moja wina! To przeze mnie umarła! Przeze mnie oni wszyscy nie żyją,
rozumiesz?! Tylko i wyłącznie przeze mnie! Finnick, Cinna, Prim, Rue…
-Katniss,
przestań, słyszysz?- znów bierze moją twarz w dłonie- To nie jest twoja wina!
Jedynie możemy o to wszystko obwiniać Snowa! Nie wolno ci tak myśleć!
Leżę na
kolanach Peety, nadal nie mogąc się uspokoić. Może już trochę mi przeszło, ale
najważniejsze, że minęła mi ta trauma, dzięki której kazałam Peecie znaleźć
Prim. Naprawdę myślałam wtedy, że może jeszcze coś zrobić, żeby żyła.
-Dlaczego
życie musi być takie okrutne?- pytam ze wzrokiem wbitym w sufit.
-To pytanie
retoryczne, kochanie?- bawi się moimi włosami i delikatnie całuje w czoło, a ja
lekko się uśmiecham- Lepiej?
-Lepiej.
Chociaż troszkę… dziękuję… Dziękuję, że ze mną jesteś- wstaję i muskam jego
wargi. Po chwili bierze mnie na ręce i zanosi na dół do kuchni, gdzie od razu
czuć smakowite zapachy. Sadza mnie na blacie, nadal nie odrywając ust.
-Co tak
pachnie?- pytam między pocałunkami.
-A co?
Jesteś głodna?
-No, może
troszkę. Po części też ciebie- figlarnie się uśmiecham, a on znów zbliża swoje
wargi do moich.
-Bułki
serowe. Specjalnie dla mojej kochanej żony.
-A jednak
pamiętałeś.
-A jak
mógłbym zapomnieć?- podchodzi do pieca i ostrożnie wyjmuje tacę, na której
starannie wyłożone są wypieki. Momentalnie cały dom wypełniają serowe zapachy,
a ja już do reszty zgłodniałam. Przypatruję się Peecie, jak wykłada bułki na
talerz. Muszę przyznać, że bardzo atrakcyjnie wygląda w tym fartuchu. Aż ślinka
cieknie od samego patrzenia…
-Pysznie
wygląda i zapewne jeszcze lepiej smakuje- oblizuję usta i cmokam go w policzek.
Wtem u naszych stóp pojawia się zrzędzący kocur i jak zwykle domaga się
jedzenia- Och, Jaskier… nie możesz sobie czegoś upolować?
Kot jeszcze
bardziej zaczyna miauczeć, ocierając się o nasze nogi. Wzdycham tylko,
podchodząc do lodówki i wyszukując jakiegoś kawałka mięsa, by zaspokoić koci
głód.
-Może dać mu
kawałek bułki, co?- odzywa się Peeta, gdy wynajduję troszkę pieczonego królika.
Może nie jest już świeży, ale mam nadzieję, że Jaskier nie jest wybredny.
-Myślę, że
nie będzie zachwycony- rzucam mu mięso, a ten bez wahania zaczyna je pochłaniać
w całości- Następny posiłek sam sobie upolujesz.
Jaskier
prycha z pogardą i wychodzi z kuchni do salonu, machając krzywym ogonkiem.
-Chciałabym,
żeby z nami został. Jest jedyną pamiątką, która została mi po Prim… Robię to
dla niej, bo wiem, że chciałaby, żebym zaopiekowała się tym kocurem- zamykam
oczy, by powstrzymać łzy, opierając się o blat kuchenny.
-Oczywiście,
że zostanie. Dla ciebie zrobię wszystko- Peeta mnie obejmuje, kładąc mi
delikatnie dłoń na brzuchu.
-Nie trzeba
wszystko…
-Tylko co?
-Tylko mnie
kochaj…- cmokam go w usta i jeszcze bardziej wtulam się w jego ciepłe ciało.
Jak zwykle pachnie pieczywem i to właśnie mój ulubiony zapach.
Po chwili
siadamy do stołu, zajadając się wypiekami Peety.
-Wciąż nie
mogę uwierzyć w to, co powiedziałaś mi wczorajszego wieczoru- odzywa się, gdy
sięgam po trzecią bułkę.
-To dobrze
czy źle?
-Wspaniale-
uśmiecha się.
-Też nie
mogłam w to uwierzyć… Gdy lekarz mi powiedział płakałam cały wieczór i nawet
nie wiem dlaczego.
-Ale muszę
przyznać, że nieźle to przede mną zakamuflowałaś.
-Chciałam
zrobić ci niespodziankę- chwytam go za rękę, a on złącza nasze dłonie- Teraz wszystko
się zmieni, prawda?
Uśmiech
momentalnie znika mi z twarzy, a ja wpatruję się w nasze obrączki.
-Już się
zmieniło…- wzdycha. Powoli wstaję z krzesła i siadam mu na kolanach, opierając
moje czoło o jego.
-Boję się…-
szepczę, zamykając oczy.
-Nie masz
czego. Zawsze będę przy tobie…
-Kiedy
powiadomimy innych?
-Sam nie
wiem… ale możemy w Wigilię. W końcu za dwa tygodnie Święta.
Ach, no tak.
Boże Narodzenie. Zupełnie wyleciało mi z głowy przez ten cały szpital.
-Okay.
Myślisz, że się ucieszą?
-A dlaczego
mieliby się nie ucieszyć?
-Nie wiem…
może pomyślą, że jesteśmy jeszcze za młodzi na rodziców…
Po paru
pocałunkach idę do łazienki, by przebrać się z pidżamy. Spoglądam w lustro i
muszę przyznać, że wyglądam wprost upiornie po tych wszystkich szlochach.
Szybko przemywam twarz wodą i narzucam na siebie sweter oraz zwykłe jeansy. Na
koniec splatam włosy w tradycyjny warkocz i przypinam broszkę z Kosogłosem.
Teraz lepiej.
Spoglądam na
brzuch i odwracam się bokiem do lustra, podciągając
sweter. Jeszcze nie rzuca się w oczy. Na samą
myśl zaczynam się uśmiechać. Nie wiem, czy podołam rodzicielskim obowiązkom,
ale Peeta z pewnością mi pomoże. Będzie przecież lepszym rodzicem, niż ja.
Wyobrażam go sobie bawiącego się z dzieckiem. Naprawdę nie mogę się doczekać,
aż zobaczę ten obrazek…
Schodzę na
dół do kuchni, gdzie zastaję Peetę, myjącego naczynia po naszym śniadaniu. Od
razu odwraca się w moją stronę.
-Idziesz
gdzieś, skarbie?- pyta ze zdziwionym wzrokiem.
-Chciałam
wybrać się do Annie i Johanny. Wiesz, porozmawiać z nimi i w ogóle…- powoli do
niego podchodzę- Aha, i jeszcze jedno. Proszę cię, nie mów do mnie „skarbie”.
To mi się kojarzy z Haymitchem…
-Jak sobie
życzysz- podnosi mnie w talii i delikatnie sadza na blacie- To, jak mam się do
ciebie zwracać? Kochanie, kotku, słońce, złotko, myszko…- zaczyna wyliczać, a
ja przerywam mu, zatapiając nasze wargi w namiętnym pocałunku. Wsuwam dłoń w
jego blond włosy, a on głaszcze mnie po plecach. Ta chwila może trwać wiecznie.
Godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata… Teraz istniejemy tylko my. Wszystko
wokół w magiczny sposób znikło. Tylko ja i on. Jeszcze bardziej wpijam się w
jego wargi. Chcę, aby zapamiętał ten pocałunek na długi czas. Znów mnie
podnosi, a ja oplatam go nogami w pasie. Chociaż chciałabym już iść, to nie
mogę… nie mogę się oderwać… Jest dla mnie, jak narkotyk. Peeta jest moim
uzależnieniem. Tak, jestem uzależniona od jego pocałunków, dotyku, bliskości…
W końcu
odrywa swoje wargi, co nie za bardzo mi się podoba. Od razu mam ochotę jeszcze
raz posmakować jego ust. Nie opuszcza mnie, ani nic z tych rzeczy. Tylko dotyka
swoim czołem moje. Trącam delikatnie nosem jego policzek, dając mu do
zrozumienia, że chcę więcej tych słodkich pieszczot. Znów muska moje usta, ale
nie tak jak poprzednio. Tym razem delikatnie, ledwo je dotykając. Nie obchodzi
mnie w jaki sposób całuje. Ważne, że robi to z uczuciem. Przez ten dotyk wiem,
jak bardzo mnie kocha, jak mnie potrzebuje i jak bardzo jestem dla niego ważna.
-Kocham cię-
szepcze, patrząc mi w oczy- Kocham was- poprawia się, głaszcząc mój brzuch.
-My też cię
kochamy. Nad życie- zatracam się w jego niebieskich oczach. Dlaczego one mnie
tak hipnotyzują? Takie niebieskie, jak niebo, jak morze, jak… coś czego
potrzebuję. Bo jego potrzebuję najbardziej. Okay, od teraz mam dwa
uzależnienia: Peeta i jego oczy.
Wtulam się w
jego ciepłe ciało. Słyszę bicie jego serca. Pamiętam, że kiedyś przestało bić.
Nadal widzę, jak on powoli umiera. Tam, na arenie… gdzie moje wszystkie
koszmary stały się realistyczne. Nadal nie mogę uwierzyć w to, że znów z nim
jestem… że on jest tuż obok. Teraz sobie uświadamiam, jak bardzo go pragnę. Nie
potrafię wyobrazić sobie świata bez mojego chłopca z chlebem…
Doskonale. Czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńtylko Peeta i katniss są szczęśliwi że będą mieli dziecko :) ta końcówka niepokojąca ** czekam
OdpowiedzUsuń